Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Ponieważ jestem chory chyba na covid, to zamiast symulować pracę na zdalnej postanowiłem posymulować turystykę w okolicach Doliny Chochołowskiej.
W okolicach jej wylotu sprytni górale zbudowali kilkadziesiąt romantycznych bacówek, być może nawet z sauną.
Szedłem sobie bezszlakowo przed różne polany.
I patrzyłem sobie co się tu teraz stawia.
Chyba jest jakaś akcja bacówka+
W okolicach Bramy Orawskiej jest zielono, miękko i wilgotno.
Polana Molkówka i Magura Witowska w tle.
Siwiańskie Turnie zaskakują nagłą przepaścią nawet Tobiego.
Fajne miejsce.
Tuż nad Doliną Chochołowską.
Zamiast krokusów wawrzynek wilczełyko.
Krokusy były już takie nieświeże.
Idziemy przez kolejne polany.
Taki widok ktoś ma jak wyjdzie z bacówki.
Tatry Bielskie jakby świeciły w oddali.
Robi się coraz cieplej. Podchodzę na Płazówkę.
A widoki z Płazówki fajne są.
Czerwone Wierchy.
Smreczyński Wierch i Kamienista najbardziej podobały mnie się. Fajnie było tam być kiedyś.
I jeszcze jeden szerszy widoczek z końca Płazówki.
Zauważyłem, że przybyło dużo nowych zabudowań. Niektóre mniej piękne, np. ta bacówka w stylu neogóralskim.
Dla porównania dom w stylu tradycyjnym.
Kaplica na Płazówce.
Trochę się podniszczyła.
Na koniec Giewont w promieniach zachodzącego słońca.
W okolicach jej wylotu sprytni górale zbudowali kilkadziesiąt romantycznych bacówek, być może nawet z sauną.
Szedłem sobie bezszlakowo przed różne polany.
I patrzyłem sobie co się tu teraz stawia.
Chyba jest jakaś akcja bacówka+
W okolicach Bramy Orawskiej jest zielono, miękko i wilgotno.
Polana Molkówka i Magura Witowska w tle.
Siwiańskie Turnie zaskakują nagłą przepaścią nawet Tobiego.
Fajne miejsce.
Tuż nad Doliną Chochołowską.
Zamiast krokusów wawrzynek wilczełyko.
Krokusy były już takie nieświeże.
Idziemy przez kolejne polany.
Taki widok ktoś ma jak wyjdzie z bacówki.
Tatry Bielskie jakby świeciły w oddali.
Robi się coraz cieplej. Podchodzę na Płazówkę.
A widoki z Płazówki fajne są.
Czerwone Wierchy.
Smreczyński Wierch i Kamienista najbardziej podobały mnie się. Fajnie było tam być kiedyś.
I jeszcze jeden szerszy widoczek z końca Płazówki.
Zauważyłem, że przybyło dużo nowych zabudowań. Niektóre mniej piękne, np. ta bacówka w stylu neogóralskim.
Dla porównania dom w stylu tradycyjnym.
Kaplica na Płazówce.
Trochę się podniszczyła.
Na koniec Giewont w promieniach zachodzącego słońca.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiaj miał być ciepły i słoneczny dzień.
Wybraliśmy się na Jurę, w Sokole Góry.
Rozpoczęliśmy w Choroniu, to kawałek od Sokolich Gór, ale plan był przejść się trochę polami.
Było intensywnie zielono.
Ale też i biało.
Niektóe drzewa już rozwijają liście.
W Sokolich Górach wiosny mniej, ale są fajne skałki.
Ze strasznymi lejami krasowymi.
Przylaszczki.
Tobi harcował.
Buki też już startują.
Bór sosnowy. Trochę wygląda jak posprzątany. Czyżby ludzie wyzbierali chrust?
Góra Biakło. Przypomina trochę Giewont.
W drodze powrotnej jeszcze raz przecinamy Sokole Góry i mamy wrażenie, że przez te parę godzin zrobiło się bardziej zielono.
A potem polami powrót do auta.
Straszyły nas strachy
Piękny dzień!
Aż się wierzyć nie chce, że straszą śniegiem w przyszłym tygodniu.
Wybraliśmy się na Jurę, w Sokole Góry.
Rozpoczęliśmy w Choroniu, to kawałek od Sokolich Gór, ale plan był przejść się trochę polami.
Było intensywnie zielono.
Ale też i biało.
Niektóe drzewa już rozwijają liście.
W Sokolich Górach wiosny mniej, ale są fajne skałki.
Ze strasznymi lejami krasowymi.
Przylaszczki.
Tobi harcował.
Buki też już startują.
Bór sosnowy. Trochę wygląda jak posprzątany. Czyżby ludzie wyzbierali chrust?
Góra Biakło. Przypomina trochę Giewont.
W drodze powrotnej jeszcze raz przecinamy Sokole Góry i mamy wrażenie, że przez te parę godzin zrobiło się bardziej zielono.
A potem polami powrót do auta.
Straszyły nas strachy
Piękny dzień!
Aż się wierzyć nie chce, że straszą śniegiem w przyszłym tygodniu.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiaj jeszcze cieplej
Wybraliśmy się w Beskid Mały do Kóz. Rozpoczęliśmy od kamieniołomu.
Klasyczny widok z góry.
Jedno mnie tylko zastanawiało - co tam pływa na środku jeziorka?
Potem ścianą płaczu na Chrobaczą.
W górze posiedzieliśmy sobie dłużej w ustronnym miejscu.
Bo pod schroniskiem tłumy.
Piękny jest ten krzyż.
Potem zejście od drugiej strony.
W sumie tego dnia spotkaliśmy na szlaku chyba z setkę psów, niestety prawie wszystkie na smyczy - biedne pieski.
Widok na Chrobaczą.
Strome miejsce.
Znowu kamieniołom.
Beskidzka ławeczka z kozą.
Widok z dołu.
Na koniec zatrzymaliśmy się na chwilę w parku w Kozach.
To był bardzo udany weekend
Wybraliśmy się w Beskid Mały do Kóz. Rozpoczęliśmy od kamieniołomu.
Klasyczny widok z góry.
Jedno mnie tylko zastanawiało - co tam pływa na środku jeziorka?
Potem ścianą płaczu na Chrobaczą.
W górze posiedzieliśmy sobie dłużej w ustronnym miejscu.
Bo pod schroniskiem tłumy.
Piękny jest ten krzyż.
Potem zejście od drugiej strony.
W sumie tego dnia spotkaliśmy na szlaku chyba z setkę psów, niestety prawie wszystkie na smyczy - biedne pieski.
Widok na Chrobaczą.
Strome miejsce.
Znowu kamieniołom.
Beskidzka ławeczka z kozą.
Widok z dołu.
Na koniec zatrzymaliśmy się na chwilę w parku w Kozach.
To był bardzo udany weekend
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Niedzielna wycieczka w bardzo nietypowe rejony. Pierwszy raz w życiu zapuściłem się na Wyżynę Wieluńską. Jakby ktoś nie wiedział, jest to aż w województwie łódzkim. Dlaczego taki kierunek? Bo tam w niedzielę miała być super pogoda - i była
Rozpoczęliśmy w Raciszynie.
Stary wapiennik (piec do wypalania skał wapiennych).
Stary nieczynny kamieniołom wapienny.
Praktycznie cała wycieczka sprowadzała się do spacerowania wzdłuż Warty.
Tobi oczywiście się nie nudził.
Boberki próbują zrobić tamę. Chyba lepiej, żebym im się nie udało, bo Warta to jednak spora rzeka.
Rezerwat Węże i zakratowane wejście do jednej z jaskiń.
Inna jaskinia - jest ich tam kilka.
Wędrujemy sobie przez tereny rolnicze.
Ponownie nad rzeką.
Dziabąg.
Nuda, nic się nie dzieje.
Las, pies. Pies w lesie. Biegnie.
Postój. Podobno nawet usnąłem.
Młodzież spływa.
Tereny rolnicze.
Znowu nad Wartą.
Boberki powaliły za krótkie drzewo. Most dla piesków nie działa.
Okoliczności przyrody, ten tego... niepowtarzalnej.
Odkryliśmy, że chodzenie po płaskim również męczy
Choć niewiele się działo, wycieczka bardzo udana
Rozpoczęliśmy w Raciszynie.
Stary wapiennik (piec do wypalania skał wapiennych).
Stary nieczynny kamieniołom wapienny.
Praktycznie cała wycieczka sprowadzała się do spacerowania wzdłuż Warty.
Tobi oczywiście się nie nudził.
Boberki próbują zrobić tamę. Chyba lepiej, żebym im się nie udało, bo Warta to jednak spora rzeka.
Rezerwat Węże i zakratowane wejście do jednej z jaskiń.
Inna jaskinia - jest ich tam kilka.
Wędrujemy sobie przez tereny rolnicze.
Ponownie nad rzeką.
Dziabąg.
Nuda, nic się nie dzieje.
Las, pies. Pies w lesie. Biegnie.
Postój. Podobno nawet usnąłem.
Młodzież spływa.
Tereny rolnicze.
Znowu nad Wartą.
Boberki powaliły za krótkie drzewo. Most dla piesków nie działa.
Okoliczności przyrody, ten tego... niepowtarzalnej.
Odkryliśmy, że chodzenie po płaskim również męczy
Choć niewiele się działo, wycieczka bardzo udana
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Na poniedziałek zapowiedzieli pogodową żyletę. Dość długo wybierałem gdzie pojechać. W końcu padło na Łopień. Do tej pory byłem tylko na głównym wierzchołku, pierwszy raz w latach 90-tych, drugi raz parę lat temu, ale ledwie zdążyłem na zachód słońca. Zeksplorowanie wszystkich wierzchołków Łopienia wciąż było w planach, aż do wczoraj.
Zaczynamy w Tymbarku. Pogoda cudna. Łopień przed nami.
Wiosna ma się doskonale.
Szliśmy mniej więcej równo z grupą nieodpowiedzialnych turystów z 3 psami luzem. Mijaliśmy się po drodze kilka razy i obserwowaliśmy jak się zachowują ich bestie. Można powiedzieć, że zachowywały się tak samo jak Tobi. A ich właściciele zachowywali się dokładnie tak jak my. Jeszcze ciekawsze było to, że na Łopieniu spotkaliśmy wiele innych psów luzem, od małych do wielkich. Czyżby coś się zmieniało w podejściu do psiej turystyki?
Czarny szlak na Łopień jest nudny i monotonny.
A na Łopieniu Środkowym robi się nawet straszno. Przez taki gęsty las szlakiem jeszcze nigdy nie szedłem.
Chatka Kłusownika Huberta na Łopieniu Środkowym.
Następnie przemieszczamy się w stronę głównego wierzchołka. Jest ogólnie płasko, duże polany. Jest nawet fajne torfowisko.
Polanka i wiata na Łopieniu. Sporo ludzi, sporo psów.
Widoki z Łopienia na Ćwilin, Lubogoszcz i Śnieżnicę.
Jest też i Babia.
Następnie przemieszczamy się dość spory kawałek na Łopień Wschodni. Jest tu chatka i też są ludzie.
Widok z Łopienia Wschodniego na Kostrzę i Zęzów. Byliśmy tam w 2021 w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Następnie rozpoczynamy część wycieczki po otwartych przestrzeniach. Schodzimy bezszlakowo do Słopnic. W tle pasmo Sałasza i Jaworza. Tam też byliśmy, w 2022 w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Na pastwiskach jest fajnie. Po prawej góra Paproć nad Tymbarkiem - tam jeszcze nie byliśmy, ale będziemy w 2023, w ramach odkrywania B.Wyspowego
Przekraczamy Słopniczankę. Rzadki widok, dzieciaki budują coś nie w minecrafcie.
Pastwiska po przeciwnej stronie. W oddali Modyń i Ostra. Byłem tam w zeszłym roku w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Jesteśmy na łagodnym grzbiecie między Słopnicami a Limanową. Przed nami Paproć.
A to już krzyż na Paproci. Krzyż wypasiony z dzwonem - dzwoniłem.
Widok na Mogielicę, Łopień, Ćwilin.
W dole długie Słopnice, pośrodku Modyń.
Tatry.
Schodzimy do Tymbarku, gdzie na rynku zaliczamy pierwsze w tym roku lody, aby uczcić tą bardzo udaną wycieczkę
W drodze powrotnej zatrzymujemy się, żeby spontanicznie odwiedzić Strzępka.
Okazało się, że centralnie na jego mogiłę zwaliło się drzewo.
Kilkanaście minut pracy i taki efekt.
Zaczynamy w Tymbarku. Pogoda cudna. Łopień przed nami.
Wiosna ma się doskonale.
Szliśmy mniej więcej równo z grupą nieodpowiedzialnych turystów z 3 psami luzem. Mijaliśmy się po drodze kilka razy i obserwowaliśmy jak się zachowują ich bestie. Można powiedzieć, że zachowywały się tak samo jak Tobi. A ich właściciele zachowywali się dokładnie tak jak my. Jeszcze ciekawsze było to, że na Łopieniu spotkaliśmy wiele innych psów luzem, od małych do wielkich. Czyżby coś się zmieniało w podejściu do psiej turystyki?
Czarny szlak na Łopień jest nudny i monotonny.
A na Łopieniu Środkowym robi się nawet straszno. Przez taki gęsty las szlakiem jeszcze nigdy nie szedłem.
Chatka Kłusownika Huberta na Łopieniu Środkowym.
Następnie przemieszczamy się w stronę głównego wierzchołka. Jest ogólnie płasko, duże polany. Jest nawet fajne torfowisko.
Polanka i wiata na Łopieniu. Sporo ludzi, sporo psów.
Widoki z Łopienia na Ćwilin, Lubogoszcz i Śnieżnicę.
Jest też i Babia.
Następnie przemieszczamy się dość spory kawałek na Łopień Wschodni. Jest tu chatka i też są ludzie.
Widok z Łopienia Wschodniego na Kostrzę i Zęzów. Byliśmy tam w 2021 w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Następnie rozpoczynamy część wycieczki po otwartych przestrzeniach. Schodzimy bezszlakowo do Słopnic. W tle pasmo Sałasza i Jaworza. Tam też byliśmy, w 2022 w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Na pastwiskach jest fajnie. Po prawej góra Paproć nad Tymbarkiem - tam jeszcze nie byliśmy, ale będziemy w 2023, w ramach odkrywania B.Wyspowego
Przekraczamy Słopniczankę. Rzadki widok, dzieciaki budują coś nie w minecrafcie.
Pastwiska po przeciwnej stronie. W oddali Modyń i Ostra. Byłem tam w zeszłym roku w ramach odkrywania B.Wyspowego.
Jesteśmy na łagodnym grzbiecie między Słopnicami a Limanową. Przed nami Paproć.
A to już krzyż na Paproci. Krzyż wypasiony z dzwonem - dzwoniłem.
Widok na Mogielicę, Łopień, Ćwilin.
W dole długie Słopnice, pośrodku Modyń.
Tatry.
Schodzimy do Tymbarku, gdzie na rynku zaliczamy pierwsze w tym roku lody, aby uczcić tą bardzo udaną wycieczkę
W drodze powrotnej zatrzymujemy się, żeby spontanicznie odwiedzić Strzępka.
Okazało się, że centralnie na jego mogiłę zwaliło się drzewo.
Kilkanaście minut pracy i taki efekt.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiejsza niedziela była dniem ładnym w połowie. Wykorzystaliśmy ją na długi spacer w moje rodzinne strony. Dom, w którym mieszka teraz samotnie moja mama - powoli zarasta
A tu się często bawiliśmy za dzieciaka. 40 lat temu nie było tam tych drzew.
Dzisiaj był pierwszy naprawdę ciepły dzień w tym roku.
Można powiedzieć - lato
Rzeczka Wąwolnica. Kiedyś był to płynący ściek, samo szambo. Teraz trochę brzydko pachnie, ale wygląda jak woda. Tobi się nawet napił i jeszcze żyje.
Opuszczamy Galicję i wkraczamy na Śląsk. Spacer był długi, jako dziecko nie zapuszczałem się tak daleko.
Za granicą jakby jeszcze bardziej zielono
Sporo zwierząt.
A to już na powrocie, niedaleko domu - moje tereny
Pomysł, żeby nie jechać gdzieś dalej, tylko przejść się właśnie tutaj należał do Ukochanej. Fajnie to wymyśliła
A tu się często bawiliśmy za dzieciaka. 40 lat temu nie było tam tych drzew.
Dzisiaj był pierwszy naprawdę ciepły dzień w tym roku.
Można powiedzieć - lato
Rzeczka Wąwolnica. Kiedyś był to płynący ściek, samo szambo. Teraz trochę brzydko pachnie, ale wygląda jak woda. Tobi się nawet napił i jeszcze żyje.
Opuszczamy Galicję i wkraczamy na Śląsk. Spacer był długi, jako dziecko nie zapuszczałem się tak daleko.
Za granicą jakby jeszcze bardziej zielono
Sporo zwierząt.
A to już na powrocie, niedaleko domu - moje tereny
Pomysł, żeby nie jechać gdzieś dalej, tylko przejść się właśnie tutaj należał do Ukochanej. Fajnie to wymyśliła
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Po zimnym i deszczowym tygodniu pogoda poprawiła się.
W ramach akcji Odkryj Beskid Wyspowy pojechaliśmy do Żegociny do parku geologicznego. Park składa się z dosłownie jednej tablicy edukacyjnej i jednej wychodni piaskowca... oraz z wiaty z trójpoziomowym grillem.
W sumie, czemu nie, bardzo przyjemne miejsce, dotacja do parków geologicznych została dobrze wykorzystana
Potem ruszyliśmy w pagórki.
Pagórki, bo zaliczaliśmy dzisiaj szczyty 500 i 600 metrowe.
Na otwartych przestrzeniach było zielono.
W lesie również było zielono.
Pasmo Łososińskie z Łopuszy - wygląda dość poważnie.
Staropolska turbina wiatrowa
Góry są luźno zabudowane, przeważnie wypasionymi domami.
Schodzimy do Rajbrota.
Kościół otwarty - w końcu niedziela.
A potem bezszlakowo na Rogozową.
Następnie żółtym na Kobyłę.
Ładnie położonych domów sporo.
Trafił się nawet wyciąg narciarski. Wyjście wzdłuż trasy jak zawsze męczące. A na górze spotkaliśmy właściciela. Starszy Pan, robił ten wyciąg etapami, wykupując kolejne działki, potem zaczął budować dom wczasowy na górze. Nie dokończył dzieła, pojawiły się komplikacje, brak kasy. Jego firma była podwykonawcą przy budowie dróg, robotę zrobił, ale główny wykonawca nie zapłacił, ogłosił upadłość. Na starość stwierdził, że nie chce mu się już dalej męczyć z tym ośrodkiem narciarskim. Syn, dla którego to wszystko miało być, woli mieszkać w Krakowie i pracować w banku, a winna jest żona, która nie chce mieszkać w górach.
Szkoda, bo miejsce ładne.
Wędrujemy dalej.
Podziwiając widoki.
Trudno się zdecydować, czy lepsze są otwarte przestrzenie, czy fragmenty rozświetlonym lasem.
Kolorki pod koniec dnia się ocieplają.
Odwiedziliśmy stary cmentarz, który zarasta od 100 lat.
A w drodze powrotnej podwieźliśmy autostopowicza do Wieliczki. Okazało się, że to opiekun chatki na Wierzbanowskiej Górze.
W ramach akcji Odkryj Beskid Wyspowy pojechaliśmy do Żegociny do parku geologicznego. Park składa się z dosłownie jednej tablicy edukacyjnej i jednej wychodni piaskowca... oraz z wiaty z trójpoziomowym grillem.
W sumie, czemu nie, bardzo przyjemne miejsce, dotacja do parków geologicznych została dobrze wykorzystana
Potem ruszyliśmy w pagórki.
Pagórki, bo zaliczaliśmy dzisiaj szczyty 500 i 600 metrowe.
Na otwartych przestrzeniach było zielono.
W lesie również było zielono.
Pasmo Łososińskie z Łopuszy - wygląda dość poważnie.
Staropolska turbina wiatrowa
Góry są luźno zabudowane, przeważnie wypasionymi domami.
Schodzimy do Rajbrota.
Kościół otwarty - w końcu niedziela.
A potem bezszlakowo na Rogozową.
Następnie żółtym na Kobyłę.
Ładnie położonych domów sporo.
Trafił się nawet wyciąg narciarski. Wyjście wzdłuż trasy jak zawsze męczące. A na górze spotkaliśmy właściciela. Starszy Pan, robił ten wyciąg etapami, wykupując kolejne działki, potem zaczął budować dom wczasowy na górze. Nie dokończył dzieła, pojawiły się komplikacje, brak kasy. Jego firma była podwykonawcą przy budowie dróg, robotę zrobił, ale główny wykonawca nie zapłacił, ogłosił upadłość. Na starość stwierdził, że nie chce mu się już dalej męczyć z tym ośrodkiem narciarskim. Syn, dla którego to wszystko miało być, woli mieszkać w Krakowie i pracować w banku, a winna jest żona, która nie chce mieszkać w górach.
Szkoda, bo miejsce ładne.
Wędrujemy dalej.
Podziwiając widoki.
Trudno się zdecydować, czy lepsze są otwarte przestrzenie, czy fragmenty rozświetlonym lasem.
Kolorki pod koniec dnia się ocieplają.
Odwiedziliśmy stary cmentarz, który zarasta od 100 lat.
A w drodze powrotnej podwieźliśmy autostopowicza do Wieliczki. Okazało się, że to opiekun chatki na Wierzbanowskiej Górze.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Sobotnia wycieczka w egzotyczne miejsce.
Oto sklep spożywczy w Sułoszowej.
Sułoszowa to przede wszystkim tereny rolnicze.
Pojawia się rzepak.
Rzepak i ludzie...
Rzepiara!
Tuż po maturze kwitną kasztany.
Lucerna.
Przemieszczamy się w kierunku Doliny Zachwytu.
Dolina Zachwytu wygląda tak.
Następnie przemieszczamy się w kierunku zamku Pieskowa Skała.
I to mniej więcej byłoby na tyle
Oto sklep spożywczy w Sułoszowej.
Sułoszowa to przede wszystkim tereny rolnicze.
Pojawia się rzepak.
Rzepak i ludzie...
Rzepiara!
Tuż po maturze kwitną kasztany.
Lucerna.
Przemieszczamy się w kierunku Doliny Zachwytu.
Dolina Zachwytu wygląda tak.
Następnie przemieszczamy się w kierunku zamku Pieskowa Skała.
I to mniej więcej byłoby na tyle
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W niedzielę wybraliśmy się za granicę. Jakiś 1 km za granicę. Do Suchej Hory na Orawie po słowackiej stronie. Pierwsza część wycieczki wiodła granicą w kierunku południowym.
Przez cały dzień niebo było zasnute rzadką jednostajną chmurką rozpraszającą światło. Szkoda, bo główną atrakcją było oglądanie Tatr. Ale z drugiej strony, marudzić na taką pogodę to grzech.
Zrobiliśmy sobie fotkę rodzinną, póki jesteśmy w komplecie.
Jak wspominałem, patrzenie na Tatry było jedyną atrakcją dnia.
Zalesionych fragmentów było niewiele, ale stanowiły przyjemną ulgę od słońca, które intensywnie operowało.
Idziemy sobie na Witowski Przysłop.
A z niego takie widoki.
Następnie w kierunku Magury Witowskiej.
Ten zalesiony szczyt jest teraz całkowicie widokowy i pewnie przez najbliższe lata taki pozostanie, zanim drzewa urosną.
Schodzimy na słowacką stronę.
Zaczynają się wielkie łąki.
Idziemy grzbietem równoległym go granicznego.
W kierunku Babiej - jeszcze ma śnieg na południowych stokach.
Tatry za plecami pojawiają się i znikają oddalając się coraz bardziej.
Przed nami osady ludzkie. Dojście do nich wydaje się formalnością.
Na koniec trzeba było przekroczyć rzekę i trochę pochaszczować.
Taka to była wycieczka
Przez cały dzień niebo było zasnute rzadką jednostajną chmurką rozpraszającą światło. Szkoda, bo główną atrakcją było oglądanie Tatr. Ale z drugiej strony, marudzić na taką pogodę to grzech.
Zrobiliśmy sobie fotkę rodzinną, póki jesteśmy w komplecie.
Jak wspominałem, patrzenie na Tatry było jedyną atrakcją dnia.
Zalesionych fragmentów było niewiele, ale stanowiły przyjemną ulgę od słońca, które intensywnie operowało.
Idziemy sobie na Witowski Przysłop.
A z niego takie widoki.
Następnie w kierunku Magury Witowskiej.
Ten zalesiony szczyt jest teraz całkowicie widokowy i pewnie przez najbliższe lata taki pozostanie, zanim drzewa urosną.
Schodzimy na słowacką stronę.
Zaczynają się wielkie łąki.
Idziemy grzbietem równoległym go granicznego.
W kierunku Babiej - jeszcze ma śnieg na południowych stokach.
Tatry za plecami pojawiają się i znikają oddalając się coraz bardziej.
Przed nami osady ludzkie. Dojście do nich wydaje się formalnością.
Na koniec trzeba było przekroczyć rzekę i trochę pochaszczować.
Taka to była wycieczka
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Ostatni weekend spędziłem w pracy
Jakiś czas temu Szef wydał polecenie służbowe abym zorganizował wyjazd w góry dla kolegów z zespołu. Udało się nawet załatwić finansowanie, więc firma fundowała nocleg + wyżywienie. Jeżeli chodzi o trasę skopiowałem zimowy forumowy zlot na Cieślarówce.
Umówiliśmy się nawet na tym samym bezpłatnym parkingu w Wiśle, który teraz jest już płatny i to solidnie 80 zł doba, dlatego poszukaliśmy czegoś tańszego, przy drugim cmentarzu było za darmo.
Wyruszyliśmy. A pogoda była taka, że lepszej nie można było sobie wyobrazić. Pełne słońce i lekki chłodek - idealna.
Z powodu zmiany parkingu musieliśmy kawałek przejść pozaszlakowo. Była okazja pokazać kolegom piękno takiego chodzenia.
Skończyło się to tak. Bardzo się wszystkim podobało.
Szlak się znalazł. Zdobyliśmy pierwszą górę. Czas na zdjęcie grupowe. Tak wyglądają teraz typowi informatycy z banku.
Zdobycie góry z wyciągiem sprowokowało nas do zrobienia pierwszej przerwy na piwo. Przy okazji zaczęły się dywagacje ile zajęłoby zejście na dół i powrót na górę. Jeden twierdził, że godzinę, drugi że pół. Zaczęły się prowokacje, żeby to sprawdzić. Dwóch chłopaków biegąjących akurat ćwiczy do maratonów górskich, więc byli chętni, ja również dołączyłem. Inni wykazali się rozsądkiem. Wyścig wygrał Tobi, który chyba nawet nie wiedział, że to wyścig. Ja też wygrałem w swojej kategorii wiekowej 50+
Okazało się, że udało się obrócić poniżej 7 minut.
Po paru minutach okazało się, że jeden zapodział gdzieś telefon. Zrobiliśmy więc postój na drugie piwo, a on cofnął się na miejsce wyścigu, bo spodziewał się, że tam będzie.
Wrócił bez telefonu. Lokalizacji z innego telefonu nie mógł sprawdzić, bo ma bezpieczne hasło i dostęp do niego jest możliwy tylko jak ma telefon
Powstała więc ekipa ratunkowa: właściciel telefonu, zwycięzca biegu, organizator i pies tropiący. Cofnęliśmy się wzdłuż trasy, pod siatką, przeczesywaliśmy trawę i w końcu znaleźliśmy telefon - w aucie. Wróciliśmy do reszty ekipy. Uff...
Reszta ekipy miała w tym czasie kolejne przerwy na piwo. Sześciopaki pękały jeden po drugim. Wiadomo, nawodnienie w górach jest najważniejsze.
Wędrujemy dalej. Wszyscy wiedzą co potrafi Tobi, ale na żywo robi to jednak większe wrażenie.
Po kilku godzinach docieramy na Krzakoską Skałę. Robimy przerwę na piwo.
Jesteśmy twardzi - są próby zdobycia.
Idziemy dalej. Pięknie jest. Tobi zapewnia atrakcje.
Ja też zapewniam atrakcje - proponuję bezszlakowy skrót i nikt nie protestuje
Docieramy na Cieślarówkę. Zaczynamy od piwka
Następnie obiad. Nastroje wyśmienite.
Kolejnym punktem miało być piwo na Stożku, ale namówiłem ekipę, żeby iść na czeskie piwo na Filipkę. Przekonał ich argument, że to tylko 900 metrów dalej niż na Stożek.
Tak więc jesteśmy za granicą. Podziwiamy egzotyczną czeską zieleń. Zejście jest długie i strome. Pojawiają się obawy, że nie damy rady wrócić pod górę. Uspokajam wszystkich, że będziemy wracać inną, łagodną trasą. Ufają mi.
Zaczynamy podchodzić pod Filipkę. Ludzie zaczynają padać z wysiłku. Są zdziwieni, że chodzimy w dół i w górę. Tłumaczę, że na tym polega chodzenie po górach. Są głosy, że należy zamordować przewodnika, ale szef nie pozwala. Na swoja obronę mam argument, że nigdy tu nie byłem.
Ładna ta czeska zagranica.
Docieramy na czeskie piwo i nastroje znowu są lepsze.
Rozpoczynamy powrót. Decydujemy się poślubić 4 czeskie turystki, które spotykamy na szlaku. Jednak bariera językowa okazała się nie po pokonania. Oddaliły się.
Obiecywałem, że podejście teraz będzie cały czas łagodne. Więc jak zaczęliśmy podchodzić pod Stożek, to znowu niektórzy chcieli mnie zamordować.
Miałem jeszcze chytry plan, żeby od rozstaju szlaków podejść na piwko na Stożek i parę osób było wtajemniczonych (koledzy biegacze). Skręcili więc w prawo, ale reszta grupy była czujna i stawiła opór. Nie udało się ich przekonać, że to tylko 450 metrów. Wróciliśmy więc prosto na Cieślarówkę.
Widać, że trasa była dobrze dobrana i grupa jest usatysfakcjonowana
Pojawiły się mocniejsze trunki.
Kiedy słońce zaczęło się chować, temperatura zapikowała ostro w dół. Trzeba się było rozgrzewać.
Uśmiechy wróciły. Zaczęła się impreza ze śpiewami. Indywidualne rozmowy. Można było poprosić szefa o podwyżkę
A potem wszystko zaczęło się rozmywać. Ludzie zaczęli znikać. Faktów co się dokładnie działo nigdy nie uda się nikomu ustalić.
Zostałem przy ogniu sam. Pamiętam, że w dawnych czasach, kiedy takie imprezy były częstsze, też zwykle zostawałem przy ognisku do końca i gapiłem się na żar.
Noc była ciężka. Ciągły ruch w pokoju, konkurs kto głośniej będzie chrapał. Więc kiedy przebudziłem się z bólem głowy i zobaczyłem, że zaczyna świtać. Zarządziłem wyjście na wschód słońca. Chętny był tylko Tobi
Było zaskakująco ciepło. Piękny poranek.
Lokalizacja Cieślarówki również piękna.
Miałem plan jeszcze się zdrzemnąć, ale jak zobaczyłem pobojowisko po imprezie, wzięło mnie poczucie obowiązku, żeby to jakoś ogarnąć. Skończyło się tym, że gospodyni była wzruszona jaka porządna grupa ją odwiedziła
Okazało się, ze po śniadaniu całą grupą wracamy przez Soszów. To też mnie zaskoczyło, myślałem, że niektórzy będą marzyli tylko o tym, żeby zejść jak najszybciej w dół.
Spokojnie, bez pośpiechu, małe piwko na Soszowie.
Tobek zadowolony. Może bym mu załatwił pracę w PKO.
Pogoda cudna. Przyroda piękna. Zieleń zielona.
W miłej atmosferze schodzimy i docieramy do samochodów, gdzie nawet badamy się alkomatem i wszyscy kierowcy mają 0,0 zawartości alkoholu.
Jeżeli o mnie chodzi. Nie spodziewałem się, że zabranie kolegów z pracy w góry będzie takie fajne. Im podobno też się podobało
Uważam, że górsko było całkiem przyzwoicie.
Jakiś czas temu Szef wydał polecenie służbowe abym zorganizował wyjazd w góry dla kolegów z zespołu. Udało się nawet załatwić finansowanie, więc firma fundowała nocleg + wyżywienie. Jeżeli chodzi o trasę skopiowałem zimowy forumowy zlot na Cieślarówce.
Umówiliśmy się nawet na tym samym bezpłatnym parkingu w Wiśle, który teraz jest już płatny i to solidnie 80 zł doba, dlatego poszukaliśmy czegoś tańszego, przy drugim cmentarzu było za darmo.
Wyruszyliśmy. A pogoda była taka, że lepszej nie można było sobie wyobrazić. Pełne słońce i lekki chłodek - idealna.
Z powodu zmiany parkingu musieliśmy kawałek przejść pozaszlakowo. Była okazja pokazać kolegom piękno takiego chodzenia.
Skończyło się to tak. Bardzo się wszystkim podobało.
Szlak się znalazł. Zdobyliśmy pierwszą górę. Czas na zdjęcie grupowe. Tak wyglądają teraz typowi informatycy z banku.
Zdobycie góry z wyciągiem sprowokowało nas do zrobienia pierwszej przerwy na piwo. Przy okazji zaczęły się dywagacje ile zajęłoby zejście na dół i powrót na górę. Jeden twierdził, że godzinę, drugi że pół. Zaczęły się prowokacje, żeby to sprawdzić. Dwóch chłopaków biegąjących akurat ćwiczy do maratonów górskich, więc byli chętni, ja również dołączyłem. Inni wykazali się rozsądkiem. Wyścig wygrał Tobi, który chyba nawet nie wiedział, że to wyścig. Ja też wygrałem w swojej kategorii wiekowej 50+
Okazało się, że udało się obrócić poniżej 7 minut.
Po paru minutach okazało się, że jeden zapodział gdzieś telefon. Zrobiliśmy więc postój na drugie piwo, a on cofnął się na miejsce wyścigu, bo spodziewał się, że tam będzie.
Wrócił bez telefonu. Lokalizacji z innego telefonu nie mógł sprawdzić, bo ma bezpieczne hasło i dostęp do niego jest możliwy tylko jak ma telefon
Powstała więc ekipa ratunkowa: właściciel telefonu, zwycięzca biegu, organizator i pies tropiący. Cofnęliśmy się wzdłuż trasy, pod siatką, przeczesywaliśmy trawę i w końcu znaleźliśmy telefon - w aucie. Wróciliśmy do reszty ekipy. Uff...
Reszta ekipy miała w tym czasie kolejne przerwy na piwo. Sześciopaki pękały jeden po drugim. Wiadomo, nawodnienie w górach jest najważniejsze.
Wędrujemy dalej. Wszyscy wiedzą co potrafi Tobi, ale na żywo robi to jednak większe wrażenie.
Po kilku godzinach docieramy na Krzakoską Skałę. Robimy przerwę na piwo.
Jesteśmy twardzi - są próby zdobycia.
Idziemy dalej. Pięknie jest. Tobi zapewnia atrakcje.
Ja też zapewniam atrakcje - proponuję bezszlakowy skrót i nikt nie protestuje
Docieramy na Cieślarówkę. Zaczynamy od piwka
Następnie obiad. Nastroje wyśmienite.
Kolejnym punktem miało być piwo na Stożku, ale namówiłem ekipę, żeby iść na czeskie piwo na Filipkę. Przekonał ich argument, że to tylko 900 metrów dalej niż na Stożek.
Tak więc jesteśmy za granicą. Podziwiamy egzotyczną czeską zieleń. Zejście jest długie i strome. Pojawiają się obawy, że nie damy rady wrócić pod górę. Uspokajam wszystkich, że będziemy wracać inną, łagodną trasą. Ufają mi.
Zaczynamy podchodzić pod Filipkę. Ludzie zaczynają padać z wysiłku. Są zdziwieni, że chodzimy w dół i w górę. Tłumaczę, że na tym polega chodzenie po górach. Są głosy, że należy zamordować przewodnika, ale szef nie pozwala. Na swoja obronę mam argument, że nigdy tu nie byłem.
Ładna ta czeska zagranica.
Docieramy na czeskie piwo i nastroje znowu są lepsze.
Rozpoczynamy powrót. Decydujemy się poślubić 4 czeskie turystki, które spotykamy na szlaku. Jednak bariera językowa okazała się nie po pokonania. Oddaliły się.
Obiecywałem, że podejście teraz będzie cały czas łagodne. Więc jak zaczęliśmy podchodzić pod Stożek, to znowu niektórzy chcieli mnie zamordować.
Miałem jeszcze chytry plan, żeby od rozstaju szlaków podejść na piwko na Stożek i parę osób było wtajemniczonych (koledzy biegacze). Skręcili więc w prawo, ale reszta grupy była czujna i stawiła opór. Nie udało się ich przekonać, że to tylko 450 metrów. Wróciliśmy więc prosto na Cieślarówkę.
Widać, że trasa była dobrze dobrana i grupa jest usatysfakcjonowana
Pojawiły się mocniejsze trunki.
Kiedy słońce zaczęło się chować, temperatura zapikowała ostro w dół. Trzeba się było rozgrzewać.
Uśmiechy wróciły. Zaczęła się impreza ze śpiewami. Indywidualne rozmowy. Można było poprosić szefa o podwyżkę
A potem wszystko zaczęło się rozmywać. Ludzie zaczęli znikać. Faktów co się dokładnie działo nigdy nie uda się nikomu ustalić.
Zostałem przy ogniu sam. Pamiętam, że w dawnych czasach, kiedy takie imprezy były częstsze, też zwykle zostawałem przy ognisku do końca i gapiłem się na żar.
Noc była ciężka. Ciągły ruch w pokoju, konkurs kto głośniej będzie chrapał. Więc kiedy przebudziłem się z bólem głowy i zobaczyłem, że zaczyna świtać. Zarządziłem wyjście na wschód słońca. Chętny był tylko Tobi
Było zaskakująco ciepło. Piękny poranek.
Lokalizacja Cieślarówki również piękna.
Miałem plan jeszcze się zdrzemnąć, ale jak zobaczyłem pobojowisko po imprezie, wzięło mnie poczucie obowiązku, żeby to jakoś ogarnąć. Skończyło się tym, że gospodyni była wzruszona jaka porządna grupa ją odwiedziła
Okazało się, ze po śniadaniu całą grupą wracamy przez Soszów. To też mnie zaskoczyło, myślałem, że niektórzy będą marzyli tylko o tym, żeby zejść jak najszybciej w dół.
Spokojnie, bez pośpiechu, małe piwko na Soszowie.
Tobek zadowolony. Może bym mu załatwił pracę w PKO.
Pogoda cudna. Przyroda piękna. Zieleń zielona.
W miłej atmosferze schodzimy i docieramy do samochodów, gdzie nawet badamy się alkomatem i wszyscy kierowcy mają 0,0 zawartości alkoholu.
Jeżeli o mnie chodzi. Nie spodziewałem się, że zabranie kolegów z pracy w góry będzie takie fajne. Im podobno też się podobało
Uważam, że górsko było całkiem przyzwoicie.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W niedzielę po integracji wróciłem do domu ok 14:00... tak wcześnie z gór nie wróciłem jeszcze nigdy. Coś mi nie pasowało, było tak pusto. Przedzwoniłem do Ukochanej, okazało się, że poszła sobie na Gródek, to postanowiłem też pójść, bo pogoda była tego dnia przepiękna.
Gródek się powoli zmienia, jest coraz bardziej zielono. Kiedyś były tylko kamienie, potem pojawiła się trawa, teraz rosną drzewa.
Ścieżki zatopione. Ludzie łażą z psami. Ptaki latają masowo nad tym wszystkim.
Kaczki pływają wśród ludzi, ryby również praktycznie nie uciekają z pod stóp, zwierzaki coraz bardziej bezczelne.
My też sobie robimy przejście.
Wszyscy grzecznie czekają w kolejce do punktu zdjęciowego.
Schody, które wzbudzają duże emocje wśród wychodzących i schodzących. Ich cechą konstrukcyjną jest to, że stopnie nie są poziome, tylko nachylone, dzięki temu wyglądają na dużo niższe niż z rzeczywistości. Łatwo też na nich stracić równowagę.
Widok z góry.
Zbliżenia.
Mam wrażenie, że Gródek nigdy nie wyglądał tak dobrze jak w tą niedzielę. Światło, kolory, woda lekko pomarszczona od wiatru. Jako artysta fotografik widzę takie niuanse.
Takie piękne coś i zupełnie za darmo. Takie rzeczy tylko w Jaworznie
Wracamy do domu. Ależ zielono w lesie.
W polach pojawiły się maki.
Nawet słupy nie szpeciły widoczku.
W ten oto sposób zaliczyłem drugą wycieczkę tego samego dnia, aby podnieść jakość turystyczną
Gródek się powoli zmienia, jest coraz bardziej zielono. Kiedyś były tylko kamienie, potem pojawiła się trawa, teraz rosną drzewa.
Ścieżki zatopione. Ludzie łażą z psami. Ptaki latają masowo nad tym wszystkim.
Kaczki pływają wśród ludzi, ryby również praktycznie nie uciekają z pod stóp, zwierzaki coraz bardziej bezczelne.
My też sobie robimy przejście.
Wszyscy grzecznie czekają w kolejce do punktu zdjęciowego.
Schody, które wzbudzają duże emocje wśród wychodzących i schodzących. Ich cechą konstrukcyjną jest to, że stopnie nie są poziome, tylko nachylone, dzięki temu wyglądają na dużo niższe niż z rzeczywistości. Łatwo też na nich stracić równowagę.
Widok z góry.
Zbliżenia.
Mam wrażenie, że Gródek nigdy nie wyglądał tak dobrze jak w tą niedzielę. Światło, kolory, woda lekko pomarszczona od wiatru. Jako artysta fotografik widzę takie niuanse.
Takie piękne coś i zupełnie za darmo. Takie rzeczy tylko w Jaworznie
Wracamy do domu. Ależ zielono w lesie.
W polach pojawiły się maki.
Nawet słupy nie szpeciły widoczku.
W ten oto sposób zaliczyłem drugą wycieczkę tego samego dnia, aby podnieść jakość turystyczną
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Pogoda siadła. Prognozy na Boże Ciało nie były zachęcające. Jednak postanowiliśmy nie marnować dnia i podjechaliśmy do Andrychowa.
Pierwsza góra to Pańska Góra. Cała rozkopana, wszędzie robią alejki, wiele kilometrów alejek.
Rozkwitły niektóre łąki. Właśnie mi się przypomina, że to nie są rumianki, tylko coś innego, ale co już mi się nie przypomina.
Druga góra - Kobylica.
Trzecia góra - Wapienica.
Takie ścieżkowe szlaki lubię - Kokocznik.
Ściana płaczu pod Bliźniakami.
Na Bliźniakach Ukochana zapytała ile jeszcze gór zaplanowałem na dzisiaj, bo chociaż małe, to podejścia ostre. Odpowiedziałem, że przed nami ostatnia.
Ostatnia, ale najbardziej straszna - Gancarz.
Założyliśmy obóz, aby wypocząć.
Gancarz zdobyty. Krzyż zarasta i traci złoty kolor.
Zejście z Gancarza jest strasznie strome.
Trochę sztuki.
Dużo zielonego lasu. Bardzo dużo.
Na koniec kąpiel Tobiego, bo było dość gorąco i się schładzał w błotnistych kałużach.
Taka to była wycieczka... pozbawiona świeżości i niskiej jakości. Nie zabierałem tez obiektywów do artystycznych zdjęć. Za to całkiem nieźle się chodziło góra-dół-góra-dół, przynajmniej mnie
Pierwsza góra to Pańska Góra. Cała rozkopana, wszędzie robią alejki, wiele kilometrów alejek.
Rozkwitły niektóre łąki. Właśnie mi się przypomina, że to nie są rumianki, tylko coś innego, ale co już mi się nie przypomina.
Druga góra - Kobylica.
Trzecia góra - Wapienica.
Takie ścieżkowe szlaki lubię - Kokocznik.
Ściana płaczu pod Bliźniakami.
Na Bliźniakach Ukochana zapytała ile jeszcze gór zaplanowałem na dzisiaj, bo chociaż małe, to podejścia ostre. Odpowiedziałem, że przed nami ostatnia.
Ostatnia, ale najbardziej straszna - Gancarz.
Założyliśmy obóz, aby wypocząć.
Gancarz zdobyty. Krzyż zarasta i traci złoty kolor.
Zejście z Gancarza jest strasznie strome.
Trochę sztuki.
Dużo zielonego lasu. Bardzo dużo.
Na koniec kąpiel Tobiego, bo było dość gorąco i się schładzał w błotnistych kałużach.
Taka to była wycieczka... pozbawiona świeżości i niskiej jakości. Nie zabierałem tez obiektywów do artystycznych zdjęć. Za to całkiem nieźle się chodziło góra-dół-góra-dół, przynajmniej mnie
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Przy niedzieli wyskoczyliśmy na Jurę.
Zaczęliśmy od Bydlina, gdzie nas jeszcze nie było
Parkujemy przy cmentarzu. Kaplica cmentarna niczego sobie.
Następnie idziemy na Zamek w Bydlinie. Mały, ale przyjemny.
Ma takie zdjęciowe miejscówki.
Ma też ściankę wspinaczkową dla piesków umożliwiającą wyjście na mury, ale ten kto to wymyślił kompletnie nie miał wyobraźni. Ścianka jest niebezpieczna i trudna. Powinna zostać zamknięta.
Następnie idziemy czerwonym szlakiem do Zamku Pilcza w Smoleniu.
Spokojne leśne drogi, dużo szlaków rowerowych i spacerowych. Przyjemne tereny.
Trochę pagurków.
Pod zamkiem fundujemy sobie duże lody, zjadamy truskawki i coś słodkiego. Tobi ma sesję w stokrotkach. Sam zamek odpuszczamy, fajny jest, ale byliśmy ostatnio.
Rozpoczynamy powrót. Na łąkach kwitną letnie kwiaty.
Skały Zegarowe.
Sporo wspinaczy. Atakują centralnie.
Sprzęt, wysiłek. To wszystko niepotrzebne.
Wystarczy poszukać łatwiejszej drogi, aby zobaczyć wszystko z góry.
Wychodzimy też na Grodzisko Pańskie.
Które staje się miejscem mocno religijnym i uduchowionym.
Modlimy się o bezpieczny powrót do auta, gdyż postanowiłem mocno pochaszczować na powrocie.
W zasadzie to były mistrzostwa świata w chaszczowaniu z przeszkodami. Płoty, mokradła, pokrzywy, gęsty las... było tego trochę.
Ale były też piękne tereny.
Delikatne kwiaty.
Jakiś kurczak leśny też był.
Udało się wrócić o czasie. Byłem z siebie bardzo dumny
Zaczęliśmy od Bydlina, gdzie nas jeszcze nie było
Parkujemy przy cmentarzu. Kaplica cmentarna niczego sobie.
Następnie idziemy na Zamek w Bydlinie. Mały, ale przyjemny.
Ma takie zdjęciowe miejscówki.
Ma też ściankę wspinaczkową dla piesków umożliwiającą wyjście na mury, ale ten kto to wymyślił kompletnie nie miał wyobraźni. Ścianka jest niebezpieczna i trudna. Powinna zostać zamknięta.
Następnie idziemy czerwonym szlakiem do Zamku Pilcza w Smoleniu.
Spokojne leśne drogi, dużo szlaków rowerowych i spacerowych. Przyjemne tereny.
Trochę pagurków.
Pod zamkiem fundujemy sobie duże lody, zjadamy truskawki i coś słodkiego. Tobi ma sesję w stokrotkach. Sam zamek odpuszczamy, fajny jest, ale byliśmy ostatnio.
Rozpoczynamy powrót. Na łąkach kwitną letnie kwiaty.
Skały Zegarowe.
Sporo wspinaczy. Atakują centralnie.
Sprzęt, wysiłek. To wszystko niepotrzebne.
Wystarczy poszukać łatwiejszej drogi, aby zobaczyć wszystko z góry.
Wychodzimy też na Grodzisko Pańskie.
Które staje się miejscem mocno religijnym i uduchowionym.
Modlimy się o bezpieczny powrót do auta, gdyż postanowiłem mocno pochaszczować na powrocie.
W zasadzie to były mistrzostwa świata w chaszczowaniu z przeszkodami. Płoty, mokradła, pokrzywy, gęsty las... było tego trochę.
Ale były też piękne tereny.
Delikatne kwiaty.
Jakiś kurczak leśny też był.
Udało się wrócić o czasie. Byłem z siebie bardzo dumny
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Mieliśmy jechać dzisiaj do Rumunii... ale na starość się już nie chce.
Poszliśmy do Gródka, podziwiając po drodze makowe łąki.
Oraz maki w owsie.
Szliśmy trochę dookoła.
I trochę niestandardową trasą.
Można powiedzieć, że eksplorowaliśmy Gródek bezszlakowo i wymagającymi drogami. Tak naprawdę teren parku z przyległościami jest dość duży, ludzie gromadzą się tylko przy wodnych kładkach i na dojściach do nich.
Obok Gródka było kiedyś wielkie miejskie wysypisko śmieci. Zostało zasypane i zamienione w park, ale w jednym miejscu widać małą niedoróbkę.
Kładki również zaliczyliśmy.
Zerknęliśmy co słychać u nurków.
Ośrodek mają coraz bardziej wypasiony. Zbudowali sobie nawet basen.
Poszliśmy do Gródka, podziwiając po drodze makowe łąki.
Oraz maki w owsie.
Szliśmy trochę dookoła.
I trochę niestandardową trasą.
Można powiedzieć, że eksplorowaliśmy Gródek bezszlakowo i wymagającymi drogami. Tak naprawdę teren parku z przyległościami jest dość duży, ludzie gromadzą się tylko przy wodnych kładkach i na dojściach do nich.
Obok Gródka było kiedyś wielkie miejskie wysypisko śmieci. Zostało zasypane i zamienione w park, ale w jednym miejscu widać małą niedoróbkę.
Kładki również zaliczyliśmy.
Zerknęliśmy co słychać u nurków.
Ośrodek mają coraz bardziej wypasiony. Zbudowali sobie nawet basen.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W pierwszy weekend po głównym urlopie oddaliśmy się nietypowej formie wypoczynku - lenistwu. Znajomi zaprosili nas do swojego domku w górach.
Tzn. domek ze zdjęcia powyżej nie należy do znajomych, tylko tylko do sąsiadów. To prywatny dom, zbudowany w stylu zamku, ogrodzony fosą, ze zwodzonymi mostami. Robi wrażenie. Domek znajomych jest bardziej normalny - też fajny
Przyjechaliśmy w piątek wieczorem. Zaczęliśmy od ogniska. Miało być po piwku, było co innego.
Ambicji turystycznych nie mieliśmy żadnych. W sobotę mały spacerek z psami po lesie.
Wieża na Brzance.
Widok, kawałek Tatr się załapał.
Wieczorem ponownie ognisko, więc drugiego dnia też tylko mały spacer.
Odwiedziliśmy klasztor.
Próbowaliśmy trochę nawiązać do rumuńskiego chodzenia, ale niestety rozczarowanie, u nas nie ma kłującej roślinności i to już nie to samo.
Znajomy ma pszczoły i Ukochana miała okazję pobawić się w pszczelarza.
Weekend był obrzydliwie przyjemny i kompletnie bezproduktywny
Tzn. domek ze zdjęcia powyżej nie należy do znajomych, tylko tylko do sąsiadów. To prywatny dom, zbudowany w stylu zamku, ogrodzony fosą, ze zwodzonymi mostami. Robi wrażenie. Domek znajomych jest bardziej normalny - też fajny
Przyjechaliśmy w piątek wieczorem. Zaczęliśmy od ogniska. Miało być po piwku, było co innego.
Ambicji turystycznych nie mieliśmy żadnych. W sobotę mały spacerek z psami po lesie.
Wieża na Brzance.
Widok, kawałek Tatr się załapał.
Wieczorem ponownie ognisko, więc drugiego dnia też tylko mały spacer.
Odwiedziliśmy klasztor.
Próbowaliśmy trochę nawiązać do rumuńskiego chodzenia, ale niestety rozczarowanie, u nas nie ma kłującej roślinności i to już nie to samo.
Znajomy ma pszczoły i Ukochana miała okazję pobawić się w pszczelarza.
Weekend był obrzydliwie przyjemny i kompletnie bezproduktywny