Tajwan 06.2016 - część III: świątynie, nocny targ
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
- Dariusz Meiser
- Członek Klubu
- Posty: 1944
- Rejestracja: 16 stycznia 2008, 10:40
- Kontakt:
Tajwan 06.2016 - część III: świątynie, nocny targ
W trzeciej, ostatniej już, części mojej fotorelacji z wyjazdu na Tajwan, opisuję nieco egzotyki religijnej: liczne świątynie buddyjskie, lokalny nocny koloryt, tradycyjne targowiska, po raz kolejny nieco kulinariów oraz kolejną porcję ciekawostek kulturalno-polityczno-historycznych.
Wszechobecne budki z jedzeniem. To coś, na co od razu trafimy, ruszając się nieco dalej niż dwie przecznice od hotelu. Mnóstwo małych i jeszcze mniejszych straganów, stolików i budek z jedzeniem przyrządzanym wprost na ulicy czy chodniku. Często w bardzo prymitywnych warunkach. A w większości mnóstwo klientów. Wygląda to tak, jakby Tajwańczycy nic innego robili tylko jedli. U nas 99% tych straganów nie przeszłoby kontroli Sanepidu, czy zgodności z jakimikolwiek unijnymi normami. A tutaj ? Żaden problem – chcesz gotować i sprzedawać – proszę bardzo.
Ośmiorniczki z grilla, chociaż to nie „Sowa i przyjaciele” .
Próbowałem - świetne.
Prawo i przepisy również w innych zakresach są „przyjazne” dla obywatela. Np. w kwestiach podatkowych. Proszę sobie wyobrazić, że podstawowa stawka VAT na Tajwanie wynosi zaledwie … 5% (!!!). Moi tajwańscy przyjaciele nie chcieli uwierzyć, że w Polsce jest to aż 23%.
To, że wkraczamy w świat orientu (czytaj: wjeżdżamy do Azji) dane nam jest poczuć już na lotnisku. Po wyjściu z samolotu wszyscy kierowani są do wąskiej bramki, gdzie stoi personel medyczny, ubrany w ochronne kombinezony, czepki, okulary, maski i rękawice. Nad bramką zainstalowane są kamery termowizyjne, które na bieżąco analizują temperaturę przechodzących podróżnych. W razie podwyższonej temperatury i jakichkolwiek podejrzeń SARS, MERS, ZIKA czy innego paskudztwa, ekipa medyczna zabiera podejrzanego pasażera i wywozi specjalnym ambulansem na przymusową kwarantannę. I nie ma żadnych tłumaczeń, że to tylko lekkie przeziębienie.
Podobny rygor panuje w kwestii narkotyków. Wprawdzie zniknął już słynny napis w hali przylotów na lotnisku w Tajpej, ostrzegający przed karą śmierci za przemyt narkotyków, jednak kara ta wciąż obowiązuje. A tajwańskie służby podchodzą do tego bardzo poważnie. Na stanowisku odbioru bagaży - przy taśmociągu na lotnisku, krążą uzbrojone patrole z psami przeszkolonymi w wykrywaniu narkotyków. Psy obwąchują każdą walizkę i każdego podróżnego. Nie można tak sobie odebrać bagażu i wyjść bez tego typu organoleptycznej kontroli. Ja sam, chociaż byłem pod tym względem „czysty”, trochę się jednak spociłem, gdy pies obwąchiwał moje bagaże i mnie.
W krajach tzw. Europy Zachodniej – postępowi wyznawcy lewicowej poprawności politycznej doprowadzili w zasadzie do zniknięcia wszelkich symboli religijnych z przestrzeni publicznej. A na Tajwanie ? Praktycznie w każdym, najmniejszym nawet biurze czy mikroskopijnej fabryczce zawsze znajdzie się miejsce na mini kapliczkę, pięknie przystrojoną, oczywiście w większości przypadków buddyjską (lub pochodnej religii) – vide zdjęcia. Nie stanowi to żadnego problemu nawet dla niewierzącego właściciela biura czy fabryki – jest to często traktowane bardziej w kategoriach dziedzictwa kulturowego niż religijnego. Nie jest też rzadki widok modlących się przy takich kapliczkach pracowników przed czy po pracy.
Kapliczka w jednej z fabryk w Kaohsiung.
A tutaj kapliczka w biurze w Tajpej.
Bardzo ciekawe pod względem lokalnego kolorytu i pewnej egzotyki są tzw. „nocne targowiska” (Night Market). Są to wydzielone miejsca, wręcz całe ulice wyłączone z ruchu i w dzień kompletnie puste i uśpione. Po obydwu stronach, oraz na środku, wzdłuż całej uliczki ciągną się sklepiki, stragany, stoiska, bary z przekąskami typu – smażona ośmiornica na patyku (próbowałem – świetna).
Nocny targ, który odwiedziłem (Raohe Night Market) ciągnął się na długości ok. 800 metrów – a idzie się na dwa razy: jedną stroną do końca, potem z powrotem, czyli ponad 1,5 km straganów po obydwu stronach
Oczywiście częściowo jest to atrakcja przygotowana dla licznych turystów, jednak białe twarze były bądź co bądź mniejszością.
Sporo lokalsów przychodzi tutaj spotkać się ze znajomymi, przysiąść nad szybkim daniem i pogadać.
Kurze łapki oraz inne „smakołyki”.
Podobne wrażenie orientalnej egzotyki sprawiają liczne tutaj świątynie buddyjskie. Tajwan ominęła na szczęście miotła rewolucji kulturalnej Ojca Mao, która w kontynentalnych Chinach poczyniła wielkie spustoszenia w „infrastrukturze” religijnej.
Jednak wszędzie, również na Tajwanie postęp cywilizacyjny sprawił to, że obok wspaniałych, starodawnych świątyń wyrosły brzydkie (mniej lub bardziej) domy.
Nie są zatem rzadkością takie widoki jak na zdjęciu, gdzie zaraz za świątynnym murem stoi sobie szary, brudny blok mieszkalny z zakratowanymi, okopconymi oknami.
Jednak wewnątrz, odcinając się od zdobyczy cywilizacji (w postaci np. pudeł klimatyzatorów na ścianach) świątynie są zachwycające. Czuję się, jakbym przeniósł się w czasie o kilkanaście wieków.
Aby dokładnie poznać również ten fragment tajwańskiej rzeczywistości postanawiam (za namową Tomasza) wybrać się na zwiedzanie świątyń w dzień oraz w nocy.
Na nocną wizytę wybieram się do świątyni „Cih You”, niedaleko night marketu. Wygląda wspaniale podświetlona setkami lampionów i światełek (tak, dokładnie – podobnie jak w Korei Płd – vide moje relacje – tutaj również LEDy wkroczyły w świat Orientu).
W świątyni, mimo późnej pory (około północy), bardzo dużo osób – niektóre podjeżdżają skuterami i wchodzą na kilkuminutowe modlitwy, inni siedzą w kącie i medytują, jeszcze inni wróżą sobie ze specjalnych półksiężyców, inni spacerują kiwając się w modlitewnym rytmie.
Zagaduje mnie sympatyczny mnich z obsługi i dowiadując się, skąd jestem, obdarowuje mnie kilkoma książkami religijnymi (to te ze skanów), płytą CD z muzyką i filmem DVD (takie religijne karaoke – buddyjska muzyka i wyświetlany tekst mantry, niestety po mandaryńsku .
Przy wyjściu inny mnich daje mi kilka świętych obrazków – w tym Buddę „Namo Amitabha” ze swastyką na klacie - vide zdjęcie.
Wykorzystując kilkugodzinną przerwę między naszymi licznymi spotkaniami jedziemy zwiedzić dwie perełki świątynnej architektury w Tajpej:
Taoistyczną Świątynie Baoan oraz Świątynię Konfucjusza.
Obydwie zostały odbudowane w XIX wieku, na miejscu i według wzoru istniejących tam wcześniejszych budowli.
W świątyni Konfucjusza co roku 28 września odbywają się niezwykle widowiskowe uroczyste obchody urodzin tego wielkiego filozofa.
W świątynnym sklepiku kupuję płytę CD z muzyką z tych uroczystości.
Świątynny zestaw do wróżenia sobie z kwiatków.
Pewnego dnia, korzystając z pięknego, słonecznego popołudnia (i co ważne – wyjątkowo wolnego od popołudniowych spotkań), Tomasz zabiera mnie na kolejną tajpejską egzotyczną atrakcję, czyli „Targ Jadeitowy”. Jadeit jest półszlachetnym kamieniem, bardzo popularnym i cenionym w chińskiej kulturze. Stosowany była jako amulet przeciwko czarom i złym duchom. Jest też jednym z ulubionych kamieni stosowanych przez bioenergoterapeutów.
Tajpejski Targ Jadeitowy jest jarmarkiem, rozciągającym się na długości około kilometra (!!!) pod szeroką estakadą na której biegnie trasa ekspresowa.
Przestrzeń pod tą estakadą została zabudowana, tak, że w upalny dzień, przy dużej wilgotności naprawdę przyjemnie w cieniu i spokoju można chodzić pomiędzy licznymi stoiskami. Sprzedawane są tu głównie rękodzielnicze wyroby: ceramika, rzeźby, biżuteria, drewniane pudełka, pudełeczka, stojaki, podstawki itp., można tez kupić zestawy DIY (Do It Yourself), czyli – widoczne na poniższych zdjęciach – tysiące kółeczek, blaszek, łańcuszków, koralików we wszystkich kolorach świata, kamyczków, minerałów i tym podobnych półproduktów, z których złożyć można chyba każdy rodzaj biżuterii jaki tylko można sobie wyobrazić.
W innej części Targu Jadeitowego można nabyć owoce, kwiaty, doniczki, czy herbatę na wagę.
Długo krążymy zachwyceni niezwykłym kolorytem i orientalnymi zapachami.
W nogach mamy ponad dwa kilometry stoisk (!!!), ponieważ żeby zobaczyć wszystkie, trzeba zrobić nawrót pod koniec estakady i wrócić tą samą drogą. Pod koniec widzimy jadącego na wózku inwalidzkim buddyjskiego mnicha – staruszka, który z uśmiechem na ustach kwestuje na rzecz swojego klasztoru. Dokładamy się obaj z Tomaszem i otrzymujemy egzotycznie wyglądające i brzmiące buddyjskie błogosławieństwo.
Z innych ciekawostek warto wspomnieć, że Święto Narodowe Tajwanu jest 10 października, Tajwańczycy mówią o nim „double ten”. Gdy dowiedzieli się, że u nas jest to 11 listopada to powiedzieli, że na Tajwanie świętuje się „double ten” (10.10) a w Polsce „double eleven” (11.11). Przynajmniej łatwo zapamiętać.
Kolejną ciekawą sprawą są tajwańskie, czy raczej generalnie: chińskie, imiona i nazwiska. Po pierwsze: w tradycyjnym zapisie (również w transkrypcji angielskojęzycznej) piszemy najpierw nazwisko (zazwyczaj jednosylabowe) a potem imię (z reguły dwusylabowe, czy też dwuczłonowe). Razem wygląda to tak:
Czang Kaj-Szek, gdzie: Czang to nazwisko rodowe, a Kaj-Szek to imię.
Syn Czang Kaj-Szeka, który przejął po nim schedę władcy Tajwanu nazywał się:
Czang Ching-Kuo.
Nie muszę tu podkreślać, jakie łamańce językowe stanowią takie nazwiska dla obcokrajowców.
Ze względu na coraz liczniejsze kontakty Tajwanu i Chin ze światem anglojęzycznym przyjął się jednak inny zwyczaj: możliwie maksymalnego upraszczania pisowni i wymowy chińskich (tajwańskich) imion i nazwisk.
Stąd też na wizytówkach coraz częściej można spotkać zapis typu „imię + nazwisko”, przy czym często imię jest zmienione na wzór angielskojęzyczny.
Często imiona te są żywcem zapożyczane z Hollywood, np. Kevin, Brad, Clint . Spotkaliśmy nawet Tajwankę o imieniu „Melody”.
Stąd biorą się takie połączenia jak:
Carol Chang
Alfred Chen
Michael Hsu
Janet Tuo
Mój serdeczny przyjaciel (o którym już pisałem w jednej z poprzednich części) nazywa się po prostu: Bill Wei.
Jego żona to „Tina” a syn to „Kevin” .
Jednak tak podstawowe kwestie jak dane osobowe muszą być w jakiś sposób uregulowane prawnie.
Mądry chiński naród wpadł zatem na świetny, prosty i praktyczny pomysł.
Wygląda to tak:
W paszporcie (dowodzie, prawie jazdy itp. dokumencie tożsamości) wpisane są różne wersje imion i nazwisk:
Po pierwsze: w tradycyjnym chińskim układzie typu „nazwisko imię-imię”, zapisane chińskim pismem (zazwyczaj pismem uproszczonym).
Po drugie: tradycyjne „nazwisko imię-imię” zapisane w transkrypcji literami łacińskimi (zazwyczaj w transkrypcji hanyu-pinyin), możliwe do odczytania przez obcokrajowca.
I wreszcie po trzecie: jest napisane po angielsku: „znany również jako:” i tu następuje ten nowoczesny zapis typu „imię + nazwisko” z imieniem zmienionym na angielskojęzyczne.
Skomplikowane ? Trochę tak, ale bardzo praktyczne.
I to chyba tyle z mojej pierwszej (a liczę, że nie ostatniej) podróży na Tajwan.
Bardzo się cieszę, że mimo relatywnie krótkiego pobytu na Formozie (8 dni) i bardzo napiętego planu, udało mi się zobaczyć tak dużo i zapoznać się ze skomplikowaną historią tej pięknej wyspy, co starałem się jak najlepiej opisać w trzech częściach mojej fotorelacji.
Wszechobecne budki z jedzeniem. To coś, na co od razu trafimy, ruszając się nieco dalej niż dwie przecznice od hotelu. Mnóstwo małych i jeszcze mniejszych straganów, stolików i budek z jedzeniem przyrządzanym wprost na ulicy czy chodniku. Często w bardzo prymitywnych warunkach. A w większości mnóstwo klientów. Wygląda to tak, jakby Tajwańczycy nic innego robili tylko jedli. U nas 99% tych straganów nie przeszłoby kontroli Sanepidu, czy zgodności z jakimikolwiek unijnymi normami. A tutaj ? Żaden problem – chcesz gotować i sprzedawać – proszę bardzo.
Ośmiorniczki z grilla, chociaż to nie „Sowa i przyjaciele” .
Próbowałem - świetne.
Prawo i przepisy również w innych zakresach są „przyjazne” dla obywatela. Np. w kwestiach podatkowych. Proszę sobie wyobrazić, że podstawowa stawka VAT na Tajwanie wynosi zaledwie … 5% (!!!). Moi tajwańscy przyjaciele nie chcieli uwierzyć, że w Polsce jest to aż 23%.
To, że wkraczamy w świat orientu (czytaj: wjeżdżamy do Azji) dane nam jest poczuć już na lotnisku. Po wyjściu z samolotu wszyscy kierowani są do wąskiej bramki, gdzie stoi personel medyczny, ubrany w ochronne kombinezony, czepki, okulary, maski i rękawice. Nad bramką zainstalowane są kamery termowizyjne, które na bieżąco analizują temperaturę przechodzących podróżnych. W razie podwyższonej temperatury i jakichkolwiek podejrzeń SARS, MERS, ZIKA czy innego paskudztwa, ekipa medyczna zabiera podejrzanego pasażera i wywozi specjalnym ambulansem na przymusową kwarantannę. I nie ma żadnych tłumaczeń, że to tylko lekkie przeziębienie.
Podobny rygor panuje w kwestii narkotyków. Wprawdzie zniknął już słynny napis w hali przylotów na lotnisku w Tajpej, ostrzegający przed karą śmierci za przemyt narkotyków, jednak kara ta wciąż obowiązuje. A tajwańskie służby podchodzą do tego bardzo poważnie. Na stanowisku odbioru bagaży - przy taśmociągu na lotnisku, krążą uzbrojone patrole z psami przeszkolonymi w wykrywaniu narkotyków. Psy obwąchują każdą walizkę i każdego podróżnego. Nie można tak sobie odebrać bagażu i wyjść bez tego typu organoleptycznej kontroli. Ja sam, chociaż byłem pod tym względem „czysty”, trochę się jednak spociłem, gdy pies obwąchiwał moje bagaże i mnie.
W krajach tzw. Europy Zachodniej – postępowi wyznawcy lewicowej poprawności politycznej doprowadzili w zasadzie do zniknięcia wszelkich symboli religijnych z przestrzeni publicznej. A na Tajwanie ? Praktycznie w każdym, najmniejszym nawet biurze czy mikroskopijnej fabryczce zawsze znajdzie się miejsce na mini kapliczkę, pięknie przystrojoną, oczywiście w większości przypadków buddyjską (lub pochodnej religii) – vide zdjęcia. Nie stanowi to żadnego problemu nawet dla niewierzącego właściciela biura czy fabryki – jest to często traktowane bardziej w kategoriach dziedzictwa kulturowego niż religijnego. Nie jest też rzadki widok modlących się przy takich kapliczkach pracowników przed czy po pracy.
Kapliczka w jednej z fabryk w Kaohsiung.
A tutaj kapliczka w biurze w Tajpej.
Bardzo ciekawe pod względem lokalnego kolorytu i pewnej egzotyki są tzw. „nocne targowiska” (Night Market). Są to wydzielone miejsca, wręcz całe ulice wyłączone z ruchu i w dzień kompletnie puste i uśpione. Po obydwu stronach, oraz na środku, wzdłuż całej uliczki ciągną się sklepiki, stragany, stoiska, bary z przekąskami typu – smażona ośmiornica na patyku (próbowałem – świetna).
Nocny targ, który odwiedziłem (Raohe Night Market) ciągnął się na długości ok. 800 metrów – a idzie się na dwa razy: jedną stroną do końca, potem z powrotem, czyli ponad 1,5 km straganów po obydwu stronach
Oczywiście częściowo jest to atrakcja przygotowana dla licznych turystów, jednak białe twarze były bądź co bądź mniejszością.
Sporo lokalsów przychodzi tutaj spotkać się ze znajomymi, przysiąść nad szybkim daniem i pogadać.
Kurze łapki oraz inne „smakołyki”.
Podobne wrażenie orientalnej egzotyki sprawiają liczne tutaj świątynie buddyjskie. Tajwan ominęła na szczęście miotła rewolucji kulturalnej Ojca Mao, która w kontynentalnych Chinach poczyniła wielkie spustoszenia w „infrastrukturze” religijnej.
Jednak wszędzie, również na Tajwanie postęp cywilizacyjny sprawił to, że obok wspaniałych, starodawnych świątyń wyrosły brzydkie (mniej lub bardziej) domy.
Nie są zatem rzadkością takie widoki jak na zdjęciu, gdzie zaraz za świątynnym murem stoi sobie szary, brudny blok mieszkalny z zakratowanymi, okopconymi oknami.
Jednak wewnątrz, odcinając się od zdobyczy cywilizacji (w postaci np. pudeł klimatyzatorów na ścianach) świątynie są zachwycające. Czuję się, jakbym przeniósł się w czasie o kilkanaście wieków.
Aby dokładnie poznać również ten fragment tajwańskiej rzeczywistości postanawiam (za namową Tomasza) wybrać się na zwiedzanie świątyń w dzień oraz w nocy.
Na nocną wizytę wybieram się do świątyni „Cih You”, niedaleko night marketu. Wygląda wspaniale podświetlona setkami lampionów i światełek (tak, dokładnie – podobnie jak w Korei Płd – vide moje relacje – tutaj również LEDy wkroczyły w świat Orientu).
W świątyni, mimo późnej pory (około północy), bardzo dużo osób – niektóre podjeżdżają skuterami i wchodzą na kilkuminutowe modlitwy, inni siedzą w kącie i medytują, jeszcze inni wróżą sobie ze specjalnych półksiężyców, inni spacerują kiwając się w modlitewnym rytmie.
Zagaduje mnie sympatyczny mnich z obsługi i dowiadując się, skąd jestem, obdarowuje mnie kilkoma książkami religijnymi (to te ze skanów), płytą CD z muzyką i filmem DVD (takie religijne karaoke – buddyjska muzyka i wyświetlany tekst mantry, niestety po mandaryńsku .
Przy wyjściu inny mnich daje mi kilka świętych obrazków – w tym Buddę „Namo Amitabha” ze swastyką na klacie - vide zdjęcie.
Wykorzystując kilkugodzinną przerwę między naszymi licznymi spotkaniami jedziemy zwiedzić dwie perełki świątynnej architektury w Tajpej:
Taoistyczną Świątynie Baoan oraz Świątynię Konfucjusza.
Obydwie zostały odbudowane w XIX wieku, na miejscu i według wzoru istniejących tam wcześniejszych budowli.
W świątyni Konfucjusza co roku 28 września odbywają się niezwykle widowiskowe uroczyste obchody urodzin tego wielkiego filozofa.
W świątynnym sklepiku kupuję płytę CD z muzyką z tych uroczystości.
Świątynny zestaw do wróżenia sobie z kwiatków.
Pewnego dnia, korzystając z pięknego, słonecznego popołudnia (i co ważne – wyjątkowo wolnego od popołudniowych spotkań), Tomasz zabiera mnie na kolejną tajpejską egzotyczną atrakcję, czyli „Targ Jadeitowy”. Jadeit jest półszlachetnym kamieniem, bardzo popularnym i cenionym w chińskiej kulturze. Stosowany była jako amulet przeciwko czarom i złym duchom. Jest też jednym z ulubionych kamieni stosowanych przez bioenergoterapeutów.
Tajpejski Targ Jadeitowy jest jarmarkiem, rozciągającym się na długości około kilometra (!!!) pod szeroką estakadą na której biegnie trasa ekspresowa.
Przestrzeń pod tą estakadą została zabudowana, tak, że w upalny dzień, przy dużej wilgotności naprawdę przyjemnie w cieniu i spokoju można chodzić pomiędzy licznymi stoiskami. Sprzedawane są tu głównie rękodzielnicze wyroby: ceramika, rzeźby, biżuteria, drewniane pudełka, pudełeczka, stojaki, podstawki itp., można tez kupić zestawy DIY (Do It Yourself), czyli – widoczne na poniższych zdjęciach – tysiące kółeczek, blaszek, łańcuszków, koralików we wszystkich kolorach świata, kamyczków, minerałów i tym podobnych półproduktów, z których złożyć można chyba każdy rodzaj biżuterii jaki tylko można sobie wyobrazić.
W innej części Targu Jadeitowego można nabyć owoce, kwiaty, doniczki, czy herbatę na wagę.
Długo krążymy zachwyceni niezwykłym kolorytem i orientalnymi zapachami.
W nogach mamy ponad dwa kilometry stoisk (!!!), ponieważ żeby zobaczyć wszystkie, trzeba zrobić nawrót pod koniec estakady i wrócić tą samą drogą. Pod koniec widzimy jadącego na wózku inwalidzkim buddyjskiego mnicha – staruszka, który z uśmiechem na ustach kwestuje na rzecz swojego klasztoru. Dokładamy się obaj z Tomaszem i otrzymujemy egzotycznie wyglądające i brzmiące buddyjskie błogosławieństwo.
Z innych ciekawostek warto wspomnieć, że Święto Narodowe Tajwanu jest 10 października, Tajwańczycy mówią o nim „double ten”. Gdy dowiedzieli się, że u nas jest to 11 listopada to powiedzieli, że na Tajwanie świętuje się „double ten” (10.10) a w Polsce „double eleven” (11.11). Przynajmniej łatwo zapamiętać.
Kolejną ciekawą sprawą są tajwańskie, czy raczej generalnie: chińskie, imiona i nazwiska. Po pierwsze: w tradycyjnym zapisie (również w transkrypcji angielskojęzycznej) piszemy najpierw nazwisko (zazwyczaj jednosylabowe) a potem imię (z reguły dwusylabowe, czy też dwuczłonowe). Razem wygląda to tak:
Czang Kaj-Szek, gdzie: Czang to nazwisko rodowe, a Kaj-Szek to imię.
Syn Czang Kaj-Szeka, który przejął po nim schedę władcy Tajwanu nazywał się:
Czang Ching-Kuo.
Nie muszę tu podkreślać, jakie łamańce językowe stanowią takie nazwiska dla obcokrajowców.
Ze względu na coraz liczniejsze kontakty Tajwanu i Chin ze światem anglojęzycznym przyjął się jednak inny zwyczaj: możliwie maksymalnego upraszczania pisowni i wymowy chińskich (tajwańskich) imion i nazwisk.
Stąd też na wizytówkach coraz częściej można spotkać zapis typu „imię + nazwisko”, przy czym często imię jest zmienione na wzór angielskojęzyczny.
Często imiona te są żywcem zapożyczane z Hollywood, np. Kevin, Brad, Clint . Spotkaliśmy nawet Tajwankę o imieniu „Melody”.
Stąd biorą się takie połączenia jak:
Carol Chang
Alfred Chen
Michael Hsu
Janet Tuo
Mój serdeczny przyjaciel (o którym już pisałem w jednej z poprzednich części) nazywa się po prostu: Bill Wei.
Jego żona to „Tina” a syn to „Kevin” .
Jednak tak podstawowe kwestie jak dane osobowe muszą być w jakiś sposób uregulowane prawnie.
Mądry chiński naród wpadł zatem na świetny, prosty i praktyczny pomysł.
Wygląda to tak:
W paszporcie (dowodzie, prawie jazdy itp. dokumencie tożsamości) wpisane są różne wersje imion i nazwisk:
Po pierwsze: w tradycyjnym chińskim układzie typu „nazwisko imię-imię”, zapisane chińskim pismem (zazwyczaj pismem uproszczonym).
Po drugie: tradycyjne „nazwisko imię-imię” zapisane w transkrypcji literami łacińskimi (zazwyczaj w transkrypcji hanyu-pinyin), możliwe do odczytania przez obcokrajowca.
I wreszcie po trzecie: jest napisane po angielsku: „znany również jako:” i tu następuje ten nowoczesny zapis typu „imię + nazwisko” z imieniem zmienionym na angielskojęzyczne.
Skomplikowane ? Trochę tak, ale bardzo praktyczne.
I to chyba tyle z mojej pierwszej (a liczę, że nie ostatniej) podróży na Tajwan.
Bardzo się cieszę, że mimo relatywnie krótkiego pobytu na Formozie (8 dni) i bardzo napiętego planu, udało mi się zobaczyć tak dużo i zapoznać się ze skomplikowaną historią tej pięknej wyspy, co starałem się jak najlepiej opisać w trzech częściach mojej fotorelacji.
Tolerancja dla niejednoznaczności.
Re: Tajwan 06.2016 - część III: świątynie, nocny targ
ale bazar! chyba bym tam wydala wszystkie pieniadze i jeszcze zaciagnela kredyt! a potem bym sie obwiesila tymi kamykami i koralikami ze bym wygladala jak w kolczudze!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Tajwan 06.2016 - część III: świątynie, nocny targ
Piękne kolory, lubię taki kolorowy świat. Miejsca kultu religijnego otwarte i można zwiedzać, za to u nas wszystko zamknięte.
Wspaniale połączyłeś pracę i zwiedzanie.
Wspaniale połączyłeś pracę i zwiedzanie.