Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Nietypowa atrakcja niedzielna - wydarzenie "Dreptaj z Psem" w okolicy Ogrodzieńca.
Dreptanie polega na chodzeniu po lesie z psem na smyczy. Tobi był oczywiście luzem, ale zaraz na początku dostał ostre pouczenie i skończyła się wolność.
Tobi spotyka znajomego - Figielek z klubu Zdobywcy
Chociaż na chwilę go nielegalnie spuszczałem, żeby coś porobił ciekawego
Podczas dreptania można było spotkać konie i quady, więc coś się działo.
Ludzi była cała masa, chyba ze 100 luda i z 50 psa.
Na koniec były pokazy psich zaprzęgów.
Pst zaprzęgowe były mocno podekscytowane, albo głodne. Robiły sporo hałasu.
Gościu poopowiadał o saniach zaprzęgowych.
A potem pojechali.
Robiło to wrażenie, nie powiem.
Jeden zaprzęg składał się z 10 psów. Były młode i strasznie napalone. Podczas zapinania prawie się pogryzły ze sobą. Kilku ludzi próbowało je ogarnąć. Hałas był przy tym ogromny.
Ale jak ruszyły, to jak struś pędziwiatr.
Potem było jeszcze ognisko z kiełbaskami, ale myśmy sobie poszli na mały spacer.
Ukochana się poopalała.
Tobi poćwiczył na placu zabaw.
I to by było na tyle
Dreptanie polega na chodzeniu po lesie z psem na smyczy. Tobi był oczywiście luzem, ale zaraz na początku dostał ostre pouczenie i skończyła się wolność.
Tobi spotyka znajomego - Figielek z klubu Zdobywcy
Chociaż na chwilę go nielegalnie spuszczałem, żeby coś porobił ciekawego
Podczas dreptania można było spotkać konie i quady, więc coś się działo.
Ludzi była cała masa, chyba ze 100 luda i z 50 psa.
Na koniec były pokazy psich zaprzęgów.
Pst zaprzęgowe były mocno podekscytowane, albo głodne. Robiły sporo hałasu.
Gościu poopowiadał o saniach zaprzęgowych.
A potem pojechali.
Robiło to wrażenie, nie powiem.
Jeden zaprzęg składał się z 10 psów. Były młode i strasznie napalone. Podczas zapinania prawie się pogryzły ze sobą. Kilku ludzi próbowało je ogarnąć. Hałas był przy tym ogromny.
Ale jak ruszyły, to jak struś pędziwiatr.
Potem było jeszcze ognisko z kiełbaskami, ale myśmy sobie poszli na mały spacer.
Ukochana się poopalała.
Tobi poćwiczył na placu zabaw.
I to by było na tyle
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Kolejne okno pogodowe i ostatni dzień urlopu w tym roku!
Cel - Babia Góra. Podobno to nudna góra, ale ja często mam na niej jakieś atrakcje
O 7 meldujemy się w Slanej Vodzie i robimy obowiązkową fotkę na ławeczce. Oprócz nas na parkingu jedno auto.
Witają nas mieszkańcy Babiej Góry.
Wyruszamy. Jest lekki mrozik. Śnieg wytopiony, brudny jak na wiosnę.
Na Babiej widać amatorów wschodu słońca.
Wkrótce my też mamy wschód.
Momentalnie robi się ciepło. Ruszamy w górę.
Szlak na Babią początkowo jest dość nudny. Idzie się stromo przez las. Wkrótce pojawiają się widoki. Pilsko.
Chocz.
Mała Fatra.
Magura Orawska, za nią Prosieczne i Niżne Tatry.
Idziemy dalej. Pora odpocząć. Tobi nie odpoczywa.
Po wyjściu na dach mina zadowolona.
Nabieramy wysokości, a za plecami wciąż cudne widoki.
Szlak jest przedeptany. Wąska ścieżka, ale idzie się dobrze.
Wyżej pojawiają się w końcu drzewa oblepione trochę śniegiem.
Zaczyna wiać. Najpierw delikatnie, ale postanawiamy przygotować się w ostatniej chatce na większe podmuchy.
Taka kolekcja obrazów w środku. Można pomodlić się w intencji udanego szczytowania.
Powyżej chatki, gdzieś na wysokości 1650 metrów, uderza w nas wiatr, choć na prognozach go nie było.
Ukochana zakazuje robić zdjęcia jak walczy z wiatrem, więc idę sobie powoli w górę i robię widoczki.
Dochodzę na szczyt. Wieje konkretnie. Ukochana daleko w tyle. Najpierw myślałem, że unika zdjęć i chce być daleko za mną. Potem zacząłem podejrzewać, że ma jakieś kryzysy.
Wiatr jest porywisty i porywa Tobiego. Czasem go przesuwa o parę metrów. Nie ma mowy o zapozowaniu na słupku, albo na murku.
Zaczynam się wychładzać i niecierpliwić. Gdzie Ukochana? Zerkam w jej stronę, niby idzie, niby jest blisko, a jakby stała w miejscu. Walczy.
Próbuję cokolwiek sfotografować. Wiatr mną miota. Jedynie przy samym murku można zaznać chwili spokoju. Siedzę chwilę, a potem znowu patrze gdzie Ukochana. Nie ma jej. Czyżby się wróciła? A może ją zwiało? Ruszam więc z akcją ratowniczą.
Jest, znalazła się. Leży pod ołtarzem papieskim i ma problemy z oddychaniem, z powodu zbyt silnego wiatru. Biorę ją pod rękę i jakoś próbujemy dostać się pod murek, gdzie można chwilę odpocząć i nabrać sił. Prawdę mówiąc przez chwilę myślałem, że już odejdzie z tego świata spełniając moje marzenie o śmierci w górach, ale szybko jej się poprawiło
Następnie schodzimy niżej, ale już trzymając się razem w nadziei, że jakimś cudem wiatr będzie mniejszy. I tak jest. Dosłownie kilkadziesiąt metrów obniżenia wysokości i warunki są zupełnie inne. Wracają humory.
Tobi znalazł patyka i aportuje na Babiej
Lodowa pustynia. Warunki idealne na raczki.
Schodzimy na przełęcz.
A na przełęczy powietrze stoi w miejscu, nie ma najmniejszego podmuchu.
Idziemy na Małą Babią.
A nad Babią pojawiła się Gwiazda Śmierci.
Ścieżka na Małą Babią wije się miedzy kosówką jak wąż. Widać, że ktoś tu bardzo walczył i zapadał się co krok. Pięknie jest, ale mam obawy czy zejście z Małej na słowacką stronę będzie przetarte.
Na szczęście jest. Nie jakoś mocno, ale widać ślad. Jesteśmy uratowani.
Jeszcze rzut okiem na Taterki.
I schodzimy w las. Gdzie śnieg jest już mokry i zapadający się.
Tobi ćwiczy do samego końca. Ciężko wskoczyć na pieniek zimą, nie ma się jak wybić. Sytuacja wygląda kiepawo, ale jakimś cudem z tej pozycji zdołał się podciągnąć na górę.
Wycieczka była dość ciężka, ale daliśmy radę
Cel - Babia Góra. Podobno to nudna góra, ale ja często mam na niej jakieś atrakcje
O 7 meldujemy się w Slanej Vodzie i robimy obowiązkową fotkę na ławeczce. Oprócz nas na parkingu jedno auto.
Witają nas mieszkańcy Babiej Góry.
Wyruszamy. Jest lekki mrozik. Śnieg wytopiony, brudny jak na wiosnę.
Na Babiej widać amatorów wschodu słońca.
Wkrótce my też mamy wschód.
Momentalnie robi się ciepło. Ruszamy w górę.
Szlak na Babią początkowo jest dość nudny. Idzie się stromo przez las. Wkrótce pojawiają się widoki. Pilsko.
Chocz.
Mała Fatra.
Magura Orawska, za nią Prosieczne i Niżne Tatry.
Idziemy dalej. Pora odpocząć. Tobi nie odpoczywa.
Po wyjściu na dach mina zadowolona.
Nabieramy wysokości, a za plecami wciąż cudne widoki.
Szlak jest przedeptany. Wąska ścieżka, ale idzie się dobrze.
Wyżej pojawiają się w końcu drzewa oblepione trochę śniegiem.
Zaczyna wiać. Najpierw delikatnie, ale postanawiamy przygotować się w ostatniej chatce na większe podmuchy.
Taka kolekcja obrazów w środku. Można pomodlić się w intencji udanego szczytowania.
Powyżej chatki, gdzieś na wysokości 1650 metrów, uderza w nas wiatr, choć na prognozach go nie było.
Ukochana zakazuje robić zdjęcia jak walczy z wiatrem, więc idę sobie powoli w górę i robię widoczki.
Dochodzę na szczyt. Wieje konkretnie. Ukochana daleko w tyle. Najpierw myślałem, że unika zdjęć i chce być daleko za mną. Potem zacząłem podejrzewać, że ma jakieś kryzysy.
Wiatr jest porywisty i porywa Tobiego. Czasem go przesuwa o parę metrów. Nie ma mowy o zapozowaniu na słupku, albo na murku.
Zaczynam się wychładzać i niecierpliwić. Gdzie Ukochana? Zerkam w jej stronę, niby idzie, niby jest blisko, a jakby stała w miejscu. Walczy.
Próbuję cokolwiek sfotografować. Wiatr mną miota. Jedynie przy samym murku można zaznać chwili spokoju. Siedzę chwilę, a potem znowu patrze gdzie Ukochana. Nie ma jej. Czyżby się wróciła? A może ją zwiało? Ruszam więc z akcją ratowniczą.
Jest, znalazła się. Leży pod ołtarzem papieskim i ma problemy z oddychaniem, z powodu zbyt silnego wiatru. Biorę ją pod rękę i jakoś próbujemy dostać się pod murek, gdzie można chwilę odpocząć i nabrać sił. Prawdę mówiąc przez chwilę myślałem, że już odejdzie z tego świata spełniając moje marzenie o śmierci w górach, ale szybko jej się poprawiło
Następnie schodzimy niżej, ale już trzymając się razem w nadziei, że jakimś cudem wiatr będzie mniejszy. I tak jest. Dosłownie kilkadziesiąt metrów obniżenia wysokości i warunki są zupełnie inne. Wracają humory.
Tobi znalazł patyka i aportuje na Babiej
Lodowa pustynia. Warunki idealne na raczki.
Schodzimy na przełęcz.
A na przełęczy powietrze stoi w miejscu, nie ma najmniejszego podmuchu.
Idziemy na Małą Babią.
A nad Babią pojawiła się Gwiazda Śmierci.
Ścieżka na Małą Babią wije się miedzy kosówką jak wąż. Widać, że ktoś tu bardzo walczył i zapadał się co krok. Pięknie jest, ale mam obawy czy zejście z Małej na słowacką stronę będzie przetarte.
Na szczęście jest. Nie jakoś mocno, ale widać ślad. Jesteśmy uratowani.
Jeszcze rzut okiem na Taterki.
I schodzimy w las. Gdzie śnieg jest już mokry i zapadający się.
Tobi ćwiczy do samego końca. Ciężko wskoczyć na pieniek zimą, nie ma się jak wybić. Sytuacja wygląda kiepawo, ale jakimś cudem z tej pozycji zdołał się podciągnąć na górę.
Wycieczka była dość ciężka, ale daliśmy radę
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Nooo chciałeś pozbyć się kobity? Byłoby Ci strasznie nudno. Wiem co mówię.
Ale psinę macie fajną.
Ale psinę macie fajną.
Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt! - Adam Sikorski
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
NORMALNOŚĆ TO ILUZJA. TO CO JEST NORMALNE DLA PAJĄKA ... JEST CHAOSEM DLA MUCHY - Morticia Addams
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Wczoraj spontanicznie wybrałem się na Łyskę koło Żywca, gdzie mnie jeszcze nie było.
Wróciła jesień i jesienne kolorki
Wycieczkę zaczynam przy niesamowitym kolejarskim krzyżu. Zrobiony z szyn i śrub do przykręcania drewnianych podkładów kolejowych. Widzicie rękę Boga?
Piękna to i widokowa góra
Wiał orkan, ale słabo. Nie porywał Tobiego.
Kapliczka jak z gry o tron.
Kolejna kapliczka.
Cóż za piękny detal.
Szczytujemy!
Kawałek dalej słońce i widoczek na Romankę i Pilsko.
Nowy drewniany dom w Rychwałdku.
Wygląda na prawdziwy, a nie drewnopodobny
Beskid Mały i potężna Jaworzyna.
Widok na Pasmo Pewelskie z Barutki.
A to najlepszy widok. Grojec! A na szczycie Grojca idealnie wkomponowany krzyż na Matysce, a to wszystko pod Baranią Górą.
Na powrocie Babia Góra - niezdobyta przez Adriana.
Jesienne kolorki na koniec.
Taka to była 67 wycieczka w tym roku.
Wróciła jesień i jesienne kolorki
Wycieczkę zaczynam przy niesamowitym kolejarskim krzyżu. Zrobiony z szyn i śrub do przykręcania drewnianych podkładów kolejowych. Widzicie rękę Boga?
Piękna to i widokowa góra
Wiał orkan, ale słabo. Nie porywał Tobiego.
Kapliczka jak z gry o tron.
Kolejna kapliczka.
Cóż za piękny detal.
Szczytujemy!
Kawałek dalej słońce i widoczek na Romankę i Pilsko.
Nowy drewniany dom w Rychwałdku.
Wygląda na prawdziwy, a nie drewnopodobny
Beskid Mały i potężna Jaworzyna.
Widok na Pasmo Pewelskie z Barutki.
A to najlepszy widok. Grojec! A na szczycie Grojca idealnie wkomponowany krzyż na Matysce, a to wszystko pod Baranią Górą.
Na powrocie Babia Góra - niezdobyta przez Adriana.
Jesienne kolorki na koniec.
Taka to była 67 wycieczka w tym roku.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Znalazłbym sobie młodszą i wcale nie byłoby nudno
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Po świętach brzuch jak balon, czułem potrzebę połażenia nawet przy średniej pogodzie. Prognozy były na 3 godziny słońca, więc nawet nie tak najgorzej Postanowiłem się powłóczyć po częściowo nieznanej okolicy.
Zaczynam w Świnnej. Na wprost Grojec oświetlany wschodzącym słońcem. Widać wielką dziurę w chmurach, czekam aż do mnie przyjdzie
Wkrótce jest słońce. Świeciło mniej więcej 3 sekundy. Jak się później okazało, to było wszystko na ten dzień
Nade mną zawisła lokalna chmura. Było widać jak wiatr ją przewiewa. Wyglądało, że za parę minut będzie świeciło, jednak w miejsce przewianych chmur w oczach powstawały nowe. Małe obłoczki pęczniały i zlewały się w wielka chmurę. I tak cały dzień. Czasem takie zjawisko widać w wysokich górach. W Beskidach niespotykane.
W pierwszej połowie dnia słońce królowało w Śląskim, a nieprzerwanie oświetlało Kotlinę Żywiecką.
A ja chodziłem po trawiastych pagórkach cały czas w cieniu. Natomiast okolica bardzo mi się spodobała. Obiecałem sobie, ze wrócę tu na wiosnę, jak jaki będą zielone, a drzewa białe od kwiatów.
Zaatakowały mnie bestie. To chyba Ci słynni mieszkańcy Zabłocia, o których wspomina czasem Dobromił.
Na Skrzycznem świeci. Na pierwszym planie Grojec.
Idę na Jastrzębicę bezszlakowo. Piękne błotko i w zasadzie nie do ominięcia.
Ukochana pytała się mnie potem co robiłem tego dnia patrząc na spodnie.
Romanka.
Na Jastrzębicy podziwiałem Beskid Mały cały w słońcu. Hrobacza Łąka i Zasolnica.
Żywiec z Magurką Wilkowicką.
Bielsko Biała.
A ja mam błotko i jesienne kolorki.
Kapliczka na Kiczorze. Jest też nowy krzyż.
Kotlina Żywiecka o zmroku.
Wbrew pogodzie i warunkom z wycieczki jestem bardzo zadowolony
Zaczynam w Świnnej. Na wprost Grojec oświetlany wschodzącym słońcem. Widać wielką dziurę w chmurach, czekam aż do mnie przyjdzie
Wkrótce jest słońce. Świeciło mniej więcej 3 sekundy. Jak się później okazało, to było wszystko na ten dzień
Nade mną zawisła lokalna chmura. Było widać jak wiatr ją przewiewa. Wyglądało, że za parę minut będzie świeciło, jednak w miejsce przewianych chmur w oczach powstawały nowe. Małe obłoczki pęczniały i zlewały się w wielka chmurę. I tak cały dzień. Czasem takie zjawisko widać w wysokich górach. W Beskidach niespotykane.
W pierwszej połowie dnia słońce królowało w Śląskim, a nieprzerwanie oświetlało Kotlinę Żywiecką.
A ja chodziłem po trawiastych pagórkach cały czas w cieniu. Natomiast okolica bardzo mi się spodobała. Obiecałem sobie, ze wrócę tu na wiosnę, jak jaki będą zielone, a drzewa białe od kwiatów.
Zaatakowały mnie bestie. To chyba Ci słynni mieszkańcy Zabłocia, o których wspomina czasem Dobromił.
Na Skrzycznem świeci. Na pierwszym planie Grojec.
Idę na Jastrzębicę bezszlakowo. Piękne błotko i w zasadzie nie do ominięcia.
Ukochana pytała się mnie potem co robiłem tego dnia patrząc na spodnie.
Romanka.
Na Jastrzębicy podziwiałem Beskid Mały cały w słońcu. Hrobacza Łąka i Zasolnica.
Żywiec z Magurką Wilkowicką.
Bielsko Biała.
A ja mam błotko i jesienne kolorki.
Kapliczka na Kiczorze. Jest też nowy krzyż.
Kotlina Żywiecka o zmroku.
Wbrew pogodzie i warunkom z wycieczki jestem bardzo zadowolony
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Rok 2024 czas zacząć.
Na początek reset zimy i wycieczka bez widoków, ale za to z klimatem Zaczynamy w Koszarawie, idziemy radośnie, na przełaj, brodząc w świeżym śniegu. Delektując się powracającą zimą z lekkim mrozem.
Niesamowite, ktoś zbudował domek na drzewie dla piesków.
Idziemy na Lachów Groń, pojawia się klimat. Mroczna zamglona zima.
Lachów Groń.
O ile niżej był lekki mróz, tutaj weszliśmy w inną masę powietrza. Arktyczne mrozy, przeszywające do kości. Pierwszy raz w tym sezonie ubrałem kurtkę i szedłem w niej, aż do samego końca.
W taką pogodą z psem - nieodpowiedzialni ludzie.
Ciekawe zjawisko, mimo mrozów kałuże. Jeszcze wczoraj temperatury były mocno dodatnie. Ziemia nagrzana.
Trzeba być bardzo czujnym
Jest ogólnie ciężko
Tobi też ma ciężko. Mokre łapki zamarzają, a trzeba jeszcze atakować pochyłe pieńki.
Cały czas pamietam o jesiennych kolorkach dla Dobromiła.
Czerniawa Sucha.
Znowu wychodzimy na ponad 1000 metrów i znowu to arktyczne wilgotne powietrze. Brr...
Zaczynamy zdobywać Jałowiec.
Na szczycie Tobi nawiązuje znajomość z czarną suczką Nuri. A my nawiązujemy znajomość z jej opiekunami. Bardzo mili ludzie. Jakoś spontanicznie zaczynamy dzielić się herbatą i ciasteczkami, oni rewanżują się świeżo parzoną kawą czekoladową i rurkami z kremem. Już myślałem ze zaraz pojawi się flacha
Pora ruszać w drogę powrotną. Robi się jakoś ciemniej i zimniej. Arktyczne powietrze opada coraz niżej. Niebieskim szlakiem schodzimy na przełęcz Cichą.
A potem bezszlakowo zaliczamy zupełnie nowy dla nas grzbiet Kobylej Głowy i Czarnej Góry.
Na koniec fajnym skrótem schodzimy wprost do auta w Koszarawie.
Pierwsza wycieczka roku zaliczona - sympatycznie było
Na początek reset zimy i wycieczka bez widoków, ale za to z klimatem Zaczynamy w Koszarawie, idziemy radośnie, na przełaj, brodząc w świeżym śniegu. Delektując się powracającą zimą z lekkim mrozem.
Niesamowite, ktoś zbudował domek na drzewie dla piesków.
Idziemy na Lachów Groń, pojawia się klimat. Mroczna zamglona zima.
Lachów Groń.
O ile niżej był lekki mróz, tutaj weszliśmy w inną masę powietrza. Arktyczne mrozy, przeszywające do kości. Pierwszy raz w tym sezonie ubrałem kurtkę i szedłem w niej, aż do samego końca.
W taką pogodą z psem - nieodpowiedzialni ludzie.
Ciekawe zjawisko, mimo mrozów kałuże. Jeszcze wczoraj temperatury były mocno dodatnie. Ziemia nagrzana.
Trzeba być bardzo czujnym
Jest ogólnie ciężko
Tobi też ma ciężko. Mokre łapki zamarzają, a trzeba jeszcze atakować pochyłe pieńki.
Cały czas pamietam o jesiennych kolorkach dla Dobromiła.
Czerniawa Sucha.
Znowu wychodzimy na ponad 1000 metrów i znowu to arktyczne wilgotne powietrze. Brr...
Zaczynamy zdobywać Jałowiec.
Na szczycie Tobi nawiązuje znajomość z czarną suczką Nuri. A my nawiązujemy znajomość z jej opiekunami. Bardzo mili ludzie. Jakoś spontanicznie zaczynamy dzielić się herbatą i ciasteczkami, oni rewanżują się świeżo parzoną kawą czekoladową i rurkami z kremem. Już myślałem ze zaraz pojawi się flacha
Pora ruszać w drogę powrotną. Robi się jakoś ciemniej i zimniej. Arktyczne powietrze opada coraz niżej. Niebieskim szlakiem schodzimy na przełęcz Cichą.
A potem bezszlakowo zaliczamy zupełnie nowy dla nas grzbiet Kobylej Głowy i Czarnej Góry.
Na koniec fajnym skrótem schodzimy wprost do auta w Koszarawie.
Pierwsza wycieczka roku zaliczona - sympatycznie było
-
- Turysta
- Posty: 3
- Rejestracja: 09 stycznia 2024, 11:46
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
My również z moim psem uwielbiamy zimowe spacery. Szczególnie nad morzem.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Pilsko z Sopotni. Dojazd się dłużył, bo na drogach lód i niektórzy jechali 30 km/h, a ciężko było wyprzedzić, bo lód Zaczęliśmy więc od pół godzinnej obsuwy. W trzaskających mrozach wyszliśmy żółtym szlakiem na Przełęcz Przysłopy i tam spotkaliśmy słońce. Zrobiło się cieplutko.
Potem, klasyk, czyli Hala Uszczawne.
Widoczki na Babią.
Widoczki na Pilsko.
Hala Jodłowcowa.
Hala Miziowa.
Na Pilsko wychodziliśmy żółtym i to był błąd życiowy. Szlak nieprzetarty, zawiany, kluczyliśmy w terenie o nachyleniu nie do ogarnięcia.
Dla daliśmy radę i potem było już miło i przyjemnie.
Tam idziemy, w stronę słońca.
Na Pilsku meldujemy się dość późno i decyduję, że nie ma się już co pchać na Mechy. Lepiej będzie zrobić sobie pół-godzinny spacerek grzbietem w kierunku Tatr i bajkowego lasu. Taka sielanka.
Tobi odkrywa w sobie Lodowego Wojownika.
Zdobywanie chochołów idzie mu całkiem sprawnie.
Schodzenie również.
Bajkowy las coraz bliżej.
Tatry jak na wyciągnięcie ręki.
Jesteśmy w lesie.
Okazało się, że okoliczności przyrody sprawiły, że utraciliśmy poczucie czasu. Minęła godzina, a my byliśmy w najdalszym punkcie od Pilska. Powrót nie dość, że pod górę, to jeszcze to niskie słońce... nie dało się iść szybko
Tak więc na Pilsku z powrotem byliśmy po 2 godzinach, zamiast po 30 minutach
Jeszcze fanki ustawiały się w kolejce, żeby sobie zrobić zdjęcie z Tobim.
Tatry podkolorowane zachodem też opóźniały.
No nie dało się opuścić Pilska.
Kiedy już mieliśmy pędem schodzić w dół, to startował narciarz na parolotni.
Skończyło się na tym, że na Hali Jodłowcowej zakończył się dzień różową Babią.
A potem powrót zielonym szlakiem do Sopotni.
Jeszcze zrobiłem skrót na koniec i wylądowaliśmy po ciemku w chaszczach O dziwo Ukochana nie była o to zła, tak jej się podobało na Pilsku!
Potem, klasyk, czyli Hala Uszczawne.
Widoczki na Babią.
Widoczki na Pilsko.
Hala Jodłowcowa.
Hala Miziowa.
Na Pilsko wychodziliśmy żółtym i to był błąd życiowy. Szlak nieprzetarty, zawiany, kluczyliśmy w terenie o nachyleniu nie do ogarnięcia.
Dla daliśmy radę i potem było już miło i przyjemnie.
Tam idziemy, w stronę słońca.
Na Pilsku meldujemy się dość późno i decyduję, że nie ma się już co pchać na Mechy. Lepiej będzie zrobić sobie pół-godzinny spacerek grzbietem w kierunku Tatr i bajkowego lasu. Taka sielanka.
Tobi odkrywa w sobie Lodowego Wojownika.
Zdobywanie chochołów idzie mu całkiem sprawnie.
Schodzenie również.
Bajkowy las coraz bliżej.
Tatry jak na wyciągnięcie ręki.
Jesteśmy w lesie.
Okazało się, że okoliczności przyrody sprawiły, że utraciliśmy poczucie czasu. Minęła godzina, a my byliśmy w najdalszym punkcie od Pilska. Powrót nie dość, że pod górę, to jeszcze to niskie słońce... nie dało się iść szybko
Tak więc na Pilsku z powrotem byliśmy po 2 godzinach, zamiast po 30 minutach
Jeszcze fanki ustawiały się w kolejce, żeby sobie zrobić zdjęcie z Tobim.
Tatry podkolorowane zachodem też opóźniały.
No nie dało się opuścić Pilska.
Kiedy już mieliśmy pędem schodzić w dół, to startował narciarz na parolotni.
Skończyło się na tym, że na Hali Jodłowcowej zakończył się dzień różową Babią.
A potem powrót zielonym szlakiem do Sopotni.
Jeszcze zrobiłem skrót na koniec i wylądowaliśmy po ciemku w chaszczach O dziwo Ukochana nie była o to zła, tak jej się podobało na Pilsku!
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiaj choć nie było cud pogody, to miałem ochotę na małą wycieczkę.
Beskid Mały, Łysina z Łękawicy.
W dole przyjemna zima z małą ilością śniegu.
Na górze przyjemna zima z małą ilością śniegu.
Na Łysinie prywatna wieża widokowa. Całkiem ładna.
Pełno domków do wynajęcia.
Mgła.
Skały Zamczysko.
Z Jaskini Lodowej bucha gorące powietrze.
Ciekawe oblodzenia w różnych kolorach.
Powrót bezszlakowo przez Paprotnię.
Następne polami, przez małe pagórki.
W podsumowaniu pisałem, że ciągnie mnie w góry. Jak widać nie kłamałem
Beskid Mały, Łysina z Łękawicy.
W dole przyjemna zima z małą ilością śniegu.
Na górze przyjemna zima z małą ilością śniegu.
Na Łysinie prywatna wieża widokowa. Całkiem ładna.
Pełno domków do wynajęcia.
Mgła.
Skały Zamczysko.
Z Jaskini Lodowej bucha gorące powietrze.
Ciekawe oblodzenia w różnych kolorach.
Powrót bezszlakowo przez Paprotnię.
Następne polami, przez małe pagórki.
W podsumowaniu pisałem, że ciągnie mnie w góry. Jak widać nie kłamałem
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Trafiło się weekendowe okno pogodowe. Niestety dla mnie dostępna była tylko sobota, bo na niedzielę miałem już plany niegórskie. Ukochana dała mi wolną rękę, bo trochę chora. Postanowiłem pojechać na Babią, bo w tym roku jeszcze nie byłem
Start z Zawoi Czatoży. Najpierw czarnym szlakiem, a potem bezszlakowo skrót wzdłuż granicy BPN. Fajny skrót, tyle że z powodu warunków śniegowych zajął więcej czasu. Ale problemy dopiero miały nadejść. Podejście na Małą Babią zwykle się dłuży, a teraz doszedł problem z zapadającym się śniegiem. Niby były jakieś ślady, ale tylko ludzi schodzących, robili długie kroki i ciężko było się wpasować. Natomiast na normalnym śniegu po przeniesieniu całego ciężaru ciała, wpadało się głęboko - masakra.
Wciąż pocieszałem się, że im wyżej tym będzie lepiej i faktycznie zrobiło się fajnie, ale dopiero pod sam koniec.
Widoczek na Pilsko.
Tobi już szczytuje na Małej Babiej.
A potem Przyszła chmura i gęste mleko. Widoczność spadła drastycznie. Nie było tego w prognozach. Najpierw liczyłem, że za moment to przewieje, ale warunki wciąż się pogarszały.
Zszedłem na Bronę i zacząłem wychodzić na Babią. Cały czas w mleku. Do tego wiał wiatr, było zimno i wilgotno. Straszne warunki. Tobi nie był zadowolony.
Pokrywał się biedaczek lodem i bardzo cierpiał.
Pytałem schodzących ludzi jak sytuacja na szczycie, ale twierdzili, że nic nie widać, wieje jak diabli i zimno. Optymistycznie liczyłem, że jednak będzie lepiej i faktycznie będąc wyżej miałem wrażenie, że jakby się przejaśniało.
Po chwili miałem już pewność, że się poprawia.
Na szczycie kupa ludzi. Wieje, ale nie tak jak ostatnio. Można stać.
Można nawet wskakiwać na słupki. Choć niełatwa to sztuka.
Tutaj widać jak wiatr próbuje złamać Tobiemu kark.
A tu widać jak Tobi opracował opływową sylwetkę i daje radę utrzymać się na słupku dłuższy czas. Oczywiście cały czas bardzo cierpiał, ale nikt nie stanął w jego obronie.
Ktoś musiał powiadomić służby, to przyleciał śmigłowiec i kołował nad szczytem. Postanowielm uciekać na Słowację.
Niżej wiatr znacznie osłabł. Zrobiło się cieplej. Można było pozwiedzać lodowe zakątki.
Oraz nacieszyć oczy widokiem na Tatry.
Własnie dla tych lodowych rzeźb wybrałem dzisiaj Babią. Moje oczekiwania zostały w pełni zaspokojone.
Szlak po stronie słowackiej idzie jakoś inaczej niż ostatnio. Można powiedzieć, że na azymut, ani to wariant letni, ani zimowy. Tak jak się ludziom wydeptało.
Doszedłem do tej większej niższej chatki.
Następnie postanowiłem wrócić na Babią oficjalnym wariantem zimowym.
Fajny to był odcinek, bo praktycznie nikogo w zasięgu wzroku.
W pewnym momencie zobaczyłem szczyt Babiej z dziwnej, nie znanej dotąd perspektywy.
Oraz tyczki szlaku granicznego.
Jestem z powrotem po naszej stronie
Warunki inne niż podczas podejścia. Nie poznaję okolicy
Schodzę na Bronę podziwiając Małą Babią.
Potem znów do góry.
Końcówka dnia, pięknie jest!
Schodzę z Małej Babiej w towarzystwie zachodzącego słońca.
Ze względu na warunki śniegowe idzie się fatalnie. Niewiele się zmieniło od rana. Zachód mam gdzieś tak w połowie zejścia, a w planie maximum było podziwiać go z Kolistego Gronia.
O dziwo postanowiłem zrealizować plan maximum. Księżyc jasno świecił, można było iść bez czołówki. Doszedłem na Kolisty Groń, ale było już po zachodzie. Za to miałem piękny widok na Babią i rozgwieżdżone niebo.
Do auta wróciłem po 13 godzinach chodzenia, będąc w pełni nasyconym górami
Start z Zawoi Czatoży. Najpierw czarnym szlakiem, a potem bezszlakowo skrót wzdłuż granicy BPN. Fajny skrót, tyle że z powodu warunków śniegowych zajął więcej czasu. Ale problemy dopiero miały nadejść. Podejście na Małą Babią zwykle się dłuży, a teraz doszedł problem z zapadającym się śniegiem. Niby były jakieś ślady, ale tylko ludzi schodzących, robili długie kroki i ciężko było się wpasować. Natomiast na normalnym śniegu po przeniesieniu całego ciężaru ciała, wpadało się głęboko - masakra.
Wciąż pocieszałem się, że im wyżej tym będzie lepiej i faktycznie zrobiło się fajnie, ale dopiero pod sam koniec.
Widoczek na Pilsko.
Tobi już szczytuje na Małej Babiej.
A potem Przyszła chmura i gęste mleko. Widoczność spadła drastycznie. Nie było tego w prognozach. Najpierw liczyłem, że za moment to przewieje, ale warunki wciąż się pogarszały.
Zszedłem na Bronę i zacząłem wychodzić na Babią. Cały czas w mleku. Do tego wiał wiatr, było zimno i wilgotno. Straszne warunki. Tobi nie był zadowolony.
Pokrywał się biedaczek lodem i bardzo cierpiał.
Pytałem schodzących ludzi jak sytuacja na szczycie, ale twierdzili, że nic nie widać, wieje jak diabli i zimno. Optymistycznie liczyłem, że jednak będzie lepiej i faktycznie będąc wyżej miałem wrażenie, że jakby się przejaśniało.
Po chwili miałem już pewność, że się poprawia.
Na szczycie kupa ludzi. Wieje, ale nie tak jak ostatnio. Można stać.
Można nawet wskakiwać na słupki. Choć niełatwa to sztuka.
Tutaj widać jak wiatr próbuje złamać Tobiemu kark.
A tu widać jak Tobi opracował opływową sylwetkę i daje radę utrzymać się na słupku dłuższy czas. Oczywiście cały czas bardzo cierpiał, ale nikt nie stanął w jego obronie.
Ktoś musiał powiadomić służby, to przyleciał śmigłowiec i kołował nad szczytem. Postanowielm uciekać na Słowację.
Niżej wiatr znacznie osłabł. Zrobiło się cieplej. Można było pozwiedzać lodowe zakątki.
Oraz nacieszyć oczy widokiem na Tatry.
Własnie dla tych lodowych rzeźb wybrałem dzisiaj Babią. Moje oczekiwania zostały w pełni zaspokojone.
Szlak po stronie słowackiej idzie jakoś inaczej niż ostatnio. Można powiedzieć, że na azymut, ani to wariant letni, ani zimowy. Tak jak się ludziom wydeptało.
Doszedłem do tej większej niższej chatki.
Następnie postanowiłem wrócić na Babią oficjalnym wariantem zimowym.
Fajny to był odcinek, bo praktycznie nikogo w zasięgu wzroku.
W pewnym momencie zobaczyłem szczyt Babiej z dziwnej, nie znanej dotąd perspektywy.
Oraz tyczki szlaku granicznego.
Jestem z powrotem po naszej stronie
Warunki inne niż podczas podejścia. Nie poznaję okolicy
Schodzę na Bronę podziwiając Małą Babią.
Potem znów do góry.
Końcówka dnia, pięknie jest!
Schodzę z Małej Babiej w towarzystwie zachodzącego słońca.
Ze względu na warunki śniegowe idzie się fatalnie. Niewiele się zmieniło od rana. Zachód mam gdzieś tak w połowie zejścia, a w planie maximum było podziwiać go z Kolistego Gronia.
O dziwo postanowiłem zrealizować plan maximum. Księżyc jasno świecił, można było iść bez czołówki. Doszedłem na Kolisty Groń, ale było już po zachodzie. Za to miałem piękny widok na Babią i rozgwieżdżone niebo.
Do auta wróciłem po 13 godzinach chodzenia, będąc w pełni nasyconym górami
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Od jakiegoś czasu pogoda naprawdę marna, ale trzeba się gdzieś ruszyć.
Padło na Jurę - okolice Jerzmanowic.
Jak na początek lutego dość ciepło, wiosennie. Bardzo mokro. Wychodzimy sobie na skałki.
Przeciskamy się szczelinami.
Ukochana ma mniej luzu niż Tobi
Nowy Krzyż z ciekawym efektem.
Wygląda jakby płynęła w nim krew Chrystusa.
W polach wszędzie pełno stojącej wody.
Dawno nie widziany zielony kolor. To bluszcz.
Idziemy drogą krzyżową na kalwarię Jerzmanowicką.
Znajduje się tu grób Dzieci Nienarodzonych. Ciekawe miejsce.
Na górze coraz większy syf. Robią go osoby opiekujące się tym miejscem.
A my jesteśmy tu ze względu na przebiśniegi
Na koniec jesienne kolorki dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
Padło na Jurę - okolice Jerzmanowic.
Jak na początek lutego dość ciepło, wiosennie. Bardzo mokro. Wychodzimy sobie na skałki.
Przeciskamy się szczelinami.
Ukochana ma mniej luzu niż Tobi
Nowy Krzyż z ciekawym efektem.
Wygląda jakby płynęła w nim krew Chrystusa.
W polach wszędzie pełno stojącej wody.
Dawno nie widziany zielony kolor. To bluszcz.
Idziemy drogą krzyżową na kalwarię Jerzmanowicką.
Znajduje się tu grób Dzieci Nienarodzonych. Ciekawe miejsce.
Na górze coraz większy syf. Robią go osoby opiekujące się tym miejscem.
A my jesteśmy tu ze względu na przebiśniegi
Na koniec jesienne kolorki dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
16 luty to w zasadzie powinien być środek zimy. A trafił się dzień w pełni wiosenny.
Jadę do Lasu - tak nazywa się miejscowość u podnóża Beskidu Małego.
Poranne mgiełki i przymrozek robią nastrój.
Mgiełek nie ma dużo, szybko też robi się coraz cieplej. Od początku idę tylko w lekkim polarku.
Chwilę później jest już tylko pełne słońce i tak przez cały dzień.
Wchodzę do wąwozu potoku Dusica.
Taki był plan, żeby sobie przejść tym wąwozem. Fajna sprawa.
Wodospad Dusiołek.
Napieramy dalej w górę wąwozem.
Grota Komonieckiego.
Następnie wciąż w górę na grzbiet. W zacienionych miejscach widać resztki śniegu. Trochę to dziwne, żeby na tej wysokości praktycznie cały śnieg zniknął tak szybko.
Ba górze cieplutko i bezwietrznie. Widok na Potrójną.
Szlak w stronę Leskowca.
Na szczycie sporo ludzi. Można leżeć/siedzieć na suchej trawie i się opalać, sielanka. Nie żartuję, trochę mi spiekło czachę.
Schodzę do Targoszowa.
Bociany już przyleciały i mają młode
Przeszukuje łąki, żeby ustanowić nowy rekord odnalezienia pierwszych krokusów. Jednak nie znajduję żadnego. Jestem trochę rozczarowany. Co prawda jadąc na wycieczkę przeczuwałem, że jeszcze za wcześnie, ale na samej wycieczce było tak wiosennie, że pojawiło się sporo nadziei. No nic, trudno
Powrót do Lasu był po nienanych terenach.
Ostatnie spojrzenie na słońce.
A potem jeszcze kawałek lasem, gdzie przeczuwałem, że się zgubię, ale jakoś tak wyszło, że się nie zgubiłem
Wycieczka bardzo wiosenna. Ciekawe czy jeszcze wróci zima. W sumie, to mogłaby już nie wracać
Jadę do Lasu - tak nazywa się miejscowość u podnóża Beskidu Małego.
Poranne mgiełki i przymrozek robią nastrój.
Mgiełek nie ma dużo, szybko też robi się coraz cieplej. Od początku idę tylko w lekkim polarku.
Chwilę później jest już tylko pełne słońce i tak przez cały dzień.
Wchodzę do wąwozu potoku Dusica.
Taki był plan, żeby sobie przejść tym wąwozem. Fajna sprawa.
Wodospad Dusiołek.
Napieramy dalej w górę wąwozem.
Grota Komonieckiego.
Następnie wciąż w górę na grzbiet. W zacienionych miejscach widać resztki śniegu. Trochę to dziwne, żeby na tej wysokości praktycznie cały śnieg zniknął tak szybko.
Ba górze cieplutko i bezwietrznie. Widok na Potrójną.
Szlak w stronę Leskowca.
Na szczycie sporo ludzi. Można leżeć/siedzieć na suchej trawie i się opalać, sielanka. Nie żartuję, trochę mi spiekło czachę.
Schodzę do Targoszowa.
Bociany już przyleciały i mają młode
Przeszukuje łąki, żeby ustanowić nowy rekord odnalezienia pierwszych krokusów. Jednak nie znajduję żadnego. Jestem trochę rozczarowany. Co prawda jadąc na wycieczkę przeczuwałem, że jeszcze za wcześnie, ale na samej wycieczce było tak wiosennie, że pojawiło się sporo nadziei. No nic, trudno
Powrót do Lasu był po nienanych terenach.
Ostatnie spojrzenie na słońce.
A potem jeszcze kawałek lasem, gdzie przeczuwałem, że się zgubię, ale jakoś tak wyszło, że się nie zgubiłem
Wycieczka bardzo wiosenna. Ciekawe czy jeszcze wróci zima. W sumie, to mogłaby już nie wracać
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Padł pomysł, żeby zrobić spotkanie starej gwardii forum Beskidu Małego. Frekwencja nie dopisała, ale za to spotkanie było w elitarnym gronie.
Szybko przeszliśmy do konkretów...
Potem spacerek na Potrójną.
Po drodze nie nudziliśmy się.
I tak oto dotarliśmy na miejsce. wyszło nawet słoneczko.
Kisiel na ognisko przytargał wielkie drzewo.
Staszek fachowo rozpalił.
Można było sobie posiedzieć, upiec kiełbaski. Pozaczepiać turystki.
Babia zawsze robi wrażenie.
Przenieśliśmy się jeszcze do chatki, gdzie było pełno młodzieży.
Posiedzieliśmy aż zaczęło się ściemniać.
I wróciliśmy do samochodów.
Podziwiając krwawy zachód.
Taka to była wycieczka
Fajnie było się spotkać
Szybko przeszliśmy do konkretów...
Potem spacerek na Potrójną.
Po drodze nie nudziliśmy się.
I tak oto dotarliśmy na miejsce. wyszło nawet słoneczko.
Kisiel na ognisko przytargał wielkie drzewo.
Staszek fachowo rozpalił.
Można było sobie posiedzieć, upiec kiełbaski. Pozaczepiać turystki.
Babia zawsze robi wrażenie.
Przenieśliśmy się jeszcze do chatki, gdzie było pełno młodzieży.
Posiedzieliśmy aż zaczęło się ściemniać.
I wróciliśmy do samochodów.
Podziwiając krwawy zachód.
Taka to była wycieczka
Fajnie było się spotkać
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Fajne miejsce na Potrójnej, spaliśmy tam i mieliśmy cały obiekt do dyspozycji. Super było.