Kobiecy wyścig do Korony Himalajów i Karakorum

W tym dziale rozmawiamy o górach z całego świata oraz przedstawiamy nasze relacje i zdjęcia z wycieczek zagranicznych. Również tu możesz zapytać o przygotowania, problemy i trudności przy organizowaniu wypraw zagranicznych.

Moderatorzy: adamek, PiotrekP, Moderatorzy

Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Post autor: PiotrekP » 24 października 2009, 9:58

Ona to robi dla kasy i rozgłosu. Przecież to nie ma nic wspólnego ze zdobywaniem szczytów. :(
W ten sposóbto każdy może wejść na każdą górkę, a raczej zostanie wciągnięty. :(
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Post autor: jck » 24 października 2009, 10:28

Ja mam nieco inny punkt widzenia.
Messner też używał helikoptera przy przelotach do bazy, nie widzę w tym nic złego. Skraca się odcinek podejściowy, który jest czasochłonny, a w przypadku chęci wejścia na kilka gór w krótkim sezonie międzymonsunowym czas odgrywa rolę kluczową. To zawsze był nieco drażniący temat, nawet na znacznie mniejszym polu, jeśli chodzi o wykorzystanie kolejek. Czy ktoś wyjeżdżając do Skalnatego Plesa, a następnie wchodząc na Łomnicę jakąś tam drogą tejże góry nie 'zdobył'? Bez przesady. To kwestia indywidualnego odczucia, czy taki styl komus odpowiada, jednakże z punktu widzenia 'z zewnątrz', moim zdaniem, wątpliwości nie ma.

Kolejna kwestia to tlen. Faktycznie ludzie którzy mieli z nim do czynienia zgodnie twierdzą, że ułatwienie jest to duże. Jednakże, analizując poszczególnych zdobywców Korony Himalajów i Karakorum dojdziemy do wniosku, że odrzucając wejścia z tlenem, lista ta liczy 9 nazwisk, a Polaka nie ma tam żadnego.

Wreszcie kwestia rozgłosu. Każda próba, tak zaawansowana, zdobycia Korony Himalajów i Karakorum jest wydarzeniem medialnym. Jeśli zależałoby nam na czystości stylu i pięknie gór to dlaczego nikt nie decyduje się na wyprawy na Masherbrum, Gyachung Kang czy Gasherbrum IV? Znacznie piękniejsze góry, oferują piękne możliwości. Korona Himalajów i Karakorum jest odzwierciedleniem ludzkiej chęci dążenia 'jak najwyżej', w chęci zaś 'bycia pierwszym' u Koreanki nie widzę nic złego. Wszak Kukuczka też chciał być pierwszym, to On przyjął medal olimpijski podkreślając sportowe aspektu działalności górskiej. A czy w sporcie nie chodzi właśnie o to by być pierwszym? Paradoksem jest fakt, że ten, który w himalaizmie sportu się nie dopatrzył, tą palmę pierwszeństwa dzierży.

Kamery....Koreanka, o dziwo, nie jest tak medialna jak np. Edurne Pasaban. Niektóre Jej wejścia były filmowane. na stronie domowej często pojawiają się videorozmowy z bazy, a każde wejście jest potężną machiną ekspedycyjną. Miesiąc temu ta sama Edurne Pasaban walczyła na południowej ścianie Shisha Pangmy podczas gdy Kinga Baranowska bułowała drogą normalną w tłumie innych wypraw. A czy możemy coś zarzucić Kindze Baranowskiej? Nie, zdecydowanie nie.

Moje zdanie. Nie zazdrośćmy paniom, które teraz walczą w Himalajach, kibicujmy im, ale nie deprecjonujmy w żadnym stopniu ich dokonań. Skoro to takie proste, to dlaczego pisujemy na forum, a nie wracamy właśnie z Kathmandu po jakiejś tam wyprawie...
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 24 października 2009, 12:04

Daję słowo, że niczego tej Pani nie zazdroszczę. Mnie raczej trochę rozśmieszyła, a trochę zniesmaczyła ta „aktywizacja kobiet koreańskich”. Jest to bowiem kolejny przykład kiedy znana osoba – tym razem sportowiec – dała się użyć do propagowania jakiejś idei. Ciekawe jakiego efektu się spodziewają te koreańskie aktywistki? Żeby był jakikolwiek efekt – wyczyny Pani Oh Eun-Sun muszą być pokazane, nagłośnione, a więc medialne!
Jak rozumiem – Koreanki są strasznie bierne, ale kiedy zobaczą swoją rodaczkę szczytującą z taką częstotliwością to dostaną kopa i staną się aktywne?
Zaiste dla tak godnego celu nie warto zawracać sobie głowy jakimś tam stylem zdobywania gór.


Wcale nie uważam że jest w porządku kiedy wynajęta ekipa przygotowuje wejście na szczyt podczas kiedy himalaistka nie zakończyła jeszcze poprzedniej wyprawy.
Podzielam także wątpliwości wyrażone przez Oscara, Dariusza Meisera, GoAway.
Ilość zaangażowanych ludzi i środków technicznych rodzi pytanie KTO właściwie zdobył górę? Tacy himalaiści jak Wojtek Kurtyka udowadniają że można inaczej, że można samodzielnie. Wtedy dopiero można i ma się prawo z podniesionym czołem powiedzieć „zdobyłem tę górę”.
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Post autor: jck » 24 października 2009, 12:56

Jak widać, jestem bardziej liberalny.
PabluśP pisze:Ilość zaangażowanych ludzi i środków technicznych rodzi pytanie KTO właściwie zdobył górę?
Rozumując w ten sposób, idąc np. na Rysy szlakiem i korzystając z łańcuchów nie ja tam wchodzę, bo te ubezpieczenia zamontował już ktoś inny. Poza tym, po co iść szlakiem, jak przecież od wschodu są poważniejsze drogi?
Każdy, kto wyjedzie kolejką na Kasprowy, a potem przeczłapie na Świnicę góry nie zdobył. Zdobył ją ten, kto wylazł wprost z Zakopanego, czy ten, kto zaczął nad morzem i doszedł pieszo na sam wierzchołek? A może zdobywają ją tylko taternicy przechodzący trudne drogi na północnej ścianie? I dalej będzie czy droga za II to już taternicka czy jeszcze trudna turystyczna?
Myślę, że to kwestia indywidualna i nikomu, arbitralnie, 'z zewnątrz' nie można odmówić 'zdobycia góry' z takiego powodu, że inni mogą to zrobić 'lepiej'.
PabluśP pisze:Wcale nie uważam że jest w porządku kiedy wynajęta ekipa przygotowuje wejście na szczyt podczas kiedy himalaistka nie zakończyła jeszcze poprzedniej wyprawy.
Kukuczka na Cho Oyu nie wniósł nic poza faktem, że dojechał i wlazł na wierzchołek. Do tego wszyscy trąbią o pierwszym wejściu zimowym, a trzy dni wcześniej na wierzchołek weszli już Berbeka i Pawlikowski. Na Kangchenjundze Wielicki i Kukuczka też przyjechali zdrowo spóźnieni, z aklimatyzacją z poprzedniej góry podczas, gdy reszta wyprawy mordowała się z karawaną, a następnie wieszali kilometry lin. Przyjechali, sieknęli wierzchołek i zwiali do domu, bo kolejne wyprawy czekały, zostawiając cały bajzel reszcie ekipy. Ich nie osądzamy, bo są/byli wielcy. Więc dajmy też spokój Koreance, niech robi swoje.
Ja też cieszyłbym się z faktu, gdyby pierwsza kobieca Korona Himalajów i Karakorum to było 14 nowych dróg pokonanych w stylu alpejskim. Ale na te czasy jeszcze musimy poczekać. 10 lat temu było nie do pomyślenia, że jakakolwiek kobieta może być tak blisko skompletowania całej czternastki. Gdy w końcu do tego doszło, będziemy narzekać na to, że nie wytycza nowych dróg czy chodzi z tlenem? Czy ekspedycja Hunta zakończona sukcesem na Evereście w 1953 roku też nie zdobyła wierzchołka, bo przecież już w 1924 roku Norton pokazał, że można wejść bez tlenu na wysokość przekraczającą 8500 m, więc logicznym rozumowaniem było założenie, że owe 300 metrów więcej także leży w granicach ludzkich możliwości?
PabluśP pisze:Żeby był jakikolwiek efekt – wyczyny Pani Oh Eun-Sun muszą być pokazane, nagłośnione, a więc medialne!
Baranowska jest znacznie bardziej medialna, niż Oh Eun- Sun. Nie wspominając już o Edurne Pasaban. Takie są teraz czasy, to najłatwiejszy sposób na wyjazd w góry wysokie. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie było jeszcze takiego szału mediów to szmuglowali wódkę i handlowali wszystkim, czym się dało.
We wszystkich swoich wypowiedziach Oh Eun-Sun podkreślała, że jest dowodem na to, że kobiety też mogą aktywnie działać w Himalajach i nie jest to zajęcie wybitnie męskie. Media to chwyciły i dały Jej pieniądze na realizację planów...Ja nie widzę w tym nic złego.
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 24 października 2009, 15:37

Jeżeli ktoś wchodzi na górę dla własnej satysfakcji, to proszę bardzo niech robi co chcę - wlatuje helikopterem na sam szczyt, płaci tragarzom, żeby oprócz ekwipunku wnieśli również jego i co tam mu się żywnie podoba. Ale w przypadku zdobywania korony ziemi, himalajów czy choćby korony tatr jakieś zasady powinny być. Nie mam na myśli tego, że każdemu wejściu powinien towarzyszyć sędzia, który będzie szedł z boku i wszystko kontrolował. Chodzi mi raczej o to, że sami alpiniści powinni się trzymać jakichś zasad etycznych.
Jck korzystanie z wcześniej zostawionych zabezpieczeń, a przecieranie szlaku ze śniegu, żeby się wygodniej szło to dwie zupełnie różne sprawy. Co do tej Świnicy, to jeśli ktoś robi to dla siebie i mu z tym dobrze to ok, ale gdyby chodziło już o koronę tatr to nie powinno się takiego wejścia uznać. Jeśli chodzi o to skąd takie przejście powinno się zaczynać to tu faktycznie można się spierać. Pomysł z morzem nie wydaje się głupi, wsiadasz na rower w Gdańsku, pedałujesz do Zakopca i wchodzisz na Świnicę ;) . A tak na poważnie to myślę, że w przypadku naszych rodzimych start w zakopcu czy jakiejś innej miejscowości byłby dobrym rozwiązaniem. A jeśli idzie o koronę himalajów to miejscem tym mogłoby być podnóże góry.
Reasumując uważam, że to co tam się teraz wyprawia nie powinno być zaliczone jako zdobycie korony himalajów. Zapraszam do dyskusji.
Pozdrawiam
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Post autor: jck » 24 października 2009, 16:15

Nova24 pisze:Ale w przypadku zdobywania korony ziemi, himalajów czy choćby korony tatr jakieś zasady powinny być.
A dlaczego takiej korony nie można kompletować dla własnej satysfakcji?
Nova24 pisze:korzystanie z wcześniej zostawionych zabezpieczeń, a przecieranie szlaku ze śniegu, żeby się wygodniej szło to dwie zupełnie różne sprawy
Nikt nie mówi, że tak nie jest łatwiej. Jednakże jak to zrobić, jeśli na danej drodze działa jeszcze 10 innych ekspedycji? Każda ma rozwieszać swoje poręcze, bo wchodząc po tych założonych wcześniej nie zdobywa góry? Jak to technicznie będzie wyglądało na Drugim Stopniu? Każdy będzie wnosił swoją drabinę i wbijał ją obok już istniejących? Czy tez w ogóle użycie tej drabiny skreśla delikwenta z listy potencjalnych zdobywców? Idąc po śladzie założonym przez poprzedników też się nie będzie liczyło, więc ma torować na siłę 3 metry obok?
Można by się zatem zastanowić, czy w przypadku wypraw wieloosobowych na najtrudniejsze drogi zdobywcy szczytu są nimi w istocie. Wszak poszczególne obozy, w wyniku rotacji zespołowych zakładane są przez różne osoby, kolejne odcinki poręczowane przez różne zespoły. Przykład:
Zachodnia Everestu, 1975. Najtrudniejszy odcinek drogi, w okolicach 8200 mnpm poręczuje Nick Escourt. Skreśla go to jednocześnie z możliwości ataku na szczyt. Na wierzchołek wchodzą zatem Scott i Haston, korzystając 'bezczelnie' z lin rozwieszonych przez Escourta. Czy Oni tym samym nie są zdobywcami szczytu? Stwierdzamy, że wyprawa zdobyła wierzchołek (bo wszystkie odcinki zostały poprowadzone przez Jej uczestników), konkretnych zdobywców szczytu jednak nie jesteśmy już w stanie wskazać? Bo rzeczywiście Haston i Scott mieli już znacznie łatwiej windując się po tym co założył zespół Escourta. A kolejni z tej wyprawy (Boardman, Pertemba, być może Burke), którzy weszli na szczyt to już w ogóle sieroty bo nie dość, że korzystali z zaporęczowanej drogi, to jeszcze na wierzchołek mieli ślady pozostawione przez zespół Scott/Haston?
Nova24 pisze:A jeśli idzie o koronę himalajów to miejscem tym mogłoby być podnóże góry.
W myśl tej tezy przelot do bazy jest czymś zupełnie naturalnym. Zaczyna wycieczkę u podnóża góry, choć jak się w praktyce okazuje to pojęcie nie do końca definiowalne. Ale można założyć, że ludzkie wyobrażenie na ten temat jest dość zbliżone.
Nova24 pisze:tak na poważnie to myślę, że w przypadku naszych rodzimych start w zakopcu czy jakiejś innej miejscowości byłby dobrym rozwiązaniem. A
Co zatem z rozwiązaniem, gdy podejdzie się np. do Murowańca i pierwszego dnia wejdzie na Świnicę, a drugiego, po noclegu w tymże schronisku, wybierze na Kozi Wierch? Koziego już nie można liczyć, bo nie startowało się z Zakopanego?
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 24 października 2009, 19:53

jck pisze:Ich nie osądzamy, bo są/byli wielcy.
O, a dlaczegóż to ?? Wielcy - nie znaczy święci! Właśnie że należy się Im osąd taki sam jak Koreance - negatywny!! Bo do tej wielkości doszli przez ten bajzel trochę po plecach innych. Ja Im zresztą tej wielkości nie chcę ujmować, ale należy ją widzieć także na takim tle.

Rozróżnienie pomiędzy „byłem na górze” a „zdobyłem górę” jest wbrew pozorom łatwe – każdy kto wyszedł na górę o własnych siłach, a potem o własnych siłach z niej zszedł – jest jej zdobywcą. Angażowanie specjalnej ekipy do przygotowania drogi, poręczowania czy zakładania obozów to nie jest wyjście o własnych siłach – chyba że do własnych sił zaliczymy finanse :D
Przyznaję jednak, że przy takim tłoku w Himalajach sprawa nie jest do końca jednoznaczna bo trudno robić komuś zarzut z tego że korzysta z „darów losu” w postaci śladów i poręczówek poprzedników…

Niedefiniowalność pewnych pojęć nie upoważnia do demagogii jak np. pytanie o marsz znad morza. Najlepszym przewodnikiem jest tutaj zdrowy rozsądek. Mówi on, że wyjście z Murowańca na dowolną górę w okolicy oznacza jej zdobycie.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 24 października 2009, 20:39

jck pisze:
Nova24 pisze:Ale w przypadku zdobywania korony ziemi, himalajów czy choćby korony tatr jakieś zasady powinny być.
A dlaczego takiej korony nie można kompletować dla własnej satysfakcji?

Nova24 pisze:korzystanie z wcześniej zostawionych zabezpieczeń, a przecieranie szlaku ze śniegu, żeby się wygodniej szło to dwie zupełnie różne sprawy
Nikt nie mówi, że tak nie jest łatwiej. Jednakże jak to zrobić, jeśli na danej drodze działa jeszcze 10 innych ekspedycji? Każda ma rozwieszać swoje poręcze, bo wchodząc po tych założonych wcześniej nie zdobywa góry? Jak to technicznie będzie wyglądało na Drugim Stopniu? Każdy będzie wnosił swoją drabinę i wbijał ją obok już istniejących? Czy tez w ogóle użycie tej drabiny skreśla delikwenta z listy potencjalnych zdobywców? Idąc po śladzie założonym przez poprzedników też się nie będzie liczyło, więc ma torować na siłę 3 metry obok?
Można by się zatem zastanowić, czy w przypadku wypraw wieloosobowych na najtrudniejsze drogi zdobywcy szczytu są nimi w istocie. Wszak poszczególne obozy, w wyniku rotacji zespołowych zakładane są przez różne osoby, kolejne odcinki poręczowane przez różne zespoły. Przykład:
Zachodnia Everestu, 1975. Najtrudniejszy odcinek drogi, w okolicach 8200 mnpm poręczuje Nick Escourt. Skreśla go to jednocześnie z możliwości ataku na szczyt. Na wierzchołek wchodzą zatem Scott i Haston, korzystając 'bezczelnie' z lin rozwieszonych przez Escourta. Czy Oni tym samym nie są zdobywcami szczytu? Stwierdzamy, że wyprawa zdobyła wierzchołek (bo wszystkie odcinki zostały poprowadzone przez Jej uczestników), konkretnych zdobywców szczytu jednak nie jesteśmy już w stanie wskazać? Bo rzeczywiście Haston i Scott mieli już znacznie łatwiej windując się po tym co założył zespół Escourta. A kolejni z tej wyprawy (Boardman, Pertemba, być może Burke), którzy weszli na szczyt to już w ogóle sieroty bo nie dość, że korzystali z zaporęczowanej drogi, to jeszcze na wierzchołek mieli ślady pozostawione przez zespół Scott/Haston?


Nova24 pisze:tak na poważnie to myślę, że w przypadku naszych rodzimych start w zakopcu czy jakiejś innej miejscowości byłby dobrym rozwiązaniem. A
Co zatem z rozwiązaniem, gdy podejdzie się np. do Murowańca i pierwszego dnia wejdzie na Świnicę, a drugiego, po noclegu w tymże schronisku, wybierze na Kozi Wierch? Koziego już nie można liczyć, bo nie startowało się z Zakopanego?

Jasne, że można, ale w tym momencie to już jest permanentny wyścig w którym jakiekolwiek zasady przestają obowiązywać, a to nie jest ok. Może to co teraz napiszę zabrzmi trochę naiwnie, ale gdzieś w tym wszystkim zaginął duch alpinizmu. Coś czym kierowali się pierwsi zdobywcy. Trochę boli patrzenie jak wszystko zostaje komercjalizowane.



I to jest w porządku. Jeżeli cały zespół bierze udział w zdobywaniu góry to jest to ok, jeśli się zmieniają na prowadzeniu- ok, ale w tym przypadku ta koreanka jest na jednej górze, a na innej kolejna ekipa przeciera jej drogę i poręczuje cały szlak, potem ona przylatuje do bazy helikopterem i wchodzi po przygotowanej drodze na szczyt. I naprawdę uważasz, że ona zdobyła ten szczyt? Bo według mnie to niekoniecznie.
Tu znów pojawia się problem co w momencie gdy szlak był wcześniej zaporęczowany ? Jedynym rozsądnym wyjściem byłoby całkowite oczyszczanie szlaku po każdej wyprawie. Wtedy można by było w miarę obiektywnie stwierdzic czy ktoś faktycznie dał radę wejść na szczyt. Ale ja nie do tego zmierzam, nie żądam od nikogo, żeby ściągał za każdym razem swoje liny (można z nich nie korzystać ), bo nawet po ściągnięciu wszystkich lin tak pani z korei wysyła ekipę, która jej cały szlak przetrze , a ona przyleci "na gotowe". Uważasz, że to jest w porządku? Ja tu nie zamierzam się kłócić o sprawy techniczne, bardziej zastanawia mnie etyka takiego wejścia.




Jeżeli do Murowańca doszedłeś na własnych nogach, na Świnicę wszedłeś i zszedłeś o własnych siłach, następnego dnia na kozim zrobiłeś tak samo to jest to najbardziej w porządku. I dodam jeszcze, że korzystanie z łańcuchów na orlej też uważam za w porządku. Ale w sytuacji gdyby nie było tych łańcuchów a ja wysłałbym tam kilku ludzi, żeby ubezpieczyli mi ten szlak, a na zawrat dodatkowo poprowadzona byłaby kolejka, z której oczywiście bym skorzystał, po czym przeszedłbym orlą i triumfalnie obwieścił światu, że przeszedłem najtrudniejszy szlak w tatrach, to to już by NIE było w porządku.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
jck
Turysta
Turysta
Posty: 3181
Rejestracja: 14 listopada 2007, 22:57
Kontakt:

Post autor: jck » 25 października 2009, 9:51

PabluśP pisze:O, a dlaczegóż to ?? Wielcy - nie znaczy święci!
To akurat był sarkazm. Gdybym tak uważał, nie opisał bym tych sytuacji.
PabluśP pisze:Mówi on, że wyjście z Murowańca na dowolną górę w okolicy oznacza jej zdobycie.
Zgadzam się. Jednak nie widzę wielkiej różnicy w wjeździe dorożką do Morskiego Oka z plecakiem sprzętu dorożką (co taternicy uskuteczniają nagminnie), a przylotem helikopterem do bazy.
Nova24 pisze:Jasne, że można, ale w tym momencie to już jest permanentny wyścig w którym jakiekolwiek zasady przestają obowiązywać, a to nie jest ok.
Ale wyścig był zawsze. Jeśli tylko pojawiał się cel to szli po trupach.
Nova24 pisze:I naprawdę uważasz, że ona zdobyła ten szczyt? Bo według mnie to niekoniecznie.
Tak, uważam, że 'zdobyła'. Styl kiepski, ale wierzchołek ma.
Nova24 pisze:Ja tu nie zamierzam się kłócić o sprawy techniczne, bardziej zastanawia mnie etyka takiego wejścia.
Etyka, przynajmniej dla mnie, jest sprawą osobistą. Jeśli ktoś idzie sam i w alpejskim przechodzi daną drogę to styl można podziwiać. W przypadku Koreanki tego nie ma, ale to jej sprawa. Jeśli koronę zdobędzie to z chęcią Jej pogratuluję.
Nova24 pisze:Ale w sytuacji gdyby nie było tych łańcuchów a ja wysłałbym tam kilku ludzi, żeby ubezpieczyli mi ten szlak, a na zawrat dodatkowo poprowadzona byłaby kolejka, z której oczywiście bym skorzystał, po czym przeszedłbym orlą i triumfalnie obwieścił światu, że przeszedłem najtrudniejszy szlak w tatrach, to to już by NIE było w porządku.
Tutaj problem sięga tematu przewodnika. Czy wyjście z przewodnikiem uważa się właściwe. Bo w sumie On zna drogę, ubezpiecza, prowadzi itd. Dyskusje na ten temat były toczone na wielu forach, zwłaszcza zagranicznych gdyż to Oni korzystają nagminnie z usług przewodnickich. Zatem czy wejście z przewodnikiem jest przejściem drogi i 'zdobyciem' wierzchołka? Moim zdaniem, jak najbardziej. Pytanie tylko, czy zadowoli się samego siebie. Ci których to zadowala korzystają z ich usług, reszta walczy sama. Drugich docenimy bardziej, ale pierwszym ująć nic nie możemy.

'Zdobyła' zawsze daję w apostrofy, bo nie lubię tego słowa w kontekście gór. Zdobyć to można medal... Apostrofy nie mają jednak na celu nadania temu określeniu cech negatywnych.

Nad samą komercjalizacją ubolewać będę, bo góry stały się areną dla wszystkich. Jednakże na to nie ma rady i szanuję też tych, którzy idą tam z innym podejściem niż ja.
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Anonymous

Post autor: Anonymous » 25 października 2009, 16:42

Nova24 pisze:Ja tu nie zamierzam się kłócić o sprawy techniczne, bardziej zastanawia mnie etyka takiego wejścia.


jck pisze: Etyka, przynajmniej dla mnie, jest sprawą osobistą. Jeśli ktoś idzie sam i w alpejskim przechodzi daną drogę to styl można podziwiać. W przypadku Koreanki tego nie ma, ale to jej sprawa. Jeśli koronę zdobędzie to z chęcią Jej pogratuluję.
Pod pierwszą częścią tej wypowiedzi mogę się tylko podpisać. Ale co do gratulacji to byłbym już bardziej powściągliwy.
Nova24 pisze:Ale w sytuacji gdyby nie było tych łańcuchów a ja wysłałbym tam kilku ludzi, żeby ubezpieczyli mi ten szlak, a na zawrat dodatkowo poprowadzona byłaby kolejka, z której oczywiście bym skorzystał, po czym przeszedłbym orlą i triumfalnie obwieścił światu, że przeszedłem najtrudniejszy szlak w tatrach, to to już by NIE było w porządku.
jck pisze: Tutaj problem sięga tematu przewodnika. Czy wyjście z przewodnikiem uważa się właściwe. Bo w sumie On zna drogę, ubezpiecza, prowadzi itd. Dyskusje na ten temat były toczone na wielu forach, zwłaszcza zagranicznych gdyż to Oni korzystają nagminnie z usług przewodnickich. Zatem czy wejście z przewodnikiem jest przejściem drogi i 'zdobyciem' wierzchołka? Moim zdaniem, jak najbardziej. Pytanie tylko, czy zadowoli się samego siebie. Ci których to zadowala korzystają z ich usług, reszta walczy sama. Drugich docenimy bardziej, ale pierwszym ująć nic nie możemy.
W przypadku wchodzenia dla własnej satysfakcji to jest to sprawa jak najbardziej indywidualna. Osobiście nie chciałbym być prowadzony przez przewodnika, ale jeżeli ktoś korzysta z jego usług i mu to nie przeszkadza to zgadzam się, że przeszedł drogę i zdobył szczyt. Niemniej w sytuacji gdy chodzi o tę nieszczęsną koronę himalajów jakieś zasady powinny być przestrzegane. Bo w tym momencie koronę zdobędzie ta która ma lepszych sponsorów, więcej kasy i silniejszą ekipę. Dla mnie jest to równoznaczne ze stosowaniem dopingu np. w biegach. Po co tego zabraniać niech wygra ten którego stać na lepszy 'koks' i który będzie skłonny go sobie więcej w organizm wpakować ? Ale jednak się zabrania. Tylko, że w przypadku biegania są sędziowie, ewentualnie badania na obecność 'koksu' w organizmie, po to żeby wygrał ten który ma do tego najlepsze predyspozycje.
Jasne, że do alpinizmu nikt nie wprowadzi sędziów, którzy będą latać z każdą wyprawą na szczyt, dlatego to sami alpiniści powinni pewnych zasad przestrzegać.
jck pisze: 'Zdobyła' zawsze daję w apostrofy, bo nie lubię tego słowa w kontekście gór. Zdobyć to można medal... Apostrofy nie mają jednak na celu nadania temu określeniu cech negatywnych.

Nad samą komercjalizacją ubolewać będę, bo góry stały się areną dla wszystkich. Jednakże na to nie ma rady i szanuję też tych, którzy idą tam z innym podejściem niż ja.
Ja też nie chcę tu nikomu umniejszać i jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy wspinają się na takie wysokości - chciałbym sam mieć kiedyś taką okazję- ale styl w jakim to robią już za bardzo mi się nie podoba.

Nie zmienia to jednak faktu, że mamy różne zdania na ten temat i raczej ciężko będzie jednemu przekonać drugiego. Nie muszę się z tym zgadzać, ale to szanuję.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Dariusz Meiser
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1944
Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
Kontakt:

Post autor: Dariusz Meiser » 25 października 2009, 19:16

To namieszajmy jeszcze trochę.
Jak w takim razie potraktowac wszelkie "dopalacze" (megawitaminy, wmacniacze systemu opornościowego, preparaty wspomagające aklimatyzację i zwiększające wydolnośc organizmu) którymi raczą się niektórzy himalaiści.
Etyczne to czy też nie ???
Tolerancja dla niejednoznaczności.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 25 października 2009, 22:41

Dariusz Meiser pisze:To namieszajmy jeszcze trochę.
Jak w takim razie potraktowac wszelkie "dopalacze" (megawitaminy, wmacniacze systemu opornościowego, preparaty wspomagające aklimatyzację i zwiększające wydolnośc organizmu) którymi raczą się niektórzy himalaiści.
Etyczne to czy też nie ???
Prowokator :)

Nie ma sensu czepianie się kogokolwiek o to, że przyjmuje duże ilości witamin ( koniec końców może to doprowadzić do awitaminozy, a to tez nie jest nic dobrego ). A co do tych 'dopalaczy' to zależy co masz na myśli, bo są środki, które wspomagają organizm i są całkowicie legalne, a z drugiej strony środki na bazie amfetaminy, różne rodzaju herbatki np. z liści koki, czy 'ekstra testosteron' tzn. sterydy i te powinny być traktowane na równi z środkami dopingującymi w sporcie. No ale nie oszukujmy się, nawet gdyby tego typu środki były oficjalnie zakazane wśród himalaistów to i tak byliby tacy, którzy chętnie by po nie sięgali.
A co do pytania : Etycznie czy nie? Jak najbardziej nie.
Ale do tego dochodzą jeszcze sytuacje w których zagrożone jest ich życie i w tym momencie tego typu środki mogą Ci uratować życie. I jezeli przyszło by mi wybierać pomiędzy etyką, a łyknięciem kilku tabletek amfetaminy, które mogą uratować mi życie to wybór jest raczej oczywisty.

Pozdrawiam
Anonymous

Post autor: Anonymous » 26 października 2009, 6:03

Środki zwiększające odporność organizmu czy inne środki podtrzymujące zdrowie - chyba ok. Ale "dopalacze" czyli środki zwiększające wydolność organizmu - to już pachnie dopingiem i tak bym je traktował - oczywiście poza sytuacjami ratującymi życie.
Awatar użytkownika
Dariusz Meiser
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1944
Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
Kontakt:

Post autor: Dariusz Meiser » 25 stycznia 2010, 9:10

No i zaczyna się jazda bez trzymanki.
http://globtroter.onet.pl/159499,1594158,1,osoby.html
Tolerancja dla niejednoznaczności.
Anonymous

Post autor: Anonymous » 25 stycznia 2010, 10:48

Umknął mi w ogóle cały ten temat :shock: A jest arcy-ciekawy.
Dariusz Meiser pisze:No i zaczyna się jazda bez trzymanki.
Czyżby fotoszop zadziałał i dziewczyna "dokleiła się" do zdjęcia na tle K2? ;) A tak poważnie i refleksyjnie (nie, żebym miała coś odkrywczego napisać) - chyba następuje kres tzw. "zdrowej rywalizacji"... lub pojęcie to znacznie rozszerzyło swoje znaczenie.
Lub też, może po prostu chodzi o czystą, "zawodową" zazdrość tych, którzy z chęcią odebraliby Koreance szanse na zaistnienie w annałach historii himalaizmu?

Ciekawe, jak się temat rozwinie.
ODPOWIEDZ