24.07-02.08.2015. Rumunia. Trochę gór i trochę morza; czyli:
: 09 sierpnia 2015, 14:32
Bună ziua - "dzień dobry" po rumuńsku
Dobrý deň – "dzień dobry" po słowacku
Otloszpotlosznierozmotlosz - "dzień dobry" po węgiersku; a może nie "dzień dobry" tylko coś innego? Wszystko jedno
Dojazd.
Ostatecznie zrobiło się nas 9 sztuk. Podzieleni na 2 auta: w pierwszym - sonia, eska, mariuszg z Lidą i ja; w drugim: Doris, MarcinK, Greg i Yano. Załoga pierwszego auta miała wolny piątek, więc postanowiliśmy ruszyć przed południem, a z drugim samochodem spotkać się już na węgierskim campingu.
Pierwsze wyzwanie: spakować auto
Droga przez Słowację okazała się koszmarna z powodu niezliczonych robót drogowych – i zajęła nam dużo więcej czasu niż było planowane. Na Węgrzech było już OK, ale i tak do Mako dotarliśmy mocno po ciemku. Reszta ekipy przyjechała po północy. Nazajutrz, już na spokojnie pośniadaliśmy i bez pośpiechu można było ruszać dalej.
Za parę kilometrów była już rumuńska granica. Wraz z dniem mijały długie kilometry. Na całej trasie żadnych robót drogowych czy innych przeszkód. Co jakiś czas potrzebne były przerwy na tankowania i posiłki.
Ostatni etap podróży jechaliśmy wzdłuż imponującego masywu potężnych Fogaraszy, podziwiając i....planując Niektórzy już wiedzą, że chcą tam pojechać w przyszłym roku
A jednak na miejsce dotarliśmy później, niż planowałem. Miało być tego dnia rozpoczęte pasmo Piatra Craiului – po dotarciu na miejsce trzeba było przejść jeszcze 3-godzinną trasę do schroniska Curmatură. A tu już późno, było pewne, że na trasie dosięgnie nas zmrok i możemy się pogubić w nieznanym terenie. Czas więc na zmianę planów: następnego dnia zaczniemy od masywu Bucegów, których piękna panorama ukazała się nam niebawem:
a przenocujemy na "Vampirecamping" w Bran, gdzie znajduje się średniowieczny zamek – przerobiony dla celów komercyjnych na mityczną siedzibę Vlada Palownika.
Bucegi.
W niedzielny poranek czas wreszcie ruszyć w góry. Jeszcze tylko jakieś 40 km do miasteczka Sinaia, a w miarę zbliżania ślinka ciekła coraz bardziej
Sprawy znów się skomplikowały. Sinaia okazała się zapchana turystami do niemożliwości, sporo czasu zajęło nam wyszukanie miejsca, w którym można było bezpiecznie zostawić auta na 2 dni. Następnie znów dużo czasu zmitrężyliśmy, by znaleźć wejście na szlak. W międzyczasie stała się jasna przyczyna tego straszliwego tłoku: trafiliśmy na jakiś rajd samochodowy:
No i znów zrobiło się późnawo, a czekała nas długa trasa. Mieliśmy iść w górę pieszo, ale....czas zmienić plany. Padło więc na to, że do góry wyciągniemy się kolejką linową, żeby przed zmrokiem zdążyć do schroniska.
Na górnej stacji przy schronisku Mioriţa ruszyliśmy wreszcie na szlak. Wkrótce pierwsze szczytowanie: Vârful cu Dor (2029 npm).
a potem już długa droga przez płaskowyż Bucegów.
zaliczając po drodze jeszcze Vf Furnica (2103 npm) szlak doprowadził nas do koszmarnego hotelu Piatra Arsă (1950 npm)
Szybko omijając ten moloch poszliśmy nieco dalej, by na ładnej łączce na skraju kosodrzewiny skonsumować drugie śniadanie.
I dalej przez płaskowyż
Bucegi są zadziwiające: ciągnący się kilometrami płaskowyż, ozdobiony łagodnymi pagórkami załamuje się gwałtownie przechodząc w iście wysokotatrzański pejzaż - pełen przepaścistych otchłani i wielusetmetrowych niemal pionowych ścian:
Po dotarciu do schroniska Caraiman, leżącego na skraju takiego urwiska, znaleźliśmy się więc w zupełnie innej scenerii.
trawersując imponującą ścianę dochodzi się do Pomnika Bohaterów ( Monumentul Eroilor), zwanego popularnie: La Cruce ("Krzyż").
Tam przymusowa przerwa, gdyż dopadła nas burza z solidną ulewą. Schronieni pod lekkim zadaszeniem metalowych drzwi wejściowych zastanawialiśmy się, na ile bezpieczne jest stać tak sobie w czasie burzy pod taką kupą żelastwa
Burza na szczęście w miarę szybo sobie poszła, więc mogliśmy kontynuować wędrówkę. Przez Caraiman (2384 npm)
do Coştila (2498 npm), obciążonej sporą anteną telewizyjną, gdzie nadszedł czas na lunch.
Następnie znów jakiś kawałek idzie się w miarę płaskim terenem
by wkrótce dla odmiany poczuć, że jest się w całkiem wysokich górach.
Po zejściu na przełęcz Şaua Şugărilor (2295 npm) rozpoczął się ostatni etap wędrówki: przez Vf. Obârşia (2484 npm) i Vf. Bucura (2503 npm)
wdrapujemy się prosto na najwyższy szczyt Bucegów: Vf. Omul (2507 npm), na którym stoi najwyżej położone w całych Karpatach schronisko: Cabana Omu
Tam nocleg z nadzieją, że do rana chmury się rozejdą.
Płonną nadzieją Poranek w chmurze, więc bez widoków trzeba było schodzić. Sam płaskowyż też jeszcze w mleku. Po drodze jeszcze popas w schronisku Babele.
i dopiero na skraju płaskowyżu, gdy teren zaczął się obniżać – powoli wynurzaliśmy się z chmury.
Od schroniska Caraiman – gdzie byliśmy już poprzedniego dnia – zaczęło się już ostre schodzenie.
Po drodze sporo łańcuchów i stalowych linek.
Po wejściu w las stromizna złagodniała nieco, jednak tylko nieco – aż do samego dołu.
W końcu – Sonia, Marcin i ja - dotarliśmy na obrzeża Buşteni, gdzie z rozkoszą można było się odświeżyć:
Reszta ekipy została daleko w tyle. Żeby nie tracić czasu - wymyśliliśmy, że Sonia zostanie przy rzeczce pilnować plecaków, a ja i Marcin pojedziemy do Sinaia, aby przyprowadzić na miejsce samochody, gdy w międzyczasie dotrze tu reszta ekipy. Krótki spacer do centrum uzmysłowił nam, że z lokalną komunikacją publiczną nie ma najmniejszego problemu.
Do Sinaia dotarliśmy więc błyskawicznie. Ale potem zaczęły się schody. Nie znając zupełnie topografii miasta błądziliśmy dobrze ponad godzinę różnymi uliczkami, próbując namierzyć auta. W końcu.......postanowiliśmy zacząć od końca czyli:
dotrzeć do dolnej stacji kolejki, którą wjechaliśmy na płaskowyż - a potem po śladach cofać się w kierunku samochodów. Szczęściem w nieszczęściu było to, że Marcin pamiętał jedną rzecz: auta zostawiliśmy w pobliżu remizy strażackiej. Tym sposobem dotarliśmy do miejsca, w którym......byliśmy już przed godziną z dobrym okładem: lokalnej stacji paliw. Zrozpaczeni postanowiliśmy "zasięgnąć języka" by w końcu się dowiedzieć gdzie jest siedziba tutejszej Straży Pożarnej
No fajnie. Ale jak to zrobić, gdy pan z CPN ni chu chu ani po angielsku, ani po niemiecku (o polskim nie wspominając)?
Tjaaaa........
Zaczęło się od wskazania gaśnicy. A potem............za pomocą języka dźwiękowo-migowego udało nam się wyjaśnić, że szukamy czerwonego (jak gaśnica) duuuużeeeeego auta, które jadąc (brrrrbrrrbrrrbrrr) robi głośne "uuuułłłłuuuuułłłłuuułłłuuuiiiijąąąąąiiiijąąąą" i coś mu się straaaaaaaasznie błyska na głowie – a jak już stanie to wyciąga ogrooooooooomną sikawę i robi z niej " Pfffsssssssss....."
Tjaaaa.........
Trochę czasu zeszło, zanim wytłumaczyliśmy, że nie wzywamy do żadnego pożaru, tylko szukamy miejsca w którym to auto śpi, gdy nie jedzie robiąc: "uuuułłłłuuuuułuuuuiiiiijąąąąijjjjjąąą"
Tjaaaa.......
Kilka minut później odpaliliśmy nasze autka
Po godzinie wszyscy jechaliśmy już w kierunku wybrzeża Morza Czarnego.
cdn
Dobrý deň – "dzień dobry" po słowacku
Otloszpotlosznierozmotlosz - "dzień dobry" po węgiersku; a może nie "dzień dobry" tylko coś innego? Wszystko jedno
Dojazd.
Ostatecznie zrobiło się nas 9 sztuk. Podzieleni na 2 auta: w pierwszym - sonia, eska, mariuszg z Lidą i ja; w drugim: Doris, MarcinK, Greg i Yano. Załoga pierwszego auta miała wolny piątek, więc postanowiliśmy ruszyć przed południem, a z drugim samochodem spotkać się już na węgierskim campingu.
Pierwsze wyzwanie: spakować auto
Droga przez Słowację okazała się koszmarna z powodu niezliczonych robót drogowych – i zajęła nam dużo więcej czasu niż było planowane. Na Węgrzech było już OK, ale i tak do Mako dotarliśmy mocno po ciemku. Reszta ekipy przyjechała po północy. Nazajutrz, już na spokojnie pośniadaliśmy i bez pośpiechu można było ruszać dalej.
Za parę kilometrów była już rumuńska granica. Wraz z dniem mijały długie kilometry. Na całej trasie żadnych robót drogowych czy innych przeszkód. Co jakiś czas potrzebne były przerwy na tankowania i posiłki.
Ostatni etap podróży jechaliśmy wzdłuż imponującego masywu potężnych Fogaraszy, podziwiając i....planując Niektórzy już wiedzą, że chcą tam pojechać w przyszłym roku
A jednak na miejsce dotarliśmy później, niż planowałem. Miało być tego dnia rozpoczęte pasmo Piatra Craiului – po dotarciu na miejsce trzeba było przejść jeszcze 3-godzinną trasę do schroniska Curmatură. A tu już późno, było pewne, że na trasie dosięgnie nas zmrok i możemy się pogubić w nieznanym terenie. Czas więc na zmianę planów: następnego dnia zaczniemy od masywu Bucegów, których piękna panorama ukazała się nam niebawem:
a przenocujemy na "Vampirecamping" w Bran, gdzie znajduje się średniowieczny zamek – przerobiony dla celów komercyjnych na mityczną siedzibę Vlada Palownika.
Bucegi.
W niedzielny poranek czas wreszcie ruszyć w góry. Jeszcze tylko jakieś 40 km do miasteczka Sinaia, a w miarę zbliżania ślinka ciekła coraz bardziej
Sprawy znów się skomplikowały. Sinaia okazała się zapchana turystami do niemożliwości, sporo czasu zajęło nam wyszukanie miejsca, w którym można było bezpiecznie zostawić auta na 2 dni. Następnie znów dużo czasu zmitrężyliśmy, by znaleźć wejście na szlak. W międzyczasie stała się jasna przyczyna tego straszliwego tłoku: trafiliśmy na jakiś rajd samochodowy:
No i znów zrobiło się późnawo, a czekała nas długa trasa. Mieliśmy iść w górę pieszo, ale....czas zmienić plany. Padło więc na to, że do góry wyciągniemy się kolejką linową, żeby przed zmrokiem zdążyć do schroniska.
Na górnej stacji przy schronisku Mioriţa ruszyliśmy wreszcie na szlak. Wkrótce pierwsze szczytowanie: Vârful cu Dor (2029 npm).
a potem już długa droga przez płaskowyż Bucegów.
zaliczając po drodze jeszcze Vf Furnica (2103 npm) szlak doprowadził nas do koszmarnego hotelu Piatra Arsă (1950 npm)
Szybko omijając ten moloch poszliśmy nieco dalej, by na ładnej łączce na skraju kosodrzewiny skonsumować drugie śniadanie.
I dalej przez płaskowyż
Bucegi są zadziwiające: ciągnący się kilometrami płaskowyż, ozdobiony łagodnymi pagórkami załamuje się gwałtownie przechodząc w iście wysokotatrzański pejzaż - pełen przepaścistych otchłani i wielusetmetrowych niemal pionowych ścian:
Po dotarciu do schroniska Caraiman, leżącego na skraju takiego urwiska, znaleźliśmy się więc w zupełnie innej scenerii.
trawersując imponującą ścianę dochodzi się do Pomnika Bohaterów ( Monumentul Eroilor), zwanego popularnie: La Cruce ("Krzyż").
Tam przymusowa przerwa, gdyż dopadła nas burza z solidną ulewą. Schronieni pod lekkim zadaszeniem metalowych drzwi wejściowych zastanawialiśmy się, na ile bezpieczne jest stać tak sobie w czasie burzy pod taką kupą żelastwa
Burza na szczęście w miarę szybo sobie poszła, więc mogliśmy kontynuować wędrówkę. Przez Caraiman (2384 npm)
do Coştila (2498 npm), obciążonej sporą anteną telewizyjną, gdzie nadszedł czas na lunch.
Następnie znów jakiś kawałek idzie się w miarę płaskim terenem
by wkrótce dla odmiany poczuć, że jest się w całkiem wysokich górach.
Po zejściu na przełęcz Şaua Şugărilor (2295 npm) rozpoczął się ostatni etap wędrówki: przez Vf. Obârşia (2484 npm) i Vf. Bucura (2503 npm)
wdrapujemy się prosto na najwyższy szczyt Bucegów: Vf. Omul (2507 npm), na którym stoi najwyżej położone w całych Karpatach schronisko: Cabana Omu
Tam nocleg z nadzieją, że do rana chmury się rozejdą.
Płonną nadzieją Poranek w chmurze, więc bez widoków trzeba było schodzić. Sam płaskowyż też jeszcze w mleku. Po drodze jeszcze popas w schronisku Babele.
i dopiero na skraju płaskowyżu, gdy teren zaczął się obniżać – powoli wynurzaliśmy się z chmury.
Od schroniska Caraiman – gdzie byliśmy już poprzedniego dnia – zaczęło się już ostre schodzenie.
Po drodze sporo łańcuchów i stalowych linek.
Po wejściu w las stromizna złagodniała nieco, jednak tylko nieco – aż do samego dołu.
W końcu – Sonia, Marcin i ja - dotarliśmy na obrzeża Buşteni, gdzie z rozkoszą można było się odświeżyć:
Reszta ekipy została daleko w tyle. Żeby nie tracić czasu - wymyśliliśmy, że Sonia zostanie przy rzeczce pilnować plecaków, a ja i Marcin pojedziemy do Sinaia, aby przyprowadzić na miejsce samochody, gdy w międzyczasie dotrze tu reszta ekipy. Krótki spacer do centrum uzmysłowił nam, że z lokalną komunikacją publiczną nie ma najmniejszego problemu.
Do Sinaia dotarliśmy więc błyskawicznie. Ale potem zaczęły się schody. Nie znając zupełnie topografii miasta błądziliśmy dobrze ponad godzinę różnymi uliczkami, próbując namierzyć auta. W końcu.......postanowiliśmy zacząć od końca czyli:
dotrzeć do dolnej stacji kolejki, którą wjechaliśmy na płaskowyż - a potem po śladach cofać się w kierunku samochodów. Szczęściem w nieszczęściu było to, że Marcin pamiętał jedną rzecz: auta zostawiliśmy w pobliżu remizy strażackiej. Tym sposobem dotarliśmy do miejsca, w którym......byliśmy już przed godziną z dobrym okładem: lokalnej stacji paliw. Zrozpaczeni postanowiliśmy "zasięgnąć języka" by w końcu się dowiedzieć gdzie jest siedziba tutejszej Straży Pożarnej
No fajnie. Ale jak to zrobić, gdy pan z CPN ni chu chu ani po angielsku, ani po niemiecku (o polskim nie wspominając)?
Tjaaaa........
Zaczęło się od wskazania gaśnicy. A potem............za pomocą języka dźwiękowo-migowego udało nam się wyjaśnić, że szukamy czerwonego (jak gaśnica) duuuużeeeeego auta, które jadąc (brrrrbrrrbrrrbrrr) robi głośne "uuuułłłłuuuuułłłłuuułłłuuuiiiijąąąąąiiiijąąąą" i coś mu się straaaaaaaasznie błyska na głowie – a jak już stanie to wyciąga ogrooooooooomną sikawę i robi z niej " Pfffsssssssss....."
Tjaaaa.........
Trochę czasu zeszło, zanim wytłumaczyliśmy, że nie wzywamy do żadnego pożaru, tylko szukamy miejsca w którym to auto śpi, gdy nie jedzie robiąc: "uuuułłłłuuuuułuuuuiiiiijąąąąijjjjjąąą"
Tjaaaa.......
Kilka minut później odpaliliśmy nasze autka
Po godzinie wszyscy jechaliśmy już w kierunku wybrzeża Morza Czarnego.
cdn