20-21.05.2017 Pilsko. Beskid Żywiecki.
: 22 maja 2017, 23:30
Drodzy koledzy i koleżanki!
Zostałam zobowiązana do napisania relacji z wyprawy. Tak trudnego zadania się nie podejmę, ale napisałam coś w rodzaju wspomnień z wycieczki. Tak będzie i wilk syty i owca cała, czy coś......
Kierownikiem naszej wyprawy był PAN Grochu, który zarządził miejsce zbiórki uczestników o godzinie 9 w Sopotni Wielkiej. Dotarłam na 9:30 w związku z awarią (?) GPS-a w telefonie. I w tym miejscu odwołuję te rzeczy, które gadałam o gadżetach, że się nie przydają
Z Sopotni ruszyliśmy "Szlakiem Martwych Zwierząt" na Pilsko (martwe węże, żaby i chyba kret?). Nie pamiętam jaki kolor szlaku, pewnie czarny . "Spokojnym spacerkiem", "powolutku", "dowlekliśmy" się do celu.
Na szczycie nie zobaczyliśmy niczego, lub inaczej ujmując zobaczyliśmy nic. Szczelna zasłona z chmur... a ponoć nawet Himalaje widać ze szczytu. W takich sytuacjach człowiek sobie przypomina po co po tych górach łazi.
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w kierunku schroniska na Hali Lipowskiej. Po drodze podziwialiśmy ładne kamienie i trawę, czasem drzewa - tyle było widać. Na trasie, PAN Gaza znalazł dla siebie wymarzone miejsce pochówku, mam nadzieję, że to na odległą przyszłość. Do schroniska dotarliśmy o godzinie 15.50. Według planów mieliśmy dotrzeć o godzinie 16:00 więc tutaj organizacyjnie leciutko się nie udało.
W schronisku przesiedzieliśmy za stołem w jadalni od godziny 16 do 22 (z przerwą na prysznic i rozpakowanie). Chciałabym tutaj ostrzec pozostałych forumowiczów - okazało się, że PAN Gaza jest uzależniony od cytryny. Pożarł cytryny niezbędne do napojów regeneracyjnych i za nic nie dał sobie przetłumaczyć, że są inne przekąski. Sytuacja się zaogniła i PAN Gaza gotów był użyć noża aby tylko móc dalej spokojnie cytrynkę wcinać. Sytuację uratował PAN Tidżej kupując w promocyjnej cenie za 2 zł dodatkową cytrynkę.
W związku z tym, że brzydzimy się alkoholem, o godz. 22 cała grupa udała się na wypoczynek - jak na prawdziwych sportowców przystało. Zaraz po przyjściu do pokoju okazało się, że jednak nie chcemy być sportowcami i wracamy na dół. Brakło jednak motywacji i pozostaliśmy w łóżeczkach. Ważne, że chęci były.
W nocy dobyła się " Teksańska masakra piłą mechaniczną".
https://soundcloud.com/dom-290245815/glos-002
Rano czyli o godzinie 11 ruszyliśmy w drogę powrotną. Nadal nic wokół nie widać. Końcówka szlaku to także "Szlak Martwych Zwierząt", jakieś 3 rozjechane salamandry i coś tam jeszcze. Podchodząc optymistycznie do warunków pogodowych to było dobrze: nie zmoczyło nas, ani nie pogoniła nas burza . W Sopotni pożegnaliśmy się w pobliżu ławeczki na której 20 lat temu PAN Grochu spał czekając na PKS-a.
Dziękuję koledzy i koleżanki .
Do zaś!
Zostałam zobowiązana do napisania relacji z wyprawy. Tak trudnego zadania się nie podejmę, ale napisałam coś w rodzaju wspomnień z wycieczki. Tak będzie i wilk syty i owca cała, czy coś......
Kierownikiem naszej wyprawy był PAN Grochu, który zarządził miejsce zbiórki uczestników o godzinie 9 w Sopotni Wielkiej. Dotarłam na 9:30 w związku z awarią (?) GPS-a w telefonie. I w tym miejscu odwołuję te rzeczy, które gadałam o gadżetach, że się nie przydają
Z Sopotni ruszyliśmy "Szlakiem Martwych Zwierząt" na Pilsko (martwe węże, żaby i chyba kret?). Nie pamiętam jaki kolor szlaku, pewnie czarny . "Spokojnym spacerkiem", "powolutku", "dowlekliśmy" się do celu.
Na szczycie nie zobaczyliśmy niczego, lub inaczej ujmując zobaczyliśmy nic. Szczelna zasłona z chmur... a ponoć nawet Himalaje widać ze szczytu. W takich sytuacjach człowiek sobie przypomina po co po tych górach łazi.
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w kierunku schroniska na Hali Lipowskiej. Po drodze podziwialiśmy ładne kamienie i trawę, czasem drzewa - tyle było widać. Na trasie, PAN Gaza znalazł dla siebie wymarzone miejsce pochówku, mam nadzieję, że to na odległą przyszłość. Do schroniska dotarliśmy o godzinie 15.50. Według planów mieliśmy dotrzeć o godzinie 16:00 więc tutaj organizacyjnie leciutko się nie udało.
W schronisku przesiedzieliśmy za stołem w jadalni od godziny 16 do 22 (z przerwą na prysznic i rozpakowanie). Chciałabym tutaj ostrzec pozostałych forumowiczów - okazało się, że PAN Gaza jest uzależniony od cytryny. Pożarł cytryny niezbędne do napojów regeneracyjnych i za nic nie dał sobie przetłumaczyć, że są inne przekąski. Sytuacja się zaogniła i PAN Gaza gotów był użyć noża aby tylko móc dalej spokojnie cytrynkę wcinać. Sytuację uratował PAN Tidżej kupując w promocyjnej cenie za 2 zł dodatkową cytrynkę.
W związku z tym, że brzydzimy się alkoholem, o godz. 22 cała grupa udała się na wypoczynek - jak na prawdziwych sportowców przystało. Zaraz po przyjściu do pokoju okazało się, że jednak nie chcemy być sportowcami i wracamy na dół. Brakło jednak motywacji i pozostaliśmy w łóżeczkach. Ważne, że chęci były.
W nocy dobyła się " Teksańska masakra piłą mechaniczną".
https://soundcloud.com/dom-290245815/glos-002
Rano czyli o godzinie 11 ruszyliśmy w drogę powrotną. Nadal nic wokół nie widać. Końcówka szlaku to także "Szlak Martwych Zwierząt", jakieś 3 rozjechane salamandry i coś tam jeszcze. Podchodząc optymistycznie do warunków pogodowych to było dobrze: nie zmoczyło nas, ani nie pogoniła nas burza . W Sopotni pożegnaliśmy się w pobliżu ławeczki na której 20 lat temu PAN Grochu spał czekając na PKS-a.
Dziękuję koledzy i koleżanki .
Do zaś!