Rowerowe wycieczki Roberta J
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 2 - Czechy, Słowacja, Węgry - 24.07.2016
Na noc rozkładamy się pod rozłożystym drzewem przy trasie rowerowej. To był dobry wybór bo w nocy przelotnie pada deszcz. Na szczęście nie był obfity i nie zdołał się przedrzeć przez koronę drzewa
Z rana bardzo się guzdrzemy z wyruszeniem w dalszą trasę. Oczywiście do śniadania wypijamy wino otrzymane poprzedniego wieczoru od Jana Startujemy dopiero o 08:30. Powinniśmy nadrobić stracony z rana czas bo dzisiejsza trasa wiedzie po zupełnie płaskim terenie. Poranek jest szary i bury. Z czasem aura jednak poprawia się.
Pierwotnie na naszej trasie miał być Břeclav i kontynuowanie jazdy już po austriackiej stronie. Dosłownie w ostatniej chwili na obwodnicy Hodonina zmieniamy plany i przejeżdżamy przez centrum miasta. Rynek mało ciekawy. Odczucie to potęguje spora liczba samochodów zaparkowanych gdzie popadnie.
Tuż za miastem przejeżdżamy przez rzekę Morawę i przekraczamy jednocześnie granicę CZ/SK. Od teraz przez kilkadziesiąt kilometrów będziemy poruszać się główną drogą w kierunku stolicy Słowacji - Bratysławy.
Po kilku kilometrach robimy przerwę śniadaniową. Wykorzystujemy poprawiającą się pogodę na kąpiel w dawnym wyrobisku żwiru. Grzesiu zauważa Turkucia podjadka. Jest to jeden z największych owadów występujących w naszych okolicach. Mimo, że jest to owad to większość swego życia spędza pod ziemią...
Przez Malacky jedziemy do Stupavy. Kilka razy przejeżdżamy nad autostradą. W dali widoczne już Małe Karpaty. Tutaj tylko kilka zdjęć na rynku gdzie dominuje kościół św. Stefana.
Przed Záhorską Bystricą odbijamy na miejscowość Devínska Nová Ves i dalej na Devin.
Devin znany jest z ruin średniowiecznego zamku usytuowanego na skale u ujścia Moravy do Dunaju. Od dawien było to strategiczne miejsce i już za czasów Rzymian był tu posterunek graniczny. Kilka lat temu zwiedzałem ruiny i dlatego tym razem objeżdżamy twierdzę ścieżką rowerową nabrzeżem. Na deptaku tłumy turystów.
Trasą rowerową jedziemy przez Bratysławę. Zwiedzania nie było w planach. Na rowerówce biegnącej wzdłuż Dunaju setki rowerzystów. Infrastruktura bardzo dobrze rozwinięta i co pewien czas jest miejsce gdzie można napić się wybornie schłodzonego piwa. Szczególnie dobrze smakował pszeniczny Herold
Ścieżką rowerową podążamy ku granicy SK/HU. Niedaleko samej granicy ostatni postój w knajpce gdzie na naszych oczach jeden Węgier zrywa łańcuch. Grzesiu wybawia go z opresji pożyczając skuwacz. W czasie gdy Węgrzy męczą się z łańcuchem my spokojnie wypijamy po piwie lub dwóch.
Po przekroczeniu granicy jesteśmy w miejscowości Rajka. Malutka senna miejscowość. Tutaj ostatnie zakupy tego dnia. Gównie płynów Ponownie spotykamy Węgrów "od łańcucha". Otrzymujemy od nich kilka wskazówek jak dalej jechać na Mosonmagyaróvár. Przez kilkanaście kilometrów wiedzie bardzo fajna ścieżka dla rowerów. Grzesiu znajduje kilka krzaków konopi niezły miał ubaw. W tym miejscu musiała być wcześniej jakaś uprawa bo tylko tutaj jest obsiana cała miedza tymi krzakami
Przed zachodem słońca jesteśmy w Mosonmagyaróvár. Tutaj poświęcamy odrobinę więcej na objazd miasta. Na jego obrzeżach w miejscu dawnego rzymskiego obozu wojskowego stoi czworoboczny zamek. W mieście atmosfera bardzo senna. Większość osób siedzi w knajpkach.
Gdzieś za miastem zastaje nas zachód słońca. Im później tym więcej burz kręci się w okolicy. Na noc rozbijamy się pod ogrodzeniem będącego w budowie węzła autostradowego...
Piwo x 6, inne płyny 6 litrów.
Zdjęcia: https://goo.gl/photos/1q7YqsQzQ4P2o3wu5
cdn...
Na noc rozkładamy się pod rozłożystym drzewem przy trasie rowerowej. To był dobry wybór bo w nocy przelotnie pada deszcz. Na szczęście nie był obfity i nie zdołał się przedrzeć przez koronę drzewa
Z rana bardzo się guzdrzemy z wyruszeniem w dalszą trasę. Oczywiście do śniadania wypijamy wino otrzymane poprzedniego wieczoru od Jana Startujemy dopiero o 08:30. Powinniśmy nadrobić stracony z rana czas bo dzisiejsza trasa wiedzie po zupełnie płaskim terenie. Poranek jest szary i bury. Z czasem aura jednak poprawia się.
Pierwotnie na naszej trasie miał być Břeclav i kontynuowanie jazdy już po austriackiej stronie. Dosłownie w ostatniej chwili na obwodnicy Hodonina zmieniamy plany i przejeżdżamy przez centrum miasta. Rynek mało ciekawy. Odczucie to potęguje spora liczba samochodów zaparkowanych gdzie popadnie.
Tuż za miastem przejeżdżamy przez rzekę Morawę i przekraczamy jednocześnie granicę CZ/SK. Od teraz przez kilkadziesiąt kilometrów będziemy poruszać się główną drogą w kierunku stolicy Słowacji - Bratysławy.
Po kilku kilometrach robimy przerwę śniadaniową. Wykorzystujemy poprawiającą się pogodę na kąpiel w dawnym wyrobisku żwiru. Grzesiu zauważa Turkucia podjadka. Jest to jeden z największych owadów występujących w naszych okolicach. Mimo, że jest to owad to większość swego życia spędza pod ziemią...
Przez Malacky jedziemy do Stupavy. Kilka razy przejeżdżamy nad autostradą. W dali widoczne już Małe Karpaty. Tutaj tylko kilka zdjęć na rynku gdzie dominuje kościół św. Stefana.
Przed Záhorską Bystricą odbijamy na miejscowość Devínska Nová Ves i dalej na Devin.
Devin znany jest z ruin średniowiecznego zamku usytuowanego na skale u ujścia Moravy do Dunaju. Od dawien było to strategiczne miejsce i już za czasów Rzymian był tu posterunek graniczny. Kilka lat temu zwiedzałem ruiny i dlatego tym razem objeżdżamy twierdzę ścieżką rowerową nabrzeżem. Na deptaku tłumy turystów.
Trasą rowerową jedziemy przez Bratysławę. Zwiedzania nie było w planach. Na rowerówce biegnącej wzdłuż Dunaju setki rowerzystów. Infrastruktura bardzo dobrze rozwinięta i co pewien czas jest miejsce gdzie można napić się wybornie schłodzonego piwa. Szczególnie dobrze smakował pszeniczny Herold
Ścieżką rowerową podążamy ku granicy SK/HU. Niedaleko samej granicy ostatni postój w knajpce gdzie na naszych oczach jeden Węgier zrywa łańcuch. Grzesiu wybawia go z opresji pożyczając skuwacz. W czasie gdy Węgrzy męczą się z łańcuchem my spokojnie wypijamy po piwie lub dwóch.
Po przekroczeniu granicy jesteśmy w miejscowości Rajka. Malutka senna miejscowość. Tutaj ostatnie zakupy tego dnia. Gównie płynów Ponownie spotykamy Węgrów "od łańcucha". Otrzymujemy od nich kilka wskazówek jak dalej jechać na Mosonmagyaróvár. Przez kilkanaście kilometrów wiedzie bardzo fajna ścieżka dla rowerów. Grzesiu znajduje kilka krzaków konopi niezły miał ubaw. W tym miejscu musiała być wcześniej jakaś uprawa bo tylko tutaj jest obsiana cała miedza tymi krzakami
Przed zachodem słońca jesteśmy w Mosonmagyaróvár. Tutaj poświęcamy odrobinę więcej na objazd miasta. Na jego obrzeżach w miejscu dawnego rzymskiego obozu wojskowego stoi czworoboczny zamek. W mieście atmosfera bardzo senna. Większość osób siedzi w knajpkach.
Gdzieś za miastem zastaje nas zachód słońca. Im później tym więcej burz kręci się w okolicy. Na noc rozbijamy się pod ogrodzeniem będącego w budowie węzła autostradowego...
Piwo x 6, inne płyny 6 litrów.
Zdjęcia: https://goo.gl/photos/1q7YqsQzQ4P2o3wu5
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 3 - Płasko i deszczowo - 25.07.2016
W nocy temperatura oscyluje w okolicy 20 stopni. Często się budzę bo w koło przechodzą burze. Nas na szczęście omijają. Wstaję kilka minut po szóstej i bardzo szybko jestem gotowy do drogi. Grzesiowi zajmuje to trochę więcej czasu, ale to i tak nic w porównaniu do tego jak długo będzie się ogarniać w kolejnych dniach Ruszamy dokładnie o 07:19 i było to chyba najwcześniejsze wyruszenie w drogę podczas całej wyprawy.
Od samego początku Grzesiu narzuca bardzo wysokie tempo jazdy. Mam problem by utrzymać mu koło. Trasa dzisiaj nudna jak przysłowiowe "flaki z olejem". Ciągle płasko i niewiele ciekawego się dzieje.
Kilometry początkowo mijają nam bardzo szybko. Mamy bardzo wysoką średnią do czasu..., do czasu aż dopada nas burza W miejscowości Hegyfalu chowamy się na dość długo pod jakimś opuszczonym obiektem. A deszcz pada coraz intensywniej. Grzesiu chętnie jechałby dalej w padającym deszczu, ale dla mnie to nieporozumienie. Jazda w padającym deszczu jest mało przyjemna dla mnie i mojego sprzętu elektronicznego
Idę obejrzeć nieodległy pałac oraz kościół Podwyższenia Krzyż Świętego.
Deszcz nie ustaje, ale trochę zelżał. Nie widać jak na razie by miało przestać, więc po odpowiednim zabezpieczeniu sprzętu ruszamy dalej. Jedziemy półtora godziny w siąpiącym deszczu. Wszystko mamy już przemoczone. Najgorsze jednak, że burza przemieszcza się w tym samym kierunku w którym jedziemy. Następuje kolejna dłuższa przerwa w jeździe...
O 11-tej docieramy do jednego z najstarszych miast na terytorium Węgier - Szombately. Fajnie, że deszcz w końcu ustał Przed zwiedzaniem miasta decydujemy się najpierw coś zjeść w restauracji na uboczu. Jedzenie smakowicie wyglądało i takie też było. Niestety taka przyjemność jest zbyt droga i było to jedyny i ostatni raz podczas tej wyprawy.
Robimy objazd miasta. Jest tu ponoć trochę ruin z czasów rzymskich, ale jednak nie mamy jakiegoś parcia by je odszukiwać. Oglądamy trzecią pod względem wielkości świątynię na Węgrzech - katedrę Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z 1797 roku. W parku na jej tyłach są owe ruiny. Jednak przez płot nic nie widać, a nie chciało się nam już wracać.
Ciekawa jest również synagoga w stylu mauretańskim z lat 1880/81.
Opuszczamy miasto. Jedziemy dalej podrzędną drogą. W ten sposób trafiamy do miejscowości Jak. Niby niewielka wieś, ale znajduje się tu najlepiej zachowana świątynia romańska na terytorium Węgier. Przyjemność zwiedzania kościoła św. Jerzego kosztuje 1 euro, ale można płacić w każdej innej walucie. Przypadkowo wyciągnąłem z kieszeni czeskie korony i kasjer w sklepie powiedział, że korony też mogą być
Oglądam wnętrze. Ładnie prezentuje się portal wejściowy.
W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła znajduje się wzniesiona w 1260 roku i przebudowana w XVIII wieku kaplica św. Jakuba.
Jedziemy na południe. Coraz częściej na trasie mamy niewielkie wzniesienia. Mijamy Körmend. Granica ze Słowenią już niedaleko.
Ostatnia miejscowość na Węgrzech i koniec sielanki. Ostry i wymagający podjazd. Na szczycie wzniesienia przejście graniczne gdzie robimy pamiątkowe zdjęcie. Grzesiu odwiedza rowerem Słowenię po raz pierwszy
Pogoda coraz lepsza, ale i dzień powoli się już kończy. Teraz przychodzi nam pokonywać kolejne wzniesienia. Czy musieli tak poprowadzić drogę by wiodła przez te najwyższe wzniesienia w okolicy ?
Po 19-tej docieramy do Murskiej Soboty. W samą porę by zrobić pożądane zakupy w pierwszym napotkanym markecie.
Szybki przejazd przez miasto i trzeba jechać dalej jeżeli myślimy by dobić do 200 km Mijamy jeszcze kilka mniejszych miejscowości i w Osek szukamy fajnej miejscówki. Pierwsza próba była nieudana. Zniechęca nas do niej ujadanie psa z nieodległego gospodarstwa. Kawałek dalej tuż przy drodze jest sterta słomy. Okazuje się być bardzo fajnym miejscem na spędzenie nadchodzącej nocy...
Statystyki - dzień 3
Piwo x 5 oraz 3,5 l innych płynów...
Galeria - dzień 3: http://goo.gl/photos/uyHdNUvzSDnf7AeXA
cdn...
W nocy temperatura oscyluje w okolicy 20 stopni. Często się budzę bo w koło przechodzą burze. Nas na szczęście omijają. Wstaję kilka minut po szóstej i bardzo szybko jestem gotowy do drogi. Grzesiowi zajmuje to trochę więcej czasu, ale to i tak nic w porównaniu do tego jak długo będzie się ogarniać w kolejnych dniach Ruszamy dokładnie o 07:19 i było to chyba najwcześniejsze wyruszenie w drogę podczas całej wyprawy.
Od samego początku Grzesiu narzuca bardzo wysokie tempo jazdy. Mam problem by utrzymać mu koło. Trasa dzisiaj nudna jak przysłowiowe "flaki z olejem". Ciągle płasko i niewiele ciekawego się dzieje.
Kilometry początkowo mijają nam bardzo szybko. Mamy bardzo wysoką średnią do czasu..., do czasu aż dopada nas burza W miejscowości Hegyfalu chowamy się na dość długo pod jakimś opuszczonym obiektem. A deszcz pada coraz intensywniej. Grzesiu chętnie jechałby dalej w padającym deszczu, ale dla mnie to nieporozumienie. Jazda w padającym deszczu jest mało przyjemna dla mnie i mojego sprzętu elektronicznego
Idę obejrzeć nieodległy pałac oraz kościół Podwyższenia Krzyż Świętego.
Deszcz nie ustaje, ale trochę zelżał. Nie widać jak na razie by miało przestać, więc po odpowiednim zabezpieczeniu sprzętu ruszamy dalej. Jedziemy półtora godziny w siąpiącym deszczu. Wszystko mamy już przemoczone. Najgorsze jednak, że burza przemieszcza się w tym samym kierunku w którym jedziemy. Następuje kolejna dłuższa przerwa w jeździe...
O 11-tej docieramy do jednego z najstarszych miast na terytorium Węgier - Szombately. Fajnie, że deszcz w końcu ustał Przed zwiedzaniem miasta decydujemy się najpierw coś zjeść w restauracji na uboczu. Jedzenie smakowicie wyglądało i takie też było. Niestety taka przyjemność jest zbyt droga i było to jedyny i ostatni raz podczas tej wyprawy.
Robimy objazd miasta. Jest tu ponoć trochę ruin z czasów rzymskich, ale jednak nie mamy jakiegoś parcia by je odszukiwać. Oglądamy trzecią pod względem wielkości świątynię na Węgrzech - katedrę Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z 1797 roku. W parku na jej tyłach są owe ruiny. Jednak przez płot nic nie widać, a nie chciało się nam już wracać.
Ciekawa jest również synagoga w stylu mauretańskim z lat 1880/81.
Opuszczamy miasto. Jedziemy dalej podrzędną drogą. W ten sposób trafiamy do miejscowości Jak. Niby niewielka wieś, ale znajduje się tu najlepiej zachowana świątynia romańska na terytorium Węgier. Przyjemność zwiedzania kościoła św. Jerzego kosztuje 1 euro, ale można płacić w każdej innej walucie. Przypadkowo wyciągnąłem z kieszeni czeskie korony i kasjer w sklepie powiedział, że korony też mogą być
Oglądam wnętrze. Ładnie prezentuje się portal wejściowy.
W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła znajduje się wzniesiona w 1260 roku i przebudowana w XVIII wieku kaplica św. Jakuba.
Jedziemy na południe. Coraz częściej na trasie mamy niewielkie wzniesienia. Mijamy Körmend. Granica ze Słowenią już niedaleko.
Ostatnia miejscowość na Węgrzech i koniec sielanki. Ostry i wymagający podjazd. Na szczycie wzniesienia przejście graniczne gdzie robimy pamiątkowe zdjęcie. Grzesiu odwiedza rowerem Słowenię po raz pierwszy
Pogoda coraz lepsza, ale i dzień powoli się już kończy. Teraz przychodzi nam pokonywać kolejne wzniesienia. Czy musieli tak poprowadzić drogę by wiodła przez te najwyższe wzniesienia w okolicy ?
Po 19-tej docieramy do Murskiej Soboty. W samą porę by zrobić pożądane zakupy w pierwszym napotkanym markecie.
Szybki przejazd przez miasto i trzeba jechać dalej jeżeli myślimy by dobić do 200 km Mijamy jeszcze kilka mniejszych miejscowości i w Osek szukamy fajnej miejscówki. Pierwsza próba była nieudana. Zniechęca nas do niej ujadanie psa z nieodległego gospodarstwa. Kawałek dalej tuż przy drodze jest sterta słomy. Okazuje się być bardzo fajnym miejscem na spędzenie nadchodzącej nocy...
Statystyki - dzień 3
Piwo x 5 oraz 3,5 l innych płynów...
Galeria - dzień 3: http://goo.gl/photos/uyHdNUvzSDnf7AeXA
cdn...
Darek pisze:Nogi bolą mnie od samego czytania i oglądania zdjęć .
Ja nie miałem żadnych problemów z czterema literami, ale Grzesiu już tak Za to tak od połowy wyprawy miałem zakwasy z rana w mięśniach łydek i ciężko było mi się rozgrzać.WAR pisze:Ciebie nogi, a mnie tyłek. Oglądałem zdjęcia i doszedłem do wniosku, że te rowery nie mają jakiś wyjątkowo wygodnych siodełek.
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 4 - Słowenia... - 26.07.2016
Noc pogodna i ciepła. O poranku już trochę więcej chmur na niebie. Na szczęście na deszcz się nie zanosi. Sprawnie zbieramy się do dalszej drogi. Po raz kolejny na początku dnia mamy stromy podjazd. Wspinamy się do miejscowości Sveta Trojica. To tak na rozgrzewkę
Zjeżdżamy z drugiej strony gdzie nad zalewem mamy przerwę śniadaniowa. Chętnie byśmy się wykąpali ale jednak woda miała jakiś nieprzyjemny zapach
Docieramy do miejscowości Lenart. Już tu kiedyś byłem, ale przyjechałem wówczas z innego kierunku. Od teraz będą na trasie odcinki, które przemierzałem kilka lat temu. No i najważniejsze, wypogadza się !
Na naszej trasie staje drugie pod względem wielkości miasto Słowenii - Maribor. Decyduję o ominięciu aglomeracji ościennymi dzielnicami. Jedziemy od wschodniej strony przez spore wzniesienia, na których dominują plantacje winorośli. Widoki z góry niczego sobie
Przejeżdżamy Dravę. Trochę kluczymy po dzielnicy Brezje i Tezno. W końcu docieramy do drogi, którą bardzo dobrze pamiętam. Teraz dalsza jazda w kierunku Slovenskiej Bisticy jest już bezproblemowa.
Slovenska Bistrica zupełnie inaczej wygląda przy ładnej pogodzie. Zresztą poprzednim razem nawet nie myślałem by oglądać miasto tylko szukałem sklepu rowerowego bo skończyły mi się dętki. Poza tym wówczas cały czas padał deszcz i nie wspominam tamtego dnia zbyt miło Teraz oczywiście nie mogło zabraknąć odwiedzin pałacu.
Za miastem pora zmierzyć się z kilkoma ostrymi podjazdami jeżeli myślimy o dotarciu do Celje. Pokonywanie tych 12/14/18 procent idzie nam całkiem sprawnie. Oczywiście Grzesiu za każdym razem jest na szczycie pierwszy. No ale ja jednak mam kilkanaście kilogramów więcej bagaży
Celje to ładne miasteczko ze sporą ilością zabytków. Oczywiście najciekawszy jest zamek górujący ponad miastem. Jednak nawet nie myślę by się tam wspinać. Może następnym razem....
Odwiedzamy centrum. Robię sobie fotkę przy swoim sobowtórze czyli rowerzyście- fotografie
Objazd starówki i jedziemy dalej na zachód.
Prawie 30 kilometrów po względnie płaskim terenie mija nam szybko. Jednak od Vrańska przychodzi pora by zmierzyć się z najtrudniejszym dzisiejszym podjazdem. Po kilku kilometrach decydujemy się na przerwę na kąpiel i pranie w zimnym potoku.
Widoki z przełęczy całkiem ładne choć przybywa obłoków na niebie.
Po zjechaniu na dół trasa już niemal do końca dnia po płaskim. Gdzieś tam w dali widoczne już Alpy Julijskie z ich najwyższym szczytem Triglavem.
W Domžale przerwa na piwo i lecimy przez Mengeš w kierunku Kranj. Po prawej stronie wyłaniają się Alpy Kamnickie, a przed nami rządzą Julijskie. Mijamy lotnisko i trzeba się rozglądać za alternatywną trasą bo główną drogą nie można jechać rowerem. Poprzednim razem miejscowi poprowadzili mnie trasami rowerowymi wzdłuż autostrady. Tym razem nie potrafiłem sobie przypomnieć jak to było. Jedziemy na Britof i dopiero stamtąd na Kranj.
W ostatniej chwili robimy zakupy w markecie i szybki przejazd przez centrum. Dwa zdjęcia i lecimy dalej...
Im ciemniej tym bardziej odchodzą nam chęci do dalszej jazdy. Dodatkowo w powietrzu czuć deszcz. Miejscówkę wynajdujemy tym razem dopiero za trzecią próbą. Pierwsza okazała się być całkiem dobra by rozciągnąć płachtę biwakową, ale byli tam już lokatorzy. Konkretnie kotka z małymi. Szkoda mi jej było i podzieliłem się z nią swoją kolacją
Płachtę rozbijamy na łące na przedmieściach Radovljicy. Mamy pewien patent. Na ziemię idzie plandeka. Na środek dwa rowery oparte o siebie, a nad nimi przerzucona płachta i zakotwiczona sześcioma odciągami. Podczas wykonywania tych czynności zaczyna padać deszcz....
Statystyki - dzień 4
Piwo x6, inne płyny 4,5 litra
Galeria - dzień 4:
https://goo.gl/photos/MP5AHqyDTtAPnTu58
cdn...
Noc pogodna i ciepła. O poranku już trochę więcej chmur na niebie. Na szczęście na deszcz się nie zanosi. Sprawnie zbieramy się do dalszej drogi. Po raz kolejny na początku dnia mamy stromy podjazd. Wspinamy się do miejscowości Sveta Trojica. To tak na rozgrzewkę
Zjeżdżamy z drugiej strony gdzie nad zalewem mamy przerwę śniadaniowa. Chętnie byśmy się wykąpali ale jednak woda miała jakiś nieprzyjemny zapach
Docieramy do miejscowości Lenart. Już tu kiedyś byłem, ale przyjechałem wówczas z innego kierunku. Od teraz będą na trasie odcinki, które przemierzałem kilka lat temu. No i najważniejsze, wypogadza się !
Na naszej trasie staje drugie pod względem wielkości miasto Słowenii - Maribor. Decyduję o ominięciu aglomeracji ościennymi dzielnicami. Jedziemy od wschodniej strony przez spore wzniesienia, na których dominują plantacje winorośli. Widoki z góry niczego sobie
Przejeżdżamy Dravę. Trochę kluczymy po dzielnicy Brezje i Tezno. W końcu docieramy do drogi, którą bardzo dobrze pamiętam. Teraz dalsza jazda w kierunku Slovenskiej Bisticy jest już bezproblemowa.
Slovenska Bistrica zupełnie inaczej wygląda przy ładnej pogodzie. Zresztą poprzednim razem nawet nie myślałem by oglądać miasto tylko szukałem sklepu rowerowego bo skończyły mi się dętki. Poza tym wówczas cały czas padał deszcz i nie wspominam tamtego dnia zbyt miło Teraz oczywiście nie mogło zabraknąć odwiedzin pałacu.
Za miastem pora zmierzyć się z kilkoma ostrymi podjazdami jeżeli myślimy o dotarciu do Celje. Pokonywanie tych 12/14/18 procent idzie nam całkiem sprawnie. Oczywiście Grzesiu za każdym razem jest na szczycie pierwszy. No ale ja jednak mam kilkanaście kilogramów więcej bagaży
Celje to ładne miasteczko ze sporą ilością zabytków. Oczywiście najciekawszy jest zamek górujący ponad miastem. Jednak nawet nie myślę by się tam wspinać. Może następnym razem....
Odwiedzamy centrum. Robię sobie fotkę przy swoim sobowtórze czyli rowerzyście- fotografie
Objazd starówki i jedziemy dalej na zachód.
Prawie 30 kilometrów po względnie płaskim terenie mija nam szybko. Jednak od Vrańska przychodzi pora by zmierzyć się z najtrudniejszym dzisiejszym podjazdem. Po kilku kilometrach decydujemy się na przerwę na kąpiel i pranie w zimnym potoku.
Widoki z przełęczy całkiem ładne choć przybywa obłoków na niebie.
Po zjechaniu na dół trasa już niemal do końca dnia po płaskim. Gdzieś tam w dali widoczne już Alpy Julijskie z ich najwyższym szczytem Triglavem.
W Domžale przerwa na piwo i lecimy przez Mengeš w kierunku Kranj. Po prawej stronie wyłaniają się Alpy Kamnickie, a przed nami rządzą Julijskie. Mijamy lotnisko i trzeba się rozglądać za alternatywną trasą bo główną drogą nie można jechać rowerem. Poprzednim razem miejscowi poprowadzili mnie trasami rowerowymi wzdłuż autostrady. Tym razem nie potrafiłem sobie przypomnieć jak to było. Jedziemy na Britof i dopiero stamtąd na Kranj.
W ostatniej chwili robimy zakupy w markecie i szybki przejazd przez centrum. Dwa zdjęcia i lecimy dalej...
Im ciemniej tym bardziej odchodzą nam chęci do dalszej jazdy. Dodatkowo w powietrzu czuć deszcz. Miejscówkę wynajdujemy tym razem dopiero za trzecią próbą. Pierwsza okazała się być całkiem dobra by rozciągnąć płachtę biwakową, ale byli tam już lokatorzy. Konkretnie kotka z małymi. Szkoda mi jej było i podzieliłem się z nią swoją kolacją
Płachtę rozbijamy na łące na przedmieściach Radovljicy. Mamy pewien patent. Na ziemię idzie plandeka. Na środek dwa rowery oparte o siebie, a nad nimi przerzucona płachta i zakotwiczona sześcioma odciągami. Podczas wykonywania tych czynności zaczyna padać deszcz....
Statystyki - dzień 4
Piwo x6, inne płyny 4,5 litra
Galeria - dzień 4:
https://goo.gl/photos/MP5AHqyDTtAPnTu58
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 5 - Przez Alpy Julijskie w deszczu... - 27.07.2016
Noc trochę niespokojna. Kilkukrotnie się budzę przez padający deszcz. Dość mocno wieje i kontroluję napięcie odciągów płachty. Budzimy się po szóstej, ale zebranie się do dalszej drogi zajmuje nam niemal dwie godziny. Coś w nocy mnie ugryzło pod lewym okiem i mam opuchniętą twarz
Odzywają się mięśnie łydek. Trochę zajmuje mi czasu by je rozgrzać. O 9-tej jesteśmy w Radovljicy gdzie podjeżdżamy na moment do centrum. Takie niewielkie miasteczka najlepiej się zwiedza
Tymczasem pora przemieścić się do nieodległego Bled. To jeden z najbardziej charakterystycznych punktów na turystycznej mapie Słowenii. Bled leży nad jeziorem, na którym znajduje się wysepka z kościółkiem Maryji Wspomożycielki. Jest to jeden z bardziej rozpoznawalnych obiektów wśród turystów.
Bled to również zamek na skale. Według źródeł pisanych jest to najstarsza warownia na Słowenii. Chciałem wykonać kilka zdjęć z góry, ale okazało się że wstęp jest w cenie 10 euro
Jedziemy dalej w kierunku na Jasenice. Przypadkowo mylimy trasę. Jedziemy nie tą drogą co trzeba. Najpierw pod górę, a potem ostro w dół. Cholera, przecież jechałem tędy trzy lata temu i tak nie było ! Dobrze, że nie zjechaliśmy na sam dół i zdecydowałem w odpowiednim momencie o zawróceniu bo nie wiadomo gdzie byśmy zjechali. Nie obyło się bez wpychania rowerów pod górę No i niestety coś zaczyna mi szwankować telefon, w którym mam zainstalowane mapy
Druga próba odnalezienia właściwej trasy była już udana. Docieramy dość szybko do Jasenic gdzie robimy spore zakupy. Wyślij na Słowenii Grzesia po zakup piwa, a pewnym będzie, że przyniesie ci Uniona
Tradycyjnie już podczas takich dłuższych wypadów musi mi się przytrafić jakiś defekt. Nie inaczej było i tym razem. Zaczyna mi wysiadać suport. Robi się coraz większy luz na łożyskach. Tutaj pod sklepem udaje mi się go odrobinę zredukować, ale skutkuje to występowaniem mało przyjemnego strzelania łożysk w trakcie jazdy
W Mojstranie zjeżdżamy na trasę rowerową D-2, to taka rowerowa autostrada Niestety nadciąga coraz więcej chmur, grzmi. W końcu zaczyna padać. Z czasem opady się nasilają. kilkukrotnie chowamy się przed ulewą.
W Kranjskiej Gorze deszcz ustaje. Robimy zakupy. Przebieram się w suche ciuchy i rozpoczynamy podjazd na przełęcz Vršič 1611 m. Ponownie zaczyna lać
Rozpoczynamy wspinaczkę. Grzesiu pojechał już swoim tempem. Ja będę się wielokrotnie zatrzymywać. A to zdjęcie, a to ubrać lub ściągnąć pelerynę....
Denerwuje mnie ten rozlatujący się suport. Powoli jadę pod górę. Grzesiu jest na szczycie kilkadziesiąt minut przede mną.
Zaskakujące jest to, że po południowej stronie jest ładna pogoda. Jeszcze nieraz tak będzie podczas tego wypadu, że padać będzie tylko tam gdzie my jesteśmy, a wszędzie wkoło świeci słońce
Wyczekujemy aż ustanie deszcz i rozpoczynamy zjazd na południową stronę. Niestety trzeba bardzo uważać bo jezdnia mokra i bardzo śliska. Zatrzymuję się na punktach widokowych. Grzesia to zupełnie nie interesuje...
Dziś w planach jest dotrzeć przynajmniej w okolice Tolmina. Mimo niewielu kilometrów pokonanych do tej pory nie powinno być z tym problemu bo mamy ciągle w dół wzdłuż rzeki Soczy. Dolina, którą płynie Socza była światkiem krwawych walk pomiędzy Włochami, a oddziałami austro-węgierskimi. Włosi mimo zdecydowanej przewagi liczebnej ponieśli druzgocącą porażkę. Socza określana jest często mianem „drugiego Verdun”.
Już po zachodzie słońca przejeżdżamy niedaleko wodospadu Boka. Jest to jeden z największych i najpiękniejszych wodospadów na Słowenii. Woda spada tu z wysokości 106 metrów ! Ach gdyby było więcej czasu...
Po dziewiątej przejeżdżamy przez Tolmin. Zaraz za miastem rozbijamy obóz w sadzie. Co prawda przejechanych kilometrów mamy zaledwie 150, ale plan został wykonany. Zakładaliśmy również, że nadrobimy to w kolejnych dniach. Miejscówka nie była może idealna, ale za to mieliśmy w sąsiedztwie niezłą imprezę. Po zasięgnięciu informacji dowiadujemy się, że właśnie odbywa się tam impreza o nazwie Metaldays. To nie mój klimat, ale Grzesiu powiedział, że się zaraz zjara
Kilka nocnych zdjęć i pora kłaść się spać. Grzesiu wniebowzięty bo w końcu może rozwiesić hamak
Statystyki - dzień 5
Piwo x6, inne płyny 2,5 litra
Galeria - dzień 5: https://goo.gl/photos/M6j9bamLMkynmcLB7
cdn...
Noc trochę niespokojna. Kilkukrotnie się budzę przez padający deszcz. Dość mocno wieje i kontroluję napięcie odciągów płachty. Budzimy się po szóstej, ale zebranie się do dalszej drogi zajmuje nam niemal dwie godziny. Coś w nocy mnie ugryzło pod lewym okiem i mam opuchniętą twarz
Odzywają się mięśnie łydek. Trochę zajmuje mi czasu by je rozgrzać. O 9-tej jesteśmy w Radovljicy gdzie podjeżdżamy na moment do centrum. Takie niewielkie miasteczka najlepiej się zwiedza
Tymczasem pora przemieścić się do nieodległego Bled. To jeden z najbardziej charakterystycznych punktów na turystycznej mapie Słowenii. Bled leży nad jeziorem, na którym znajduje się wysepka z kościółkiem Maryji Wspomożycielki. Jest to jeden z bardziej rozpoznawalnych obiektów wśród turystów.
Bled to również zamek na skale. Według źródeł pisanych jest to najstarsza warownia na Słowenii. Chciałem wykonać kilka zdjęć z góry, ale okazało się że wstęp jest w cenie 10 euro
Jedziemy dalej w kierunku na Jasenice. Przypadkowo mylimy trasę. Jedziemy nie tą drogą co trzeba. Najpierw pod górę, a potem ostro w dół. Cholera, przecież jechałem tędy trzy lata temu i tak nie było ! Dobrze, że nie zjechaliśmy na sam dół i zdecydowałem w odpowiednim momencie o zawróceniu bo nie wiadomo gdzie byśmy zjechali. Nie obyło się bez wpychania rowerów pod górę No i niestety coś zaczyna mi szwankować telefon, w którym mam zainstalowane mapy
Druga próba odnalezienia właściwej trasy była już udana. Docieramy dość szybko do Jasenic gdzie robimy spore zakupy. Wyślij na Słowenii Grzesia po zakup piwa, a pewnym będzie, że przyniesie ci Uniona
Tradycyjnie już podczas takich dłuższych wypadów musi mi się przytrafić jakiś defekt. Nie inaczej było i tym razem. Zaczyna mi wysiadać suport. Robi się coraz większy luz na łożyskach. Tutaj pod sklepem udaje mi się go odrobinę zredukować, ale skutkuje to występowaniem mało przyjemnego strzelania łożysk w trakcie jazdy
W Mojstranie zjeżdżamy na trasę rowerową D-2, to taka rowerowa autostrada Niestety nadciąga coraz więcej chmur, grzmi. W końcu zaczyna padać. Z czasem opady się nasilają. kilkukrotnie chowamy się przed ulewą.
W Kranjskiej Gorze deszcz ustaje. Robimy zakupy. Przebieram się w suche ciuchy i rozpoczynamy podjazd na przełęcz Vršič 1611 m. Ponownie zaczyna lać
Rozpoczynamy wspinaczkę. Grzesiu pojechał już swoim tempem. Ja będę się wielokrotnie zatrzymywać. A to zdjęcie, a to ubrać lub ściągnąć pelerynę....
Denerwuje mnie ten rozlatujący się suport. Powoli jadę pod górę. Grzesiu jest na szczycie kilkadziesiąt minut przede mną.
Zaskakujące jest to, że po południowej stronie jest ładna pogoda. Jeszcze nieraz tak będzie podczas tego wypadu, że padać będzie tylko tam gdzie my jesteśmy, a wszędzie wkoło świeci słońce
Wyczekujemy aż ustanie deszcz i rozpoczynamy zjazd na południową stronę. Niestety trzeba bardzo uważać bo jezdnia mokra i bardzo śliska. Zatrzymuję się na punktach widokowych. Grzesia to zupełnie nie interesuje...
Dziś w planach jest dotrzeć przynajmniej w okolice Tolmina. Mimo niewielu kilometrów pokonanych do tej pory nie powinno być z tym problemu bo mamy ciągle w dół wzdłuż rzeki Soczy. Dolina, którą płynie Socza była światkiem krwawych walk pomiędzy Włochami, a oddziałami austro-węgierskimi. Włosi mimo zdecydowanej przewagi liczebnej ponieśli druzgocącą porażkę. Socza określana jest często mianem „drugiego Verdun”.
Już po zachodzie słońca przejeżdżamy niedaleko wodospadu Boka. Jest to jeden z największych i najpiękniejszych wodospadów na Słowenii. Woda spada tu z wysokości 106 metrów ! Ach gdyby było więcej czasu...
Po dziewiątej przejeżdżamy przez Tolmin. Zaraz za miastem rozbijamy obóz w sadzie. Co prawda przejechanych kilometrów mamy zaledwie 150, ale plan został wykonany. Zakładaliśmy również, że nadrobimy to w kolejnych dniach. Miejscówka nie była może idealna, ale za to mieliśmy w sąsiedztwie niezłą imprezę. Po zasięgnięciu informacji dowiadujemy się, że właśnie odbywa się tam impreza o nazwie Metaldays. To nie mój klimat, ale Grzesiu powiedział, że się zaraz zjara
Kilka nocnych zdjęć i pora kłaść się spać. Grzesiu wniebowzięty bo w końcu może rozwiesić hamak
Statystyki - dzień 5
Piwo x6, inne płyny 2,5 litra
Galeria - dzień 5: https://goo.gl/photos/M6j9bamLMkynmcLB7
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 6 - Ku Chorwacji...- 28.07.2016
I nastał kolejny dzień wypadu. To już szósty. Kurde, ale ten czas szybko leci Poranek trochę chłodny, ale za to całkiem pogodny. Tylko w dolinkach unosi się gęsta mgła. Budzę się o szóstej. Nie mogę spać. Wiercę się. Wypijam jedno piwo potem drugie. Grzesiu głośno chrapie bo zapomniał wczoraj ustawić budzika. Dziś mu daruję, niech się wyśpi W drogę ruszamy dopiero po 9-tej.
Fajnie odbijają się góry w tafli jeziora pomiędzy Tolminem, a Mostem na Soczy.
Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Idrijca. Wynajdujemy odpowiednie miejscem gdzie możemy się wykąpać i przeprać ubrania. Dochodzi 11-sta, a my mamy przejechane zaledwie około 10 kilometrów. Porażka ! Jeszcze większą porażką jest to iż następuje załamanie pogody. Zaczyna grzmieć, ale deszcz na razie nas oszczędza. Kolejny minus tego dnia to telefon, który już totalnie wysiadł. Przestał działać dotyk i nici z korzystania z map. Teraz powracamy do tych tradycyjnych papierowych. Dobrze, że Grzesiu o nich pomyślał
Docieramy do niewielkiego miasta Idrija. Jest to najstarsze górnicze miasto Słowenii. W 1490 r. w miejscu obecnego miasta Idrija dokonano odkrycia złóż rtęci, miasto założyli górnicy z Niemiec i Friuli. Najstarszy szyb "Antonov" pochodzi z 1500 roku. W mieście znajduje się również zamek.W sumie to nigdy nie był prawdziwym zamkiem czyli nie pełnił funkcji obronnych. Został zbudowany w 1527 roku jako budynek administracyjny kopalni oraz magazyn rtęci i żywności. Cały kompleks kopani oraz zamek zostały wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO w 2012 roku.
Za miastem dość długi podjazd. Niestety zaczyna mocno padać. A tak fajnie mi się jechało Chowamy się na chwilę w gęstym lesie. Gdy deszcz zelżał to jedziemy dalej. Niestety ponownie opady się wzmagają
Były momenty, że na chwilę pojaśniało i była nadzieja, że to już koniec opadów. Zjeżdżamy do Postojnej. Za miastem okazuje się, że pomyliliśmy drogę. Za późno się opamiętaliśmy i nie ma już sensu wracać bo zrobilibyśmy jeszcze więcej kilometrów
Nie dość, że trasa znacznie dłuższa to jeszcze mamy do pokonania kilka sporych podjazdów. Po zdobyciu kolejnej przełęczy zjeżdżamy do niewielkiej miejscowości Senožeče. W tej małej i jakoś tak sennej wsi robimy zakupy.
Następnie dość długi odcinek z góry. Krajobraz zupełnie się zmienia. Chcąc wykorzystać okres fajnej pogody w ogóle się nie zatrzymujemy. Zdjęcia robię jadąc. Dzięki temu sporo kilometrów przybyło na liczniku.
Jedziemy doliną, którą płynie rzeka Reka. Zastanawiałem skąd się wzięła i później gdzie zniknęła. Dopiero w domu dowiedziałem się, że wypływa z jaskini w miejscowości Skocjan, znika pod ziemią w okolicy Zabic. Zresztą w tych okolicach wiele rzek nagle pojawia się i znika
W końcu po wielu kilometrach ciągłej jazdy docieramy do drogi, którą powinniśmy jechać od początku. Jedziemy nią do Ilirskiej Bistricy. Robimy kolejne zakupy. Niestety nadciąga nawałnica. Chciałem jechać przez centrum, ale Grzesiu mówi, żeby wrócić do głównej drogi bo szkoda czasu.
Tuż przed zachodem słonce pokazuje się nad horyzontem.
Przed 21-ą jesteśmy na granicy z Chorwacją. Chorwacja nie jest jeszcze w strefie Schengen, więc trzeba okazać paszport lub dowód osobisty. Prawdopodobnie zmieni się to z początkiem przyszłego roku
Po przekroczeniu granicy pamiątkowa fotka. Grzesiu w Chorwacji jest po raz pierwszy
Droga główna przechodzi w autostradę i zjeżdżamy na jakąś podrzędną. Gdy zrobiło się zupełnie ciemno zaczyna ponownie padać, a temperatura znacząco spada. No ładnie nas przywitała Chorwacja !
Szybko zabezpieczam sprzęt foto i kontynuujemy jazdę. Pada tak obficie, że ledwo widać jezdnię. Kompletnie przemoczeni docieramy do Opatiji. Tutaj już nie pada mino, że kilka kilometrów wcześniej lało jak z cebra
Początkowo chciałem porobić kilka nocnych zdjęć, ale ruch w mieście tak ogromny, że nie było się gdzie zatrzymać. Dodatkowo jesteśmy totalnie zgnojeni, a z butów wylewa się woda. Chcemy jak najszybciej opuścić miasto i znaleźć jakąś fajną miejscówkę na spędzenie nocy.
Najlepiej byłoby walnąć się gdzieś pod rozgwieżdżonym niebem nad Adriatykiem. Z tym jest problem bo kilkanaście kolejnych kilometrów jedziemy pod górę. Ubrania zdążyły już na nas wyschnąć, ale w bytach ciągle mokro i zaczynają boleć stopy W końcu Grzesiu decyduje by zjechać na przystań promową w Brestovej bo tam na pewno znajdziemy jakąś miejscówkę... nie znaleźliśmy. Okazało się, że nic tam nie ma, a cały teren i tak jest monitorowany. Wracamy kilkaset metrów pod górę i tuż przy latarni odkrywamy jakiś betonowy fundament odpowiedni by rozłożyć tam śpiwory. Niebo nad głowami jest genialne !
Grzesiu przed snem wypija kolejne wino Nic raczej nie powinno nam zakłócić snu, a noc zapowiada się wręcz genialna !
Statystyki
4 piwa i 3 litry innych płynów.
Galeria - dzień 6: https://goo.gl/photos/TqDSa4uLcdVjMHzE6
cdn...
I nastał kolejny dzień wypadu. To już szósty. Kurde, ale ten czas szybko leci Poranek trochę chłodny, ale za to całkiem pogodny. Tylko w dolinkach unosi się gęsta mgła. Budzę się o szóstej. Nie mogę spać. Wiercę się. Wypijam jedno piwo potem drugie. Grzesiu głośno chrapie bo zapomniał wczoraj ustawić budzika. Dziś mu daruję, niech się wyśpi W drogę ruszamy dopiero po 9-tej.
Fajnie odbijają się góry w tafli jeziora pomiędzy Tolminem, a Mostem na Soczy.
Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Idrijca. Wynajdujemy odpowiednie miejscem gdzie możemy się wykąpać i przeprać ubrania. Dochodzi 11-sta, a my mamy przejechane zaledwie około 10 kilometrów. Porażka ! Jeszcze większą porażką jest to iż następuje załamanie pogody. Zaczyna grzmieć, ale deszcz na razie nas oszczędza. Kolejny minus tego dnia to telefon, który już totalnie wysiadł. Przestał działać dotyk i nici z korzystania z map. Teraz powracamy do tych tradycyjnych papierowych. Dobrze, że Grzesiu o nich pomyślał
Docieramy do niewielkiego miasta Idrija. Jest to najstarsze górnicze miasto Słowenii. W 1490 r. w miejscu obecnego miasta Idrija dokonano odkrycia złóż rtęci, miasto założyli górnicy z Niemiec i Friuli. Najstarszy szyb "Antonov" pochodzi z 1500 roku. W mieście znajduje się również zamek.W sumie to nigdy nie był prawdziwym zamkiem czyli nie pełnił funkcji obronnych. Został zbudowany w 1527 roku jako budynek administracyjny kopalni oraz magazyn rtęci i żywności. Cały kompleks kopani oraz zamek zostały wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO w 2012 roku.
Za miastem dość długi podjazd. Niestety zaczyna mocno padać. A tak fajnie mi się jechało Chowamy się na chwilę w gęstym lesie. Gdy deszcz zelżał to jedziemy dalej. Niestety ponownie opady się wzmagają
Były momenty, że na chwilę pojaśniało i była nadzieja, że to już koniec opadów. Zjeżdżamy do Postojnej. Za miastem okazuje się, że pomyliliśmy drogę. Za późno się opamiętaliśmy i nie ma już sensu wracać bo zrobilibyśmy jeszcze więcej kilometrów
Nie dość, że trasa znacznie dłuższa to jeszcze mamy do pokonania kilka sporych podjazdów. Po zdobyciu kolejnej przełęczy zjeżdżamy do niewielkiej miejscowości Senožeče. W tej małej i jakoś tak sennej wsi robimy zakupy.
Następnie dość długi odcinek z góry. Krajobraz zupełnie się zmienia. Chcąc wykorzystać okres fajnej pogody w ogóle się nie zatrzymujemy. Zdjęcia robię jadąc. Dzięki temu sporo kilometrów przybyło na liczniku.
Jedziemy doliną, którą płynie rzeka Reka. Zastanawiałem skąd się wzięła i później gdzie zniknęła. Dopiero w domu dowiedziałem się, że wypływa z jaskini w miejscowości Skocjan, znika pod ziemią w okolicy Zabic. Zresztą w tych okolicach wiele rzek nagle pojawia się i znika
W końcu po wielu kilometrach ciągłej jazdy docieramy do drogi, którą powinniśmy jechać od początku. Jedziemy nią do Ilirskiej Bistricy. Robimy kolejne zakupy. Niestety nadciąga nawałnica. Chciałem jechać przez centrum, ale Grzesiu mówi, żeby wrócić do głównej drogi bo szkoda czasu.
Tuż przed zachodem słonce pokazuje się nad horyzontem.
Przed 21-ą jesteśmy na granicy z Chorwacją. Chorwacja nie jest jeszcze w strefie Schengen, więc trzeba okazać paszport lub dowód osobisty. Prawdopodobnie zmieni się to z początkiem przyszłego roku
Po przekroczeniu granicy pamiątkowa fotka. Grzesiu w Chorwacji jest po raz pierwszy
Droga główna przechodzi w autostradę i zjeżdżamy na jakąś podrzędną. Gdy zrobiło się zupełnie ciemno zaczyna ponownie padać, a temperatura znacząco spada. No ładnie nas przywitała Chorwacja !
Szybko zabezpieczam sprzęt foto i kontynuujemy jazdę. Pada tak obficie, że ledwo widać jezdnię. Kompletnie przemoczeni docieramy do Opatiji. Tutaj już nie pada mino, że kilka kilometrów wcześniej lało jak z cebra
Początkowo chciałem porobić kilka nocnych zdjęć, ale ruch w mieście tak ogromny, że nie było się gdzie zatrzymać. Dodatkowo jesteśmy totalnie zgnojeni, a z butów wylewa się woda. Chcemy jak najszybciej opuścić miasto i znaleźć jakąś fajną miejscówkę na spędzenie nocy.
Najlepiej byłoby walnąć się gdzieś pod rozgwieżdżonym niebem nad Adriatykiem. Z tym jest problem bo kilkanaście kolejnych kilometrów jedziemy pod górę. Ubrania zdążyły już na nas wyschnąć, ale w bytach ciągle mokro i zaczynają boleć stopy W końcu Grzesiu decyduje by zjechać na przystań promową w Brestovej bo tam na pewno znajdziemy jakąś miejscówkę... nie znaleźliśmy. Okazało się, że nic tam nie ma, a cały teren i tak jest monitorowany. Wracamy kilkaset metrów pod górę i tuż przy latarni odkrywamy jakiś betonowy fundament odpowiedni by rozłożyć tam śpiwory. Niebo nad głowami jest genialne !
Grzesiu przed snem wypija kolejne wino Nic raczej nie powinno nam zakłócić snu, a noc zapowiada się wręcz genialna !
Statystyki
4 piwa i 3 litry innych płynów.
Galeria - dzień 6: https://goo.gl/photos/TqDSa4uLcdVjMHzE6
cdn...
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
O. Ale jak sprawa wygląda w związku ze wstrząsami kierownicy. Jest to jakoś rozwiązane?Robert J pisze:W jego miejsce znalazła się za to po raz pierwszy torba na sprzęt foto na kierownicę
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Aparat przeżył. Torbę na kierownicę wyłożyłem wewnątrz miękką pianką by bardziej zabezpieczyć sprzęt. Torba ta niestety nie przetrwała wyjazduheathcliff pisze:O. Ale jak sprawa wygląda w związku ze wstrząsami kierownicy. Jest to jakoś rozwiązane?Robert J pisze:W jego miejsce znalazła się za to po raz pierwszy torba na sprzęt foto na kierownicę
Rowerowy Eurotrip 2016 - Przez półwysep Istria - 29.07.2016
Miniona noc jest wręcz genialna. Było ciepło, bezwietrznie, a na niebie milion gwiazd! Czego chcieć więcej ? Mimo iż spać położyliśmy się około pierwszej to budzimy się dość wcześnie. Oczywiście zanim ruszamy w drogę mija trochę czasu
Na dzień dobry mamy podjazd. Niezbyt długi, ale bardzo stromy. Po dotarciu do głównej trasy jedziemy dalej w kierunku Vozilići. Ostry zjazd do miejscowości gdzie robimy zapasy płynów bo upał coraz większy
Droga wiedzie przez spory odcinek na wysokości ponad 200 metrów n.p.m. Mijamy Labin i zjazd na poziom Adriatyku by po chwili ponownie wjechać na wytraconą wysokość
Mamy całkiem ładne widoczki. W dali widoczne Góry Dynarskie gdzie znajduje się Park Przyrodniczy Učka z najwyższym szczytem Vojak 1396 m n.p.m. Był to nasz wczorajszy cel dnia. Niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany
Czas leci, kilometry mijają, my tymczasem docieramy do Puli. To był najbardziej na południe wysunięty punkt tegorocznej wyprawy. Tak przed samym wyjazdem postanowiłem że zobaczę tamtejszy amfiteatr Przebijamy się na nabrzeże gdzie znajduje się najstarsza część miasta pamiętająca czasy panowania Rzymskiego. Trafiamy od razu pod amfiteatr.
Już od V w p.n.e tereny dzisiejszej Puli zamieszkiwali Ilirowie, aż do roku 177 p.n.e. kiedy to obszar ten zajęli Rzymianie. Od 43 r. Pula/Pola stała się kolonią rzymską. Staje się wówczas ważnym ośrodkiem administracyjnym i handlowym. W tym czasie miasto przeżywało okres świetności czego dowodem są liczne zachowane budowle z tego okresu (amfiteatr, łuk triumfalny, świątynia Augusta).
Amfiteatr mógł pomieścić 23 tys. widzów, co czyni go szóstym co do wielkości obiektem tego typu na świecie. Jest również jednym z najlepiej zachowanych obok Koloseum w Rzymie i Al-Dżamm w Tunezji. Ten jest najstarszy z owej trójki bo jego budowę rozpoczęto już w 2 w. p.n.e.
Postanawiam zobaczyć amfiteatr od wewnątrz. Przyjemność ta kosztuje 50 kun czyli jakieś 30 pln. Chorwackiej waluty nie posiadam, ale Grzesiu mi pożycza
Wewnątrz trwają przygotowania do koncertu. W grafiku występów znajduje się m.in. legendarny zespół rockowy Status Quo.
Amfiteatr jest uwieczniony na rewersie chorwackich banknotów o nominale 10 kun.
Czasu na zwiedzanie miasta mamy niewiele. Jedziemy jakąś wąską uliczką pod katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wybudowana w XV wieku na miejscu dawnej świątyni Jowisza. Do budowy dzwonnicy wykorzystano kamień pozyskany z amfiteatru, który w tamtych czasach służył jako "kamieniołom".
I w zasadzie wracamy wzdłuż wybrzeża... Tak wiem. Pominęliśmy bardzo wiele ciekawych obiektów pamiętających jeszcze czasy starożytne. Problem polegał na tym, że przygotowania teoretyczne do tej wyprawy były dopiero na kilka dni przed wyjazdem. Pierwotnie mieliśmy jechać zupełnie gdzie indziej( o czym pisałem na wstępie relacji z pierwszego dnia). W każdym bądź razie do samej Puli jeszcze kiedyś wrócę
Pamiątkowe zdjęcie pod palmą oczywiście musi być
A my tymczasem kierujemy się już na północ. Przy drodze reklamy w języku polskim
Naszym kolejnym celem jest kąpiel w Adriatyku. Wynajdujemy mniej tłumny skrawek skalistego wybrzeża w okolicy miejscowości Fažana.
Skały bardzo ostre. Grzesiu rozcina stopę, ale nie narzeka Kąpiel, po trzy piwa i pora ruszać dalej.
Mylimy jednak trasę i droga nam się kończy. Wracamy kawałek do tej głównej. Ta główna w pewnym momencie staje się szeroką szutrówką. Są znaki drogowe. Jeżdżą nią normalnie samochody, więc i my nie kombinujemy tylko jedziemy dalej. Po kilku kilometrach jesteśmy na krajówce.
Początkowo myślałem by zahaczyć o Rovinj, ale ostatecznie omijamy miasto i objeżdżamy Limski kanał. Na jednym z parkingów jesteśmy częstowani lokalnymi alkoholami. 6-7 kieliszków na skosztowanie i trochę zakręciło się w głowach Pani całkiem dobrze mówiła po polsku. Zresztą miała opanowanych kilka języków.
Oczywiście w sakwach ląduje kilka flaszek
Bardzo chciałem obejrzeć zachód słońca nad brzegiem morza. Czas płynął nieubłaganie, a droga wiodła w pewnej odległości od wybrzeża. Udaje się znaleźć jakieś niezasłonięte miejsce z widokiem na zachodzące słońce. A zachód był taki sobie...
Zbliżamy się do miasta Novigrad. Miasto jednak omijamy. Oddalamy się na pewien czas od Adriatyku. Pokonujemy po zmroku kilka krótkich, ale wymagających podjazdów. Docieramy tak do miejscowości Buje. Stąd już zaledwie 6 km do granicy ze Słowenią.
Bardzo stromy zjazd do przejścia granicznego, a tam korek na kilometr do odprawy, ale szybko posuwa się naprzód.
Przekraczamy granicę i jedziemy na północ. Droga tragicznie ruchliwa i bardzo niebezpieczna. Zwłaszcza w nocy. Decydujemy się wrócić i odbić na trasę wiodącą bliżej wybrzeża. Będzie więcej kluczenia, ale jednocześnie bardziej bezpiecznie. O północy docieramy do Luciji. Tam przy promenadzie siadamy na chwilę w klimatycznej knajpie przy piwie. Drogie trochę było, ale za to bardzo smakowało.
Po mieście Portorož trochę błądzimy. Zgubiliśmy trasę rowerową, a oznaczenie marne. O tej godzinie zmęczenie jest spore i na jednym ze zjazdów Grzesiu traci równowagę po najechaniu na głębszą studzienkę kanalizacją. Wywraca się na asfalcie przy sporej prędkości i zdziera każdą możliwą część ciała.... czoło, łokcie, ramiona, udo i kostkę...
Szczęście w nieszczęściu skończyło się tylko na obtarciach. Jednak rower trochę ucierpiał i dalsza jazda jest niemożliwa. Grzesiu przemywa i odkaża rany. Rower obejrzymy dokładnie z rana i postaramy się naprawić.
Na noc kładziemy się w parku na ławce. Później w nocy z tego miejsca przeganiają nas załączone zraszacze
Statystyki - dzień 7
Galeria - dzień 7: https://goo.gl/photos/NUtkfGEDhWWT6S3y8
cdn...
Miniona noc jest wręcz genialna. Było ciepło, bezwietrznie, a na niebie milion gwiazd! Czego chcieć więcej ? Mimo iż spać położyliśmy się około pierwszej to budzimy się dość wcześnie. Oczywiście zanim ruszamy w drogę mija trochę czasu
Na dzień dobry mamy podjazd. Niezbyt długi, ale bardzo stromy. Po dotarciu do głównej trasy jedziemy dalej w kierunku Vozilići. Ostry zjazd do miejscowości gdzie robimy zapasy płynów bo upał coraz większy
Droga wiedzie przez spory odcinek na wysokości ponad 200 metrów n.p.m. Mijamy Labin i zjazd na poziom Adriatyku by po chwili ponownie wjechać na wytraconą wysokość
Mamy całkiem ładne widoczki. W dali widoczne Góry Dynarskie gdzie znajduje się Park Przyrodniczy Učka z najwyższym szczytem Vojak 1396 m n.p.m. Był to nasz wczorajszy cel dnia. Niestety pogoda pokrzyżowała nasze plany
Czas leci, kilometry mijają, my tymczasem docieramy do Puli. To był najbardziej na południe wysunięty punkt tegorocznej wyprawy. Tak przed samym wyjazdem postanowiłem że zobaczę tamtejszy amfiteatr Przebijamy się na nabrzeże gdzie znajduje się najstarsza część miasta pamiętająca czasy panowania Rzymskiego. Trafiamy od razu pod amfiteatr.
Już od V w p.n.e tereny dzisiejszej Puli zamieszkiwali Ilirowie, aż do roku 177 p.n.e. kiedy to obszar ten zajęli Rzymianie. Od 43 r. Pula/Pola stała się kolonią rzymską. Staje się wówczas ważnym ośrodkiem administracyjnym i handlowym. W tym czasie miasto przeżywało okres świetności czego dowodem są liczne zachowane budowle z tego okresu (amfiteatr, łuk triumfalny, świątynia Augusta).
Amfiteatr mógł pomieścić 23 tys. widzów, co czyni go szóstym co do wielkości obiektem tego typu na świecie. Jest również jednym z najlepiej zachowanych obok Koloseum w Rzymie i Al-Dżamm w Tunezji. Ten jest najstarszy z owej trójki bo jego budowę rozpoczęto już w 2 w. p.n.e.
Postanawiam zobaczyć amfiteatr od wewnątrz. Przyjemność ta kosztuje 50 kun czyli jakieś 30 pln. Chorwackiej waluty nie posiadam, ale Grzesiu mi pożycza
Wewnątrz trwają przygotowania do koncertu. W grafiku występów znajduje się m.in. legendarny zespół rockowy Status Quo.
Amfiteatr jest uwieczniony na rewersie chorwackich banknotów o nominale 10 kun.
Czasu na zwiedzanie miasta mamy niewiele. Jedziemy jakąś wąską uliczką pod katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Wybudowana w XV wieku na miejscu dawnej świątyni Jowisza. Do budowy dzwonnicy wykorzystano kamień pozyskany z amfiteatru, który w tamtych czasach służył jako "kamieniołom".
I w zasadzie wracamy wzdłuż wybrzeża... Tak wiem. Pominęliśmy bardzo wiele ciekawych obiektów pamiętających jeszcze czasy starożytne. Problem polegał na tym, że przygotowania teoretyczne do tej wyprawy były dopiero na kilka dni przed wyjazdem. Pierwotnie mieliśmy jechać zupełnie gdzie indziej( o czym pisałem na wstępie relacji z pierwszego dnia). W każdym bądź razie do samej Puli jeszcze kiedyś wrócę
Pamiątkowe zdjęcie pod palmą oczywiście musi być
A my tymczasem kierujemy się już na północ. Przy drodze reklamy w języku polskim
Naszym kolejnym celem jest kąpiel w Adriatyku. Wynajdujemy mniej tłumny skrawek skalistego wybrzeża w okolicy miejscowości Fažana.
Skały bardzo ostre. Grzesiu rozcina stopę, ale nie narzeka Kąpiel, po trzy piwa i pora ruszać dalej.
Mylimy jednak trasę i droga nam się kończy. Wracamy kawałek do tej głównej. Ta główna w pewnym momencie staje się szeroką szutrówką. Są znaki drogowe. Jeżdżą nią normalnie samochody, więc i my nie kombinujemy tylko jedziemy dalej. Po kilku kilometrach jesteśmy na krajówce.
Początkowo myślałem by zahaczyć o Rovinj, ale ostatecznie omijamy miasto i objeżdżamy Limski kanał. Na jednym z parkingów jesteśmy częstowani lokalnymi alkoholami. 6-7 kieliszków na skosztowanie i trochę zakręciło się w głowach Pani całkiem dobrze mówiła po polsku. Zresztą miała opanowanych kilka języków.
Oczywiście w sakwach ląduje kilka flaszek
Bardzo chciałem obejrzeć zachód słońca nad brzegiem morza. Czas płynął nieubłaganie, a droga wiodła w pewnej odległości od wybrzeża. Udaje się znaleźć jakieś niezasłonięte miejsce z widokiem na zachodzące słońce. A zachód był taki sobie...
Zbliżamy się do miasta Novigrad. Miasto jednak omijamy. Oddalamy się na pewien czas od Adriatyku. Pokonujemy po zmroku kilka krótkich, ale wymagających podjazdów. Docieramy tak do miejscowości Buje. Stąd już zaledwie 6 km do granicy ze Słowenią.
Bardzo stromy zjazd do przejścia granicznego, a tam korek na kilometr do odprawy, ale szybko posuwa się naprzód.
Przekraczamy granicę i jedziemy na północ. Droga tragicznie ruchliwa i bardzo niebezpieczna. Zwłaszcza w nocy. Decydujemy się wrócić i odbić na trasę wiodącą bliżej wybrzeża. Będzie więcej kluczenia, ale jednocześnie bardziej bezpiecznie. O północy docieramy do Luciji. Tam przy promenadzie siadamy na chwilę w klimatycznej knajpie przy piwie. Drogie trochę było, ale za to bardzo smakowało.
Po mieście Portorož trochę błądzimy. Zgubiliśmy trasę rowerową, a oznaczenie marne. O tej godzinie zmęczenie jest spore i na jednym ze zjazdów Grzesiu traci równowagę po najechaniu na głębszą studzienkę kanalizacją. Wywraca się na asfalcie przy sporej prędkości i zdziera każdą możliwą część ciała.... czoło, łokcie, ramiona, udo i kostkę...
Szczęście w nieszczęściu skończyło się tylko na obtarciach. Jednak rower trochę ucierpiał i dalsza jazda jest niemożliwa. Grzesiu przemywa i odkaża rany. Rower obejrzymy dokładnie z rana i postaramy się naprawić.
Na noc kładziemy się w parku na ławce. Później w nocy z tego miejsca przeganiają nas załączone zraszacze
Statystyki - dzień 7
Galeria - dzień 7: https://goo.gl/photos/NUtkfGEDhWWT6S3y8
cdn...