Rowerowe wycieczki Roberta J
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Z kolegami się zgadzam, Słowenia to piękny kraj. Planujemy tam jeszcze wrócić, mamy do wyrównania rachunki z Triglavem, a i obok są fajne kopczyki do odwiedzenia.
Ja jestem pod wrażenie dziennych przejazdów , przecież tyle to niektórzy samochodem tyle robią i są wykończeni.
Czekam na dalsze opisy waszej wycieczki.
Ja jestem pod wrażenie dziennych przejazdów , przecież tyle to niektórzy samochodem tyle robią i są wykończeni.
Czekam na dalsze opisy waszej wycieczki.
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 8 - Triest, Udine - 30.07.2016
Mijająca noc była dla nas bardzo krótka. Spać położyliśmy się bardzo późno, a i wstać trzeba było wcześnie by nie zwracać na siebie uwagi w parku
Zanim ruszymy w drogę trzeba doprowadzić rower Grzesia do stanu używalności po wczorajszej wywrotce. Tarcza tylnego hamulca jest mocno skrzywiona. Dziwne bo Grzechu wywrócił się na drugą stronę. Kilkanaście minut zabawy z prostowaniem tarczy za pomocą klucza do szprych i jest "igła". Możemy jechać ! Ruszamy w trasę. Jedziemy przez miasto pod górę. Ruch o tak wczesnej porze bardzo duży. Nawet w ciągu dnia trochę kluczymy. W końcu postanawiamy wrócić do miejsca gdzie wczorajszego wieczoru widzieliśmy po raz ostatni oznaczenia trasy rowerowej. W między czasie robimy zakupy.
Okazuje się, że trasa rowerowa zniknęła nam w tunelu...Przeszło pół kilometra pod ziemią i wyjeżdżamy na fajne tereny wśród winnic. Mijamy też kilka dobrych miejscówek na nocleg..., no żesz... Muszę tutaj zaznaczyć, że jeszcze kilka razy próbowałem uruchomić telefon, na których mam zainstalowane mapy i niestety tel. umarł ostatecznie...
Jedziemy wzdłuż wybrzeża. Przed nami miasto portowe Słowenii - Koper. Z Giusterny jest ładny widok na miasto. Naszej rozmowie przysłuchuje się starszy pan. W końcu pyta się czy jesteśmy z Czech. Odpowiadamy, że z Polski, a on na to iż to wszystko jedno bo wszyscy jesteśmy Słowianami
Ze ścieżki rowerowej biegnącej nad brzegiem morza mamy ciekawe widoki na statki wpływające do portów w Trieście i Koper.
Przez miasto jedziemy również ścieżkami rowerowymi. Poszukujemy jakiegoś marketu bo potrzebne nam są płyny ! Dzień będzie bardzo upalny...Przejeżdżamy przez port i gdzieś na przedmieściach przerwa w zacienionym miejscu.
Przed nami wyzwanie w postaci przedostania się przez sporą aglomerację jaką jest Triest. Oczywiście moglibyśmy miasto ominąć jakimiś bocznymi drogami, ale wiązałoby się to z pokonywaniem sporych wzniesień. Inna sprawa że Triest już raz ominąłem i teraz zdecydowałem by podjechać do centrum, a dalej kontynuować jazdę wzdłuż Adriatyku.
Na przedmieściach dopada nas chwila zawahania. Z pomocą przychodzi nam starszy Włoch na kolarce, który przeprowadza nas przez pół miasta. Co jak co, ale ja chyba bym tak główną drogą nie zdecydował się jechać. Ruch samochodowy jest spory, ale kultura jazdy u kierowców na poziomie jaki zostanie osiągnięty u nas może za dwa pokolenia
W Trieście teoretycznie swoje wpływy powinni pozostawić zarówno Rzymianie, jak i Bizantyjczycy jednak wcale tak nie jest. Poza katedrą i nielicznymi pozostałościami średniowiecznej zabudowy dominuje styl neoklasyczny.
Na początek podjeżdżamy na wzgórze San Giusto gdzie zalkalizowane są chyba najciekawsze obiekty miasta.Na wzniesieniu dominują fortyfikacje pamiętające XV wiek. Po zachodniej stronie stoi katedra św. Justyna. Powstała ona z połączenia dwóch bazylik romańskich: Santa Maria Assunta i San Giusto w XIV w.
Plac katedralny był w czasach rzymskich forum.
W bezpośrednim sąsiedztwie twierdzy i katery są pozostałości po jakiejś rzymskiej świątyni. Nie ma dokładnych informacji co to była za świątynia, ale jej rozmiary świadczą, że była ważna dla mieszkańców dawnego Tergeste.
Zjeżdżamy na wybrzeże gdzie chcemy kontynuować dalszą jazdę. Mijamy piękne budowle przy głównym placu Triestu - Piazza dell Unita d’Italia oraz kanał Ponterosso i plac Sant Antonio Nouvo. Niestety zdjęcia wykonuję w trakcie jazdy
W porcie stoją dwa ogromne wycieczkowce.
Opuszczamy miasto. Jedziemy wzdłuż fajnego deptaku nad brzegiem morza. Mimo trudności z dostępem do wody sporo tu osób. Kolejny nasz cel widoczny już w dali - pałac Miramare.
W połowie XIX w. arcyksiążę Maksymilian Ferdynand, brat cesarza Franciszka Józefa postanowił wykupić cypel i postawić tam zamek swoich marzeń. Niestety nie dożył ukończenia budowy, został rozstrzelany w Maksyku...
Budowę pałacu dokończono trzy lata później w 1870 roku.
Po terenie parku przypałacowego niewolno poruszać się rowerem, więc część trasy pokonujemy z buta Muszę przyznać, że to urocze miejsce.
Chcąc się wydostać z parku trochę kluczymy po ścieżkach. Jedna brama jest zamknięta. Opuszczamy park furtką dla pieszych. Schodzimy po stromych schodach z rowerami i musimy podjechać około kilometra po stromo wijącej się do góry drodze.
Dalej jedziemy krajówką. Ruch spory, ale pełna kultura kierowców. Bez większych postojów docieramy do Monfalcone. Grzesiu wcześniej zdecydował, że tutaj odbijamy do kurortu Grado. Po pokonaniu równin docieramy do miasta. Na moment chcemy jeszcze zobaczyć Adriatyk. Tłumy na plaży jak nad Bałtykiem gdy temperatura powietrza przekroczy 20 stopni na plusie
Jedziemy obejrzeć stare miasto. Dominuje tu kościół św. Eufemii, zbudowany w 579 roku.
Okolice Grado były niegdyś jednym z najważniejszych zakątków rzymskiego imperium. Właśnie jedziemy do jednego z ważniejszych miast cesarstwa rzymskiego – Akwileji. Niestety dowiedziałem się o tym po czasie.... Poruszając się po ścieżkach rowerowych nawet nie wiedzieliśmy przez jakie miejscowości przejeżdżamy
Akwileja - miasto wpisane na listę UNESCO. Z miasta mam tylko trzy zdjęcia..., jedno to wieża romańsko-gotyckiej bazyliki. Pochodzi z początku XI wieku, zbudowana na fundamentach jeszcze starszej świątyni po której zachowała się na podłodze pochodząca z IV wieku mozaika o powierzchni 760 m².
Dwa pozostałe to ruiny Forum zza ogrodzenia...
W Cervignano kolejna dziś przerwa na piwo. Poruszamy się ciągle w kierunku północnym za oznaczeniami trasy rowerowej ku Alpom bo taka była wola Grzesia. Była to jednak błędna decyzja, a to za sprawą pogody.... Ja chciałem jechać zupełnie gdzie indziej
Niedługo przed zachodem docieramy do Palmanovy. Miasta "idealnego". Sama miejscowość została wybudowana przez Scamozziego na planie gwiazdy w renesansie. Obecnie jest to chyba najlepiej zachowane miasto o takim układzie.
Od sześciokątnego placu w centrum wychodzą gwieździście ulice, mające taką samą szerokość 14 metrów. Przy Piazza Grande stoi katedra, którą wzniesiono w 1636 roku. 140 lat później zbudowano przy niej dzwonnicę, która celowo była niższa niż inne tego typu konstrukcje. Tym samym nie była widoczna spoza murów miejskich.
Miasto opuszczamy przez bramę Udine i tuż za murami przerwa na kąpiel oraz syty posiłek
Tradycyjnie chcieliśmy dobić do 200 km. Jednak docierając do Udine widzimy nadciągającą burzę od strony Alp. W samym Udine już kiedyś byłem za dnia. W nocy również ciekawie wygląda. Skupiamy się na Placu Wolności bo to obowiązkowy punkt zwiedzania miasta
Kilka pamiątkowych fotek na tle Loggia Comunale. Kilka fotek wewnątrz i jedziemy dalej.
...i w sunie to za daleko tego dnia już nie dojechaliśmy. Burza się zbliża, a my jedziemy jej naprzeciw. Jeszcze tylko krótka przerwa na hamburgera i zimną colę i niedaleko Tricesimo jesteśmy zmuszeni wcześniej rozbić biwak bo zapowiada się niezła nawałnica... I właśnie taka była. Pioruny biły wszędzie w koło....
Statystyki - dzień 8
Woda 6 litrów, piwo x8
Galeria z dnia 8 : https://goo.gl/photos/zk7vQjTrmz2EUkh17
cdn...
Mijająca noc była dla nas bardzo krótka. Spać położyliśmy się bardzo późno, a i wstać trzeba było wcześnie by nie zwracać na siebie uwagi w parku
Zanim ruszymy w drogę trzeba doprowadzić rower Grzesia do stanu używalności po wczorajszej wywrotce. Tarcza tylnego hamulca jest mocno skrzywiona. Dziwne bo Grzechu wywrócił się na drugą stronę. Kilkanaście minut zabawy z prostowaniem tarczy za pomocą klucza do szprych i jest "igła". Możemy jechać ! Ruszamy w trasę. Jedziemy przez miasto pod górę. Ruch o tak wczesnej porze bardzo duży. Nawet w ciągu dnia trochę kluczymy. W końcu postanawiamy wrócić do miejsca gdzie wczorajszego wieczoru widzieliśmy po raz ostatni oznaczenia trasy rowerowej. W między czasie robimy zakupy.
Okazuje się, że trasa rowerowa zniknęła nam w tunelu...Przeszło pół kilometra pod ziemią i wyjeżdżamy na fajne tereny wśród winnic. Mijamy też kilka dobrych miejscówek na nocleg..., no żesz... Muszę tutaj zaznaczyć, że jeszcze kilka razy próbowałem uruchomić telefon, na których mam zainstalowane mapy i niestety tel. umarł ostatecznie...
Jedziemy wzdłuż wybrzeża. Przed nami miasto portowe Słowenii - Koper. Z Giusterny jest ładny widok na miasto. Naszej rozmowie przysłuchuje się starszy pan. W końcu pyta się czy jesteśmy z Czech. Odpowiadamy, że z Polski, a on na to iż to wszystko jedno bo wszyscy jesteśmy Słowianami
Ze ścieżki rowerowej biegnącej nad brzegiem morza mamy ciekawe widoki na statki wpływające do portów w Trieście i Koper.
Przez miasto jedziemy również ścieżkami rowerowymi. Poszukujemy jakiegoś marketu bo potrzebne nam są płyny ! Dzień będzie bardzo upalny...Przejeżdżamy przez port i gdzieś na przedmieściach przerwa w zacienionym miejscu.
Przed nami wyzwanie w postaci przedostania się przez sporą aglomerację jaką jest Triest. Oczywiście moglibyśmy miasto ominąć jakimiś bocznymi drogami, ale wiązałoby się to z pokonywaniem sporych wzniesień. Inna sprawa że Triest już raz ominąłem i teraz zdecydowałem by podjechać do centrum, a dalej kontynuować jazdę wzdłuż Adriatyku.
Na przedmieściach dopada nas chwila zawahania. Z pomocą przychodzi nam starszy Włoch na kolarce, który przeprowadza nas przez pół miasta. Co jak co, ale ja chyba bym tak główną drogą nie zdecydował się jechać. Ruch samochodowy jest spory, ale kultura jazdy u kierowców na poziomie jaki zostanie osiągnięty u nas może za dwa pokolenia
W Trieście teoretycznie swoje wpływy powinni pozostawić zarówno Rzymianie, jak i Bizantyjczycy jednak wcale tak nie jest. Poza katedrą i nielicznymi pozostałościami średniowiecznej zabudowy dominuje styl neoklasyczny.
Na początek podjeżdżamy na wzgórze San Giusto gdzie zalkalizowane są chyba najciekawsze obiekty miasta.Na wzniesieniu dominują fortyfikacje pamiętające XV wiek. Po zachodniej stronie stoi katedra św. Justyna. Powstała ona z połączenia dwóch bazylik romańskich: Santa Maria Assunta i San Giusto w XIV w.
Plac katedralny był w czasach rzymskich forum.
W bezpośrednim sąsiedztwie twierdzy i katery są pozostałości po jakiejś rzymskiej świątyni. Nie ma dokładnych informacji co to była za świątynia, ale jej rozmiary świadczą, że była ważna dla mieszkańców dawnego Tergeste.
Zjeżdżamy na wybrzeże gdzie chcemy kontynuować dalszą jazdę. Mijamy piękne budowle przy głównym placu Triestu - Piazza dell Unita d’Italia oraz kanał Ponterosso i plac Sant Antonio Nouvo. Niestety zdjęcia wykonuję w trakcie jazdy
W porcie stoją dwa ogromne wycieczkowce.
Opuszczamy miasto. Jedziemy wzdłuż fajnego deptaku nad brzegiem morza. Mimo trudności z dostępem do wody sporo tu osób. Kolejny nasz cel widoczny już w dali - pałac Miramare.
W połowie XIX w. arcyksiążę Maksymilian Ferdynand, brat cesarza Franciszka Józefa postanowił wykupić cypel i postawić tam zamek swoich marzeń. Niestety nie dożył ukończenia budowy, został rozstrzelany w Maksyku...
Budowę pałacu dokończono trzy lata później w 1870 roku.
Po terenie parku przypałacowego niewolno poruszać się rowerem, więc część trasy pokonujemy z buta Muszę przyznać, że to urocze miejsce.
Chcąc się wydostać z parku trochę kluczymy po ścieżkach. Jedna brama jest zamknięta. Opuszczamy park furtką dla pieszych. Schodzimy po stromych schodach z rowerami i musimy podjechać około kilometra po stromo wijącej się do góry drodze.
Dalej jedziemy krajówką. Ruch spory, ale pełna kultura kierowców. Bez większych postojów docieramy do Monfalcone. Grzesiu wcześniej zdecydował, że tutaj odbijamy do kurortu Grado. Po pokonaniu równin docieramy do miasta. Na moment chcemy jeszcze zobaczyć Adriatyk. Tłumy na plaży jak nad Bałtykiem gdy temperatura powietrza przekroczy 20 stopni na plusie
Jedziemy obejrzeć stare miasto. Dominuje tu kościół św. Eufemii, zbudowany w 579 roku.
Okolice Grado były niegdyś jednym z najważniejszych zakątków rzymskiego imperium. Właśnie jedziemy do jednego z ważniejszych miast cesarstwa rzymskiego – Akwileji. Niestety dowiedziałem się o tym po czasie.... Poruszając się po ścieżkach rowerowych nawet nie wiedzieliśmy przez jakie miejscowości przejeżdżamy
Akwileja - miasto wpisane na listę UNESCO. Z miasta mam tylko trzy zdjęcia..., jedno to wieża romańsko-gotyckiej bazyliki. Pochodzi z początku XI wieku, zbudowana na fundamentach jeszcze starszej świątyni po której zachowała się na podłodze pochodząca z IV wieku mozaika o powierzchni 760 m².
Dwa pozostałe to ruiny Forum zza ogrodzenia...
W Cervignano kolejna dziś przerwa na piwo. Poruszamy się ciągle w kierunku północnym za oznaczeniami trasy rowerowej ku Alpom bo taka była wola Grzesia. Była to jednak błędna decyzja, a to za sprawą pogody.... Ja chciałem jechać zupełnie gdzie indziej
Niedługo przed zachodem docieramy do Palmanovy. Miasta "idealnego". Sama miejscowość została wybudowana przez Scamozziego na planie gwiazdy w renesansie. Obecnie jest to chyba najlepiej zachowane miasto o takim układzie.
Od sześciokątnego placu w centrum wychodzą gwieździście ulice, mające taką samą szerokość 14 metrów. Przy Piazza Grande stoi katedra, którą wzniesiono w 1636 roku. 140 lat później zbudowano przy niej dzwonnicę, która celowo była niższa niż inne tego typu konstrukcje. Tym samym nie była widoczna spoza murów miejskich.
Miasto opuszczamy przez bramę Udine i tuż za murami przerwa na kąpiel oraz syty posiłek
Tradycyjnie chcieliśmy dobić do 200 km. Jednak docierając do Udine widzimy nadciągającą burzę od strony Alp. W samym Udine już kiedyś byłem za dnia. W nocy również ciekawie wygląda. Skupiamy się na Placu Wolności bo to obowiązkowy punkt zwiedzania miasta
Kilka pamiątkowych fotek na tle Loggia Comunale. Kilka fotek wewnątrz i jedziemy dalej.
...i w sunie to za daleko tego dnia już nie dojechaliśmy. Burza się zbliża, a my jedziemy jej naprzeciw. Jeszcze tylko krótka przerwa na hamburgera i zimną colę i niedaleko Tricesimo jesteśmy zmuszeni wcześniej rozbić biwak bo zapowiada się niezła nawałnica... I właśnie taka była. Pioruny biły wszędzie w koło....
Statystyki - dzień 8
Woda 6 litrów, piwo x8
Galeria z dnia 8 : https://goo.gl/photos/zk7vQjTrmz2EUkh17
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 9 - I znowu te Alpy..., i znowu ten deszcz... - 31.07.2016
Miniona noc była bardzo niespokojna. Przez kilka godzin przechodziły burze. Jakoś szczególnie nam to nie przeszkadzało bo przecież byliśmy schowani pod płachtą. Zmęczenie całodzienną jazdą spowodowało iż sen był dość mocny... był do momentu gdy woda wlała mi się do wewnątrz. Jakimś sposobem poluzował mi się jeden odciąg płachty i woda ciurkiem lała się na plandekę. Efekt ? Kompletnie przemoczony śpiwór
Na szczęście o poranku pogoda już się ustabilizowała i nawet słońce wyjrzało zza chmur. Około 9-tej jesteśmy w nieodległej Gemonie del Friuli. Robimy tu pierwsze zakupy.
Wiadukt kolejowy ciekawie przyozdobiony graffiti.
Stoi tu kościół św. Łucji ...Początkowo myślałem, że to jakaś fabryka lub silos na zboże
Omijamy centrum, jedziemy po ścieżkach rowerowych. W powietrzu duży zaduch..., a prognozy mówią że będzie dzisiaj padać
Na przedmieściach w parku ekspozycja , na którą składają się dwie lokomotywy(jedna elektryczna, druga parowa) oraz samolot Fiat G.91.
Poruszamy się po rewelacyjnej ścieżce rowerowej. Jechałem tędy trzy lata temu w przeciwnym kierunku Przed nami bardzo ciekawe miasteczko jakim jest Venzone. Miasto jest jedynym w Friuli-Wenecji Julijskiej mającym mury obronne z XIII wieku. Nazwane w 1965 roku narodowym zabytkiem, przetrwało dwie wojny światowe bez zniszczeń...
6 maja 1976 r. silny wstrząs ziemi zniszczył około dziesięciu miasteczek Friuli; wśród nich ucierpiało także Venzone. Miasteczko zostało niemal całkowicie zrównane z ziemią. Dzięki wytrwałości i upartości ludności, ale także dzięki międzynarodowemu wsparciu, miasto odrodziło się praktycznie w takie, jakie było wcześniej.
Jedziemy dalej. W pewnym momencie gubimy trasę rowerową. Odnajdujemy ją po pewnym czasie jadąc "na czuja". Teraz będziemy jechać wzdłuż Tagliamento aż do jej źródeł.
Jednym z celów Grzesia było przywiezienie do domu jakiegoś ładnego otoczaka z alpejskiej rzeki. Tutaj postanowił zjechać do koryta rzeki na poszukiwania. Ciekawe ile tego wiózł ze sobą ?
Docieramy około południa do Tolmezzo. Mamy niewiele kilometrów przejechane. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że pogoda zaczyna się psuć Choć czasami jeszcze jakiś promyk się przebije przez chmury...
Na jednym z rond ustawiony samolot Aeritalia F-104S Starfighter.
Na moment zatrzymujemy się przy katedrze. W małym parku jest hydrant gdzie możemy się umyć
Jedziemy w kierunku Dolomitów. Pogoda coraz gorsza. Teren coraz bardziej zaczyna się wznosić. Przejeżdżamy przez kilka mniejszych miejscowości. Ogólnie ten odcinek był bez historii.
Po 14-tej jesteśmy w Mediis. Odbywa się tutaj jakiś festyn. Rynek trzeba ominąć. Niestety dopada nas burza z obfitymi opadami. W jednej chwili wszystkich wywiało. Siedzimy pod zadaszeniem przeszło godzinę czasu.
Jeszcze zanim deszcz całkowicie ustaje ruszamy w drogę. Nie możemy sobie pozwolić już na dłuższe postoje bo jest bardzo późno, a przed nami jeszcze podjazd na przełęcz Mauria.
Przemykamy przez Ampezzo. Deszcz pada raz słabiej, a raz mocniej. Na trasie tej zaliczamy najdłuższy jak do tej pory tunel - 2213 metrów. Przynajmniej w środku nie pada
W Forni di Sopra jakby pogoda się poprawiała. Widać nawet skrawki błękitnego nieba gdzieś tam w dali. Może ten dzień nie będzie taki zły ? Z chmur wyłaniają się najwyższe okoliczne szczyty.
Za Forni di Sopra zaczyna się już konkretny podjazd. Musimy wjechać na 1298 m n.p.m. Na około 1200 m mijamy źródło Tagliamento. Jest też dobra wiadomość... wypogadza się !
Dolomity nawet z perspektywy siodełka rowerowego robią ogromne wrażenie. Podjazd na przełęcz idzie całkiem sprawnie. Ruch na drodze niewielki. Grzesiu tradycyjnie pojechał swoim tempem
Sama przełęcz Mauria tonie w chmurach. Miejsce wydaje się opuszczone.
Teraz przyjemniejsza część trasy czyli zjazd Widoki też coraz ciekawsze.
W dole Lorenzago di Cadore. Tutaj papież Jan Paweł II wielokrotnie spędzał wakacje.
Mieliśmy tutaj odbić w prawo i jechać zupełnie gdzie indziej. Plan na dziś był taki by bardziej zagłębić się w Dolomity. Wcześniejsza kiepska aura i kończący się powoli dzień wymusił na nas zmianę tych planów. Decydujemy się jechać w dół na południe do Belluno. Za to widoki kończącego się dnia trochę nam wynagradzają ten w sumie kiepski dzień
Słońce już zaszło. Dzień się kończy. Wiadomo, że za wiele dzisiaj już nie pokręcimy. Trafiały się jeszcze tego dnia przelotne opady deszczu, ale nam było już wszystko jedno
Jadąc trochę główną drogą trochę ścieżką rowerową docieramy w okolice Castello Lavazzo. Tam bez większego zastanowienia zatrzymujemy się na noc w korycie rzeki Piawa. Grzesiu bardzo szybko zasypia. Ja jeszcze biegam trochę z aparatem. Noc zapowiada się całkiem pogodna....
Statystyki
Piwo x3, inne płyny 3 litry
Cała galeria pod adresem: https://goo.gl/photos/HrVduB3PPoeNjQBf9
cdn...
Miniona noc była bardzo niespokojna. Przez kilka godzin przechodziły burze. Jakoś szczególnie nam to nie przeszkadzało bo przecież byliśmy schowani pod płachtą. Zmęczenie całodzienną jazdą spowodowało iż sen był dość mocny... był do momentu gdy woda wlała mi się do wewnątrz. Jakimś sposobem poluzował mi się jeden odciąg płachty i woda ciurkiem lała się na plandekę. Efekt ? Kompletnie przemoczony śpiwór
Na szczęście o poranku pogoda już się ustabilizowała i nawet słońce wyjrzało zza chmur. Około 9-tej jesteśmy w nieodległej Gemonie del Friuli. Robimy tu pierwsze zakupy.
Wiadukt kolejowy ciekawie przyozdobiony graffiti.
Stoi tu kościół św. Łucji ...Początkowo myślałem, że to jakaś fabryka lub silos na zboże
Omijamy centrum, jedziemy po ścieżkach rowerowych. W powietrzu duży zaduch..., a prognozy mówią że będzie dzisiaj padać
Na przedmieściach w parku ekspozycja , na którą składają się dwie lokomotywy(jedna elektryczna, druga parowa) oraz samolot Fiat G.91.
Poruszamy się po rewelacyjnej ścieżce rowerowej. Jechałem tędy trzy lata temu w przeciwnym kierunku Przed nami bardzo ciekawe miasteczko jakim jest Venzone. Miasto jest jedynym w Friuli-Wenecji Julijskiej mającym mury obronne z XIII wieku. Nazwane w 1965 roku narodowym zabytkiem, przetrwało dwie wojny światowe bez zniszczeń...
6 maja 1976 r. silny wstrząs ziemi zniszczył około dziesięciu miasteczek Friuli; wśród nich ucierpiało także Venzone. Miasteczko zostało niemal całkowicie zrównane z ziemią. Dzięki wytrwałości i upartości ludności, ale także dzięki międzynarodowemu wsparciu, miasto odrodziło się praktycznie w takie, jakie było wcześniej.
Jedziemy dalej. W pewnym momencie gubimy trasę rowerową. Odnajdujemy ją po pewnym czasie jadąc "na czuja". Teraz będziemy jechać wzdłuż Tagliamento aż do jej źródeł.
Jednym z celów Grzesia było przywiezienie do domu jakiegoś ładnego otoczaka z alpejskiej rzeki. Tutaj postanowił zjechać do koryta rzeki na poszukiwania. Ciekawe ile tego wiózł ze sobą ?
Docieramy około południa do Tolmezzo. Mamy niewiele kilometrów przejechane. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że pogoda zaczyna się psuć Choć czasami jeszcze jakiś promyk się przebije przez chmury...
Na jednym z rond ustawiony samolot Aeritalia F-104S Starfighter.
Na moment zatrzymujemy się przy katedrze. W małym parku jest hydrant gdzie możemy się umyć
Jedziemy w kierunku Dolomitów. Pogoda coraz gorsza. Teren coraz bardziej zaczyna się wznosić. Przejeżdżamy przez kilka mniejszych miejscowości. Ogólnie ten odcinek był bez historii.
Po 14-tej jesteśmy w Mediis. Odbywa się tutaj jakiś festyn. Rynek trzeba ominąć. Niestety dopada nas burza z obfitymi opadami. W jednej chwili wszystkich wywiało. Siedzimy pod zadaszeniem przeszło godzinę czasu.
Jeszcze zanim deszcz całkowicie ustaje ruszamy w drogę. Nie możemy sobie pozwolić już na dłuższe postoje bo jest bardzo późno, a przed nami jeszcze podjazd na przełęcz Mauria.
Przemykamy przez Ampezzo. Deszcz pada raz słabiej, a raz mocniej. Na trasie tej zaliczamy najdłuższy jak do tej pory tunel - 2213 metrów. Przynajmniej w środku nie pada
W Forni di Sopra jakby pogoda się poprawiała. Widać nawet skrawki błękitnego nieba gdzieś tam w dali. Może ten dzień nie będzie taki zły ? Z chmur wyłaniają się najwyższe okoliczne szczyty.
Za Forni di Sopra zaczyna się już konkretny podjazd. Musimy wjechać na 1298 m n.p.m. Na około 1200 m mijamy źródło Tagliamento. Jest też dobra wiadomość... wypogadza się !
Dolomity nawet z perspektywy siodełka rowerowego robią ogromne wrażenie. Podjazd na przełęcz idzie całkiem sprawnie. Ruch na drodze niewielki. Grzesiu tradycyjnie pojechał swoim tempem
Sama przełęcz Mauria tonie w chmurach. Miejsce wydaje się opuszczone.
Teraz przyjemniejsza część trasy czyli zjazd Widoki też coraz ciekawsze.
W dole Lorenzago di Cadore. Tutaj papież Jan Paweł II wielokrotnie spędzał wakacje.
Mieliśmy tutaj odbić w prawo i jechać zupełnie gdzie indziej. Plan na dziś był taki by bardziej zagłębić się w Dolomity. Wcześniejsza kiepska aura i kończący się powoli dzień wymusił na nas zmianę tych planów. Decydujemy się jechać w dół na południe do Belluno. Za to widoki kończącego się dnia trochę nam wynagradzają ten w sumie kiepski dzień
Słońce już zaszło. Dzień się kończy. Wiadomo, że za wiele dzisiaj już nie pokręcimy. Trafiały się jeszcze tego dnia przelotne opady deszczu, ale nam było już wszystko jedno
Jadąc trochę główną drogą trochę ścieżką rowerową docieramy w okolice Castello Lavazzo. Tam bez większego zastanowienia zatrzymujemy się na noc w korycie rzeki Piawa. Grzesiu bardzo szybko zasypia. Ja jeszcze biegam trochę z aparatem. Noc zapowiada się całkiem pogodna....
Statystyki
Piwo x3, inne płyny 3 litry
Cała galeria pod adresem: https://goo.gl/photos/HrVduB3PPoeNjQBf9
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 -Dzień 10 - Trento, Bolzano - 01.08.2016
Budzi mnie padający deszcz. Co prawda nie są to jakieś mocne opady, ale licho wie co będzie za chwilę. Szybko się ewakuuję pod filar mostu. Grzesia nic nie rusza. Zdołał się tylko przykryć plandeką Bez pośpiechu pakuję się i próbuje zlikwidować luz w sporcie. Niestety nic już nie da się zrobić i pozostaje mieć nadzieję, że się kompletnie nie rozsypie zanim nie znajdziemy jakiegoś serwisu rowerowego. Pozostaje mi czekać na Grzesia.
Opady deszczu ustały co pozwoliło nam dość szybko się zebrać do dalszej drogi. Teoretycznie mamy dziś z góry, ale to tylko według mapy. Jadąc wzdłuż rzeki Piave pokonujemy niewielkie wzniesienia kierując się do Belluno. W mieście jesteśmy po dwóch godzinach. Najważniejszą rzeczą na chwilę obecną są zakupy bo wszystko już nam się skończyło, zarówno prowiant jak i woda.
Samo miasto przejeżdżamy dzielnicą, w której znajduje się wiele takich zabytkowych willi.
Ogólnie to przydałoby się trochę słońca bo po opadach deszczu mgły bardzo ciekawie wyglądają.
Ścieżką rowerową docieramy do Sedico. W Santa Giustina chwila przerwy na głównym placu i jedziemy dalej w kierunku Trento(Trydent).
W okolicy Arsiè zaczyna padać, a my jesteśmy zmuszeni zrobić objazd bo główna droga zamknięta ze względu na remonty. Podjeżdżamy w padającym deszczu do miejscowości Fastro.
Następnie stromy zjazd po genialnie wijących się serpentynach. Mijamy okazały Fort Primolano. Trzeba tylko ostrożnie zjeżdżać bo jezdnia jest mokra i o uślizg koła nietrudno.
Zjeżdżając do doliny rzeki Brenta naszym oczom ukazuje się błękit nieba. No w końcu !
W taką pogodę jechać to ja rozumiem Przemierzamy dolinę po ścieżkach rowerowych biegnących wzdłuż rzeki raz po lewej, a raz po prawej stronie. Rowerzystów też coraz więcej spotykamy.
Temperatura szybko rośnie. Wykorzystujemy hydrant przy ścieżce w Tezze by się umyć.
Stromo opadające zbocza gór ku dolinie robią wielkie wrażenie.
Docieramy do Borgo Valsugana. Pogoda siada. Na szczęście deszcz tylko nas straszy. Ponad miastem góruje zamek Telvana.
Jednak słońce nie daje za wygraną
A nam przychodzi zrobić kolejny dziś objazd bo główną drogą nie wypada. Zbyt wiele tam tuneli Wspinamy się pod górę wzdłuż jeziora Levico. Szkoda, że widoki zasłaniają drzewa. Na podjeździe tym mam wrażenie, że luzy w suporcie jakby się powiększyły. Jutro trzeba będzie coś z tym zrobić i znaleźć jakiś serwis.
W najwyższym punkcie docieramy do Masetti. Od razu w oczy rzuca się zamek Pergine na wzgórzu.
W Pergine Valsugana robimy zakupy. Dalej jest jakiś objazd bo policja kieruje wszystkich na inną drogę. Miejscowi doradzają jak wrócić do głównej drogi. Za daleko nią nie ujechaliśmy bo dalej jechać rowerem nie można o czym informują stosowne znaki. Od tego miejsca prowadzi nas miejscowy kolaż jadący w sandałach Chociaż jego angielski jest słabszy od naszego to jakoś się dogadujemy
I tak ciśniemy po wzniesieniach kilkanaście kilometrów. Nieźle się wymęczyłem z tymi tobołami. Nawet za bardzo zdjęć nie ma jak robić...
W miejscowości Cognola żegnamy Włocha, który tutaj mieszka. Tłumaczy nam jak ominąć centrum Trento i dotrzeć do trasy rowerowej biegnącej nad Adygą. My oczywiście w plątaninie drug pobłądziliśmy, więc jedziemy "na czuja". Przejeżdżamy obok zamku Buonconsiglio, dawnej rezydencji biskupów położonej na wzgórzu w północno-wschodniej części starówki.
I tak trochę kluczymy po mieście próbując znaleźć właściwą ścieżkę. Zaczepiamy przechodnia chcąc się spytać o drogę. Okazuje się, że jest z Kolumbii i miasta zupełnie nie zna
Za to na wieść, że jesteśmy z Polski stwierdza: "Tour de France ! Rafał Majka !" A ja na to "Kolumbia, Nairo Quintana !"
W sumie dotarcie nad Adygę było banalnie proste. Tylko za bardzo kombinowaliśmy zatrzymując się na niemal każdym skrzyżowaniu i się zastanawiając jak dalej jechać
Teraz będzie już przyjemna jazda aż do końca dnia. Mamy też nadzieję, że pogoda nie pokrzyżuje naszych planów i uda się nabić dzisiaj jeszcze sporo kilometrów. Wiatr wieje nam w plecy i jedziemy z dużą prędkością na północ ciągle po ścieżce rowerowej.
Ale jak to ostatnio bywa po zachodzie słońca odechciewa się dalszej jazdy. Sam bym pewnie spokojnie dojechał do Bolzano, ale wiedząc jak długo się Grzesiu przygotowuje do snu, a potem ogarnia przed wyjazdem pewnie nazajutrz ruszylibyśmy o 10-tej Dlatego około 22 kończymy dzisiejszą jazdę. Przeboleję bo dziś 200 km pękło
Jednak niedotarcie dzisiejszego dnia do Bolzano może skutkować niewykonaniem jutrzejszego planu, a jutro już nie będzie tak łatwo...
Statystyki - dzień 10
Piwo x 4, inne płyny 3,5 litra.
Cała galeria z dnia 10 : https://goo.gl/photos/aLN8mRRNBbEJpDpXA
cdn...
Budzi mnie padający deszcz. Co prawda nie są to jakieś mocne opady, ale licho wie co będzie za chwilę. Szybko się ewakuuję pod filar mostu. Grzesia nic nie rusza. Zdołał się tylko przykryć plandeką Bez pośpiechu pakuję się i próbuje zlikwidować luz w sporcie. Niestety nic już nie da się zrobić i pozostaje mieć nadzieję, że się kompletnie nie rozsypie zanim nie znajdziemy jakiegoś serwisu rowerowego. Pozostaje mi czekać na Grzesia.
Opady deszczu ustały co pozwoliło nam dość szybko się zebrać do dalszej drogi. Teoretycznie mamy dziś z góry, ale to tylko według mapy. Jadąc wzdłuż rzeki Piave pokonujemy niewielkie wzniesienia kierując się do Belluno. W mieście jesteśmy po dwóch godzinach. Najważniejszą rzeczą na chwilę obecną są zakupy bo wszystko już nam się skończyło, zarówno prowiant jak i woda.
Samo miasto przejeżdżamy dzielnicą, w której znajduje się wiele takich zabytkowych willi.
Ogólnie to przydałoby się trochę słońca bo po opadach deszczu mgły bardzo ciekawie wyglądają.
Ścieżką rowerową docieramy do Sedico. W Santa Giustina chwila przerwy na głównym placu i jedziemy dalej w kierunku Trento(Trydent).
W okolicy Arsiè zaczyna padać, a my jesteśmy zmuszeni zrobić objazd bo główna droga zamknięta ze względu na remonty. Podjeżdżamy w padającym deszczu do miejscowości Fastro.
Następnie stromy zjazd po genialnie wijących się serpentynach. Mijamy okazały Fort Primolano. Trzeba tylko ostrożnie zjeżdżać bo jezdnia jest mokra i o uślizg koła nietrudno.
Zjeżdżając do doliny rzeki Brenta naszym oczom ukazuje się błękit nieba. No w końcu !
W taką pogodę jechać to ja rozumiem Przemierzamy dolinę po ścieżkach rowerowych biegnących wzdłuż rzeki raz po lewej, a raz po prawej stronie. Rowerzystów też coraz więcej spotykamy.
Temperatura szybko rośnie. Wykorzystujemy hydrant przy ścieżce w Tezze by się umyć.
Stromo opadające zbocza gór ku dolinie robią wielkie wrażenie.
Docieramy do Borgo Valsugana. Pogoda siada. Na szczęście deszcz tylko nas straszy. Ponad miastem góruje zamek Telvana.
Jednak słońce nie daje za wygraną
A nam przychodzi zrobić kolejny dziś objazd bo główną drogą nie wypada. Zbyt wiele tam tuneli Wspinamy się pod górę wzdłuż jeziora Levico. Szkoda, że widoki zasłaniają drzewa. Na podjeździe tym mam wrażenie, że luzy w suporcie jakby się powiększyły. Jutro trzeba będzie coś z tym zrobić i znaleźć jakiś serwis.
W najwyższym punkcie docieramy do Masetti. Od razu w oczy rzuca się zamek Pergine na wzgórzu.
W Pergine Valsugana robimy zakupy. Dalej jest jakiś objazd bo policja kieruje wszystkich na inną drogę. Miejscowi doradzają jak wrócić do głównej drogi. Za daleko nią nie ujechaliśmy bo dalej jechać rowerem nie można o czym informują stosowne znaki. Od tego miejsca prowadzi nas miejscowy kolaż jadący w sandałach Chociaż jego angielski jest słabszy od naszego to jakoś się dogadujemy
I tak ciśniemy po wzniesieniach kilkanaście kilometrów. Nieźle się wymęczyłem z tymi tobołami. Nawet za bardzo zdjęć nie ma jak robić...
W miejscowości Cognola żegnamy Włocha, który tutaj mieszka. Tłumaczy nam jak ominąć centrum Trento i dotrzeć do trasy rowerowej biegnącej nad Adygą. My oczywiście w plątaninie drug pobłądziliśmy, więc jedziemy "na czuja". Przejeżdżamy obok zamku Buonconsiglio, dawnej rezydencji biskupów położonej na wzgórzu w północno-wschodniej części starówki.
I tak trochę kluczymy po mieście próbując znaleźć właściwą ścieżkę. Zaczepiamy przechodnia chcąc się spytać o drogę. Okazuje się, że jest z Kolumbii i miasta zupełnie nie zna
Za to na wieść, że jesteśmy z Polski stwierdza: "Tour de France ! Rafał Majka !" A ja na to "Kolumbia, Nairo Quintana !"
W sumie dotarcie nad Adygę było banalnie proste. Tylko za bardzo kombinowaliśmy zatrzymując się na niemal każdym skrzyżowaniu i się zastanawiając jak dalej jechać
Teraz będzie już przyjemna jazda aż do końca dnia. Mamy też nadzieję, że pogoda nie pokrzyżuje naszych planów i uda się nabić dzisiaj jeszcze sporo kilometrów. Wiatr wieje nam w plecy i jedziemy z dużą prędkością na północ ciągle po ścieżce rowerowej.
Ale jak to ostatnio bywa po zachodzie słońca odechciewa się dalszej jazdy. Sam bym pewnie spokojnie dojechał do Bolzano, ale wiedząc jak długo się Grzesiu przygotowuje do snu, a potem ogarnia przed wyjazdem pewnie nazajutrz ruszylibyśmy o 10-tej Dlatego około 22 kończymy dzisiejszą jazdę. Przeboleję bo dziś 200 km pękło
Jednak niedotarcie dzisiejszego dnia do Bolzano może skutkować niewykonaniem jutrzejszego planu, a jutro już nie będzie tak łatwo...
Statystyki - dzień 10
Piwo x 4, inne płyny 3,5 litra.
Cała galeria z dnia 10 : https://goo.gl/photos/aLN8mRRNBbEJpDpXA
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - day 11 - Przez Timmelsjoch..., czyli kolejna przełęcz alpejska do kolekcji - 02.08.2016
Wstaję wcześnie i szybko zwijam śpiwór. Kilkanaście minut i jestem gotowy do drogi. Grzesiowi zajmuje to około godziny czasu Czas umilam sobie piciem piwa. Dobrze, że za każdym razem pozostawiam jakieś na rano
Przed dziewiątą docieramy do Bolzano. Przemieszczamy się po rewelacyjnych ścieżkach rowerowych. Mimo iż jest to środek tygodnia ciągle mijamy grupy kolarzy w różnym wieku. Czasami jest ich po kilkunastu. Nic dziwnego... Bolzano nazywane jest rowerową stolicą Włoch.
Podobnie jak rok temu i tym razem omijam centrum. Na dziś jest bardzo ambitne zadanie jakim jest podjazd na przełęcz Timmelsjoch(wł. Passo del Rombo). Jednak zanim rozpoczniemy główny podjazd przed nami sporo kilometrów wzdłuż Adygi. Na szczęście jedziemy dość szybko, na nieszczęście jesteśmy dopiero w miejscu, w którym mniej więcej chciałem dotrzeć wczorajszego dnia i bardzo obawiam się, że zabraknie czasu na realizację dzisiejszego planu...
Pogoda też już delikatnie się zmienia. Słońce kryje się za chmurami, ale prognozy pogody mówią, że padać dzisiaj nie powinno. Mam przynajmniej taką nadzieję... Na rowerówce do Merano mijamy setki cyklistów.
Czuję, że suport może nie wytrzymać zbliżającego się podjazdu, więc decyduję się znaleźć serwis rowerowy... Miasta kompletnie nie znamy, a mapy brak. Uczynna rodzina z Belgi prowadzi nas na stację kolejową bo według ich mapy jest tam serwis....A i owszem serwis tam jest tylko co z tego jak i tak trzeba mieć własne części. Gościu tłumaczy nam jak znaleźć duży sklep rowerowy gdzie powinienem kupić wymagane części. Sklepu nie znaleźliśmy...
Miasto kompletnie zakorkowane. Wjeżdżamy do centrum i ramiona mi opadają. Możemy zapomnieć o znalezieniu sklepu rowerowego. W tej plątaninie uliczek stracilibyśmy czas do południa na poszukiwaniach... Moja frustracja narasta, ale decyduję, że jedziemy dalej. Jeżeli uda się podjechać przełęcz i rower się nie rozsypie to resztę powrotnej drogi powinien już wytrzymać bez problemu.W każdym bądź razie będę jechać pod górę na lżejszych przełożeniach jak normalnie.
Opuszczamy miasto. Jedziemy główną drogą w kierunku San Leonardo in Passiria. Jednak ze względu na spory ruch na drodze dalszą jazdę kontynuujemy szutrową trasą rowerową. Widoki są znacznie ciekawsze no i mamy możliwość zrobić pranie w potoku
W S. Leonardo mamy w planach pierwsze i ostatnie dzisiaj zakupy. Jako, że to kurort to nawet ceny w zwykłym markecie są wyższe za te same produkty, które kupowaliśmy do tej pory. Wydajemy po kilkanaście euro. Oj będzie rower ciężki na podjeździe !
Rozpoczynamy podjazd, a długi jest na 28 km i trzeba pokonać18 tuneli. Dlatego też wybierając się na tą drogę rowerem oświetlenie jest obowiązkowe ! Umawiamy się, że każdy jedzie swoim tempem. Ja muszę bardzo uważać na sypiący się suport, więc jadę znacznie wolniej niżbym mógł. No i trzeba też robić zdjęcia no nie ?
Pogoda z czasem poprawia się i coraz częściej zza chmur wygląda słońce. Najwyższe szczyt jednak przez większość czasu skryte są w obłokach.
Ja już wiem, że nie damy rady zaliczyć wysokości 3000 metrów rowerem. Chciałem wjechać na Wurmkogel, ale jest już zbyt późno Zdobywam kolejne metry wysokości nieśpiesznie. Im wyżej tym podjazd staje się bardziej stromy, a przede mną jeszcze daleka droga.
O tej godzinie ruch na drodze jest niewielki. Na ostatnich kilku kilometrach mija mnie zaledwie 4-5 samochody i kilka motocykli. W końcu docieram do najdłuższego tunelu na podjeździe mierzącego 555 metrów. Tutaj czeka na mnie Grzesiu, który zjechał kawałek w moim kierunku bo na górze było już mu zimno Jakiś motocyklista z Niemiec robi nam wspólne zdjęcie i już we dwójkę pokonujemy ostatni odcinek.
Timmelsjoch zdobyta ! Tutaj tylko dwa samochody w dodatku pierwsze na polskiej rejestracji spotkane od bardzo dawna. Wysiada tylko jeden gościu. Wykorzystujemy okazję i prosimy o wykonanie nam wspólnego zdjęcia. Po raz pierwszy spotkałem się z kompletnym brakiem reakcji na spotkanie rodaka daleko od kraju. Jakby to miało miejsce gdzieś w Sudetach
Przełęcz oddziela Alpy Ötztalskie od Alp Sztubajskich. Choć sama przełęcz skryta w cieniu to okoliczne szczyty ładnie są oświetlone promieniami późnopopołudniowego słońca.
Ważna sprawa suport wytrzymał podjazd choć wygląda znacznie gorzej jak na początku dnia, ale teraz będzie już "z górki". Inna sprawa. Na przełęczy licznik pokazuje 100 km pokonanego dystansu dzisiaj..., 100 kilometrów ciągle pod górę
Zmarzliśmy. Jest 11 stopni na plusie. Pora rozpocząć zjazd. Ktoś po drodze powiedział nam, że teraz mamy 60 km ciągle z góry. Okazało się jednak iż po stronie austriackiej trzeba jeszcze podjechać 100 metrów w pionie co po dzisiejszym dniu dało się bardzo już odczuć. W pewnym momencie wyszło słońce zza chmur i zrobiło się przyjemnie ciepło. Robimy krótką przerwę na posiłek.
Przy punkcie poboru opłat(nie dotyczy rowerzystów) znajduje się chodnik “Walkway”, a właściwie to taki mały balkonik z ogromnym kryształem górskim na końcu. Sesja foto i już bez przerwy zjazd do jednego z większych ośrodków sportów i turystyki zimowej w Austrii - Sölden.
W powietrzu wisi deszcz. Ciśniemy w dół ile się da. Przez kurort szybko przejeżdżamy. Po drodze trafiamy jeszcze na czynną stację paliw. Korzystamy z okazji i kupujemy po piwie.
Jest już zupełnie ciemno gdy docieramy nad Inn.Odbijamy w kierunku wschodnim i przez najbliższe dwa dni będziemy jechać wzdłuż Innu aż do jego ujścia do Dunaju w Passawie.
Ujechaliśmy zaledwie kilka kilometrów jak zaczyna padać. Szybko decydujemy się rozbić płachtę biwakową tuż przy drodze bo moknąć znowu to my nie chcemy...
Statystyki - Dzień 11
Woda 3 litry, piwo x 2
Cała galeria: https://goo.gl/photos/dM9xwJxx1bGM9cxF9
cdn...
Wstaję wcześnie i szybko zwijam śpiwór. Kilkanaście minut i jestem gotowy do drogi. Grzesiowi zajmuje to około godziny czasu Czas umilam sobie piciem piwa. Dobrze, że za każdym razem pozostawiam jakieś na rano
Przed dziewiątą docieramy do Bolzano. Przemieszczamy się po rewelacyjnych ścieżkach rowerowych. Mimo iż jest to środek tygodnia ciągle mijamy grupy kolarzy w różnym wieku. Czasami jest ich po kilkunastu. Nic dziwnego... Bolzano nazywane jest rowerową stolicą Włoch.
Podobnie jak rok temu i tym razem omijam centrum. Na dziś jest bardzo ambitne zadanie jakim jest podjazd na przełęcz Timmelsjoch(wł. Passo del Rombo). Jednak zanim rozpoczniemy główny podjazd przed nami sporo kilometrów wzdłuż Adygi. Na szczęście jedziemy dość szybko, na nieszczęście jesteśmy dopiero w miejscu, w którym mniej więcej chciałem dotrzeć wczorajszego dnia i bardzo obawiam się, że zabraknie czasu na realizację dzisiejszego planu...
Pogoda też już delikatnie się zmienia. Słońce kryje się za chmurami, ale prognozy pogody mówią, że padać dzisiaj nie powinno. Mam przynajmniej taką nadzieję... Na rowerówce do Merano mijamy setki cyklistów.
Czuję, że suport może nie wytrzymać zbliżającego się podjazdu, więc decyduję się znaleźć serwis rowerowy... Miasta kompletnie nie znamy, a mapy brak. Uczynna rodzina z Belgi prowadzi nas na stację kolejową bo według ich mapy jest tam serwis....A i owszem serwis tam jest tylko co z tego jak i tak trzeba mieć własne części. Gościu tłumaczy nam jak znaleźć duży sklep rowerowy gdzie powinienem kupić wymagane części. Sklepu nie znaleźliśmy...
Miasto kompletnie zakorkowane. Wjeżdżamy do centrum i ramiona mi opadają. Możemy zapomnieć o znalezieniu sklepu rowerowego. W tej plątaninie uliczek stracilibyśmy czas do południa na poszukiwaniach... Moja frustracja narasta, ale decyduję, że jedziemy dalej. Jeżeli uda się podjechać przełęcz i rower się nie rozsypie to resztę powrotnej drogi powinien już wytrzymać bez problemu.W każdym bądź razie będę jechać pod górę na lżejszych przełożeniach jak normalnie.
Opuszczamy miasto. Jedziemy główną drogą w kierunku San Leonardo in Passiria. Jednak ze względu na spory ruch na drodze dalszą jazdę kontynuujemy szutrową trasą rowerową. Widoki są znacznie ciekawsze no i mamy możliwość zrobić pranie w potoku
W S. Leonardo mamy w planach pierwsze i ostatnie dzisiaj zakupy. Jako, że to kurort to nawet ceny w zwykłym markecie są wyższe za te same produkty, które kupowaliśmy do tej pory. Wydajemy po kilkanaście euro. Oj będzie rower ciężki na podjeździe !
Rozpoczynamy podjazd, a długi jest na 28 km i trzeba pokonać18 tuneli. Dlatego też wybierając się na tą drogę rowerem oświetlenie jest obowiązkowe ! Umawiamy się, że każdy jedzie swoim tempem. Ja muszę bardzo uważać na sypiący się suport, więc jadę znacznie wolniej niżbym mógł. No i trzeba też robić zdjęcia no nie ?
Pogoda z czasem poprawia się i coraz częściej zza chmur wygląda słońce. Najwyższe szczyt jednak przez większość czasu skryte są w obłokach.
Ja już wiem, że nie damy rady zaliczyć wysokości 3000 metrów rowerem. Chciałem wjechać na Wurmkogel, ale jest już zbyt późno Zdobywam kolejne metry wysokości nieśpiesznie. Im wyżej tym podjazd staje się bardziej stromy, a przede mną jeszcze daleka droga.
O tej godzinie ruch na drodze jest niewielki. Na ostatnich kilku kilometrach mija mnie zaledwie 4-5 samochody i kilka motocykli. W końcu docieram do najdłuższego tunelu na podjeździe mierzącego 555 metrów. Tutaj czeka na mnie Grzesiu, który zjechał kawałek w moim kierunku bo na górze było już mu zimno Jakiś motocyklista z Niemiec robi nam wspólne zdjęcie i już we dwójkę pokonujemy ostatni odcinek.
Timmelsjoch zdobyta ! Tutaj tylko dwa samochody w dodatku pierwsze na polskiej rejestracji spotkane od bardzo dawna. Wysiada tylko jeden gościu. Wykorzystujemy okazję i prosimy o wykonanie nam wspólnego zdjęcia. Po raz pierwszy spotkałem się z kompletnym brakiem reakcji na spotkanie rodaka daleko od kraju. Jakby to miało miejsce gdzieś w Sudetach
Przełęcz oddziela Alpy Ötztalskie od Alp Sztubajskich. Choć sama przełęcz skryta w cieniu to okoliczne szczyty ładnie są oświetlone promieniami późnopopołudniowego słońca.
Ważna sprawa suport wytrzymał podjazd choć wygląda znacznie gorzej jak na początku dnia, ale teraz będzie już "z górki". Inna sprawa. Na przełęczy licznik pokazuje 100 km pokonanego dystansu dzisiaj..., 100 kilometrów ciągle pod górę
Zmarzliśmy. Jest 11 stopni na plusie. Pora rozpocząć zjazd. Ktoś po drodze powiedział nam, że teraz mamy 60 km ciągle z góry. Okazało się jednak iż po stronie austriackiej trzeba jeszcze podjechać 100 metrów w pionie co po dzisiejszym dniu dało się bardzo już odczuć. W pewnym momencie wyszło słońce zza chmur i zrobiło się przyjemnie ciepło. Robimy krótką przerwę na posiłek.
Przy punkcie poboru opłat(nie dotyczy rowerzystów) znajduje się chodnik “Walkway”, a właściwie to taki mały balkonik z ogromnym kryształem górskim na końcu. Sesja foto i już bez przerwy zjazd do jednego z większych ośrodków sportów i turystyki zimowej w Austrii - Sölden.
W powietrzu wisi deszcz. Ciśniemy w dół ile się da. Przez kurort szybko przejeżdżamy. Po drodze trafiamy jeszcze na czynną stację paliw. Korzystamy z okazji i kupujemy po piwie.
Jest już zupełnie ciemno gdy docieramy nad Inn.Odbijamy w kierunku wschodnim i przez najbliższe dwa dni będziemy jechać wzdłuż Innu aż do jego ujścia do Dunaju w Passawie.
Ujechaliśmy zaledwie kilka kilometrów jak zaczyna padać. Szybko decydujemy się rozbić płachtę biwakową tuż przy drodze bo moknąć znowu to my nie chcemy...
Statystyki - Dzień 11
Woda 3 litry, piwo x 2
Cała galeria: https://goo.gl/photos/dM9xwJxx1bGM9cxF9
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - dzień 12 - Przez Tyrol..., czyli powtórka z rozrywki - 03.08.2016
... Powtórka bo jechałem tędy dwukrotnie w zeszłym roku. Teraz w sumie myślimy już tylko o powrocie do domu, ale staram się wybierać inne drogi i inne ścieżki rowerowe aniżeli poprzednio tak by trasa była inna
Po nocnych opadach deszczu nie ma już śladu. Przed ósmą jesteśmy w trasie. Świeci słońce i to co spadło w nocy teraz odparowuje. Powietrze na razie mało przejrzyste. Godzinę później docieramy do Stams. W mieście znajduje się słynna szkoła Skigymnasium, do którego uczęszczają młodzi austriaccy sportowcy. Jej wychowankami są jedni z najlepszych skoczków narciarskich na świecie.
Z daleka widoczny jest klasztor cysterski z XIII wieku. Obiekt ufundowany w 1273 przez Meinharda II Tyrolskiego dla cystersów z Kaisheim. Jego obecny wygląd pochodzi z XVIII wieku. Jest to miejsce spoczynku władców Tyrolu.
Pogoda staje się coraz lepsza. Tylko dlaczego tak ładnie nie było wczoraj ? Zbaczamy z głównej drogi i przejeżdżamy przez teren przyklasztorny. Na północy pasmo Wettersteingebirge, w Alpach Bawarskich. Wieże klasztoru ładnie wyglądają na ich tle
Dalsza trasa już w sporej części po drogach podrzędnych. Nie jest to może najkrótszy wariant, ale nie chcieliśmy jechać główną drogą do Innsbrucka.
Na główną drogę wskoczyliśmy jeszcze tylko w okolicy Zirl i w sumie to był ostatni odcinek dzisiejszego dnia po głównej drodze. Poza tym były tylko ścieżki rowerowe
Około 11-stej docieramy do Innsbrucka. Staramy się trzymać drogi nr. B171, ale natrafiamy na różne utrudnienia w postaci remontów i są objazdy. W dwóch miejscach kładą nowy dywanik na ścieżce rowerowej.
W Innsbrucku zatrzymujemy się na moment w parku na małe co nieco Miasto odpuszczamy. Grzesia takie zwiedzanie nie interesuje, a ja trochę po mieście pokręciłem się w zeszłym roku
Od miasta będziemy się poruszać już niemal wyłącznie po szlaku rowerowym "R2, Innradweg" aż do granicy z Niemcami. Trasa wiedzie raz po jednej, a raz po drugiej stronie Innu. Na widoki narzekać nie możemy. Na północy teraz dominuje pasmo Karwendel.
Z biegiem czasu dolina staje się szersza, a otaczające ją szczyty coraz niższe. Temperatura robi się nie znośna. Robimy coraz częstsze przerwy, a to mała przekąska, a to kąpiel w lodowatym strumieniu, a to ponownie przerwa na posiłek. Trochę się wkurzałem, że tracimy na tym sporo czasu.
Mijamy kilka zamków i około 14-tej jesteśmy w Rattenbergu. Tutaj chcemy zrobić zakupy. W poszukiwaniu marketu musimy przemierzyć całe miasto.
Później kontynuujemy jazdę wzdłuż Innu. O 15-tej kolejna przerwa... zbyt długa. Na szczęście nie zapowiada się by dzisiaj zepsuła się pogoda i mam nadzieję, że pokręcimy trochę dłużej
Średnio tego dnia na godzinę jazdy przypadało pół godziny przerwy Upał też dawał się we znaki. Czekoladę można było pić jak jogurt
Po 17-tej jesteśmy w Kufstejn. W poszukiwaniu czynnego sklepu przejeżdżamy przez centrum. Zakupy musimy zrobić bo brakuje nam przede wszystkim wody, a najbliższe większe miasto to dopiero Rosenheim już w Niemczech.
Przed 19-tą jesteśmy na granicy z Niemcami. Teraz na moment oddalamy się od Innu. O ile do tej pory trasa była niemal zupełnie płaska to od teraz przychodzi nam pokonywać krótkie, ale często bardzo strome podjazdy.
Przejeżdżamy wschodnią częścią miasta Rosenheim i kontynuujemy jazdę po szutrowej drodze na wale przeciwpowodziowym. Myślałem, że będziemy tą drogą jechać dłużej, ale w pewnym momencie droga się kończy, a trasa rowerowa odbija w prawo po bardzo stromym podjeździe po płytach betonowych. U góry mamy bardzo ładne widoki. Wykorzystujemy moment i podczas gdy zachodzące słonce tworzy nam spektakl jemy kolację
Niestety nie mamy mapy tych terenów i decydujemy się jechać za znakami trasy rowerowej. Kluczymy przez wiele małych miejscowości. Jest sporo męczących wzniesień do pokonania. Później po powrocie dopiero zobaczyłem jak kręty to był odcinek.
Za Wasserburgiem nad Innem znajdujemy genialną miejscówkę na nocleg pod ogromnym dębem na wzniesieniu. Grzesiowi tradycyjnie rozpakowanie się zajmuje znacznie więcej czasu jak mi. Wykorzystuję ten czas na nocne ujęcia
Noc zapowiada się bardzo przyjemna...
Statystyki - dzień 12
Piwo x 5, woda 4,5 litra
Cała galeria pod adresem: https://goo.gl/photos/Ch6BdSTt3Ufsz4HQ7
cdn...
... Powtórka bo jechałem tędy dwukrotnie w zeszłym roku. Teraz w sumie myślimy już tylko o powrocie do domu, ale staram się wybierać inne drogi i inne ścieżki rowerowe aniżeli poprzednio tak by trasa była inna
Po nocnych opadach deszczu nie ma już śladu. Przed ósmą jesteśmy w trasie. Świeci słońce i to co spadło w nocy teraz odparowuje. Powietrze na razie mało przejrzyste. Godzinę później docieramy do Stams. W mieście znajduje się słynna szkoła Skigymnasium, do którego uczęszczają młodzi austriaccy sportowcy. Jej wychowankami są jedni z najlepszych skoczków narciarskich na świecie.
Z daleka widoczny jest klasztor cysterski z XIII wieku. Obiekt ufundowany w 1273 przez Meinharda II Tyrolskiego dla cystersów z Kaisheim. Jego obecny wygląd pochodzi z XVIII wieku. Jest to miejsce spoczynku władców Tyrolu.
Pogoda staje się coraz lepsza. Tylko dlaczego tak ładnie nie było wczoraj ? Zbaczamy z głównej drogi i przejeżdżamy przez teren przyklasztorny. Na północy pasmo Wettersteingebirge, w Alpach Bawarskich. Wieże klasztoru ładnie wyglądają na ich tle
Dalsza trasa już w sporej części po drogach podrzędnych. Nie jest to może najkrótszy wariant, ale nie chcieliśmy jechać główną drogą do Innsbrucka.
Na główną drogę wskoczyliśmy jeszcze tylko w okolicy Zirl i w sumie to był ostatni odcinek dzisiejszego dnia po głównej drodze. Poza tym były tylko ścieżki rowerowe
Około 11-stej docieramy do Innsbrucka. Staramy się trzymać drogi nr. B171, ale natrafiamy na różne utrudnienia w postaci remontów i są objazdy. W dwóch miejscach kładą nowy dywanik na ścieżce rowerowej.
W Innsbrucku zatrzymujemy się na moment w parku na małe co nieco Miasto odpuszczamy. Grzesia takie zwiedzanie nie interesuje, a ja trochę po mieście pokręciłem się w zeszłym roku
Od miasta będziemy się poruszać już niemal wyłącznie po szlaku rowerowym "R2, Innradweg" aż do granicy z Niemcami. Trasa wiedzie raz po jednej, a raz po drugiej stronie Innu. Na widoki narzekać nie możemy. Na północy teraz dominuje pasmo Karwendel.
Z biegiem czasu dolina staje się szersza, a otaczające ją szczyty coraz niższe. Temperatura robi się nie znośna. Robimy coraz częstsze przerwy, a to mała przekąska, a to kąpiel w lodowatym strumieniu, a to ponownie przerwa na posiłek. Trochę się wkurzałem, że tracimy na tym sporo czasu.
Mijamy kilka zamków i około 14-tej jesteśmy w Rattenbergu. Tutaj chcemy zrobić zakupy. W poszukiwaniu marketu musimy przemierzyć całe miasto.
Później kontynuujemy jazdę wzdłuż Innu. O 15-tej kolejna przerwa... zbyt długa. Na szczęście nie zapowiada się by dzisiaj zepsuła się pogoda i mam nadzieję, że pokręcimy trochę dłużej
Średnio tego dnia na godzinę jazdy przypadało pół godziny przerwy Upał też dawał się we znaki. Czekoladę można było pić jak jogurt
Po 17-tej jesteśmy w Kufstejn. W poszukiwaniu czynnego sklepu przejeżdżamy przez centrum. Zakupy musimy zrobić bo brakuje nam przede wszystkim wody, a najbliższe większe miasto to dopiero Rosenheim już w Niemczech.
Przed 19-tą jesteśmy na granicy z Niemcami. Teraz na moment oddalamy się od Innu. O ile do tej pory trasa była niemal zupełnie płaska to od teraz przychodzi nam pokonywać krótkie, ale często bardzo strome podjazdy.
Przejeżdżamy wschodnią częścią miasta Rosenheim i kontynuujemy jazdę po szutrowej drodze na wale przeciwpowodziowym. Myślałem, że będziemy tą drogą jechać dłużej, ale w pewnym momencie droga się kończy, a trasa rowerowa odbija w prawo po bardzo stromym podjeździe po płytach betonowych. U góry mamy bardzo ładne widoki. Wykorzystujemy moment i podczas gdy zachodzące słonce tworzy nam spektakl jemy kolację
Niestety nie mamy mapy tych terenów i decydujemy się jechać za znakami trasy rowerowej. Kluczymy przez wiele małych miejscowości. Jest sporo męczących wzniesień do pokonania. Później po powrocie dopiero zobaczyłem jak kręty to był odcinek.
Za Wasserburgiem nad Innem znajdujemy genialną miejscówkę na nocleg pod ogromnym dębem na wzniesieniu. Grzesiowi tradycyjnie rozpakowanie się zajmuje znacznie więcej czasu jak mi. Wykorzystuję ten czas na nocne ujęcia
Noc zapowiada się bardzo przyjemna...
Statystyki - dzień 12
Piwo x 5, woda 4,5 litra
Cała galeria pod adresem: https://goo.gl/photos/Ch6BdSTt3Ufsz4HQ7
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - day 13 - Ciągle wzdłuż Innu - 04.08.2016
Miniona noc była jedną z najprzyjemniejszych jak dotąd podczas tego wyjazdu. Ciepło, bezwietrznie no i przede wszystkim sucho !
Wstaję przed szóstą z zamiarem obfocenia okolicy. Grzesiu również szybko się budzi, ale zanim zebrał się do drogi to mi udaje się jeszcze zdrzemnąć ponad godzinę
W drogę ruszamy o 08:26 jest słonecznie i bardzo ciepło. Wydaje się jakby w powietrzu brakowało tlenu. Każde, nawet najmniejsze wzniesienie powoduje u mnie sporą zadyszkę. Ciężko dzisiaj jest mi rozruszać mięśnie.
Tereny przez które przemierzamy to biała plama dla nas bo akurat żadna z map, które posiadamy nie obejmuje tych okolic. Decydujemy, więc że gdy natrafimy na jakąś stację paliw to zaopatrzymy się w stosowną mapę. Na stację trafiamy w Gars am Inn. Problem w tym, że nie było żadnych map w sprzedaży. Za to Grzesiu pozyskał jakąś darmową, ale obejmującą tylko najbliższą okolicę miasta.
Postanawiamy nie oddalać się zbytnio od Innu. Wiemy dobrze, że jadąc wzdłuż rzeki dotrzemy do Pasawy gdzie Inn wpada do Dunaju
Zdecydować o dalszej trasie było łatwo, ale z wykonaniem było już gorzej. Już po kilku kilometrach od Gars natrafiamy na objazd. Kierujemy się więc za znakami objazdu. Objazd ten poprowadzili chyba przez najwyższe wzniesienie w okolicy ! Wymordowałem się bardzo, ale za to widoki ze szczytu były niczego sobie
Objazd kieruje na jakąś tragicznie ruchliwą drogę. Tiry ciągną tam jeden za drugim. Szybko postanawiamy odbić na pierwszą lepszą boczną drogę. Tak docieramy do Aschau am Inn gdzie robimy pierwsze dzisiaj zakupy.
W samo południe docieramy do Mühldorf am Inn. Ładne miasto. Na starówkę wjeżdżamy przez wieżę bramną Münchner Tor.
Z rynku przebijamy się wąskimi uliczkami pod późnogotycki kościół św Mikołaja.
Obok kościoła św. Mikołaja stoi kaplica św. Jana z tego samego okresu.
Po 14-stej docieramy do Marktl. Byłem tu w zeszłym roku, ale tym razem inną drogą. Przy Nepomucenie "zamkniętym" w szklanej gablocie robimy sobie przerwę obiadową.
Do Simbach am Inn docieramy krajówką. Tam zjeżdżamy na trasę rowerową. Po drugiej stronie rzeki widoczne Braunau am Inn.
Teraz rowerówka wiedzie w dużej mierze po drogach szutrowych. Tak trafiamy na drewnianą wieżę widokową. Z góry widoki spoko tylko pogoda już nie tak ładna jak do południa.
Następnie przez Ering, Aigen am Inn i kilka mniejszych miejscowości kierujemy się do Pocking gdzie chcemy zrobić ostatnie dziś zakupy.
Z Pocking do Pasawy chcieliśmy jechać główną drogą by zdążyć podjechać za dnia na twierdzę Oberhaus. Niestety droga zbyt ruchliwa. Szukając alternatywy trafiamy na muzeum sprzętu militarnego w Rottau. Przy wejściu do prywatnej kolekcji stoi czołg M47 Patton. Pamiątkowe fotki i lecimy dalej po trasie rowerowej, która bardzo kluczy po okolicy.
Natrafiamy na kolejną dziś przeszkodę w postaci zamkniętego mostu, który się sypie. Wracamy nabijając kolejne kilometry, a robi się już coraz później i raczej nie zdążymy na zachód słońca na twierdzę
Z Vornbach am Inn jedziemy kilkanaście kilometrów nad brzegiem Innu aż do Pasawy. Trasa wyłącznie szutrowa.
Pasawę zwiedzałem już w zeszłym roku. Jest już zbyt późno by podjechać na twierdzę Oberhaus dlatego decydujemy się przejechać na drugą stronę Innu i dotrzeć do punktu zero czyli do miejsca gdzie Inn wpada do Dunaju.
Czuć nadchodzącą zmianę pogody. Zwracam uwagę jak ogromne są tu kałuże. Niezłe musiało tu dziś być oberwanie chmury.
Wyjeżdżamy z Pasawy jednocześnie przekraczamy granicę z Austrią. Teraz będziemy podążać przez półtora dnia wzdłuż Dunaju. Pierwszym większym miastem będzie Linz, ale to dopiero jutro bo znak informuje nas, że mamy do pokonania 87 km.
Gdy zapada zmrok odchodzą nam chęci do dalszej jazdy. Staramy się znaleźć odpowiednią miejscówkę na nocleg. Z tym jest problem bo brzegi Dunaju są stromo opadającymi stokami sporych wzniesień. Czasami zastanawiałem się jak wcisnęli pomiędzy rzekę, a te górki drogę i jeszcze ścieżkę rowerową. Mijamy rozświetlony na drugim brzegu Obernzell i kilka kilometrów dalej odbijamy w boczną drogę ostro pnącą się do góry. Miejscówka, którą wybraliśmy nie była z tych fajnych, ale nam było już wszystko jedno
Statystyki - dzień 13
Piwo x 5, woda 3 litry.
Cała galeria dostępna pod adresem: https://goo.gl/photos/Vn1neZW2WKY5r7M47
cdn...
Miniona noc była jedną z najprzyjemniejszych jak dotąd podczas tego wyjazdu. Ciepło, bezwietrznie no i przede wszystkim sucho !
Wstaję przed szóstą z zamiarem obfocenia okolicy. Grzesiu również szybko się budzi, ale zanim zebrał się do drogi to mi udaje się jeszcze zdrzemnąć ponad godzinę
W drogę ruszamy o 08:26 jest słonecznie i bardzo ciepło. Wydaje się jakby w powietrzu brakowało tlenu. Każde, nawet najmniejsze wzniesienie powoduje u mnie sporą zadyszkę. Ciężko dzisiaj jest mi rozruszać mięśnie.
Tereny przez które przemierzamy to biała plama dla nas bo akurat żadna z map, które posiadamy nie obejmuje tych okolic. Decydujemy, więc że gdy natrafimy na jakąś stację paliw to zaopatrzymy się w stosowną mapę. Na stację trafiamy w Gars am Inn. Problem w tym, że nie było żadnych map w sprzedaży. Za to Grzesiu pozyskał jakąś darmową, ale obejmującą tylko najbliższą okolicę miasta.
Postanawiamy nie oddalać się zbytnio od Innu. Wiemy dobrze, że jadąc wzdłuż rzeki dotrzemy do Pasawy gdzie Inn wpada do Dunaju
Zdecydować o dalszej trasie było łatwo, ale z wykonaniem było już gorzej. Już po kilku kilometrach od Gars natrafiamy na objazd. Kierujemy się więc za znakami objazdu. Objazd ten poprowadzili chyba przez najwyższe wzniesienie w okolicy ! Wymordowałem się bardzo, ale za to widoki ze szczytu były niczego sobie
Objazd kieruje na jakąś tragicznie ruchliwą drogę. Tiry ciągną tam jeden za drugim. Szybko postanawiamy odbić na pierwszą lepszą boczną drogę. Tak docieramy do Aschau am Inn gdzie robimy pierwsze dzisiaj zakupy.
W samo południe docieramy do Mühldorf am Inn. Ładne miasto. Na starówkę wjeżdżamy przez wieżę bramną Münchner Tor.
Z rynku przebijamy się wąskimi uliczkami pod późnogotycki kościół św Mikołaja.
Obok kościoła św. Mikołaja stoi kaplica św. Jana z tego samego okresu.
Po 14-stej docieramy do Marktl. Byłem tu w zeszłym roku, ale tym razem inną drogą. Przy Nepomucenie "zamkniętym" w szklanej gablocie robimy sobie przerwę obiadową.
Do Simbach am Inn docieramy krajówką. Tam zjeżdżamy na trasę rowerową. Po drugiej stronie rzeki widoczne Braunau am Inn.
Teraz rowerówka wiedzie w dużej mierze po drogach szutrowych. Tak trafiamy na drewnianą wieżę widokową. Z góry widoki spoko tylko pogoda już nie tak ładna jak do południa.
Następnie przez Ering, Aigen am Inn i kilka mniejszych miejscowości kierujemy się do Pocking gdzie chcemy zrobić ostatnie dziś zakupy.
Z Pocking do Pasawy chcieliśmy jechać główną drogą by zdążyć podjechać za dnia na twierdzę Oberhaus. Niestety droga zbyt ruchliwa. Szukając alternatywy trafiamy na muzeum sprzętu militarnego w Rottau. Przy wejściu do prywatnej kolekcji stoi czołg M47 Patton. Pamiątkowe fotki i lecimy dalej po trasie rowerowej, która bardzo kluczy po okolicy.
Natrafiamy na kolejną dziś przeszkodę w postaci zamkniętego mostu, który się sypie. Wracamy nabijając kolejne kilometry, a robi się już coraz później i raczej nie zdążymy na zachód słońca na twierdzę
Z Vornbach am Inn jedziemy kilkanaście kilometrów nad brzegiem Innu aż do Pasawy. Trasa wyłącznie szutrowa.
Pasawę zwiedzałem już w zeszłym roku. Jest już zbyt późno by podjechać na twierdzę Oberhaus dlatego decydujemy się przejechać na drugą stronę Innu i dotrzeć do punktu zero czyli do miejsca gdzie Inn wpada do Dunaju.
Czuć nadchodzącą zmianę pogody. Zwracam uwagę jak ogromne są tu kałuże. Niezłe musiało tu dziś być oberwanie chmury.
Wyjeżdżamy z Pasawy jednocześnie przekraczamy granicę z Austrią. Teraz będziemy podążać przez półtora dnia wzdłuż Dunaju. Pierwszym większym miastem będzie Linz, ale to dopiero jutro bo znak informuje nas, że mamy do pokonania 87 km.
Gdy zapada zmrok odchodzą nam chęci do dalszej jazdy. Staramy się znaleźć odpowiednią miejscówkę na nocleg. Z tym jest problem bo brzegi Dunaju są stromo opadającymi stokami sporych wzniesień. Czasami zastanawiałem się jak wcisnęli pomiędzy rzekę, a te górki drogę i jeszcze ścieżkę rowerową. Mijamy rozświetlony na drugim brzegu Obernzell i kilka kilometrów dalej odbijamy w boczną drogę ostro pnącą się do góry. Miejscówka, którą wybraliśmy nie była z tych fajnych, ale nam było już wszystko jedno
Statystyki - dzień 13
Piwo x 5, woda 3 litry.
Cała galeria dostępna pod adresem: https://goo.gl/photos/Vn1neZW2WKY5r7M47
cdn...
Nadrabiałam dziś zaległości w Twojej relacji i strasznie się zdziwiłam, że mi się nagle urwała, bez dojazdu do domu
Co dalej? Wytrzymał ten saport, czy jak mu tam? I co to właściwie jest, szalony rowerzysto?
Co dalej? Wytrzymał ten saport, czy jak mu tam? I co to właściwie jest, szalony rowerzysto?
Robert J pisze:Zatrzymuję się na punktach widokowych. Grzesia to zupełnie nie interesuje...
Całe szczęście, że Ciebie te punkty interesują, bo jest co podziwiać w relacji!Robert J pisze: No i trzeba też robić zdjęcia no nie ?
Dojazd będzie za trzy odcinkiDżola Ry pisze:Nadrabiałam dziś zaległości w Twojej relacji i strasznie się zdziwiłam, że mi się nagle urwała, bez dojazdu do domu
Dzisiaj miał być kolejny odcinek, ale się już nie wyrobię. Suport to oś + łożyska w korbie.Dżola Ry pisze:Co dalej? Wytrzymał ten saport, czy jak mu tam? I co to właściwie jest, szalony rowerzysto?
Suport wytrzymał. W kolejnych dniach nawet o nim zapomniałem. Bardzo duże zrobiły się w nim luzy, ale na płaskim nie było to jakoś odczuwalne. Po powrocie do domu zawitałem w serwisie i jak rozbieraliśmy suport to łożyska się rozleciały w drobny mak.
Ja sobie nie wyobrażam bym gdzieś pojechał rowerem i nie przywiózł pamiątkowych zdjęć. Zresztą od dwóch dni ponad setka z tego wypadu jest w klasycznym albumie, czyli w wersji papierowejDżola Ry pisze:Całe szczęście, że Ciebie te punkty interesują, bo jest co podziwiać w relacji!
Rowerowy Eurotrip 2016 - day 14 - Ten cholerny deszcz... - 05.08.2016
I nastal dzień 14-ty wypadu. Spało mi się całkiem dobrze i pospałbym jeszcze trochę, ale obudził mnie padający deszcz. Grzesiu miał lepiej w rozwieszonym hamaku pomiędzy drzewami
Grzesiu dziś wyjątkowo wcześnie wstał, ale to dlatego, że postanowił w końcu zamienić opony przód z tyłem bo ta tylna starta już niemal do zera. Musi też wymienić dętkę z przodu bo od kilku dni powoli uchodzi mu powietrze. Okazuje się, że jedyna zapasowa dętka, którą ma jest dziurawa ! Ale to nic bo ratuję go jedną ze swoich zapasów
Ten dzień zapowiada się z kiepską pogodą. Z rana nie jest jeszcze źle, ale to co było później to normalna tragedia ! Jeszcze na początku przez kilkanaście kilometrów deszcz jest tylko przelotny i jadąc wzdłuż Dunaju pod drzewami jakoś bardzo on nie przeszkadza.
Mimo nieszczególnej aury rowerzystów na tej jednej z najpopularniejszych tras rowerowych Europy jest bardzo wielu. Zdecydowana większość podróżuje jednak na rowerach elektrycznych. W każdym bądź razie na tym odcinku. Z niektórymi będziemy się ciągle mijać aż do końca dnia.
O 10-tej docieramy do Aschach an der Donau. Najwyższa pora uzupełnić zapasy w miejscowym markecie. Podczas drugiego śniadania zaczyna mocniej padać deszcz... i od teraz aż do końca dnia będzie padać z różną intensywnością. Wielu cyklistów chowa się pod mostami.
Każdy ubiera co ma przeciwdeszczowego i jedziemy dalej. Dziś nie ma już co kalkulować. Pozostało nam 600 km do domu i tylko trzy dni czasu.
Po 50 kilometrach jazdy wysiadła mi bateria w czujniku licznika. Wyczerpała się po zaledwie 2 miesiącach, a ja zapomniałem zapasowych. Grzesiu ma kilka takowych i mi pożycza. Jednak licznik nie zlicza kilka kilometrów, które pokonaliśmy zanim zauważyłem, że przestał działać
W samo południe jesteśmy w Ottensheim. Z daleka widoczny jest tamtejszy zamek. Donauradweg dalej biegnie po drugiej stronie rzeki i trzeba skorzystać z promu. Wraz z nami na drugi brzeg przedostaje się kilkudziesięciu rowerzystów.
W strugach deszczu docieramy do Linz. Mam wszystko kompletnie przemoczone. Pod mostem robimy chwilę przerwy.
No, ale trzeba dalej kontynuować jazdę. Teraz trasa rowerowa odbija trochę od Dunaju. Trasa kluczy trochę po niewielkich miejscowościach. W jednej z nich robimy spore zakupy. Leje...
Momentami deszcz jest nie do zniesienia i wykorzystujemy różne mosty i wiadukty by się na chwilę skryć.
17:30 jesteśmy w Grein. Fajne miasto. Chętnie bym trochę pozwiedzał, ale nie w taką pogodę Szybki przejazd przez centrum. Dwa zdjęcia i wracamy nad Dunaj. Tutaj jakoś kiepsko oznakowana trasa.
Około 19-tej docieramy do Persenbeug. Jest też dobra wiadomość..., przestało padać ! Tylko dzień już się kończy....
Przerwa pod zamkiem przy śluzie. I przejeżdżamy przez centrum tego niewielkiego miasta. Robimy ostatnie dzisiaj zakupy.
Po drugiej stronie rzeki Ybbs an der Donau.
Za miastem łapie nas jeszcze chwilowa ulewa, ale nie trwa ona długo. Mijamy znajdujący się na przeciwległym brzegu Melk i kilka kilometrów dalej wynajdujemy miejscówkę na nocleg w starym kamieniołomie...
Statystyki nie są kompletne bo nie zawierają części danych do momentu gdy wyczerpała mi się bateria. Wymiana spowodowała skasowanie wszystkich danych.
I cała galeria z dnia 14: https://goo.gl/photos/5nYVBFQmZNhuAKb4A
cdn...
I nastal dzień 14-ty wypadu. Spało mi się całkiem dobrze i pospałbym jeszcze trochę, ale obudził mnie padający deszcz. Grzesiu miał lepiej w rozwieszonym hamaku pomiędzy drzewami
Grzesiu dziś wyjątkowo wcześnie wstał, ale to dlatego, że postanowił w końcu zamienić opony przód z tyłem bo ta tylna starta już niemal do zera. Musi też wymienić dętkę z przodu bo od kilku dni powoli uchodzi mu powietrze. Okazuje się, że jedyna zapasowa dętka, którą ma jest dziurawa ! Ale to nic bo ratuję go jedną ze swoich zapasów
Ten dzień zapowiada się z kiepską pogodą. Z rana nie jest jeszcze źle, ale to co było później to normalna tragedia ! Jeszcze na początku przez kilkanaście kilometrów deszcz jest tylko przelotny i jadąc wzdłuż Dunaju pod drzewami jakoś bardzo on nie przeszkadza.
Mimo nieszczególnej aury rowerzystów na tej jednej z najpopularniejszych tras rowerowych Europy jest bardzo wielu. Zdecydowana większość podróżuje jednak na rowerach elektrycznych. W każdym bądź razie na tym odcinku. Z niektórymi będziemy się ciągle mijać aż do końca dnia.
O 10-tej docieramy do Aschach an der Donau. Najwyższa pora uzupełnić zapasy w miejscowym markecie. Podczas drugiego śniadania zaczyna mocniej padać deszcz... i od teraz aż do końca dnia będzie padać z różną intensywnością. Wielu cyklistów chowa się pod mostami.
Każdy ubiera co ma przeciwdeszczowego i jedziemy dalej. Dziś nie ma już co kalkulować. Pozostało nam 600 km do domu i tylko trzy dni czasu.
Po 50 kilometrach jazdy wysiadła mi bateria w czujniku licznika. Wyczerpała się po zaledwie 2 miesiącach, a ja zapomniałem zapasowych. Grzesiu ma kilka takowych i mi pożycza. Jednak licznik nie zlicza kilka kilometrów, które pokonaliśmy zanim zauważyłem, że przestał działać
W samo południe jesteśmy w Ottensheim. Z daleka widoczny jest tamtejszy zamek. Donauradweg dalej biegnie po drugiej stronie rzeki i trzeba skorzystać z promu. Wraz z nami na drugi brzeg przedostaje się kilkudziesięciu rowerzystów.
W strugach deszczu docieramy do Linz. Mam wszystko kompletnie przemoczone. Pod mostem robimy chwilę przerwy.
No, ale trzeba dalej kontynuować jazdę. Teraz trasa rowerowa odbija trochę od Dunaju. Trasa kluczy trochę po niewielkich miejscowościach. W jednej z nich robimy spore zakupy. Leje...
Momentami deszcz jest nie do zniesienia i wykorzystujemy różne mosty i wiadukty by się na chwilę skryć.
17:30 jesteśmy w Grein. Fajne miasto. Chętnie bym trochę pozwiedzał, ale nie w taką pogodę Szybki przejazd przez centrum. Dwa zdjęcia i wracamy nad Dunaj. Tutaj jakoś kiepsko oznakowana trasa.
Około 19-tej docieramy do Persenbeug. Jest też dobra wiadomość..., przestało padać ! Tylko dzień już się kończy....
Przerwa pod zamkiem przy śluzie. I przejeżdżamy przez centrum tego niewielkiego miasta. Robimy ostatnie dzisiaj zakupy.
Po drugiej stronie rzeki Ybbs an der Donau.
Za miastem łapie nas jeszcze chwilowa ulewa, ale nie trwa ona długo. Mijamy znajdujący się na przeciwległym brzegu Melk i kilka kilometrów dalej wynajdujemy miejscówkę na nocleg w starym kamieniołomie...
Statystyki nie są kompletne bo nie zawierają części danych do momentu gdy wyczerpała mi się bateria. Wymiana spowodowała skasowanie wszystkich danych.
I cała galeria z dnia 14: https://goo.gl/photos/5nYVBFQmZNhuAKb4A
cdn...