"Gran Hotel Partizan" po trzykroć już zamykał mnie w swoich kazamatach, uniemożliwiając mi przemierzenie całego pasma luczańskiej Fatry. Różne zrządzenia losu generował, by nie wypuścić mnie ze swego uścisku aż do niedzieli za każdym razem tak, że gdy już wypuścił – nie zostawało nic innego jak tylko wracać do domu. Najczęściej osłonięty tumanem mgły, deszczu, śniegu, gradu, burzy - zawsze roztaczał klimat z jak z zaczarowanego złowrogiego lasu w powieściach fantasy.
Ale.........wyjątkowa magia tego tajemniczego miejsca polegała też na tym, że mimo iż zawsze trafiałem tam z deficytem szlachetnych płynów, to zawsze jakoś jednak ostatecznie był ich nadmiar. Ot – zaiste magiczne miejsce
Co do tych pozytywnych aspektów magii Partizana to mogą sobie pozostać
Ale ten czarny czar trzeba było w końcu zneutralizować.
W związku z tym na tę rozprawę z ciemną stroną mocy Partizana stawiły się dobre wrózki: Agu i Danuska, by swą białą magią unicestwić owo fatum.
wzmocnione jeszcze mocą wróżki chrzestnej Hanki i czterech magów: Grocha, Tidżeja, Piotra i Konrada - uzbrojonego na dodatek w psa Taku, którego w razie potrzeby nie zawahałby się użyć. Tak skomponowane zjednoczone siły pozytywnej energii ruszyły w kierunku krainy Małej Fatry luczańskiej, by rozpędzić w końcu mroki niemożności...
Oko Partizana widziało jednak nadciągajacą falę dobrych mocy i jak tylko dotarła ona na słowackie ziemie – zaczęło się.
Takich korków na słowackich drogach jak tego dnia: świat nie widział. Z każdym kilometrem klątwa Partizana nabierała mocy, korki potężniały tak, że dotarcie do Faćkowa skończyło się dwugodzinną obsuwą. Po tej pierwszej próbie sił Partizan musiał na chwilę odpuścić, więc podejścia na Klaka obyło się bez przeszkód
choć nie udało się zdążyć na zachód słońca.
Przy świetle czarodziejskich ogni drużyna wróżek i magów dotarła do przyjaznej Jaworiny, gdzie przenocowała.
Przez noc jednak Partizan odzyskał siły i rankiem rzucił na całą okolicę czar zimna, chmur i deszczu. Ziarno zwątpienia zakiełkowało w myślach, jednak wola zwycięstwa zdusiła je w zarodku i mimo wilgoci, zimna i mgieł magiczna drużyna zdecydowała dalej walczyć.
Przez większość dnia udawało się neutralizować moce ciemności, dzięki czemu drużyna zasadniczo na sucho przebrnęła luczańskie ostępy
aż do sedla pod Hnilickou Kycerou. Tam jednak Partizan rzucił kolejne zaklęcie burzowe, więc nie zostało nic innego jak przeczekać moc czaru: błyskawicznie rozstawić obozowisko by zdążyć przed nadciągającą nawałnicą. Pozytywne moce odparły napór burzy, która ostatecznie minęła obozowisko, ale zbyt były już nadwyrężone całodziennym wysiłkiem, więc słuszną była decyzja zakotwiczenia już na noc w tym miejscu i posileniem się resztkami juz magicznych płynów.
Noc jednak ma to do siebie, że moce ciemności szybciej się regenerują, więc nim słońce wstało Partizan znów przeszedł do aktywnego oporu: słał w kierunku drużyny kolejne fale klątw deszczu, wiatru i zimna. Stromizna Hnilickej Kycery stała się jeszcze stromsza-stromszejsza niż zwykle, spływająca rozmiękłym błotem w którym ugrzęznąć miały moce pozytywnych energii. Jednak znów – jak dnia poprzedniego – udało się przełamać opór ciemnych mocy i z biegiem dnia deszcze zanikły; udało się pokonać suchą stopą kolejne kilometry.
Dopiero na przedpolu swego matecznika – podejściu na Hornou luke - Partizan rzucił ostatnie już rezerwy swych ciemnych mocy: zawiało, pociemniało, lunęło deszczem a całą krainę spowiła gęsta mgła. Drużyna pozytywnych energii parła jednak wciąż naprzód, mimo przemoczenia i przechłodzenia, aż w końcu osiągnęła szczyt. Tam była już kulminacja oporu. Partizan osłonił się czarem gęstej mgły i ściany deszczu, ale resztki pozytywnych mocy zdołały i przez tą ostatnią zaporę się przebić. W końcu: ukazał się.
Otulony oparami mgieł, ciemny, zimny, ociekający wodą....ale to już wyczerpało ostatnie zapasy jego ciemnych mocy.
Zostały więc tylko jasne
A konkretnie: jako się rzekło wcześniej – resztki magicznych płynów zostały spożyte na poprzednim noclegu i wszystko wskazywało, że tradycyjnie w Partizanie trzeba będzie przetrwać wieczór o suchym pysku. Ale nieee..........
Pozytywne moce Partizana ( a te mu już tylko zostały ) zadziałały. W wiernopoddańczym hołdzie zwycięskiej drużynie Partizan powitał zwycięzców dwiema zgrzewkami magicznego płynu marki "Kelt" w ilości łącznie 36 litrów
Bytujący wewnątrz giermkowie szczodrze obdarowywali wyczerpanych zwycięzców kolejnymi butelkami w miarę wysuszania poprzednich......piękny jest smak już prawie zwycięstwa
Prawie, bo nie wystarczy tam dojąć, ale trzeba jeszcze wyjść na czas.
Najważniejsze zadanie nadal więc czekało na realizację: wyrwać się nazajutrz z okowów Partizana i dokończyć grzbiet luczańskiej Fatry, czyli dojść do Velkej luki przed powrotem do domu i tym samym ostatecznie unicestwić klątwę Partizana.
Ten jednak - pod osłoną nocy, gdy znów nieco zregenerował ciemne moce - podstępnie zaatakował kolejnymi strugami deszczu. Jednak ilość spożytego magicznego napoju poprzedniego wieczora pozwoliła drużynie dość już łatwo rozprawić się z tą przeszkodą i nim minęła pora śniadania deszcze ustały. Można było ruszać w drogę. Udało się więc ostatecznie przełamać klątwę Partizana
Reszta była już formalnością:
Veterne, Vidlica i wreszcie Velka luka. YES YES YES!!!
Podziękowania dla całej magicznej drużyny za pomoc w realizacji planu
W relacji wykorzystałem fotki moje i Hani.
Foto moje:
https://photos.google.com/share/AF1QipM ... 1vV05XaW9R
Hanki:
https://get.google.com/albumarchive/101 ... LW5oezuggE
Konrada:
https://www.dropbox.com/sh/2av2hso0r2f0 ... KWP3a?dl=0
Danuśki:
https://photos.google.com/share/AF1QipO ... FMMEdwOUdn
Piotrka:
https://www.youtube.com/watch?v=4C8AG0lY7og