Mont Blanc przy okazji

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Mont Blanc przy okazji

Post autor: gobo » 27 lipca 2015, 19:48

-Wiesz gobo, generalnie to chvjnia jest! - W tonie Kapskiego nie dało się nie wyczuć napięcia. - Jednak mamy ten nocleg. Tylko jeden, ale dla wszystkich.
No to super, w końcu jakaś podstawa jest. Możemy nareszczie coś planować. A w grę wchodzi jedynie Klasyczna przez Gouter. Innominata odpadła od razu, 3M też wydawała się zbyt długa, gdyż nie chcemy skończyć tylko na głównym wierzchołku.
Przez 10 lat od pierwszego naszego wejścia, zadawaliśmy sobie pytanie, dlaczego wtedy nie odbiliśmy ze szczytu i po prostu tam nie poszliśmy. Odpowiedzi były różne – od braku doświadczenia, poprzez zwykły strach i zostawienie sobie wisienki na torcie na później, aż do zakłóceń racjonalnego myślenia na wysokości.
Lecz w końcu nadejszła wiekopomna chwila, gdy w sile dwóch samochodów i ośmiu ludzi wystartowaliśmy z północy i południa Polski, by po kilkunastu godzinach jazdy wylądować na parkingu w St. Gervais, przy dworcu kolejki Tramway du Mont-Blanc. Dodam, że ostatnie kilometry jazdy grupy południowej to walka z czasem i gorączkowe kalkulowanie, czy zdążymy na tramwaj. Na parking wpadamy kilkanaście minut przed ostatnim kursem, błyskawicznie przepakowujemy się i na przywitanie się z „północnikami” zostaje parę chwil.
Obrazek
Aż dziw, że w tej gorączce nikt niczego nie zapomniał. Grupa północna czyli Wojtek, Natalia, Rafał i Paweł mieli dość czasu, by odpowiednio się nawodnić. My (Gosia, Kapski, Sławek i gobo) o suchym pysku wpakowaliśmy się do wagonu i bardzo przyjemnym zaskoczeniem było, gdy pozostała część ekipy obdarowała nas wciąż jeszcze dość zimnym piwem. Kurs do Nid d'Aigle, czyli ostatniej stacji kolejki na wysokości 2300 m npm trwa równo godzinę. Zależało nam, by dzień zakończyć właśnie tam, bo w końcu niech te krwinki zaczną się już produkować. Tak więc krótko przed zachodem słońca, przy skonstruowanym naprędce z ławek stole, objąwszy w posiadanie pusty budynek stacji Nid d'Aigle, nareszcie mogliśmy się przywitać. Wydatnie pomogły nam w tym dwie flaszki napoju wysoce energetycznego.
Obrazek
Odpowiednio wczesną pobudkę wymusił na nas pierwszy kurs kolejki. Plan na ten dzień nie jest przesadnie wyśrubowany – mamy dojść do biwaku przy schronisku Tête Rousse na wysokości ok. 3160 m npm. 800 m w pionie pokonujemy błyskawicznie i w samo południe jesteśmy na miejscu. Miejsca na namioty jest dużo, sprawnie się rozbijamy po czym wraz z Kapskim wymykamy się na browara. Nie ma lekko – schroniskowy sik to wydatek rzędu 5€ i nie jest to najwyższa cena z jaką się spotkamy podczas tej wyprawy. Po obiedzie czas na wyjście aklimatyzacyjne – chcemy wejść gdzieś mniej więcej do połowy drogi do Refuge du Gouter i na noc do namiotów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Co jakiś czas słyszymy i widzimy lawiny kamienne w Grand Couloir. Czasami tak intensywne, że całe zbocze zasnuwa się chmurami pyłu. Jest wyjątkowo ciepło, nawet jak na lato a izoterma 0 stopni przebiega na wysokości 4600 m. Nie ma zatem sensu obawa przed tym, że od rozmrożonej po południu calizny będą się odspajać fragmenty skał. One po prostu nie zamarzają... Sprawnie dochodzimy do Rolling Stonesów i pojedynczo zaczynamy przechodzić owe 50 metrów strachu. Spadają co prawda drobne kamyki, ale udaje się je wymanewrować. Gdy przychodzi kolej na Sławka, zaczynają się schody. W połowie jego przejścia widzimy porządne zamieszanie w górze. Popędzamy go, ale wypina mu się rak. Chłopak wpada w panikę i nie bardzo wie, w którą stronę ma iść. Spadające telewizory są tuż, na szczęście zdążył do końca kuluaru. Widząc jego wystraszone oczy pytam co z nim. Mówi, że ok, ale on dalej już nie idzie. Do przejścia szykowali się jeszcze Kapski z dziewczynami, lecz widząc co się dzieje, postanawiają na nas poczekać. Sławek zostaje po naszej stronie, więc wyżej wchodzimy tylko w czwórkę. W drodze powrotnej Stonesy już nie fundują nam emocji, zatem na spokojnie kładziemy się spać, z rzadka niepokojeni przez spadające kamienie.
Obrazek
Obrazek
Rano pogoda jest piękna... tzn. miała być... Prognozy zapowiadały lampę przez co najmniej 3 dni, a tu mleko, niebo zasnute chmurami, wieje. W schronisku jednak zapewniają nas, że do południa wyklaruje się, więc nie ma na co czekać – dzisiaj idziemy do schroniska Gouter. Dosłownie na dzień przed wyjazdem Kapski (nasz spec od logistyki) wyhaczył drugi nocleg dla ośmiu osób, co czyniło naszą sytuację wprost komfortową. No, nie mogło być lepiej! Tyle, że Sławek oświadcza że nie idzie z nami...
Jak to, kurva, nie idzie?!
- Weź się ogarnij! Przecież nie będziesz tu siedział dwa dni!
Jednak widać po nim, że on swój Everest już zdobył i wystarczy, a dalsze próby przekonania go, aby szedł choćby tylko do Goutera to strata czasu.
No dobrze, będzie pilnował namiotów, a my idziemy w siódemkę. Grand Couloir połykamy sprawnie i bez przygód, w przerwie między kolejnymi obrywami. Z plecakami już nie popierdzielamy tak szybko jak wczoraj, jednak w Gouter meldujemy się wczesnym popołudniem. Nie ma to, tamto – browar musi być! Dobre nawadnianie to podstawa udanej wspinaczki. Zaciskamy zęby na wieść o 9€ za 0,5 l piwa, ale weź się człowieku nie napij w taki gorąc!
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Ok. 17 zarządzam wyjście na aklimatyzację. Nie wszystkim się chce, ale dobrze wiedzą że ten wysiłek jutro zaprocentuje. Dla treningu wiążemy się liną i choć nie dostrzegam potrzeby jej użycia to dobry moment dla niektórych na obycie się z poruszaniem w szyku. Człapiemy w mokrym śniegu, aż widzimy że zrównujemy się z wierzchołkiem Aiguille de Bionnassay co oznacza, że czwórka pękła. Gosia, Natalka i Wojtek permanentnie poprawiają swoje rekordy wysokości i na razie nie widać, by ta robiła na nich jakieś wrażenie. Po kilku pamiątkowych fotkach zgodnie uznajemy, że na dzisiaj wystarczy i schodzimy na kolację. Pobudka zaplanowana na 2 w nocy determinuje czas udania się na spoczynek. Dobrze wiemy, że z tego spania to gówno wyjdzie, ale przynajmniej poleżymy z zamkniętymi oczami w dość wygodnych łóżkach za jedyne 55€ od łebka. Jak podejrzewałem, w chwili gdy zmrużyłem oczy Wojtek zaczął nas budzić. No dobra, wyśpię się na dole. Dobrze, że nie można sprawdzić, czy widać gwiazdy.*
Obrazek
Obrazek
Schronisko opuszczamy jako jedne z ostatnich ekip. Idziemy w dwóch zespołach, a przed nami las światełek z czołówek ułożył się w łańcuch przypominający oświetloną choinkę. W chwilach, gdy robimy krótkie odpoczynki z przejęciem obserwuję rozgwieżdżone niebo. Droga Mleczna jest tak wyraźna, że takie niebo widziałem chyba tylko w Kazachstanie pośrodku stepu. Gdyby nie okoliczności, na moją wątłą znajomość nocnego nieba spokojnie mógłbym wyrwać panienkę :). Idzie się dobrze. Co jakiś czas pytam się Gosi, która idzie w grupie ze mną i Kapskim i debiutuje na 4k+ jak się czuje. Trochę jej zimno i jej tempo nie jest oszałamiające, lecz problemów nie zgłasza. Bladym świtem, na godzinę przed wschodem słońca wychodzimy na plateau obok Dôme du Goûter. Do Vallota mamy jeszcze kilkadziesiąt minut dreptania, a na szczycie Mt Blanc widać już światełka najszybszych zespołów. No cóż, wschód na szczycie, to chyba tylko na Babiej mi pisany. Planowy postój w Vallot to przede wszystkim szukanie miejsca pod tyłek wśród odpychającego syfu. Doprawdy nie wiem, jak możesz szanowny Czytelniku, planować spanie w tym przybytku gówna...
Gośce zimno jest i słabnie. Natalka po drodze uwalnia pawia. Jednak obydwie ciągną zawzięcie naprzód. O chłopaków martwić się nie trzeba. Ostatnie 450 metrów w pionie pokonujemy może nie w rekordowym czasie, lecz bez niespodzianek. Jako zamykający pochód z niepokojem zerkam na prawdziwy cel mojej wyprawy – Monte Bianco di Courmayeur. Nie, nie boję się góry. Boję się, że Kapski na mnie nie poczeka i wypatruję jakiegoś ruchu pośród skał. Na razie czysto...
Obrazek
Obrazek
W końcu. Kilka kroków i jesteśmy na Dachu Europy. Zespół północny wyprzedził nas o dobre pół godziny, ale karnie czekają, bo to ja mam aparat :D Kilku chłopaków zapędziło się nawet na Col Major – najwyżej położoną przełęcz w Europie, lecz z dalszej drogi zawrócił ich silny wiatr. Nerwowo rozglądam się za Kapskim, cykając w międzyczasie pamiątkowe szczytówki. No i jest! Kutas poszedł beze mnie! Owinąwszy półżywą Gosię NRCtką, niemal biegiem puszczam się za nim w pogoń, ciskając pod jego adresem najwymyślniejsze obelgi. Jak mógł mi to zrobić, żłób jeden! Pary starcza mi do pierwszych skał. Jeszcze inercją wpadam na niefajny teren, ale cisnę. Co tu się, kurva, dzieje? Lód? Dobra, będę myśleć potem. Widzę Kapskiego, siedzi już na wierzchołku, próbuję wołać, ale wiatr zagłusza próby porozumienia. Jak on tu wlazł? Są co prawda ślady, ale pochodzą z czasu, gdy śnieg był miękki. Kapa zauważa mnie wreszcie i koryguje trasę, bo waliłem wprost na nawis. Po paru minutach jesteśmy na szczycie, przybijamy żółwika i delektujemy się widokami. Na samym wierzchołku mieści się tylko jedna osoba, dodatkowo huraganowe podmuchy wiatru chcą nas z niego strącić. Cykam kilka zdjęć i czekam, aż Kapski zejdzie, by samemu się wpakować na tę kupę luźnych kamoli.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
No, dobra. Emocje minęły, czas wracać. Pakuję do kieszeni kilka kamyków i zaczynam odwrót. Jak ja tu, cholera, wlazłem? Toż to sam lód. Powoli schodząc łapię się na tym, że gadam do siebie. A gadam do siebie, gdy sram ze strachu. Lód jest twardy, raki ledwo się wbijają, o wbiciu czekana szkoda gadać. Stok ma jakieś 40 stopni nachylenia. Gdybym tak objechał, to chyba mnie znajdą... jakieś 2 km niżej... Powoli, krok po kroku wychodzę na miękki śnieg. O żesz... ale się nagadałem! Na przełęczy padam trupem i nie żyję dobre 10 minut.
-Ja pier.dolę! Przecież mamy śruby i linę.
-Jasne, że mamy! Ja swoją w schronisku...
-Dwóch starych ciulów! Żywcować się zachciało!
-Jest dobrze synku, zostało sześć szczytów do końca! Wchodzimy trzeci raz na Blanca?
-Chodźmy, Gosię nam zaraz śmigło zabierze.
Po jakichś 2 godzinach ( w naszym mniemaniu 40 minutach) znowu stoimy na wierzchołku Mont Blanc. Gośka wciąż ledwo żyje, ale dociera do niej, że jednak wlazła sama. Jeszcze tylko drobiazg – trzeba zejść...
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Na tę okazję wtargałem na 3800 butelkę czarnej wiśni, która smakowała wybornie. Miała jednak jedną, lecz zasadniczą wadę – skończyła się zaraz po otwarciu. Tak więc świętowaliśmy na trzeźwo i na trzeźwo trzeba było zapłacić za drugi nocleg w Gouter – znowu 55€. 10 lat temu było tu kwitnące życiem i pachnące moczem miasteczko namiotowe. Ale było darmo – komu to przeszkadzało (wiem komu – żabojadom)?
Droga powrotna, łącznie z Rolling Stonesami nie przyniosła już żadnych emocji. Po drodze spotkaliśmy kilka ekip z Polski i prawie każdy pytał się o wolne miejsca w Vallot. Poznawszy moje zdanie na temat planowania regularnych noclegów, w bądź co bądź, schronie na wypadek załamania pogody, nie kontynuowaliśmy rozmowy. Kilkadziesiąt godzin po naszym zejściu, spadający w Grand Couloir kamień zabił człowieka, a władze odradzają wybór tego szlaku.
Obrazek
Obrazek
Sławek mimo dwudobowego koczowania w Tête Rousse, wydawał się w pełni zadowolony ze swoich osiągnięć (dość dokładnie poznał okolicę) i jestem pewien, że wróci tam wcześniej niż myślę.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o miasteczko Annecy, gdzie Gosia urządziła nam imprezę z obiecanym szampanem. Wyprawę uważam, za wyjątkowo udaną i mimo nie najlepszych warunków w kuluarze, za niezwykle szczęśliwą. W pewnym momencie, aż zacząłem się obawiać tylu fartownych zbiegów okoliczności, aż się doigrałem – zostawiłem uprząż w Gouter. Ale co tam – mam następny kamyczek.

* - o daniu ciała, gdy nie widać gwiazd piszę w relacji z wejścia na Dufourspitze.
Ostatnio zmieniony 27 lipca 2015, 20:39 przez gobo, łącznie zmieniany 1 raz.
adrians_osw
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1192
Rejestracja: 15 sierpnia 2010, 13:22

Post autor: adrians_osw » 27 lipca 2015, 20:05

Po pierwszym zdjęciu już wiedziałem z którą ekipą byłeś. Ze Sławkiem chwile rozmawiałem, po naszym dojściu do Tete, proponował nawet swój nocleg w Gouterze.

Generalnie pamiętam was jako wesołą ekipę, w Tete chyba jeszcze wstępowaliście na piwo schodząc? :)
Doprawdy nie wiem, jak możesz szanowny Czytelniku, planować spanie w tym przybytku gówna...
Podpisuje się pod tym w pełni.
--->>>flickr<<<---
Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Post autor: gobo » 27 lipca 2015, 20:10

Oj, szkoda, że się nie spiknęliśmy. Jako praktykujący pijak nie mijam żadnej okazji, by walnąć piwko. W Tete przy zejściu również :)
adrians_osw
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 1192
Rejestracja: 15 sierpnia 2010, 13:22

Post autor: adrians_osw » 27 lipca 2015, 20:11

No tym bardziej że jak zaczynaliśmy Jacka to jeszcze zwijaliście ostatnie namioty - tak byś się załapał na kolejkę ;)
--->>>flickr<<<---
Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Post autor: gobo » 27 lipca 2015, 20:17

Ech... :|
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Post autor: PiotrekP » 27 lipca 2015, 20:32

Widzę, że Blank w tym roku obrodził i tak trzymać. Wielkie :brawo: dla całej ekipy. Pogodę mieliście super, to i fotki zajefajne, tylko jak możesz to zmniejsz do 800x600 po ekrany monitorów rozjeżdżasz.
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Post autor: gobo » 27 lipca 2015, 20:42

PiotrekP pisze:...jak możesz...
Mogę :)
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Post autor: PiotrekP » 27 lipca 2015, 20:43

gobo Dziękuję :) .
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
Pietras8609

Post autor: Pietras8609 » 28 lipca 2015, 7:34

Gratki dla wszystkich za Blanka, a dla ciebie Krzysiek w podwójnym wydaniu;fajnie że udało się bezpiecznie przejść kuluar; a co do Vallota to nie było tak źle (fakt,że byliśmy jeszcze końcem czerwca-min. z Sylwkiem którego zapewne znasz z Dufourspitze)-zdecydowanie jednak polecam wasza opcję wejścia na szczyt (mądry Polak po szkodzie:P:p); u nas to było na wariackich papierach; gratki raz jeszcze:):)
Awatar użytkownika
Barbórka
Turysta
Turysta
Posty: 949
Rejestracja: 02 stycznia 2011, 21:12

Post autor: Barbórka » 28 lipca 2015, 16:46

No wiedziałam, że jak Gobo napisze relację to świetnie dopełni spostrzeżenia chłopaków :D świetne foty, dobra pogoda, zgrana ekipa i szczęście sprzyjające zdobywcom-gratki :brawo:

ps1. Napiszcie coś więceje o Vallot...aż tak źle to tam wygląda?
Ps2. Czy Dziewczyny bijące rekordy wysokości mocno odczuły te wysokośćiowe problemy?
Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Post autor: gobo » 28 lipca 2015, 17:39

adrians_osw, Piotrek, Pietras, Basia - dzięki :)

Vallot - to schron na wypadek załamania pogody i wyłącznie tak powinien być traktowany. Tymczasem wkurza mnie niesamowicie, gdy wycieczki, głównie z Polski już na etapie planowania zakładają, że będzie to baza wypadowa na szczyt i darmowy nocleg. Po wejściu uderza w nos smród z kibla, który jest w tym samym pomieszczeniu. Po podłodze i miejscach do spania walają się resztki folii NRC. To samo robią resztki jedzenia, także tego które już raz zostało zjedzone :8) Zabawne, że taki np. schron na Balmenhornie, mimo iż również darmowy, potrafi wręcz lśnić czystością. Ale kto słyszał o Balmenhornie? :D

Zawsze uważałem, że dziewczyny, mimo pozornej kruchości (a może właśnie dlatego) są bardziej wytrzymałe i zawzięte. Nie mam wątpliwości, że nie ominęła ich choroba wysokościowa, lecz w żaden sposób nie trzeba było im pomagać, ani dodatkowo motywować. Pawik Natalii, wręcz jej ulżył, a opadnięcie z sił Gosi wynikało jedynie z krótkiej aklimatyzacji. Dzień-dwa później nie byłoby żadnych problemów.
Pietras8609

Post autor: Pietras8609 » 28 lipca 2015, 19:33

Vallot - to schron na wypadek załamania pogody i wyłącznie tak powinien być traktowany. Tymczasem wkurza mnie niesamowicie, gdy wycieczki, głównie z Polski już na etapie planowania zakładają, że będzie to baza wypadowa na szczyt i darmowy nocleg. Po wejściu uderza w nos smród z kibla, który jest w tym samym pomieszczeniu. Po podłodze i miejscach do spania walają się resztki folii NRC. To samo robią resztki jedzenia, także tego które już raz zostało zjedzone 8) Zabawne, że taki np. schron na Balmenhornie, mimo iż również darmowy, potrafi wręcz lśnić czystością. Ale kto słyszał o Balmenhornie? :D
Zgadzam się z tobą całkowicie Krzysiek;co juz napisałem w poście powyżej i też budziło to mój niesmak:):) Niestety bedąc w mniejszości pewnych faktów nie da się zmienić i mówiąc wprost bez ogródek opcje z pominięciem Vallota poważnie pod uwagę brałem tylko ja z całej naszej grupy (ta moja pewność siebie została później ukarana,heh)
ps1. Napiszcie coś więceje o Vallot...aż tak źle to tam wygląda?
W okresie gdy my bylismy w Vallocie było całkiem czysto i spało sie ok na tyle na ile da sie spać powyżej 4000, zresztą w tym okresie było mało naszych rodaków więc może niestety w tym związek:) :D :D :D
Awatar użytkownika
PiotrekP
Administrator
Administrator
Posty: 8703
Rejestracja: 22 kwietnia 2009, 11:33
Kontakt:

Post autor: PiotrekP » 28 lipca 2015, 20:03

gobo pisze:Vallot - to schron na wypadek załamania pogody i wyłącznie tak powinien być traktowany. Tymczasem wkurza mnie niesamowicie, gdy wycieczki, głównie z Polski już na etapie planowania zakładają, że będzie to baza wypadowa na szczyt i darmowy nocleg. Po wejściu uderza w nos smród z kibla, który jest w tym samym pomieszczeniu. Po podłodze i miejscach do spania walają się resztki folii NRC. To samo robią resztki jedzenia, także tego które już raz zostało zjedzone Zabawne, że taki np. schron na Balmenhornie, mimo iż również darmowy, potrafi wręcz lśnić czystością. Ale kto słyszał o Balmenhornie?
Niektóry wychodzą z założenie, że można zaoszczędzić 55 € i darmowo się wyspać.
Góry są piękne i niech takie pozostaną.

Nasze Wędrowanie
viking
Członek Klubu
Członek Klubu
Posty: 592
Rejestracja: 26 grudnia 2009, 15:22

Re: Mont Blanc przy okazji

Post autor: viking » 28 lipca 2015, 20:25

Gratki dla ekipy, jednoczesnie mała prośba, który to szczyt MBC (ujęcie z MB)
gobo pisze:
Obrazek
Co do Valota ....ten syf robia ......turysci ( nie tylko z europy środkowo-wschodniej). Aczkolwiek w ubr 17 lipca, było idealnie , ze aż nie możłiwe (mając doświadczenia z poprzednich lat) Jednak wystarczyłoby kilka worków, miotła i ...z nudów (nocujac tam) człek by zrobił porządek. Generalnie jest to awaryjny nocleg , jednak dla idacych na MB "droga papieska" to jest to legalne miejsce noclegowe. Co do Balmenhornu to ......różnie tam bywa. Generalnie stan tych awaryjnych schronów zależy od......samych turystów. Alpejskie bivaki nie są darmowe, w każdym jest ............skrzynka na ....opłatę.

Swoja drogą obecna opłata 55 eu za nocleg w Gouterze (pokoje 32 osobowe) oraz cieniutkie śniadanie to jest paranoja.

Kto pamięta,ze w starym schronisku, opłata wynosiła (majac Alpena) 14,25 eu (sam nocleg)

Jeszcze raz gratki
Mam wrodzoną dociekliwość do wiedzy której nie posiadam - więc zadaję pytania ?
Awatar użytkownika
gobo
Turysta
Turysta
Posty: 201
Rejestracja: 08 marca 2014, 17:37

Post autor: gobo » 28 lipca 2015, 22:22

Szczyt to ta kupa kamieni pod strzałką. Gdy jednak tam siedziałem, nawis śnieżny (ten po lewej) wydawał się wyższy.
Obrazek

Dla ścisłości - 55€ to cena za sam nocleg (dla posiadaczy AV). Śniadanie, równie cienkie jak obiad (jedyne 24€) - za dodatkową opłatą.
Ale... To oferta gł. dla turystów zachodnich, dla których najpotrzebniejszym i właściwie jedynym sprzętem jest... karta kredytowa.

Dzięki :)
ODPOWIEDZ