29.04-03.05.2016 Wielka Majówka na Wielkiej Fatrze.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
29.04-03.05.2016 Wielka Majówka na Wielkiej Fatrze.
Piątek-sobota
Do Starych Hor dojechaliśmy już dobrze po zmroku, więc przy świetle czołówek trzeba było szukać zaplanowanego miejsca na nocleg: pomnika przy czerwonym szlaku na Rychtarową. Pomnik okazał się na tyle mało okazały, żeśmy go minęli nie zauważywszy. Ale za to niewiele dalej ( co rano było widać ) trafiła się fajna miejscówka na nocleg: ze żródełkiem, stołami i ławkami. Full wypas
Po rozstawieniu namiotów nadszedł czas na wieczór integracyjny A rano śniadanie prawie jak w Hiltonie. Tym, że "prawie" czyni różnicę nikt się nie przejmował
W sobotni ranek trzeba było wrócić do miasteczka – ok. pół godziny spaceru, by ruszyć we właściwym kierunku: masywu Velkej Fatry.
Zaczęliśmy od wysokiego "C", bo niebieski szlak wychodzący ze Starych Hor na Majerovą skale jest dość stromy i daje 800 m przewyższenia. Dla idących "na ciężko" to niezła rozgrzewka Na szczęście pogoda była bardzo przyjazna, więc daliśmy sobie podczas podejścia kilka odpoczynków – że to niby na robienie zdjęć
Właściwy odpoczynek nastąpił jednak dopiero po osiągnięciu pierwszego celu:
Ale nie trwało to więcej niż pół godziny, bo jeszcze sporo drogi było do przejścia. Po zregenerowaniu sił i drugim śniadaniu czas więc był ruszyć dalej - w kierunku Kriżnej:
Podejście dużo łagodniejsze od tego pierwszego etapu, ale bardzo monotonne, co było chyba jeszcze bardziej męczące. Do tego doszły łachy mokrego śniegu, które spowalniały tempo.
W każdym razie człowiek idzie, idzie, idzie i wydaje mu się, ze nic się nie przybliża. Brrr.........
No ale w końcu udało się zmęczyć ten kawałek. Przed wierzchołkiem czekała na nas dość długi już czas grupka GS-ów: Limonka, Darek Z, Kobi i Kasia. Dość długi czas, bo wstępnie optymistycznie planowałem wyjście o 8.00 najpóźniej, ale trochę się rano guzdraliśmy i zrobiło się 1,5 godziny obsuwy na starcie Ale......przecie to dopiero początek długieeeeeego weekendu, więc nigdzie nam się nie spieszyło
a chwilę potem spotkaliśmy się z grupą Pro-Activy pod przewodnictwem Nic-Rama i Pawła. Ale nasze drogi tylko się skrzyżowały i po odpoczynku każda grupa ruszyła w swoim kierunku.
Sama Kriżna ( 1574 npm ) nieco się zmieniła: wysoka kiedyś wieża wyraźnie "zmalała" ale poza tym wszystko inne po staremu.
Najbardziej wysiłkowa część była już za nami, bo teraz już czekała nas wędrówka granią – prawie po równym, bo na Ostredok zostało raptem ok. 100 metrów w górę. Ale mimo dwóch posiłków plecaki jakoś nie zelżały
Ostredok to ostatni – i najwyższy na Velkej Fatrze ( 1595 npm ) - szczyt zaplanowany na ten dzień, po nim już tylko w dół. Toteż od Kriżnej szło się już na sporym luzie
Widokowy ten kopczyk, ale zrobił się dość chłodny wiatr, więc po małym "co nieco" zaczął się ostatni sobotni etap: zejście pod Suchym do chaty – po równo 7 godzinach wędrówki.
W tej chacie urzęduje teraz chatar, jednak miał jakąś prywatną ekipę, która zapewne balowała już od piątku bez ustanku - więc życzliwie zaproponował nam zejście nieco niżej do utulni "Mandolina". Co uczynilim oczywiście. Tam zagnieździła się już czwórka Słowaków, ale całe "pięterko" było puste
Relaks....obiadek....piwko.....ognisko.....smażone kiełbaski.....piwko......spać
Niedziela
Poranek równie wymarzony jak dnia poprzedniego
Posilona sutym śniadaniem ekipa ruszyła więc raźno w drogę, wypatrując kolejnych ścieżek do przejścia. A na tych ścieżkach dwa szczyty: Borisov i Ploska:
W Chacie pod Borisovom czas się nawodnić
A potem zostawiliśmy plecaki pod okiem Konrada, który wybrał leniuchowanie i wyskoczyliśmy luzakiem na szczyt Borisova.
Po zejściu czas na lunch – i w drogę. Ploska niby łagodna góra i stoi niecałe 300 m wyżej od schronu, ale to czerwone podejście odbiera jednak trochę sił.
Do tego po tej północnej stronie leżała jeszcze dość gruba warstwa mokrego śniegu i ścieżka była wydeptana zimowym szlakiem – trochę na okrętkę, ale z wypchanymi plecakami i tak trzeba się było nasapać. A na górze.......
Na grani tego ramienia Velkej Fatry nie da się uwolnić od panoramy Starohorskych Vrchów i Nizkych Tater. Chłodny wiatr dość szybko zgonił nas ze szczytu. Czas było ruszać w kierunku kolejnego celu:
Rakytova. Zejście na przełęcz poszło gładko, ale potem długa ścieżka przez las trawersująca Ćierny kameń wypełniona była na przemian to śniegiem, to błotem. Choć po równym ( mniej więcej ) to ślisko było okrutnie i zwolnienie tempa stało się koniecznością, by uniknąć jakiegoś urazu. To okazał się nie mniej męczący odcinek jak podejścia, więc widok rozległej polany wywołał westchnienie ulgi i zaraz na jej skraju zafundowaliśmy sobie popas
Dalej teren zaczął się lekko podnosić, by za Minćolem wyrównać, a w końcu raptownie opaść 100 metrów w dół na południowe Rakytovske sedlo. Te błota i śniegi po drodze wydłużyły nam znacznie planowany czas przejścia, poza tym: sam Rakytov widziany z przełęczy robi takie wrażenie, że myśl o wchodzeniu tam z całym majdanem jest lekko zniechęcająca. Nie tylko wysokością ( ze sedla 280 metrów w górę ), ale i solidną stromizną.
Dość już zmęczeni zaczęliśmy więc szukać wymówek, by sobie ten cel zostawić na kolejny dzień lbo wejść na lekko a plecaki przetransportować szlakiem obejściowym. Ogląd mapy wykazał potencjalne istnienie w okolicy jakichś szałasów – gaza i Konrad ruszyli na poszukiwania, Danuśka zapadła w konsumpcję a ja w błogą bezczynność
Po jakimś tam czasie – może pół godziny – chłopcy wrócili "na tarczy". Budy nie znaleźli żadnej. Źródła w okolicy też, a my z premedytacją od Borisova nie objuczyliśmy się większym zapasem wody - tylko tak, żeby wystarczyło na popołudnie.
Na nic więc wymówki – woda jest po drugiej stronie góry, więc trza było założyć wciąż nic wiele lżejsze plecaki i mozolić się na ten cały Rakytov. Ale jasne już było, że do zaplanowanego przed wyjazdem miejsca noclegowego nie dojdziemy, więc padło na najbliższą "metę": utulnię "Limba".
Po drodze były powody do psioczenia, bo znów trzeba było brnąć przez śnieg przeplatany błotem – nie wiadomo co bardziej śliskie
Za to na szczycie nikt nie żałował tej decyzji
Świadomi, że to już prawie koniec na ten dzień posiedzieliśmy sobie trochę dłużej, po czym zaczęło się trochę ( ale tylko trochę ) łagodniejsze zejście na północne sedlo. Stamtąd już blisko do "Limby" – niecałe 1,5 km, ale trzeba stracić od grani 200 metrów wysokości.
Chatar w Limbie był bardzo przyjazny ( jak i jego kot ) i dysponował niezmierzonymi zapasami piwa - a poza nami nikogo nie było - więc nastał miły długi wieczór
Przy kominku wyschły przemoczone śniegiem buty, stuptuty i inne "...uty", a w kominkowym cieple doznały skutecznej obróbki termicznej pozostałe zapasy kiełbasek, które nie załapały się na ognisko w Mandolinie
Poniedziałek
No.......tośmy se pospali.......
Pogoda się zmieniła, więc wysłuchawszy w radiu prognozy na ten dzień bacznie przy sniadaniu obserwowaliśmy taniec chmur. Nawet ze śniadaniem trzeba było uciec pod dach, bo zaczęło padać; na szczęście niedługo – ale tamtego poranka to o niczym nie przesądzało.
Wracać na grań czy schodzić? Uleje nas czy nie uleje? Przy tak dynamicznej pogodzie to zbędne pytania. Nie sposób przewidzieć czy za godzinę, dwie rozpada się na dobre czy nie. Trzeba zdecydować "w ciemno". No to....w górę
No i..........rozpadało się. Wiem dlaczego nie gram w totka
Na szlaku spotkaliśmy znów grupę Pro-Activy zmierzającą w kierunku "przeciwpołożnym", na ubłocono – uśnieżonym szlaku, a jakże Po krótkiej pogawędce i pożegnaniu podreptaliśmy dalej w kierunku Smrekovicy.
Przez deszcz zrobiło się zimno – mimo, że zanikł w międzyczasie. Rozbłysło słoneczko. Na Smrekovicy czas na posiłek.
Ale po chwili znów się rozpadało
Już zmoczeni znów musieliśmy "zalosować": dalej granią czy w dół?
Tym razem zdecydowałem, że "w dół". 9 km asfaltingu do Podsuchej dało popalić piętom, a w górze.......coraz pogodniej. Wrrrrr......... serio – dobrze, że nie gram w totka
Wyszło więc, że zejście z grani nastąpiło dzień wcześniej. Trzeba było wymyślić "plan B", bo szkoda wtorku.
Po drodze sam się wymyślił
Jeśli pogoda pozwoli, to będzie Velky Choć. Tylko, że on jest na północy – po drodze do domu, więc nie ma sensu powtarzać pierwszego noclegu w Starych Horach. Lepiej wyekspediować tam tylko gazę po auto, a przenocować już gdzieś w okolicach Rużomberoka. Zaraz przypomniała mi się ładna polanka za Vlkolincem
Na końcu szlaku przy skrzyżowaniu z drogą Rużomberok-Stare Hory wyłoniła się knajpka - a pora była już dobrze obiadowa, więc wyłoniła się w sam raz
Na autobus trzeba było długo czekać, więc w spokoju zjedliśmy obiad, by potem pójść na przystanek spróbować złapać stopa dla gazy metodą "na Danusię".
Poszło gładko
Po paru krótkich chwilach ( przypomniało mi się wtedy, jak swego czasu na autostardzie pod Lyonem łapałem stopa do Paryża........8 godzin. Ehhhhh..........kobiety to się jednak mają fajnie ) Danuśka z uśmiechem wsadziła gazę do złapanego auta i pomachała radośnie na "do widzenia". Pan kierowca z nieco zawiedzioną miną podrzucił gazę do Starych Hor całkiem gratis – nawet buzi nie chciał
Wkrótce potem byliśmy już wszyscy w "żywym skansenie" o nazwie Vlkolinec – po drodze zaliczając oczywiście przydrożny dyskont w celu odnowienia zapasu boskich płynów
Na polanie za skansenem napatoczyła się całkiem fajna wiata. Tym fajniejsza, że parę kroków obok pulsowało dość wydajne źródełko. Czegóż chcieć więcej?
Woda – no limit. Piwo – no limit. Spanie – no limit......jakieś pytania?
Wtorek
Klarowałem wieczorem ekipie, żeby nawet nie myśleli o wchodzeniu na Sidorovo "na ciężko". Lepiej już znieść toboły na dół do auta zostawionego na parkingu pod skansenem i ruszyć stamtąd bez obciążenia, bo podejście jest masakrycznie strome. Nie wierzyli – i groził poranny kataklizm. Na szczęście Konrad obudził się o nieludzkiej porze
Pośniadał, spakował toboły i zanim wysadziłem nos ze śpiwora oświadczył, że śmiga na wierzchołek samopas. Jak już wrócił to potwierdził, że wchodzenie tam "na ciężko" można porównać z próbą samobójczą W międzyczasie śpiochy zdążyły ogarnąć całą poranną krzątaninę i wkrótce po powrocie Konrada powierzyli mu pieczę nad dobytkiem, by ruszyć na ogarnięcie tej urokliwej skałki
A potem powrót, spakowanie auta i po pół godzinie byliśmy już w Valasce Dubovej – gdzie zaczyna się szybki szlak na Velkeho Choća. Stredna polana jest prawie 600 m wyżej, więc mimo braku obciążenia ( nie licząc paru drobiazgów "na wszelki wypadek" w plecaku ) trzeba się trochę nadyszeć by tam wejść. Chwilę odpoczynku wykorzystała Danuśka, by zwiedzić legendarny "Hotel Choć". Sądząc po minie: standard chyba ją nieco rozczarował
Zostało wejście na szczyt. Velky Chć powala na kolana widokami – przy odpowiedniej pogodze. Ta nam jednak nie dopisała. Nad Velką Fatrą rozłożyła się potężna burza zdająca się zmierzać w naszym kierunku. Danuśka aż myślała o zawróceniu, gdy "dupnęło" ze dwa razy całkiem niedaleko. Przed wejściem na grań pod szczytem zaciągnęło się od strony północnej i też solidnie grzmotnęło. Ciężka "ołowiana" chmura opanowała okolicę....zawiało zimnym wiatrem....sypnęło gradem.
Osłonięci ( raczej symbolicznie ) skałą i kosówką czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Do szczytu zostało raptem kilka metrów dosłownie, ale grad zamienił się po pewnym czasie w deszcz. Zrobiło się zimno i mokro.
Po paru chwilach rozterki Konrad postanowił schodzić. Reszta wzięła na przeczekanie. Opłaciło się Po kilkunastu minutach nadeszło "okno pogodowe" – choć w tym wypadku to mocno nadużyty termin. Raczej można mówić o lufciku Kilkanaście minut przerwy w deszczu i chmurach wykorzystaliśmy na szybki wyskok na szczyt i parę fotek. Widok zbliżających się z dwóch stron burz nie zachęcał do dłuższego piknikowania - szybka ewakuacja była jak najbardziej na miejscu.
W "Hotelu Choć" nadszedł czas na przekąskę. Tym smaczniejszą, że opadły emocje związane z groźbą bliskiego spotkania z mocno energetycznym zjawiskiem atmosferycznym
Potem już wyluzowane zejście do wioski
i obiadek w Janosikowej knajpie - bo innej tam nie ma
No i.....powrót do domu.
Ale nic to. Następna Wielka Majówka niebawem
Dziękuję ekipie za wspólną przygodę – oby tak częściej
W relacji wykorzystałem zdjęcia gazy i moje.
Reszta fotek:
https://picasaweb.google.com/1020245576 ... 5346264433
Foto Konrad:
https://www.dropbox.com/sh/4exadi2uv5ua ... 3nN6a?dl=0
Foto gaza:
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
Foto Danuśka:
https://picasaweb.google.com/1183043769 ... filePhotos#
Do Starych Hor dojechaliśmy już dobrze po zmroku, więc przy świetle czołówek trzeba było szukać zaplanowanego miejsca na nocleg: pomnika przy czerwonym szlaku na Rychtarową. Pomnik okazał się na tyle mało okazały, żeśmy go minęli nie zauważywszy. Ale za to niewiele dalej ( co rano było widać ) trafiła się fajna miejscówka na nocleg: ze żródełkiem, stołami i ławkami. Full wypas
Po rozstawieniu namiotów nadszedł czas na wieczór integracyjny A rano śniadanie prawie jak w Hiltonie. Tym, że "prawie" czyni różnicę nikt się nie przejmował
W sobotni ranek trzeba było wrócić do miasteczka – ok. pół godziny spaceru, by ruszyć we właściwym kierunku: masywu Velkej Fatry.
Zaczęliśmy od wysokiego "C", bo niebieski szlak wychodzący ze Starych Hor na Majerovą skale jest dość stromy i daje 800 m przewyższenia. Dla idących "na ciężko" to niezła rozgrzewka Na szczęście pogoda była bardzo przyjazna, więc daliśmy sobie podczas podejścia kilka odpoczynków – że to niby na robienie zdjęć
Właściwy odpoczynek nastąpił jednak dopiero po osiągnięciu pierwszego celu:
Ale nie trwało to więcej niż pół godziny, bo jeszcze sporo drogi było do przejścia. Po zregenerowaniu sił i drugim śniadaniu czas więc był ruszyć dalej - w kierunku Kriżnej:
Podejście dużo łagodniejsze od tego pierwszego etapu, ale bardzo monotonne, co było chyba jeszcze bardziej męczące. Do tego doszły łachy mokrego śniegu, które spowalniały tempo.
W każdym razie człowiek idzie, idzie, idzie i wydaje mu się, ze nic się nie przybliża. Brrr.........
No ale w końcu udało się zmęczyć ten kawałek. Przed wierzchołkiem czekała na nas dość długi już czas grupka GS-ów: Limonka, Darek Z, Kobi i Kasia. Dość długi czas, bo wstępnie optymistycznie planowałem wyjście o 8.00 najpóźniej, ale trochę się rano guzdraliśmy i zrobiło się 1,5 godziny obsuwy na starcie Ale......przecie to dopiero początek długieeeeeego weekendu, więc nigdzie nam się nie spieszyło
a chwilę potem spotkaliśmy się z grupą Pro-Activy pod przewodnictwem Nic-Rama i Pawła. Ale nasze drogi tylko się skrzyżowały i po odpoczynku każda grupa ruszyła w swoim kierunku.
Sama Kriżna ( 1574 npm ) nieco się zmieniła: wysoka kiedyś wieża wyraźnie "zmalała" ale poza tym wszystko inne po staremu.
Najbardziej wysiłkowa część była już za nami, bo teraz już czekała nas wędrówka granią – prawie po równym, bo na Ostredok zostało raptem ok. 100 metrów w górę. Ale mimo dwóch posiłków plecaki jakoś nie zelżały
Ostredok to ostatni – i najwyższy na Velkej Fatrze ( 1595 npm ) - szczyt zaplanowany na ten dzień, po nim już tylko w dół. Toteż od Kriżnej szło się już na sporym luzie
Widokowy ten kopczyk, ale zrobił się dość chłodny wiatr, więc po małym "co nieco" zaczął się ostatni sobotni etap: zejście pod Suchym do chaty – po równo 7 godzinach wędrówki.
W tej chacie urzęduje teraz chatar, jednak miał jakąś prywatną ekipę, która zapewne balowała już od piątku bez ustanku - więc życzliwie zaproponował nam zejście nieco niżej do utulni "Mandolina". Co uczynilim oczywiście. Tam zagnieździła się już czwórka Słowaków, ale całe "pięterko" było puste
Relaks....obiadek....piwko.....ognisko.....smażone kiełbaski.....piwko......spać
Niedziela
Poranek równie wymarzony jak dnia poprzedniego
Posilona sutym śniadaniem ekipa ruszyła więc raźno w drogę, wypatrując kolejnych ścieżek do przejścia. A na tych ścieżkach dwa szczyty: Borisov i Ploska:
W Chacie pod Borisovom czas się nawodnić
A potem zostawiliśmy plecaki pod okiem Konrada, który wybrał leniuchowanie i wyskoczyliśmy luzakiem na szczyt Borisova.
Po zejściu czas na lunch – i w drogę. Ploska niby łagodna góra i stoi niecałe 300 m wyżej od schronu, ale to czerwone podejście odbiera jednak trochę sił.
Do tego po tej północnej stronie leżała jeszcze dość gruba warstwa mokrego śniegu i ścieżka była wydeptana zimowym szlakiem – trochę na okrętkę, ale z wypchanymi plecakami i tak trzeba się było nasapać. A na górze.......
Na grani tego ramienia Velkej Fatry nie da się uwolnić od panoramy Starohorskych Vrchów i Nizkych Tater. Chłodny wiatr dość szybko zgonił nas ze szczytu. Czas było ruszać w kierunku kolejnego celu:
Rakytova. Zejście na przełęcz poszło gładko, ale potem długa ścieżka przez las trawersująca Ćierny kameń wypełniona była na przemian to śniegiem, to błotem. Choć po równym ( mniej więcej ) to ślisko było okrutnie i zwolnienie tempa stało się koniecznością, by uniknąć jakiegoś urazu. To okazał się nie mniej męczący odcinek jak podejścia, więc widok rozległej polany wywołał westchnienie ulgi i zaraz na jej skraju zafundowaliśmy sobie popas
Dalej teren zaczął się lekko podnosić, by za Minćolem wyrównać, a w końcu raptownie opaść 100 metrów w dół na południowe Rakytovske sedlo. Te błota i śniegi po drodze wydłużyły nam znacznie planowany czas przejścia, poza tym: sam Rakytov widziany z przełęczy robi takie wrażenie, że myśl o wchodzeniu tam z całym majdanem jest lekko zniechęcająca. Nie tylko wysokością ( ze sedla 280 metrów w górę ), ale i solidną stromizną.
Dość już zmęczeni zaczęliśmy więc szukać wymówek, by sobie ten cel zostawić na kolejny dzień lbo wejść na lekko a plecaki przetransportować szlakiem obejściowym. Ogląd mapy wykazał potencjalne istnienie w okolicy jakichś szałasów – gaza i Konrad ruszyli na poszukiwania, Danuśka zapadła w konsumpcję a ja w błogą bezczynność
Po jakimś tam czasie – może pół godziny – chłopcy wrócili "na tarczy". Budy nie znaleźli żadnej. Źródła w okolicy też, a my z premedytacją od Borisova nie objuczyliśmy się większym zapasem wody - tylko tak, żeby wystarczyło na popołudnie.
Na nic więc wymówki – woda jest po drugiej stronie góry, więc trza było założyć wciąż nic wiele lżejsze plecaki i mozolić się na ten cały Rakytov. Ale jasne już było, że do zaplanowanego przed wyjazdem miejsca noclegowego nie dojdziemy, więc padło na najbliższą "metę": utulnię "Limba".
Po drodze były powody do psioczenia, bo znów trzeba było brnąć przez śnieg przeplatany błotem – nie wiadomo co bardziej śliskie
Za to na szczycie nikt nie żałował tej decyzji
Świadomi, że to już prawie koniec na ten dzień posiedzieliśmy sobie trochę dłużej, po czym zaczęło się trochę ( ale tylko trochę ) łagodniejsze zejście na północne sedlo. Stamtąd już blisko do "Limby" – niecałe 1,5 km, ale trzeba stracić od grani 200 metrów wysokości.
Chatar w Limbie był bardzo przyjazny ( jak i jego kot ) i dysponował niezmierzonymi zapasami piwa - a poza nami nikogo nie było - więc nastał miły długi wieczór
Przy kominku wyschły przemoczone śniegiem buty, stuptuty i inne "...uty", a w kominkowym cieple doznały skutecznej obróbki termicznej pozostałe zapasy kiełbasek, które nie załapały się na ognisko w Mandolinie
Poniedziałek
No.......tośmy se pospali.......
Pogoda się zmieniła, więc wysłuchawszy w radiu prognozy na ten dzień bacznie przy sniadaniu obserwowaliśmy taniec chmur. Nawet ze śniadaniem trzeba było uciec pod dach, bo zaczęło padać; na szczęście niedługo – ale tamtego poranka to o niczym nie przesądzało.
Wracać na grań czy schodzić? Uleje nas czy nie uleje? Przy tak dynamicznej pogodzie to zbędne pytania. Nie sposób przewidzieć czy za godzinę, dwie rozpada się na dobre czy nie. Trzeba zdecydować "w ciemno". No to....w górę
No i..........rozpadało się. Wiem dlaczego nie gram w totka
Na szlaku spotkaliśmy znów grupę Pro-Activy zmierzającą w kierunku "przeciwpołożnym", na ubłocono – uśnieżonym szlaku, a jakże Po krótkiej pogawędce i pożegnaniu podreptaliśmy dalej w kierunku Smrekovicy.
Przez deszcz zrobiło się zimno – mimo, że zanikł w międzyczasie. Rozbłysło słoneczko. Na Smrekovicy czas na posiłek.
Ale po chwili znów się rozpadało
Już zmoczeni znów musieliśmy "zalosować": dalej granią czy w dół?
Tym razem zdecydowałem, że "w dół". 9 km asfaltingu do Podsuchej dało popalić piętom, a w górze.......coraz pogodniej. Wrrrrr......... serio – dobrze, że nie gram w totka
Wyszło więc, że zejście z grani nastąpiło dzień wcześniej. Trzeba było wymyślić "plan B", bo szkoda wtorku.
Po drodze sam się wymyślił
Jeśli pogoda pozwoli, to będzie Velky Choć. Tylko, że on jest na północy – po drodze do domu, więc nie ma sensu powtarzać pierwszego noclegu w Starych Horach. Lepiej wyekspediować tam tylko gazę po auto, a przenocować już gdzieś w okolicach Rużomberoka. Zaraz przypomniała mi się ładna polanka za Vlkolincem
Na końcu szlaku przy skrzyżowaniu z drogą Rużomberok-Stare Hory wyłoniła się knajpka - a pora była już dobrze obiadowa, więc wyłoniła się w sam raz
Na autobus trzeba było długo czekać, więc w spokoju zjedliśmy obiad, by potem pójść na przystanek spróbować złapać stopa dla gazy metodą "na Danusię".
Poszło gładko
Po paru krótkich chwilach ( przypomniało mi się wtedy, jak swego czasu na autostardzie pod Lyonem łapałem stopa do Paryża........8 godzin. Ehhhhh..........kobiety to się jednak mają fajnie ) Danuśka z uśmiechem wsadziła gazę do złapanego auta i pomachała radośnie na "do widzenia". Pan kierowca z nieco zawiedzioną miną podrzucił gazę do Starych Hor całkiem gratis – nawet buzi nie chciał
Wkrótce potem byliśmy już wszyscy w "żywym skansenie" o nazwie Vlkolinec – po drodze zaliczając oczywiście przydrożny dyskont w celu odnowienia zapasu boskich płynów
Na polanie za skansenem napatoczyła się całkiem fajna wiata. Tym fajniejsza, że parę kroków obok pulsowało dość wydajne źródełko. Czegóż chcieć więcej?
Woda – no limit. Piwo – no limit. Spanie – no limit......jakieś pytania?
Wtorek
Klarowałem wieczorem ekipie, żeby nawet nie myśleli o wchodzeniu na Sidorovo "na ciężko". Lepiej już znieść toboły na dół do auta zostawionego na parkingu pod skansenem i ruszyć stamtąd bez obciążenia, bo podejście jest masakrycznie strome. Nie wierzyli – i groził poranny kataklizm. Na szczęście Konrad obudził się o nieludzkiej porze
Pośniadał, spakował toboły i zanim wysadziłem nos ze śpiwora oświadczył, że śmiga na wierzchołek samopas. Jak już wrócił to potwierdził, że wchodzenie tam "na ciężko" można porównać z próbą samobójczą W międzyczasie śpiochy zdążyły ogarnąć całą poranną krzątaninę i wkrótce po powrocie Konrada powierzyli mu pieczę nad dobytkiem, by ruszyć na ogarnięcie tej urokliwej skałki
A potem powrót, spakowanie auta i po pół godzinie byliśmy już w Valasce Dubovej – gdzie zaczyna się szybki szlak na Velkeho Choća. Stredna polana jest prawie 600 m wyżej, więc mimo braku obciążenia ( nie licząc paru drobiazgów "na wszelki wypadek" w plecaku ) trzeba się trochę nadyszeć by tam wejść. Chwilę odpoczynku wykorzystała Danuśka, by zwiedzić legendarny "Hotel Choć". Sądząc po minie: standard chyba ją nieco rozczarował
Zostało wejście na szczyt. Velky Chć powala na kolana widokami – przy odpowiedniej pogodze. Ta nam jednak nie dopisała. Nad Velką Fatrą rozłożyła się potężna burza zdająca się zmierzać w naszym kierunku. Danuśka aż myślała o zawróceniu, gdy "dupnęło" ze dwa razy całkiem niedaleko. Przed wejściem na grań pod szczytem zaciągnęło się od strony północnej i też solidnie grzmotnęło. Ciężka "ołowiana" chmura opanowała okolicę....zawiało zimnym wiatrem....sypnęło gradem.
Osłonięci ( raczej symbolicznie ) skałą i kosówką czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Do szczytu zostało raptem kilka metrów dosłownie, ale grad zamienił się po pewnym czasie w deszcz. Zrobiło się zimno i mokro.
Po paru chwilach rozterki Konrad postanowił schodzić. Reszta wzięła na przeczekanie. Opłaciło się Po kilkunastu minutach nadeszło "okno pogodowe" – choć w tym wypadku to mocno nadużyty termin. Raczej można mówić o lufciku Kilkanaście minut przerwy w deszczu i chmurach wykorzystaliśmy na szybki wyskok na szczyt i parę fotek. Widok zbliżających się z dwóch stron burz nie zachęcał do dłuższego piknikowania - szybka ewakuacja była jak najbardziej na miejscu.
W "Hotelu Choć" nadszedł czas na przekąskę. Tym smaczniejszą, że opadły emocje związane z groźbą bliskiego spotkania z mocno energetycznym zjawiskiem atmosferycznym
Potem już wyluzowane zejście do wioski
i obiadek w Janosikowej knajpie - bo innej tam nie ma
No i.....powrót do domu.
Ale nic to. Następna Wielka Majówka niebawem
Dziękuję ekipie za wspólną przygodę – oby tak częściej
W relacji wykorzystałem zdjęcia gazy i moje.
Reszta fotek:
https://picasaweb.google.com/1020245576 ... 5346264433
Foto Konrad:
https://www.dropbox.com/sh/4exadi2uv5ua ... 3nN6a?dl=0
Foto gaza:
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
https://picasaweb.google.com/1030915209 ... directlink
Foto Danuśka:
https://picasaweb.google.com/1183043769 ... filePhotos#
Ostatnio zmieniony 08 maja 2016, 10:12 przez Grochu, łącznie zmieniany 1 raz.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
Pogodę mieliście trochę gorszą niż my w Veporskich - no, poza ostatnim dniem, bo we wtorek jechaliśmy z Rużomberka i widzieliśmy czające się chmury.
Ostredok chodzi mi w głowie od 5 lat - wtedy go odpuściliśmy bo cały był w chmurach. Natomiast zasmuciłeś mnie informacją, że w chacie pod Suchym jest chatar - kiedyś to była fajna samoobsługowa miejscówka, z chatarem to jednak nie to samo On wam zasugerował inny szałas życzliwie czy kazał spadać? Za to o tej Mandolinie nie wiedziałem, wygląda fajnie.
A ta Limba jest płatna? Bo na hiking.sk pisze o dobrowolnych datkach.
Ostredok chodzi mi w głowie od 5 lat - wtedy go odpuściliśmy bo cały był w chmurach. Natomiast zasmuciłeś mnie informacją, że w chacie pod Suchym jest chatar - kiedyś to była fajna samoobsługowa miejscówka, z chatarem to jednak nie to samo On wam zasugerował inny szałas życzliwie czy kazał spadać? Za to o tej Mandolinie nie wiedziałem, wygląda fajnie.
A ta Limba jest płatna? Bo na hiking.sk pisze o dobrowolnych datkach.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
aha. Myslałem, że skoro "chatar" to stała obsadagaza pisze: Nie ma,oni mieli tam jakieś spotkanie
czyli już nie dobrowolne datkigaza pisze:Płatna 5 euro
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Bo ja go tak zrozumiałem: Chata jest teraz prywatna a on w niej rządzi. Ale może jestem w błędzie.Pudelek pisze:gaza powiedział/-a:
Nie ma,oni mieli tam jakieś spotkanie
aha. Myslałem, że skoro "chatar" to stała obsada
Wyobraź sobie: dwa w jednymPudelek pisze:On wam zasugerował inny szałas życzliwie czy kazał spadać?
A konkretnie - powiedział, że ostatecznie na górze są wolne miejsca, że niby jak się uprzemy to OK. Ale radził iść do Mandoliny. Pewnie chodziło o to, że jego ekipa rozgrzewała już kolejny pijacki wieczór i z pewnością nie było szans na spokojny sen. Równocześnie widać było, że woli aby nikt poza jego ekipą tam nie nocował, by nie zakłócał "intymnej" atmosfery
Z resztą, na drzwiach była karteczka z napisem, że jest pełna rezerwacja do 1 maja.
No i jest spoko, a stoi raptem 5 minut marszu dalej.Pudelek pisze:Za to o tej Mandolinie nie wiedziałem, wygląda fajnie.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
-
- Turysta
- Posty: 547
- Rejestracja: 24 lipca 2010, 21:38
- Kontakt:
100% nieskuteczność typowań - pogodowychspacerowicz pisze:Jak to się ma do totolotka?
Niekoniecznie. Mój zdemolowany kręgosłup i kolano z tym sobie radzą ( jeszcze ). Problemem było tylko śliskie podłoże. Po suchym to można dreptać od wschodu do zachodu, byle się nie schylać Najgorsze to ten plecak założyć na garb, potem już idziezbig9 pisze:Przy takiej pogodzie z pełnym bagażem trzeba mieć zdrowie.
No raczejzbig9 pisze:Pewnie utulne będą wtedy zapchane.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Po przeczytaniu relacji pozostaje mi tylko pogratulować całej Ekipie i pozdrowić osoby, których dawno nie widziałem
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480