Zupelnie tak samo czulismy sie dwa lata temu pod Aragatsem. Wracac? czekac? gapic sie w mgle? zimno, ciemno, paskudnie a czas leci i go szkoda. A z drugiej strony skoro czlowiek zadal sobie trudu aby gdzies przyjechac to szkoda tak wrocic i nic nie zobaczyc... Ciezkie rozterki..Dajemy jeszcze szansę pogodzie i czekamy do rana, ale nic się nie zmienia i postanawiamy wracać
1.07-21.08.2015 - Norwegia po babsku
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Wreszcie sa rogatki!!!!!!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piękną trasą jechałyście na Nordkapp!!! Szkoda, że na miejscu pogoda była kiepska, ale za to wcześniejsza droga w słońcu chyba jest więcej warta niż ten punkt na północy.
Te renifery to były dzikie?
Te renifery to były dzikie?
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
No bo w wieku 70 lat i po 30 latach tułaczki to już bardziej sentyment do głosu dochodzi niż obiektywna uroda świata.buba pisze:Ja tez kiedys spotkalam goscia co objechal kilkadziesiat krajow, stopem, rowerem, osłem. Taki gosc po siedemdziesiatce, ktory 30 lat temu wyszedl z domu i pojechal w swiat.. Tez mu zadalam takie pytanie. I wiesz co odpowiedzial? ze najpiekniejsza jest jego wioska na Roztoczu, z ktorej pochodzi. Ciekawa refleksja po 30 latach podrozy...
Powiedziałabym, że to odpowiedź na inne pytanie - np. o to, co w życiu ma największą wartość albo gdzie czujemy się najlepiej.
I wtedy ja także odpowiem, że moja ojcowizna jest najpiękniejsza
Tak, to wyspy, ale połączone mostami. Oprócz tych na samym koniuszku archipelagu, gdzie trzeba popłynąć promem (o czym będzie w następnym odcinku)buba pisze:Znaczy wyspy? jechalyscie tam jakims promem?
Z tego, co wiem, dorsze w Norwegii suszone są wczesną wiosną. Słyszałam, że do suszenia nadają się tylko chude ryby. W tłustych rybach bardzo szybko zachodzi proces jełczenia tłuszczu. Poza tym w procesie suszenia bardzo ważny jest wiatr. Może balkon masz osłonięty od wiatru i ryby zjełczały w cieple?buba pisze:Myslisz? a nie ze sie po prostu suszyly? choc biorac pod uwage jaka wam pogoda towarzyszyla przez wiekszosc dni to ususzenie sie ryby jest ostatnia rzecza jaka jest mozliwa Wogole nie wiem jak wyglada sprawa z suszeniem ryb. np. na Krymie, a i w innych czesciach Ukrainy, o klimacie bardziej zblizonym do naszego ludzie susza na balkonach ryby na sznurkach jak na pranie. Kiedys jak wrocilam z takiego wyjazdu to dokladnie wedlug instrukcji miejscowych wywiesilam na swoim balkonie 10 ryb roznych gatunkow. Jaki byl efekt chyba nie musze mowic...
Podobno są bardzo drogie (200-300 zł za noc). Być może poza centrami turystycznymi jest taniej. Ale nawet miejsce w schroniskach czy hostelach ponoć nie schodzą do dwucyfrówekbuba pisze:Ciekawe jaka choc w przyblizeniu jest tego cena? i czy domki rzeczywiscie wygladaja jak domki rybakow czy sa to po prostu hotele siedzace wtakiej skorupce? bo za nocleg w towarzystwie woniejacej sieci to bym sie moze szarpnela!
Koleżanka zaglądała do jednego domku przez okno i mówiła, że jest siermiężnie. Szkoda, że mi nie przyszło to do głowy i nie wiem, jak tam właściwie było. Myślę, że po prostu różnie. Luksusowe zapewne też są.
Nie, raczej wręcz przeciwnie...buba pisze:Na zdjeciach to ciezko ocenic, ale nie mialas takiego czasem wrazenia ze we mgle i chmurach gory wydaja sie wyzsze?
Tak! Pyszności. Oliwa była aromatyzowana ziołami.buba pisze:To jest ta zupa mleczna polana zielonym olejem???
Myślę, że Nyskund i sąsiednie Sto takie były. Choć trochę turystów też tam się kręciło.buba pisze:Ciekawe czy tam po zaulkach gdzies siedza jeszcze takie prawdziwe rybackie wioski jak z dawnych lat?
Stwierdziłam, że taka nazwa dobrze oddaje mój apetyt na posróżedani pisze:hmmmmmm....dojdę do wniosku, że jestem strasznie pożądliwa ale określenie "lista pożądania" przypada mi do serca.
Tylko te weekendy są za krótkie, żeby oblecieć tam i nazad, jak się mieszka na prowincji Ale sposobu będę szukać, oczywiściedani pisze:i Jola to jest właśnie myśl!!!!!!!!!!! to byłby wyskokowy wypad,
Są szlaki i wiele osób po nich chodzi. My niestety niewiele chodziłyśmy, tylko trochę w okolicy Nyskund i Uttakleiv. Szczególnie w tym drugim miejscu widziałam wielu plecakowców idących w góry.włodarz pisze: Są tam jakieś ścieżki, szlaki? Da się tam wejść normalnie czy trzeba się raczej wspinać? I czy w ogóle ktoś łazi po tych górkach czy raczej wszyscy koncentrują się na morzu?
My ciągle miałyśmy za mało czasu (szczególnie między deszczami). Poza tym ja się trochę bałam tych gór jak widziałam stopień nachylenia ich zboczy. Trzeba by poświęcić więcej czasu na znalezienie sobie odpowiednich szlaków, którymi nie bałabym się iść. Będę chciała kiedyś tam wrócić i poświęcić samym Lofotom więcej czasu. Wtedy na pewno będzie więcej tamtejszych gór w programie, bo widoki z nich są jeszcze piękniejsze niż z dołu.
Dokładnie tak, jak piszesz!buba pisze: Zupelnie tak samo czulismy sie dwa lata temu pod Aragatsem. Wracac? czekac? gapic sie w mgle? zimno, ciemno, paskudnie a czas leci i go szkoda. A z drugiej strony skoro czlowiek zadal sobie trudu aby gdzies przyjechac to szkoda tak wrocic i nic nie zobaczyc... Ciezkie rozterki..
Sam punkt na pewno, ale żal nam było wycieczki na sąsiedni przylądek i obserwacji niezachodzenia słońca.Wiolcia pisze:Szkoda, że na miejscu pogoda była kiepska, ale za to wcześniejsza droga w słońcu chyba jest więcej warta niż ten punkt na północy.
Na pewno cześć nie była dzika, bo miały opaski na szyjach. Czułam się tym bardzo zawiedziona. Ale potem spotykałyśmy ich jeszcze bardzo dużo i na pewno wiele stad było dzikich. Szczególnie w Szwecji.Wiolcia pisze:Te renifery to były dzikie?
swojego czasu czytałem, że np. w Finlandii nie ma już dzikich reniferów i wszystkie mają jakieś właścicieli. Jest to w sumie logiczne, skoro nie spotyka się dzikich krów, owiec, koni itp..
Aczkolwiek nie dam sobie ręki uciąć, że dotyczy to innych krajów i na pewno autor miał rację.
Aczkolwiek nie dam sobie ręki uciąć, że dotyczy to innych krajów i na pewno autor miał rację.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Nie wiem dlaczego porównujesz renifery do tych zwierząt, bo mi przyszłoby do głowy porównać je wyłącznie do jeleni, a te, jak wiadomo, dzikie sąPudelek pisze:Jest to w sumie logiczne, skoro nie spotyka się dzikich krów, owiec, koni itp..
Nie wiem, jakiego autora masz na myśli ale jeśli mnie, to ja też się absolutnie nie upieram.Pudelek pisze:i na pewno autor miał rację
Dzikość spotkanych reniferów "bierze się" z mojego przekonania, a nie z wiedzy na ten temat. Po prostu w północnej Szwecji były ogromne odległości między miejscowościami, a w lasach dostrzegałyśmy renifery, zazwyczaj pojedynczo lub w małych stadkach i tylko stąd zrodziło się moje przekonanie, że one były dzikie.
chodziło mi oczywiście o autora tekstu o prywatnych jeleniachDżola Ry pisze:
Nie wiem, jakiego autora masz na myśli ale jeśli mnie, to ja też się absolutnie nie upieram.
a jakoś tak mi się skojarzyło po tym tekście:Dżola Ry pisze:Nie wiem dlaczego porównujesz renifery do tych zwierząt, bo mi przyszłoby do głowy porównać je wyłącznie do jeleni, a te, jak wiadomo, dzikie są
faktem jest, że hodowlą reniferów zajmowali się kiedyś Lapończycy. Teraz chyba też to robią.Renifer nie jest zwierzęciem w pełni udomowionym przez człowieka, tak jak na przykład krowa czy świnia, ale wszechstronnie wykorzystywanym jako zwierzęta juczne, wierzchowe, pociągowe, dostarczające mięsa, mleka, skór i kości.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Po powrocie z Nordkapp postanawiamy jechać już wyłącznie w stronę Polski. Choć nie było tego w planie do Bodo będziemy płynąć promem. W ten sposób „zaoszczędzimy” około 600 przejechanych kilometrów – to na pewno będzie donre rozwiązanie dla naszego sprzęgła.
A że pod drodze do Bodo prom zatrzymuje się na wyspach Værøy i Rost zrobimy sobie jednodniowy postój na pierwszej z nich.
Zrywamy się rano, pakujemy i ustawiamy w kolejce do promu, który odpływa ok. 8.00.
Gdy prom podpływa i samochody wjeżdżają na niego kolejno, odkrywam straszną rzecz!
Oni wszyscy wjeżdżają na prom tyłem!!! Ale nikt oprócz mnie nie ma przyczepy – to dla nich pikuś! Oczywiście często mi się zdarzało wycofywać gdzieś zestawem i sobie z tym radziłam, ale nie twierdzę, że jestem w tym mistrzem. Ja to nie to, co TIRowiec, parkujący co do centymetra. Czasem trzeba było powtórzyć manewr raz i drugi, żeby osiągnąć zamierzony efekt. W końcu jeżdżę zestawem zazwyczaj raz do roku, a to trening czyni mistrza. Do tego wjazd na prom jest „pod górkę” - to dodatkowe utrudnienie.
Żeby mnie jeszcze dobić chyba, trzej panowie z obsługi, gdy zauważają, że baba kieruje zestawem splatają ręce na brzuchach i całymi swoimi „jestestwami” mówią do siebie niewerbalnie – o patrzcie! Baba za kierownicą – ciekawe, jak zaparkuje?!
Koncentrując się najbardziej jak to możliwe modlę się w duchu żarliwie „Panie Boże nie daj im tej satysfakcji, pomóż wjechać dobrze bez problemów”... Poskutkowało, ha ha.
Chociaż nie jestem pomiędzy żółtymi liniami – takie dostałam wytyczne od obsługi – to proszę, jak równiutko stoję! Za pierwszym razem! Hurra!
Opuszczamy Moskenes.
I witamy Værøy
Parkujemy na nabrzeżu, zostawiamy przyczepę i jedziemy na rekonesans po wyspie.
Wyspa słynie z tego, że są tu lęgowiska ogromnej ilości różnych ptaków, między innymi maskonurów, które najbardziej chciałybyśmy spotkać.
W informacji turystycznej dowiadujemy się, że organizowane są wycieczki łódką w pobliże ich gniazd. Wycieczka jest bardzo droga (ok. 250 zł) i w tym okresie ponoć nie ma gwarancji, że się ptaki zobaczy ponieważ rozpoczął się już czas ich odlotów na zimę.
Mówimy, że wybieramy się na wycieczkę do Mostad (opuszczona wioska na drugim końcu wyspy bez połączenia drogowego) i słyszymy od pani, że podobno czasem ludzie obserwują po drodze maskonury. Mamy więc nadzieję, że je tam spotkamy.
Zjadamy więc obiad i ruszamy w drogę. W międzyczasie pięknie się rozpogadza i mamy przecudne widoki.
To nie maskonur, niestety To zwykła mewa... Ale ładnie się ustawiła do zdjęcia.
Początkowo idzie się dość długo ścieżką trawersując zbocze, ale później szlak prowadzi pomiędzy rumowiskiem skalnym. Trzeba omijać głazy lub wchodzić na nie dostosowując krok. To wymaga sporo wysiłku i w pewnym momencie Bożena stwierdza, że jej się dalej nie chce iść, posiedzi sobie w słońcu na plaży, a potem być może wróci do samochodu, a może poczeka tu na nas.
Idziemy więc z Danielą dalej, wkrótce przechodzimy na drugą stronę przełęczy i widzimy domki Mostad.
Na plaży w ostatnich promieniach słońca przyrządzamy sobie słodką chwilę, ale bardzo szybko słońce zachodzi za grań i od razu się ochładza.
Chociaż całą drogę wypatrujemy sobie oczy, maskonurów nie dostrzegamy.
Mnie cieszy taki śliczny czerwonodziobek pozujący w pobliżu, ale Dani twierdzi, że jest on dość pospolity. Niestety, zapomniałam jego nazwy.
(już wiem, że to ostrygojad)
Dodam jeszcze taką ciekawostkę dotyczącą Mostad – stąd pochodzi specjalna rasa psów służących do polowania na maskonury, które wiele wieków stanowiły pożywienie lokalnej ludności.
Informacje ze strony: http://rasy-psow.com/content/view/119/69/
Norweski pies na maskonury był używany przez setki lat do polowań na maskonury, stanowiące główne pożywienie ubogiej ludności w północnej części Norwegii, głównie z rejonów miasta Maastad na wyspie Værøy i Rost,a jego przodkami były mniejsze psy służące do pilnowania stad owiec i kóz na tej wyspie. „Lunde” to po norwesku maskonur zaś „hund” oznacza pies, więc norweska nazwa tej rasy psów – „Lundehund” oznacza właśnie „pies na maskonury”.
Maskonurów jak nie było tak nie ma więc wracamy.
A gdy dochodzimy do parkingu, dowiadujemy się, że Bożenka przed chwilą skręciła nogę!
I to jest, proszę państwa, pierwsze z długiego ciągu nieszczęśliwych zdarzeń, które nas spotkały w drodze powrotnej... Ale o nich będzie w następnym, a raczej następnych odcinkach.
Wieczorem widzimy po raz pierwszy w Norwegii księżyc.
Rano opuszczamy Værøy
I płyniemy do Bodo, zatrzymując się jeszcze na chwilę na wyspie Rost otoczonej ogromną ilością maleńkich wysepek.
Kormorany
Fortyfikacje w okolicy Bodo
I dopłynęłyśmy do Bodo. I stąd zostaje nam już wyłącznie powrót do domu. Był to jednak najtrudniejszy i najdłuższy powrót z wakacji w całym moim życiu.
Tak więc – ciąg dalszy nastąpi
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... gia2015VRY
A że pod drodze do Bodo prom zatrzymuje się na wyspach Værøy i Rost zrobimy sobie jednodniowy postój na pierwszej z nich.
Zrywamy się rano, pakujemy i ustawiamy w kolejce do promu, który odpływa ok. 8.00.
Gdy prom podpływa i samochody wjeżdżają na niego kolejno, odkrywam straszną rzecz!
Oni wszyscy wjeżdżają na prom tyłem!!! Ale nikt oprócz mnie nie ma przyczepy – to dla nich pikuś! Oczywiście często mi się zdarzało wycofywać gdzieś zestawem i sobie z tym radziłam, ale nie twierdzę, że jestem w tym mistrzem. Ja to nie to, co TIRowiec, parkujący co do centymetra. Czasem trzeba było powtórzyć manewr raz i drugi, żeby osiągnąć zamierzony efekt. W końcu jeżdżę zestawem zazwyczaj raz do roku, a to trening czyni mistrza. Do tego wjazd na prom jest „pod górkę” - to dodatkowe utrudnienie.
Żeby mnie jeszcze dobić chyba, trzej panowie z obsługi, gdy zauważają, że baba kieruje zestawem splatają ręce na brzuchach i całymi swoimi „jestestwami” mówią do siebie niewerbalnie – o patrzcie! Baba za kierownicą – ciekawe, jak zaparkuje?!
Koncentrując się najbardziej jak to możliwe modlę się w duchu żarliwie „Panie Boże nie daj im tej satysfakcji, pomóż wjechać dobrze bez problemów”... Poskutkowało, ha ha.
Chociaż nie jestem pomiędzy żółtymi liniami – takie dostałam wytyczne od obsługi – to proszę, jak równiutko stoję! Za pierwszym razem! Hurra!
Opuszczamy Moskenes.
I witamy Værøy
Parkujemy na nabrzeżu, zostawiamy przyczepę i jedziemy na rekonesans po wyspie.
Wyspa słynie z tego, że są tu lęgowiska ogromnej ilości różnych ptaków, między innymi maskonurów, które najbardziej chciałybyśmy spotkać.
W informacji turystycznej dowiadujemy się, że organizowane są wycieczki łódką w pobliże ich gniazd. Wycieczka jest bardzo droga (ok. 250 zł) i w tym okresie ponoć nie ma gwarancji, że się ptaki zobaczy ponieważ rozpoczął się już czas ich odlotów na zimę.
Mówimy, że wybieramy się na wycieczkę do Mostad (opuszczona wioska na drugim końcu wyspy bez połączenia drogowego) i słyszymy od pani, że podobno czasem ludzie obserwują po drodze maskonury. Mamy więc nadzieję, że je tam spotkamy.
Zjadamy więc obiad i ruszamy w drogę. W międzyczasie pięknie się rozpogadza i mamy przecudne widoki.
To nie maskonur, niestety To zwykła mewa... Ale ładnie się ustawiła do zdjęcia.
Początkowo idzie się dość długo ścieżką trawersując zbocze, ale później szlak prowadzi pomiędzy rumowiskiem skalnym. Trzeba omijać głazy lub wchodzić na nie dostosowując krok. To wymaga sporo wysiłku i w pewnym momencie Bożena stwierdza, że jej się dalej nie chce iść, posiedzi sobie w słońcu na plaży, a potem być może wróci do samochodu, a może poczeka tu na nas.
Idziemy więc z Danielą dalej, wkrótce przechodzimy na drugą stronę przełęczy i widzimy domki Mostad.
Na plaży w ostatnich promieniach słońca przyrządzamy sobie słodką chwilę, ale bardzo szybko słońce zachodzi za grań i od razu się ochładza.
Chociaż całą drogę wypatrujemy sobie oczy, maskonurów nie dostrzegamy.
Mnie cieszy taki śliczny czerwonodziobek pozujący w pobliżu, ale Dani twierdzi, że jest on dość pospolity. Niestety, zapomniałam jego nazwy.
(już wiem, że to ostrygojad)
Dodam jeszcze taką ciekawostkę dotyczącą Mostad – stąd pochodzi specjalna rasa psów służących do polowania na maskonury, które wiele wieków stanowiły pożywienie lokalnej ludności.
Informacje ze strony: http://rasy-psow.com/content/view/119/69/
Norweski pies na maskonury był używany przez setki lat do polowań na maskonury, stanowiące główne pożywienie ubogiej ludności w północnej części Norwegii, głównie z rejonów miasta Maastad na wyspie Værøy i Rost,a jego przodkami były mniejsze psy służące do pilnowania stad owiec i kóz na tej wyspie. „Lunde” to po norwesku maskonur zaś „hund” oznacza pies, więc norweska nazwa tej rasy psów – „Lundehund” oznacza właśnie „pies na maskonury”.
Maskonurów jak nie było tak nie ma więc wracamy.
A gdy dochodzimy do parkingu, dowiadujemy się, że Bożenka przed chwilą skręciła nogę!
I to jest, proszę państwa, pierwsze z długiego ciągu nieszczęśliwych zdarzeń, które nas spotkały w drodze powrotnej... Ale o nich będzie w następnym, a raczej następnych odcinkach.
Wieczorem widzimy po raz pierwszy w Norwegii księżyc.
Rano opuszczamy Værøy
I płyniemy do Bodo, zatrzymując się jeszcze na chwilę na wyspie Rost otoczonej ogromną ilością maleńkich wysepek.
Kormorany
Fortyfikacje w okolicy Bodo
I dopłynęłyśmy do Bodo. I stąd zostaje nam już wyłącznie powrót do domu. Był to jednak najtrudniejszy i najdłuższy powrót z wakacji w całym moim życiu.
Tak więc – ciąg dalszy nastąpi
Zdjęcia: https://picasaweb.google.com/1151326283 ... gia2015VRY
Ostatnio zmieniony 20 grudnia 2015, 18:05 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 1 raz.
Jak to jest z tym promem - kupujesz bilet na całą trasę i możesz w trakcie rejsu wysiąść na wyspie i na tym samym bilecie płynąć kolejnego dnia?
Bardzo przyjemna trasa do Mostad, tylko szkoda maskonurów. Mnie się za trzecim razem udało (choć za pierwszym z góry zrezygnowaliśmy, bez poszukiwań, i widzę po twej relacji, że słusznie). Kostka Bożeny wymagała poważniejszej interwencji?
Bardzo przyjemna trasa do Mostad, tylko szkoda maskonurów. Mnie się za trzecim razem udało (choć za pierwszym z góry zrezygnowaliśmy, bez poszukiwań, i widzę po twej relacji, że słusznie). Kostka Bożeny wymagała poważniejszej interwencji?
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
Nie, prawie na pewno (ach, ta moja pamięć! ) kupowałyśmy bilety oddzielnie. Powiedziano nam, że ceny za każdy odcinek są stałe i sumowane. Nie jest taniej przy jednym, czy też drożej przy kilku biletach.Wiolcia pisze:Jak to jest z tym promem - kupujesz bilet na całą trasę i możesz w trakcie rejsu wysiąść na wyspie i na tym samym bilecie płynąć kolejnego dnia?
Jeszcze o tym chyba nie pisałaś?Wiolcia pisze:Mnie się za trzecim razem udało (choć za pierwszym z góry zrezygnowaliśmy, bez poszukiwań, i widzę po twej relacji, że słusznie)
Tak. Od tego zacznę następną część.Wiolcia pisze:Kostka Bożeny wymagała poważniejszej interwencji?
Nie, jeszcze nie. Ale będzie.Dżola Ry pisze:Jeszcze o tym chyba nie pisałaś?Wiolcia pisze:Mnie się za trzecim razem udało (choć za pierwszym z góry zrezygnowaliśmy, bez poszukiwań, i widzę po twej relacji, że słusznie).
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
Pochodziłyśmy, a jakże!buba pisze:nie podeszlyscie do tych domow opuszczonej wioski?
Niestety, w 3 domkach byli ludzie (w jednym nawet spory tłumek) i wielu na nas zerkało, a w tych okolicznościach nie odważyłyśmy się zaglądać do środka
Czytałam, że ludzie tam nie mieszkają od ok. 1940 roku, ale kilka z tych domków używanych jest teraz jako domki letniskowe dla turystów.
Przy jednym z nich kręcił się Norweg, z których chwilkę porozmawiałam (o maskonurach) - sprawiał wrażenie jakby tam mieszkał (może miał urlop?)
Ta liczna gromadka z innego domku odpłynęła łódkami jak wracałyśmy.