Jednakże, to co najważniejsze i z czym się zgadzamy, ujęłaś w Swojej wypowiedzi. A tak nawiasem mówiąc, jest to temat rzeka. PozdrawiamyJola R pisze:Nie będę się zbytnio rozwodzić, bo nie mam zbyt głębokich przemyśleń w tym zakresie.
Tydzień Joli R
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Nie mam nic naprzeciwkoGrochu pisze:Ale chyba off-topować zaczynam
------------------------------------------------------------------Grochu pisze:To właśnie też forma miłości (po chrześcijańsku mówi się - miłość bliźniego).
Jola R pisze:I tu widzę ogromną rolę pracowników ośrodków pomocy społecznej (którzy najczęściej, niestety, ograniczają się do wizyty, sporządzenia protokołu, ewentualnie załatwienia pomocy materialnej), pedagogów szkolnych, kuratorów.
Jola R pisze:a przez to odbudowywanie poczucia własnej wartości
W tych zdaniach zawarłam tę właśnie miłość bliźniego, choć nie wprost. Ale o to mi właśnie chodziło. Że jeśli to ma być prawdziwa pomoc odpowiednich osób, nie może się ograniczać do udokumentowania swojej pracy, ale rzeczywiste pochylenie się nad młodym człowiekiem, autentyczne zainteresowanie, wysiłek, ciepło zaangażowanie.Jola R pisze:Najogólniej powiedziałabym - pokazywać, że życie może wyglądać inaczej, niż to, które one znają
Bo oczywiście zgadzam się z Tobą, że tylko taka droga jest naprawdę skuteczna.
Ostatnio zmieniony 14 lutego 2010, 19:35 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 1 raz.
To prawda, ale jak zazwyczaj i ta sprawa ma różne oblicza:marynia pisze:Kiedyś wiedzę można było czerpać tylko z obowiązujących podręczników lub materiałów dostępnych w bibliotekach szkolnych lub publicznych do których trzeba było wyjść z domu, czasem odsiedzieć w czytelniach.
Jednak ta niekomfortowa sytuacja procentowała wyższym poziomem dzięki samodzielnej pracy. Uczeń czytał, zbierał i selekcjonował materiały, myślał opracowując zadania. Dziś kopiuje gotowce. Nie wiem, czy informatyczna technologia pomaga, czy szkodzi współczesnej edukacji.
Fakt, kopiowanie gotowców to rzeczywiście problem, dotyczący nie tylko uczniów, ale i studentów, a nawet pracowników naukowych i wielu innych środowisk. Ale przecież nie zrezygnujemy z internetu z tego powodu.
Z drugiej strony kiedyś dostęp do tych bibliotek, czytelni mieli uczniowie większych placówek i miast, bo na wsi było marnie. Teraz wszyscy mają te same potencjalne możliwości.
A uczniów, którzy chcą sami zgłębić problem i nie idą na łatwiznę nadal jest wielu, tak samo jak kiedyś byli tacy, którzy korzystali z pracy innych.
Ale krechę można dostać u admina. Pogadamy se w realu na Skalance za tydzieńJola R pisze:Grochu powiedział/-a:
Ale chyba off-topować zaczynam
Nie mam nic naprzecieko
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Jeśłi chodzi o szczęście bliskich, rodziny, myślę, że zrezygnowałabym ze swojego szczęścia.bluejeans pisze:Jeśli staniesz przed wyborem:
Twoje szczęście lub innych
co wybierzesz? i dlaczego właśnie to
Myślałam o tym czasem, że ludzie pobierają się, mają piękne wyobrażenia na temat wspólnego życia, pełnego emocji, uniesień, szczęścia. Rodzą się dzieci. Mija czas. Robi się tak zwyczajnie, nudno. Ludzie rozstają się w poszukiwaniu szczęścia. Dzieci cierpią.
Ja jestem tu dość ortodoksyjna. Uważam, że moim obowiązkiem jest zapewnić szczęście dzieciom, które powołałam na świat, nawet kosztem swojego. Zaznaczam, że nie mówię tu o tkwienie w patologicznym związku, dramacie rodzinnym, ewidentnej wrogości rodziców. Mówię o przypadkach - "bo już się nie kochamy, nie rozumiemy", więc się rozstajemy. Żadnej walki o rodzinę, wysiłku, żeby żyć razem zgodnie, choć może bez szczęścia. A życie z drugim człowiekiem jest zawsze trudne - nawet najbardziej kochanym (choćby z mamą, która kocha bezgranicznie)
Jeśli chodzi o szczęście obcej osoby, kosztem mojego? Nie wiem. Tu ważne byłby okoliczności, konkretna sytuacja. Nie czuję się odpowiedzialna za cały świat, każdego człowieka. Nie uważam, że moje poświęcenie jest moją powinnością, choć może byłabym do niego zdolna?
Na pewno jednak dołożyłabym największych starań o czyjeś szczęście i na jakieś ustępstwa byłoby mnie stać.
Twierdzę jednak, że sami nie wiemy dokładnie, jak postąpilibyśmy w sytuacji tak trudnych wyborów, zarówno jeśli chodzi o rodzinę jak i o obcych ludzi. Bo nasze wyobrażenia, ideały to jedno, a życie drugie.
Najpierw mała poprawka- Kaszubi nie mówią gwarą, mają swój język. Przez wiele lat język ten był bardzo tępiony, dzisiaj naukę tego języka prowadzi się w szkołach. Ja niestety nie mówię po kaszubsku, pomimo tego, że moi dziadkowie od strony taty to rdzenni Kaszubi. Dziadek zawsze mówił po kaszubsku-nigdy po polsku. Natomiast rodzice mojej mamy byli osiedleńcami a pochodzili: babcia spod Przemyśla a dziadek spod Tomaszowa Lubelskiego. Mama zabroniła w domu mówić po kaszubsku. Dzisiaj mam do niej mały żal o to. Na szczęście rozumiem ten język i dogadam się z Kaszubem.Jola R pisze:Ach, ten Wasz język. Nic się nie da zrozumieć! Umiesz mówić gwarą?
Tutaj do posłuchania
http://www.youtube.com/watch?v=xpNcqWeOKYc
Wracając do gołąbków:
Tak mniej więcej wygląda ten proces u mojej mamy, ale bez soku pomidorowego. Potem tę nadprodukcję zamraża a odmrożone najsmaczniejsze są podpieczone na patelni.Jola R pisze:Moje w ogóle nie są gotowane, tylko duszone, a może nawet pieczone. Układam je ciasno w garze
Nie ma dla mnie większej wartości, lepszego żródła szczęścia ponad bliskie serdeczne związki z innymi ludźmi, a w tym te zdecydowanie najważniejsze - rodzinne.bluejeans pisze:od czego zależy Twoje szczęście? (czytaj: co Cię naprawdę uszczęśliwia)
Mam ogromną skłonność do cieszenia się swoim życiem. Trochę ono doświadczyło naszą rodzinę, były chwile niezwykle trudne. One dały punkt odniesienia dla dalszych spraw. Skoro jesteśmy razem, nie tylko kochamy się, ale też lubimy, przebywanie razem jest dla nas przyjemnością, ale każdy z nas potrafi żyć samodzielnie i mądrze kierować swoim życiem, mamy z czego zapłacić rachunki, możemy realizować swoje zainteresowania - to codziennie mam swoje małe szczęście.bluejeans pisze:- kiedy ostatni raz czułaś się nieskończenie szczęśliwa? (z jakiego powodu - jeśli to nie zbyt osobiste pytanie )
Dzieci były akurat w domu (już wyjechały ) i kiedy wczoraj siedzieliśmy na kanapach, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, dzieci opowiadały o swoich sprawach, graliśmy w karteczki, piliśmy drinki, w domu było ciepło, planowaliśmy wakacje i najbliższy wyjazd w góry - byłam szczęśliwa! Czy nieskończenie? Może i tak? Mam dystans do wielkich słów.
No widzisz, człowiek całe życie się uczy, a głupi umrze. Dobrze, że mi powiedziałaś, uznawałam to za gwarę .beta pisze:Najpierw mała poprawka- Kaszubi nie mówią gwarą, mają swój język.
Nie wiem dlaczego, ale najlepiej rozumiałam z tej piosenki "widły gnojne"
Dokładnie tak robię i jabeta pisze:Potem tę nadprodukcję zamraża a odmrożone najsmaczniejsze są podpieczone na patelni.
Jestem przygotowana, bo co kumulacja, to plan wydatków powstaje (choć rzadko puszczamy kupon )herbatka pisze:co byś zrobiła, gdybyś wygrała milion złotych?
Uwaga wstępna: ciekawe, czy, i ewentualnie jak, zmieniłyby się moje plany, mój punkt widzenia, gdyby ta wygrana się zmaterializowała?
Bo nic specjalnego tu nie napiszę.
Prawdopodobnie jakiś mały domek pod miastem, choć nie na pewno, bo pochłonąłby bardzo dużą część tej fortuny , a swoje mieszkanko bardzo lubimy)
Samochód (wreszcie bez instalacji gazowej!) dla każdego - to na pewno.(Dla każdego w tej rodzinie, of course = 4)
Sporo dostałyby dzieci na start, po skończeniu studiów.
Część zdeponowałabym gdzieś, jako przyzwoitą emeryturę.
Wspomogłabym rodzeństwo (szczególnie siostrę, której trudniej)
A za resztę (zostało coś? ) jeździłabym kilka razy do roku (z mężem, jeśli by chciał) po świecie. Dużo czasu spędziłabym w Ameryce Południowej (Patagonia!) i Australii (z Nową Zelandią). W Afryce Kenia i góry Atlas. Chiny, Wielki Kanion w Usa. O takich drobiazgach jak Norwegia, Szwajcaria, Grecja, Rumunia nie wspominając. A! i Odessa, Krym koniecznie
Wystarczyło? Myślę, że tak. Najwyżej ten domek się wyrzuci
Więc (nie zaczyna się zdania od więc!) zacznę od tego, że nie kupiłabym. Był w naszym życiu kilka razy motyw zakupu jakiegoś skrawka ziemi, ale zawsze upadał, bo jak masz swoje miejsce, to tam jeździsz, a jak nie masz - to wszystko jest "twoje" i za każdym razem jedziesz gdzie indziej.herbatka pisze:gdybyś mogła kupić sobie którąś z polskich gór, którą byś wybrała i dlaczego?
No, ale skoro muszę kupić? to mam 2 typy. Albo Bukowe Berdo w Bieszczadach, bo pięknie się nazywa , jest trochę na uboczu i mam do niego sentyment, albo Szczeliniec, bo jest taki dziwny - wchodzisz wysoko, na górze jest prawie płasko, jakby na jakimś dachu, teren niezwykle bogaty, mnóstwo zakątków, gigantycznych bonzajów , dziur, które można penetrować, odkrywać, gdzie można się schować i do tego tak pięknie! Tak pięknie!
Z tego co czytałam gdzieś na forum, to Mosorczykowi nie chodziło o agroturystykę ogólnie pojętą ale o udział w zbieraniu owoców/warzyw na szerszą skalę np. zbiór jabłek, wiśni...Jola R pisze:A swoją drogą, o co chodzi w tym pytaniu? Przecież agroturystyka nie musi wiązać się z uprawą warzyw/owoców.
I moje pytanko: o czym mogłabyś mówić najwięcej?