17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Trzeci weekend listopada miał być przeznaczony na Beskidy. Początkowo chodził po głowie Śląski, potem Sądecki, ale w końcu wpadłem na dość szalony pomysł, aby odwiedzić Beskid Niski! Szalony, bo to jednak dla mnie dość daleko. Ale w końcu raz się żyje . Pogodę zapowiadano kiepską, więc potraktowałem wyjazd jako przetarcie przed powrotem w cieplejszym okresie w ten fragment pasma, gdzie jeszcze dotychczas nie byłem.
Autobusem docieram do Gorlic, gdzie czekam na kolejne połączenie. Gorlice tradycyjnie stoją w gigantycznym korku, więc busik się mocno spóźnia; tak naprawdę rozkłady można sobie w d... wsadzić, bo jeszcze nie zdarzyło mi się stąd odjeżdżać punktualnie.
- Ropica Górna - rzucam pakując się po schodkach do środka.
- Gdzie?? - dziwi się kierowca. Przez sekundą przemknęło mi przez myśl, że wszedłem do złego pojazdu.
- Do Ropicy Górnej.
- Aaaa - tym razem zrozumiał.
Wleczemy się prawie jak żółw. Z ciekawości zaglądam na bilet... Wiecie ile kilometrów dzieli Gorlice i Ropicę? Według mapy niecałe 10. Z kolei według przewoźnika... 26,6! Ciekawe jak to wyliczyli, chyba przez Biecz albo Grybów!
Przed godziną 15-tą wychodzę na szarówkę i lekką mżawkę.
Ropica Górna (Ruska; Руська Ропиця) była kiedyś małym centrum naftowym - pod koniec XIX wieku działało w niej kilkanaście spółek wydobywczych. Dzisiaj, po wypędzeniach Akcji Wisła, nie różni się wiele od typowej polskiej wsi. Przy głównej drodze stoją standardowe klocki mieszkalne i tylko drewniana cerkiew grekokatolicka cieszy oko.
Wybudowana na początku XIX wieku, obecnie w rękach rzymskich katolików. Drzwi zamknięte na głucho, więc po zrobieniu zdjęć idę dalej. Za rowem czasem widać jakąś starszą kapliczkę.
Po prawej mijam tartak i dochodzę do mostu nad Sękówką z tablicą informującą, że do 2013 roku stał tam ostatni most na drogach wojewódzkich w Małopolsce. Hmm... w Małopolsce czy w województwie małopolskim? Warto byłoby to sprawdzić. I szczerze mówiąc nie wiem czym się tu chwalić - że postawili nową bezpłciową konstrukcję?
Za mostem stoi nietypowy mostek utwardzony kamieniami, przerzucony nad strumieniem. Prawdopodobnie powstał jeszcze w okresie Wielkiej Wojny i prowadzi do cmentarza wojennego położonego w lesie.
Wąska ścieżka ginie w mokrej trawie, więc wracam na asfalt i odbijam na chwilę w kierunku Bartnego, gdzie wśród grząskich pól widać drugi cmentarz, noszący numer 67 (na niektórych mapach oraz na tablicy w terenie błędnie nosi numer wyższy).
Zaprojektował go wiedeńczyk Hans Mayr (jest autorem niemal wszystkich wojennych nekropolii w okręgu Gorlice). Cmentarz po remoncie i zadbany. Spoczywają na nim austriaccy landwerzyści, głównie Czesi. Zwraca uwagę jeden z nagrobków, na którym jakiś czas temu rodzina postawiła żelazną replikę czapki żołnierskiej.
Cofam się do głównej drogi i spoglądam na zegarek. Kombinowałem, czy nie ruszyć z buta do Małastowa, ale ostatecznie staję na przystanku. Daremnie próbuję złapać stopa - wśród zapadającego zmierzchu i opadów nikt z kierowców wypasionych wozów nie chce się zatrzymać.
Przyjeżdża ten sam autobus, którym i ja jechałem godzinę wcześniej. W środku siedzi już Neska, która dotarła do Gorlic jakiś czas po mnie. Transport publiczny dowozi nas na pętlę w Pętnej (Пантна). Na dworze jest już prawie zupełnie ciemno, tylko pojedyncze latarnie oświetlają najbliższe domostwa.
Zakładamy plecaki i włączamy czołówki. Dobrze, że Inez ma swoją silną lampę, bo moja prawie zdechła. Za każdym razem obiecuję sobie wymienić baterię przed wyjazdem i zawsze zapominam!
Najpierw maszerujemy asfaltem aż do niebieskiego szlaku. Następnie podążamy szeroką leśną drogą, która wyprowadza nas na polany nad Bartnem. Gdzieś w dole widać światełko samotnego gospodarstwa, a intensywny zapach obornika i miny pod nogami sugerują, że mijamy jakąś stodołę.
Po półtorej godzinie dochodzimy do bacówki Bartne. Na zewnątrz widać tylko lampę nad drzwiami.
O tym obiekcie krążą bardzo różnorodne opinie: od zachwytu po przekleństwa. Najwięcej emocji budzi gospodarz. Większość znajomych, którzy do niego zawitali, nie wspominało go zbyt miło. Dla bezpieczeństwa puszczam Neskę przodem, w końcu już tu była i zna teren .
W środku standard, jak to w bacówkach autorstwa Moskały.
Jedzenie jest smaczne i dość tanie (pierwszy raz od dawna spotkałem się z jajecznicą z... 3 jajek ). Noclegi też nie zrujnują. Ale w pokoju zimno, mimo iż kaloryfery gorące. Piździ też w łazience. Ogólnie całe schronisko sprawia wrażenie zaniedbania, jakby nikomu nie zależało, aby coś tam poprawić. I nie jest to zaniedbanie klimatyczne...
Gospodarz z gatunku nieszkodliwych, ale widać, że trochę w swoim uduchowionym świecie. Nie czuć od niego niechęci ani sympatii, po prostu czysta obojętność. I chyba ciut niecierpliwy: gdy Neska zamówiła jedzenie, to ja też musiałem od razu coś wybrać, "bo gotowanie dla jednej osoby jest bez sensu". A jakbym zgłodniał dopiero za chwilę?
Chłód jadalni przerywa rozpalenie kominka - za to zdecydowanie wielki plus dla dzierżawcy!
Nagle otwierają się drzwi i wpada grupa kilku osób. W pierwszej chwili myślałem, że to jacyś wędrowcy, ale oglądając ich czyste i lekkie obuwie oraz pierwsze rozmowy, wyszło, że przyjechali samochodami pod same schronisko. To akurat duży minus - każdy może sobie tutaj podjechać aż pod drzwi i niekoniecznie musi to być osoba z jaką chcielibyśmy się spotkać w obiekcie PTTK.
Wieczorni goście okazali się pochodzić z Krakowa. Podobno żeglarze. Panie prezentowały różne stroje - od sportowych ciuchów, w których można przejść nie tylko kilkanaście metrów, ale i przebiec maraton, po frywolne koszulki z frędzelkami, w sam raz do tańców. Nie jest to ekipa chętna do integracji, więc grzejąc się przy ogniu przysłuchujemy się tylko ich pogawędkom. Najbardziej podobała nam się historia o braciach bliźniakach - idealistach. Chcieli pokoju na świecie i postanowili, że w tym celu udadzą się piechotą do... Korei Północnej. Przed wyruszaniem pozbyli się wszystkich pieniędzy (czyli kilkuset złotych), bo "nie są im potrzebne w ich misji".
- I gdzie doszli? - spytał się najstarszy z Krakowian.
- Do Wieliczki. Zadzwonili do rodziców, aby po nich przyjechali samochodem.
Ja bym to nazwał inaczej niż "idealizm" .
Sobotnia poranna jajecznica w towarzystwie innej grupki, którzy też dotarli w okolice samochodem. Chyba robili GSB w dużych kawałkach.
Na dworze pada. Beskid Deszczowy.
Pierwszy odcinek to droga po śladach ze wczoraj. We mgle stoi rozwalająca się chyża. Gdzieś w dole Bartne, ale go nie widać.
W lesie odbijamy na Główny Szlak Beskidzki. Miejscami paskudnie rozjeżdżony, znowu żołdacy ministra Szyszki postarali się, aby człowiek musiał tonąć w błocie!
Forpoczta wpada dość głęboko, ale nie wygląda na niezadowoloną .
Po wyjściu z lasu mgła się zmniejsza. Jesteśmy na polanie, gdzie kiedyś zaczynała się wieś Wołowiec (Воловец). Ślady po osadnictwie to podmurówka i zdziczałe drzewa owocowe.
Samotny cokół kapliczki.
Wkrótce pojawia się zabudowa, niektóre domy są nadal zamieszkałe.
Przedstawiciele miejscowej fauny.
Pod koniec XIX wieku w Wołowcu mieszkało ponad 800 osób: Łemkowie i nieliczni Żydzi. W okresie międzywojennym większość grekokatolików przeszła na prawosławie. W czasie wojny panował względny spokój, ale po jej zakończeniu ludzie dali się nabrać propagandzie i dobrowolnie wyjechali do ZSRR. Tych, co zostali, wywiozło na Ziemie Wyzyskane polskie wojsko, jednak w czasie odwilży niektórym rodzinom udało się powrócić do Ojcowizny i do dzisiaj w wiosce nadal żyją autochtoni.
Z powodu schizmy tylawskiej konieczna okazała się budowa nowej świątyni dla prawosławnych, jednak prac przy cerkwi nigdy nie ukończono i została rozebrana przez PGR. Więcej szczęścia miał kościół unicki z XVIII wieku. Po wywózkach służył jako obora, ale w latach 60. oddano go ponownie Rusinom i obecnie jest prawosławny.
Na skraju polany wisi sznurek i informacja, że teren prywatny i zakaz wstępu. Ktoś kupił ziemię i... zablokował dojście do cmentarza! Nadal użytkowanego! Co to, #@$%^&, ma być?? Jak ludzie tam się dostają? Innej ścieżki nie widać.
Olewamy system - nikt nie będzie nam grodził dostępu na groby! Widać, że gospodarz już tu ostro się zabawia, bo na trawie leżą dziesiątki pościnanych drzew.
To obrazek wręcz symboliczny: tak umiera polska przyroda.
Nowe nagrobki sąsiadują ze starymi.
Drugi cmentarz, na którym nie chowa się już ludzi, jest porządnie odkrzaczony i tuż obok cerkwi.
Wracamy do wsi i znów do lasu. Zamiast wąskiego szlaku wybieramy szutrówkę przez las, trawersującą górkę zwaną Obszar. Zdecydowanie wolimy dziś Beskid Szutrowy niż Błotny . Na szczęście przestał padać deszcz, więc idzie się dość przyjemnie.
Wkrótce widać kolejną miejscowość - Krzywą (Krywe, Криве).
W Krzywej mieszka dziś niewiele mniej osób niż przed wojną, tyle, że w odróżnieniu od Wołowca, praktycznie tylko ludność napływowa. W 1945 niektórych miejscowych Łemków wcielono do Armii Czerwonej, kilku służyło w UPA (ale podobno tylko jeden z własnej woli). Inny z okolicy zaliczył karierę od partyzanta do komendanta UB, gdzie walczył z ukraińskim podziemiem i skończył jako wisielec z rąk banderowców. Potem historia toczyła się już znajomym biegiem: część ludności wylądowało na Ukrainie, inni na rubieżach Polski Ludowej lub w obozie w Jaworznie. Ostała się jedna rodzina z obywatelstwem amerykańskim, kilka cygańskich i chyba nikomu nie udało się wrócić.
Cerkiew unicką św. św. Kosmy i Damiana wybudowano w 1924, była to już kolejna świątynia w wiosce. Architektonicznie wzorowała się na stylu staroruskim. Od 1947 jest kościołem katolickim.
Współczesne wyznanie można rozpoznać z daleka po banerze szpecącym dzwonnicę. Niektórym się wydaje, że jak powieszą dużą płachtę to bardziej pokażą swoją pobożność.
Za kościołem znajduje się cmentarz wojenny, a właściwie jedna mogiła zbiorowa rosyjskich żołnierzy. Zaprojektowany przez Dušana Jurkoviča wygląda po prostu jak kupa ziemi.
Z kolei na cmentarzu za nowo budowanym domem (zastąpił stary, widoczny na wielu zdjęciach w internecie) stare nagrobki ze wschodnimi krzyżami sąsiadują z nowymi w łacińskich kształtach.
Jest jeszcze dawna plebania, która służy dziś za miniaturową szkołę.
Robi się zimnawo, więc na przystanku dopijamy rozgrzewacza i konsumujemy obiad z kanapek i owoców. Szlajającego się po drodze psa usiłowałem zainteresować wędliną, ale nie był zainteresowany. Najedzony burżuj!
Po zakończeniu postoju kontynuujemy marsz w kierunku przełęczy. Mijamy sporo kapliczek i krzyży: pierwsza spodobałby się prawdziwym patriotom z Marszu Wolności, druga jest w klimatach gay-friendly, natomiast ostatnia kompozycja to chyba najczęściej uwieczniany motyw Krzywej (przyczajonego u dołu kota zobaczyłem dopiero po zgraniu zdjęcia ).
Po kilkuset metrach od ostatnich krzyży łapiemy stopa - para młodych ludzi podwozi nas ze dwa kilometry na rozdroże asfaltowych dróg, którędy dzień wcześniej przyszliśmy z Pętnej. Inez zostaje z plecakami pod wiato-przystankiem, a ja na luzie idę zobaczyć Banicę (Баниця), a raczej tereny na których kiedyś się znajdowała. Bo w przeciwieństwie do innych okolicznych osad po niej nie pozostało prawie nic.
Rozciągała się południkowo w dolinie niewielkiego potoku, a współczesna droga w kierunku Bartnego rozcięłaby ją na dwie nierówne części. Stara droga biegnące wzdłuż rzeczki (tak jak dzisiejszy żółty szlak) uczęszczana była przez osoby udające się na targi w Gorlicach. Po przejściu frontu w czasie ostatniej wojny 90% mieszkańców wyjechało do ZSRR, pozostało około 50 osób. Znaleźli się oni między przysłowiowym młotem a kowadłem: UPA ogałacała ich z zapasów (które miały zostać zwrócone po wywalczeniu niepodległej Ukrainy) i urządzała pobór w swe szeregi, a Wojsko Polskie traktowało jak współpracowników banderowców.
W 1946 roku doszło w wiosce do strzelaniny: UPO-wcy, którzy wprosili się na nocleg, zostali zaskoczeni przez Polaków i przy okazji zginęło też kilku Baniczan; pozostałych żołnierze dotkliwie pobili. Rok później wywózki ostatecznie zakończyły historię łemkowskiej wsi.
Drogowskaz przy drodze wskazuje cmentarz wojenny odległy o 3 minuty. Ktoś miał chyba problem z zegarkiem, bo mi dojście zajęło kwadrans, w dodatku na bardzo grząskim szlaku przemoczyłem buty. Ale nekropolia bardzo ładna, tu wreszcie czuć duch Jurkoviča.
To, co oglądamy, to rekonstrukcja - oryginalne elementy zniszczył czas oraz... spychacz podczas rekultywacji łąki. Odbudowano go pod okiem znawców tematu, więc nie ma tutaj fuszerki oraz przekłamań często występujących na galicyjskich miejscach wiecznego spoczynku.
Pochowano na nim 40 żołnierzy rosyjskich (10 znanych z nazwiska) i 12 austro-węgierskich (tylko 3 zidentyfikowano).
Słyszę odgłosy dzwonków i na polu pojawia się stado przeganiane na spędzenie nocy w pobliskich zabudowaniach gospodarczych.
Obok stoi agroturystyka wybudowana w miejscu chatki studenckiej SKPB Lublin, strawionej przez ogień w 1997 roku. I to prawie wszystko, co możemy obejrzeć w Banicy.
Prawie, bowiem za strumieniem przetrwało kilka nagrobków na cmentarzu oraz ruiny czasowni prawosławnej; nijak jednak nie mogłem jest dostrzec, co zresztą nie dziwi, gdyż jest to garść desek przykrytych kawałkiem blachy...
Wracam szlakiem do drogi, gdzie stoi jeszcze jeden większy dom, też chyba z dawnych czasów.
Przez pół godziny nieobecności Neska zdążyła się już porządnie znudzić, na szczęście w ramach pocieszenia miała lekkie przejaśnienia pojawiające się na horyzoncie. Prognoza pogody była optymistyczna: jutro ma wrócić słońce!
Pozostał nam jeszcze ostatni odcinek leśny: szutrowo-błotna droga prowadząca w kierunku przełęczy Małastowskiej.
Docieramy tam już po zmroku. Na znanym cmentarzu nr 60 pali się symboliczny znicz. Po krótkiej przerwie na zdjęcia ruszamy raźnie w kierunku schroniska, gdzie czeka na nas remont .
Autobusem docieram do Gorlic, gdzie czekam na kolejne połączenie. Gorlice tradycyjnie stoją w gigantycznym korku, więc busik się mocno spóźnia; tak naprawdę rozkłady można sobie w d... wsadzić, bo jeszcze nie zdarzyło mi się stąd odjeżdżać punktualnie.
- Ropica Górna - rzucam pakując się po schodkach do środka.
- Gdzie?? - dziwi się kierowca. Przez sekundą przemknęło mi przez myśl, że wszedłem do złego pojazdu.
- Do Ropicy Górnej.
- Aaaa - tym razem zrozumiał.
Wleczemy się prawie jak żółw. Z ciekawości zaglądam na bilet... Wiecie ile kilometrów dzieli Gorlice i Ropicę? Według mapy niecałe 10. Z kolei według przewoźnika... 26,6! Ciekawe jak to wyliczyli, chyba przez Biecz albo Grybów!
Przed godziną 15-tą wychodzę na szarówkę i lekką mżawkę.
Ropica Górna (Ruska; Руська Ропиця) była kiedyś małym centrum naftowym - pod koniec XIX wieku działało w niej kilkanaście spółek wydobywczych. Dzisiaj, po wypędzeniach Akcji Wisła, nie różni się wiele od typowej polskiej wsi. Przy głównej drodze stoją standardowe klocki mieszkalne i tylko drewniana cerkiew grekokatolicka cieszy oko.
Wybudowana na początku XIX wieku, obecnie w rękach rzymskich katolików. Drzwi zamknięte na głucho, więc po zrobieniu zdjęć idę dalej. Za rowem czasem widać jakąś starszą kapliczkę.
Po prawej mijam tartak i dochodzę do mostu nad Sękówką z tablicą informującą, że do 2013 roku stał tam ostatni most na drogach wojewódzkich w Małopolsce. Hmm... w Małopolsce czy w województwie małopolskim? Warto byłoby to sprawdzić. I szczerze mówiąc nie wiem czym się tu chwalić - że postawili nową bezpłciową konstrukcję?
Za mostem stoi nietypowy mostek utwardzony kamieniami, przerzucony nad strumieniem. Prawdopodobnie powstał jeszcze w okresie Wielkiej Wojny i prowadzi do cmentarza wojennego położonego w lesie.
Wąska ścieżka ginie w mokrej trawie, więc wracam na asfalt i odbijam na chwilę w kierunku Bartnego, gdzie wśród grząskich pól widać drugi cmentarz, noszący numer 67 (na niektórych mapach oraz na tablicy w terenie błędnie nosi numer wyższy).
Zaprojektował go wiedeńczyk Hans Mayr (jest autorem niemal wszystkich wojennych nekropolii w okręgu Gorlice). Cmentarz po remoncie i zadbany. Spoczywają na nim austriaccy landwerzyści, głównie Czesi. Zwraca uwagę jeden z nagrobków, na którym jakiś czas temu rodzina postawiła żelazną replikę czapki żołnierskiej.
Cofam się do głównej drogi i spoglądam na zegarek. Kombinowałem, czy nie ruszyć z buta do Małastowa, ale ostatecznie staję na przystanku. Daremnie próbuję złapać stopa - wśród zapadającego zmierzchu i opadów nikt z kierowców wypasionych wozów nie chce się zatrzymać.
Przyjeżdża ten sam autobus, którym i ja jechałem godzinę wcześniej. W środku siedzi już Neska, która dotarła do Gorlic jakiś czas po mnie. Transport publiczny dowozi nas na pętlę w Pętnej (Пантна). Na dworze jest już prawie zupełnie ciemno, tylko pojedyncze latarnie oświetlają najbliższe domostwa.
Zakładamy plecaki i włączamy czołówki. Dobrze, że Inez ma swoją silną lampę, bo moja prawie zdechła. Za każdym razem obiecuję sobie wymienić baterię przed wyjazdem i zawsze zapominam!
Najpierw maszerujemy asfaltem aż do niebieskiego szlaku. Następnie podążamy szeroką leśną drogą, która wyprowadza nas na polany nad Bartnem. Gdzieś w dole widać światełko samotnego gospodarstwa, a intensywny zapach obornika i miny pod nogami sugerują, że mijamy jakąś stodołę.
Po półtorej godzinie dochodzimy do bacówki Bartne. Na zewnątrz widać tylko lampę nad drzwiami.
O tym obiekcie krążą bardzo różnorodne opinie: od zachwytu po przekleństwa. Najwięcej emocji budzi gospodarz. Większość znajomych, którzy do niego zawitali, nie wspominało go zbyt miło. Dla bezpieczeństwa puszczam Neskę przodem, w końcu już tu była i zna teren .
W środku standard, jak to w bacówkach autorstwa Moskały.
Jedzenie jest smaczne i dość tanie (pierwszy raz od dawna spotkałem się z jajecznicą z... 3 jajek ). Noclegi też nie zrujnują. Ale w pokoju zimno, mimo iż kaloryfery gorące. Piździ też w łazience. Ogólnie całe schronisko sprawia wrażenie zaniedbania, jakby nikomu nie zależało, aby coś tam poprawić. I nie jest to zaniedbanie klimatyczne...
Gospodarz z gatunku nieszkodliwych, ale widać, że trochę w swoim uduchowionym świecie. Nie czuć od niego niechęci ani sympatii, po prostu czysta obojętność. I chyba ciut niecierpliwy: gdy Neska zamówiła jedzenie, to ja też musiałem od razu coś wybrać, "bo gotowanie dla jednej osoby jest bez sensu". A jakbym zgłodniał dopiero za chwilę?
Chłód jadalni przerywa rozpalenie kominka - za to zdecydowanie wielki plus dla dzierżawcy!
Nagle otwierają się drzwi i wpada grupa kilku osób. W pierwszej chwili myślałem, że to jacyś wędrowcy, ale oglądając ich czyste i lekkie obuwie oraz pierwsze rozmowy, wyszło, że przyjechali samochodami pod same schronisko. To akurat duży minus - każdy może sobie tutaj podjechać aż pod drzwi i niekoniecznie musi to być osoba z jaką chcielibyśmy się spotkać w obiekcie PTTK.
Wieczorni goście okazali się pochodzić z Krakowa. Podobno żeglarze. Panie prezentowały różne stroje - od sportowych ciuchów, w których można przejść nie tylko kilkanaście metrów, ale i przebiec maraton, po frywolne koszulki z frędzelkami, w sam raz do tańców. Nie jest to ekipa chętna do integracji, więc grzejąc się przy ogniu przysłuchujemy się tylko ich pogawędkom. Najbardziej podobała nam się historia o braciach bliźniakach - idealistach. Chcieli pokoju na świecie i postanowili, że w tym celu udadzą się piechotą do... Korei Północnej. Przed wyruszaniem pozbyli się wszystkich pieniędzy (czyli kilkuset złotych), bo "nie są im potrzebne w ich misji".
- I gdzie doszli? - spytał się najstarszy z Krakowian.
- Do Wieliczki. Zadzwonili do rodziców, aby po nich przyjechali samochodem.
Ja bym to nazwał inaczej niż "idealizm" .
Sobotnia poranna jajecznica w towarzystwie innej grupki, którzy też dotarli w okolice samochodem. Chyba robili GSB w dużych kawałkach.
Na dworze pada. Beskid Deszczowy.
Pierwszy odcinek to droga po śladach ze wczoraj. We mgle stoi rozwalająca się chyża. Gdzieś w dole Bartne, ale go nie widać.
W lesie odbijamy na Główny Szlak Beskidzki. Miejscami paskudnie rozjeżdżony, znowu żołdacy ministra Szyszki postarali się, aby człowiek musiał tonąć w błocie!
Forpoczta wpada dość głęboko, ale nie wygląda na niezadowoloną .
Po wyjściu z lasu mgła się zmniejsza. Jesteśmy na polanie, gdzie kiedyś zaczynała się wieś Wołowiec (Воловец). Ślady po osadnictwie to podmurówka i zdziczałe drzewa owocowe.
Samotny cokół kapliczki.
Wkrótce pojawia się zabudowa, niektóre domy są nadal zamieszkałe.
Przedstawiciele miejscowej fauny.
Pod koniec XIX wieku w Wołowcu mieszkało ponad 800 osób: Łemkowie i nieliczni Żydzi. W okresie międzywojennym większość grekokatolików przeszła na prawosławie. W czasie wojny panował względny spokój, ale po jej zakończeniu ludzie dali się nabrać propagandzie i dobrowolnie wyjechali do ZSRR. Tych, co zostali, wywiozło na Ziemie Wyzyskane polskie wojsko, jednak w czasie odwilży niektórym rodzinom udało się powrócić do Ojcowizny i do dzisiaj w wiosce nadal żyją autochtoni.
Z powodu schizmy tylawskiej konieczna okazała się budowa nowej świątyni dla prawosławnych, jednak prac przy cerkwi nigdy nie ukończono i została rozebrana przez PGR. Więcej szczęścia miał kościół unicki z XVIII wieku. Po wywózkach służył jako obora, ale w latach 60. oddano go ponownie Rusinom i obecnie jest prawosławny.
Na skraju polany wisi sznurek i informacja, że teren prywatny i zakaz wstępu. Ktoś kupił ziemię i... zablokował dojście do cmentarza! Nadal użytkowanego! Co to, #@$%^&, ma być?? Jak ludzie tam się dostają? Innej ścieżki nie widać.
Olewamy system - nikt nie będzie nam grodził dostępu na groby! Widać, że gospodarz już tu ostro się zabawia, bo na trawie leżą dziesiątki pościnanych drzew.
To obrazek wręcz symboliczny: tak umiera polska przyroda.
Nowe nagrobki sąsiadują ze starymi.
Drugi cmentarz, na którym nie chowa się już ludzi, jest porządnie odkrzaczony i tuż obok cerkwi.
Wracamy do wsi i znów do lasu. Zamiast wąskiego szlaku wybieramy szutrówkę przez las, trawersującą górkę zwaną Obszar. Zdecydowanie wolimy dziś Beskid Szutrowy niż Błotny . Na szczęście przestał padać deszcz, więc idzie się dość przyjemnie.
Wkrótce widać kolejną miejscowość - Krzywą (Krywe, Криве).
W Krzywej mieszka dziś niewiele mniej osób niż przed wojną, tyle, że w odróżnieniu od Wołowca, praktycznie tylko ludność napływowa. W 1945 niektórych miejscowych Łemków wcielono do Armii Czerwonej, kilku służyło w UPA (ale podobno tylko jeden z własnej woli). Inny z okolicy zaliczył karierę od partyzanta do komendanta UB, gdzie walczył z ukraińskim podziemiem i skończył jako wisielec z rąk banderowców. Potem historia toczyła się już znajomym biegiem: część ludności wylądowało na Ukrainie, inni na rubieżach Polski Ludowej lub w obozie w Jaworznie. Ostała się jedna rodzina z obywatelstwem amerykańskim, kilka cygańskich i chyba nikomu nie udało się wrócić.
Cerkiew unicką św. św. Kosmy i Damiana wybudowano w 1924, była to już kolejna świątynia w wiosce. Architektonicznie wzorowała się na stylu staroruskim. Od 1947 jest kościołem katolickim.
Współczesne wyznanie można rozpoznać z daleka po banerze szpecącym dzwonnicę. Niektórym się wydaje, że jak powieszą dużą płachtę to bardziej pokażą swoją pobożność.
Za kościołem znajduje się cmentarz wojenny, a właściwie jedna mogiła zbiorowa rosyjskich żołnierzy. Zaprojektowany przez Dušana Jurkoviča wygląda po prostu jak kupa ziemi.
Z kolei na cmentarzu za nowo budowanym domem (zastąpił stary, widoczny na wielu zdjęciach w internecie) stare nagrobki ze wschodnimi krzyżami sąsiadują z nowymi w łacińskich kształtach.
Jest jeszcze dawna plebania, która służy dziś za miniaturową szkołę.
Robi się zimnawo, więc na przystanku dopijamy rozgrzewacza i konsumujemy obiad z kanapek i owoców. Szlajającego się po drodze psa usiłowałem zainteresować wędliną, ale nie był zainteresowany. Najedzony burżuj!
Po zakończeniu postoju kontynuujemy marsz w kierunku przełęczy. Mijamy sporo kapliczek i krzyży: pierwsza spodobałby się prawdziwym patriotom z Marszu Wolności, druga jest w klimatach gay-friendly, natomiast ostatnia kompozycja to chyba najczęściej uwieczniany motyw Krzywej (przyczajonego u dołu kota zobaczyłem dopiero po zgraniu zdjęcia ).
Po kilkuset metrach od ostatnich krzyży łapiemy stopa - para młodych ludzi podwozi nas ze dwa kilometry na rozdroże asfaltowych dróg, którędy dzień wcześniej przyszliśmy z Pętnej. Inez zostaje z plecakami pod wiato-przystankiem, a ja na luzie idę zobaczyć Banicę (Баниця), a raczej tereny na których kiedyś się znajdowała. Bo w przeciwieństwie do innych okolicznych osad po niej nie pozostało prawie nic.
Rozciągała się południkowo w dolinie niewielkiego potoku, a współczesna droga w kierunku Bartnego rozcięłaby ją na dwie nierówne części. Stara droga biegnące wzdłuż rzeczki (tak jak dzisiejszy żółty szlak) uczęszczana była przez osoby udające się na targi w Gorlicach. Po przejściu frontu w czasie ostatniej wojny 90% mieszkańców wyjechało do ZSRR, pozostało około 50 osób. Znaleźli się oni między przysłowiowym młotem a kowadłem: UPA ogałacała ich z zapasów (które miały zostać zwrócone po wywalczeniu niepodległej Ukrainy) i urządzała pobór w swe szeregi, a Wojsko Polskie traktowało jak współpracowników banderowców.
W 1946 roku doszło w wiosce do strzelaniny: UPO-wcy, którzy wprosili się na nocleg, zostali zaskoczeni przez Polaków i przy okazji zginęło też kilku Baniczan; pozostałych żołnierze dotkliwie pobili. Rok później wywózki ostatecznie zakończyły historię łemkowskiej wsi.
Drogowskaz przy drodze wskazuje cmentarz wojenny odległy o 3 minuty. Ktoś miał chyba problem z zegarkiem, bo mi dojście zajęło kwadrans, w dodatku na bardzo grząskim szlaku przemoczyłem buty. Ale nekropolia bardzo ładna, tu wreszcie czuć duch Jurkoviča.
To, co oglądamy, to rekonstrukcja - oryginalne elementy zniszczył czas oraz... spychacz podczas rekultywacji łąki. Odbudowano go pod okiem znawców tematu, więc nie ma tutaj fuszerki oraz przekłamań często występujących na galicyjskich miejscach wiecznego spoczynku.
Pochowano na nim 40 żołnierzy rosyjskich (10 znanych z nazwiska) i 12 austro-węgierskich (tylko 3 zidentyfikowano).
Słyszę odgłosy dzwonków i na polu pojawia się stado przeganiane na spędzenie nocy w pobliskich zabudowaniach gospodarczych.
Obok stoi agroturystyka wybudowana w miejscu chatki studenckiej SKPB Lublin, strawionej przez ogień w 1997 roku. I to prawie wszystko, co możemy obejrzeć w Banicy.
Prawie, bowiem za strumieniem przetrwało kilka nagrobków na cmentarzu oraz ruiny czasowni prawosławnej; nijak jednak nie mogłem jest dostrzec, co zresztą nie dziwi, gdyż jest to garść desek przykrytych kawałkiem blachy...
Wracam szlakiem do drogi, gdzie stoi jeszcze jeden większy dom, też chyba z dawnych czasów.
Przez pół godziny nieobecności Neska zdążyła się już porządnie znudzić, na szczęście w ramach pocieszenia miała lekkie przejaśnienia pojawiające się na horyzoncie. Prognoza pogody była optymistyczna: jutro ma wrócić słońce!
Pozostał nam jeszcze ostatni odcinek leśny: szutrowo-błotna droga prowadząca w kierunku przełęczy Małastowskiej.
Docieramy tam już po zmroku. Na znanym cmentarzu nr 60 pali się symboliczny znicz. Po krótkiej przerwie na zdjęcia ruszamy raźnie w kierunku schroniska, gdzie czeka na nas remont .
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Pudelek nie ma co generalizować większość z wiary uczciwie pracuje prowadząc normalną gospodarkę leśną bo co do tego pana co go wymieniłeś darze podejrzewam takim samym "uczuciem" jak Ty, a co do relacji jak zawsze rzeczowa mozna powiedziec przewodnikowa i czytając całą jak zawsze byłem razem z Wami w tych miejscach . Powtórze sie fajnie że Ci się chce pzdr Rebel .p.s słowo pana co do tego jegomościa z rozmysłem z małej litery pisałem
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
Re: 17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Przyznaję szczerzę, że mam w d... gospodarkę leśną, jeśli prawie za każdym razem rozjeżdżają szlak Latem w Niskim było dokładnie to samo: gdzie wycinka tam burdel na szlaku! Mam wrażenie, że od kilku lat jest gorzej, tzn. tnie się w miejscach, gdzie kiedyś się nie cieło oraz rozpierdziela przy okazji całą okolicę, bo można...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
No nie tylko to
Ale najważniejsze co bys dalej pisał dalej relacje bo czyta sie dobrze i tego nie zaniedbał a co nie daj .....to olewał ja co prawda jak ostatnio wlazłem w tatry to cięzko mi wyjść to tym bardziej czytam relacje z innych terenów ,w końcu jak się ogarne to i moze ja coś skrobnę pzdr rebel
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
Re: 17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Relację będę pisał, bo to pozwala przeżyć przygodę drugi raz, no i ćwiczy pamięć Zresztą piszę je w kilka miejsc (i na bloga), dla samego forum GS bym się nie męczył, bo tu poza zlotami i stałą świętą tematyką typu np. Tatry wszystko obumiera
Więc możesz coś skrobnąć o Tatrach
Więc możesz coś skrobnąć o Tatrach
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: 17-19.11: Beskid Niski, Błotny i Mglisty
Schronisko na Magurze Małastowskiej polecało mi już kilka osób jako bardzo sympatyczne miejsce. No, ale teraz trwa tam remont. Tak wyglądało ono rano...
...a tak wieczorem.
Wskutek owego remontu warunki są ciężkie: dookoła pełno błota, aby wejść trzeba przeskakiwać po deskach albo się taplać. Dotarcie do toalety w błocie po kostki. W łazience brudno, woda leci z prysznica dopiero jak się... kucnie. Z pokoju wychodzi się na korytarz po którym hula wiatr, bowiem wejście na przyszłą werandę nie jest w żaden sposób osłonięte!
Oczywistością jest też brudna jadalnia, w której szaleją miejscowe koty. Na dodatek nie ma gospodarza, tylko jego zastępstwo: sympatyczny i lekko zakręcony facet, już na samym początku zastrzegający, że nie umie gotować, kończą się zapasy, ale "w lodówce chyba mam pierogi". W ogóle najlepiej gdybyśmy mieli własne przyprawy i składniki . Ostatecznie jednak pierogi wyjeżdżają słynną windą z kuchni.
Obiado-kolacji trzeba pilnować przed sierściuchami, gdyż te są mocno wygłodzone: rzucają się na żarcie jak dzikie, ukradły jednego pieroga, w pokoju rozerwały siatkę z moim serem, a jeden kocur już uciekał z kabanosami. W niedzielę rano rzuciły się na... suchy chleb oraz resztki osełki. Może zastępca nie wie, że trzeba je karmić? Koty się zemściły, obsrywając mu pokój
Na szczęście nasz pokój był w miarę normalny, więc z braku innych zajęć znaleźliśmy się w nim dość wcześnie. Wieczór minął na lekturze: ja tradycyjnej z papieru, Inez na wyświetlaczu .
Na niedzielę zapowiadali 8 godzin słońca i rzeczywiście początkowo rano tak wyglądało, ale szybko przyszły chmury! Pieprzeni meteorolodzy...
Z trudem udało się obudzić zastępcę i zamówić jajecznicę. Póki nie skończą remontu (a trwa on już od wiosny i końca nie widać) to schronisko jest bardziej niż spartańskie.
Ruszamy w szary las w kierunku Magury Małastowskiej. Tuż przy szczycie położony jest cmentarz wojenny nr 58. Podobnie jak kilka innych został on jakiś czas temu wyremontowany i prezentuje się całkiem fajnie.
W dół schodzimy czarnym szlakiem "cmentarzowym". W pewnym momencie zaczyna padać śnieg, co niektórzy przyjmują z wielkim entuzjazmem.
W połowie góry znajduje się kolejny cmentarz, tak jak poprzedni zaprojektowany przez Dušana Jurkoviča. Według planów miał być wykonany z drewna, lecz z jakiegoś powodu użyto kamienia. Odnowiło go stowarzyszenie Magurycz.
W kilkunastu mogiłach zbiorowych spoczywają żołnierze austro-węgierscy i rosyjscy. Jednego z poległych - Czecha Emila z Obereigneru - uhonorowano po wojnie dodatkowym krzyżem.
Na kamieniu zachował się napis:
WOLLT IHR DIE HEIMGEGANGENEN
HELDEN EHREN SCHENKT
EUER HERZ DER ERDE
DIE SIE DECKT
czyli
"Jeśli czcić chcecie poległych bohaterów, podarujcie swe serca ziemi, która ich kryje". Ładne.
Gdzieś daleko się przejaśnia.
Dochodzimy do Nowicy (Нoвиця), a konkretnie to do jej przysiółka Przysłupu (Присліп).
Nowica charakteryzuje się stosunkowo dużym procentem Rusinów, którzy wrócili do wiosek po wywózkach, stąd i tablice z nazwą w cyrylicy. Przetrwało tutaj trochę łemkowskich chyż, są stare kapliczki i... kozy.
Obok wiekowych domów wyrastają nowe które zupełnie nie pasują do Beskidu Niskiego: komuś się pomylił z Podhalem...
W centrum Przysłupu zachodzimy na cmentarz oraz pod cerkiew.
Świątynia greckokatolicka powstała w 1756 roku. Początkowo stała niżej, przy potoku, ale potem ją przeniesiono w wyższe miejsce, chroniąc przed powodziami. Kilkukrotnie także przebudowywano. Po Akcji Wisła używana przez rzymskich katolików, a od 1967 znowu jest unicka.
Idziemy dalej podziwiając architekturę. Na niebie się przejaśniło, ale samo słońce niemal cały czas zakrywa jakaś chmura.
W dolnej części wioski stoi kaplica z końca XIX wieku. Obok, przy dawnej unickiej plebanii, ustawiono pomnik Bohdana Antonycza, ukraińskiego poety urodzonego w wiosce. Oraz krzyż z okazji rocznicy chrztu Rusi.
Przy skrzyżowaniu ulokowano sklep, działający w tygodniu przez całą dobę oraz od 1 do 1 w niedzielę.
Przed nami groźnie wyglądające podejście.
Chwila sapania i pocenia i możemy podziwiać z góry okolicę. Miejsce jest widokowe, więc budują się tu nowe domy, część stylizowana na drewniane.
Po drugiej stronie ładnie wygląda pasmo z Kozim Żebrem oraz doliną Regietowa. A jeszcze dalej zasłonięty chmurami Busov.
Przy jednym z domów przyczepił się nas pies. Idzie z nami, czeka, gdy my stoimy. Ewidentnie potrzebuje ludzkiego towarzystwa.
Mijamy przysiółek Oderne (Одерне), który był polską wyspą etniczną na Łemkowszczyźnie. W 1898 hrabina Miłkowska poleciła wybudować katolicki kościółek z drewna. Nie jest tak ładny jak cerkwie, wygląda jak zlepek dwóch budynków. W sumie to prawda, bowiem w 2002 roku przedłużono nawę i dodano nową wieżyczkę, mimo, iż obiekt jest wpisany na listę zabytków.
Dochodzimy do Uścia Ruskiego (Устя Руське), od 1949 noszącego przymiotnik "Gorlickie". Na zakręcie kapliczka.
Pies ciągle nie chce się odczepić. Odpuszcza dopiero przy gospodarstwie, gdzie również latają czworonogi.
Ozdobą Uścia jest cerkiew św. Paraskiewy. Kiedyś udało mi się ją zobaczyć od środka, teraz zamknięta na głucho.
Przy głównym skrzyżowaniu niepoprawny politycznie pomnik. Czy partyzantom Armii Ludowej i rusińskim "ochotnikom" Armii Czerwonej i Wojska Polskiego też grozi rozbiórka? Pewnie tak.
Podczas robienia zdjęć słyszę jakieś okrzyki z przejeżdżającego samochodu. Chyba jacyś genetyczni patrioci, ale co wrzeszczeli nie zrozumiałem. Może po prostu wracali z jakiegoś meczu i darli się z przyzwyczajenia?
Do autobusu mamy jeszcze trochę czasu, więc zostawiam plecak przy Nesce na przystanku i odwiedzam nieodległy cmentarz. Na nekropolii wojennej ktoś wywiesił biało-czerwone flagi... Może myślał, że leżą tam polscy żołnierze??
Groby przystrojono sztucznymi kwiatami, a przy okazji zasłonięto też większość tabliczek i nie widać kto tam leży. Bardzo inteligentne.
Na cmentarzu parafialnym sporo starych grobów. Niektóre z pięknymi fotografiami sprzed lat. Jest też drewniana kaplica pogrzebowa, na której pozostawiono podczas malowania datę budowy.
Teraz pozostaje już tylko czekać na autobus do Krakowa. Kolejna (dla mnie dopiero trzecia) wizyta w Beskidzie Niskim przeszła do historii. Mglista, błotnista, ale i tak fajna .
...a tak wieczorem.
Wskutek owego remontu warunki są ciężkie: dookoła pełno błota, aby wejść trzeba przeskakiwać po deskach albo się taplać. Dotarcie do toalety w błocie po kostki. W łazience brudno, woda leci z prysznica dopiero jak się... kucnie. Z pokoju wychodzi się na korytarz po którym hula wiatr, bowiem wejście na przyszłą werandę nie jest w żaden sposób osłonięte!
Oczywistością jest też brudna jadalnia, w której szaleją miejscowe koty. Na dodatek nie ma gospodarza, tylko jego zastępstwo: sympatyczny i lekko zakręcony facet, już na samym początku zastrzegający, że nie umie gotować, kończą się zapasy, ale "w lodówce chyba mam pierogi". W ogóle najlepiej gdybyśmy mieli własne przyprawy i składniki . Ostatecznie jednak pierogi wyjeżdżają słynną windą z kuchni.
Obiado-kolacji trzeba pilnować przed sierściuchami, gdyż te są mocno wygłodzone: rzucają się na żarcie jak dzikie, ukradły jednego pieroga, w pokoju rozerwały siatkę z moim serem, a jeden kocur już uciekał z kabanosami. W niedzielę rano rzuciły się na... suchy chleb oraz resztki osełki. Może zastępca nie wie, że trzeba je karmić? Koty się zemściły, obsrywając mu pokój
Na szczęście nasz pokój był w miarę normalny, więc z braku innych zajęć znaleźliśmy się w nim dość wcześnie. Wieczór minął na lekturze: ja tradycyjnej z papieru, Inez na wyświetlaczu .
Na niedzielę zapowiadali 8 godzin słońca i rzeczywiście początkowo rano tak wyglądało, ale szybko przyszły chmury! Pieprzeni meteorolodzy...
Z trudem udało się obudzić zastępcę i zamówić jajecznicę. Póki nie skończą remontu (a trwa on już od wiosny i końca nie widać) to schronisko jest bardziej niż spartańskie.
Ruszamy w szary las w kierunku Magury Małastowskiej. Tuż przy szczycie położony jest cmentarz wojenny nr 58. Podobnie jak kilka innych został on jakiś czas temu wyremontowany i prezentuje się całkiem fajnie.
W dół schodzimy czarnym szlakiem "cmentarzowym". W pewnym momencie zaczyna padać śnieg, co niektórzy przyjmują z wielkim entuzjazmem.
W połowie góry znajduje się kolejny cmentarz, tak jak poprzedni zaprojektowany przez Dušana Jurkoviča. Według planów miał być wykonany z drewna, lecz z jakiegoś powodu użyto kamienia. Odnowiło go stowarzyszenie Magurycz.
W kilkunastu mogiłach zbiorowych spoczywają żołnierze austro-węgierscy i rosyjscy. Jednego z poległych - Czecha Emila z Obereigneru - uhonorowano po wojnie dodatkowym krzyżem.
Na kamieniu zachował się napis:
WOLLT IHR DIE HEIMGEGANGENEN
HELDEN EHREN SCHENKT
EUER HERZ DER ERDE
DIE SIE DECKT
czyli
"Jeśli czcić chcecie poległych bohaterów, podarujcie swe serca ziemi, która ich kryje". Ładne.
Gdzieś daleko się przejaśnia.
Dochodzimy do Nowicy (Нoвиця), a konkretnie to do jej przysiółka Przysłupu (Присліп).
Nowica charakteryzuje się stosunkowo dużym procentem Rusinów, którzy wrócili do wiosek po wywózkach, stąd i tablice z nazwą w cyrylicy. Przetrwało tutaj trochę łemkowskich chyż, są stare kapliczki i... kozy.
Obok wiekowych domów wyrastają nowe które zupełnie nie pasują do Beskidu Niskiego: komuś się pomylił z Podhalem...
W centrum Przysłupu zachodzimy na cmentarz oraz pod cerkiew.
Świątynia greckokatolicka powstała w 1756 roku. Początkowo stała niżej, przy potoku, ale potem ją przeniesiono w wyższe miejsce, chroniąc przed powodziami. Kilkukrotnie także przebudowywano. Po Akcji Wisła używana przez rzymskich katolików, a od 1967 znowu jest unicka.
Idziemy dalej podziwiając architekturę. Na niebie się przejaśniło, ale samo słońce niemal cały czas zakrywa jakaś chmura.
W dolnej części wioski stoi kaplica z końca XIX wieku. Obok, przy dawnej unickiej plebanii, ustawiono pomnik Bohdana Antonycza, ukraińskiego poety urodzonego w wiosce. Oraz krzyż z okazji rocznicy chrztu Rusi.
Przy skrzyżowaniu ulokowano sklep, działający w tygodniu przez całą dobę oraz od 1 do 1 w niedzielę.
Przed nami groźnie wyglądające podejście.
Chwila sapania i pocenia i możemy podziwiać z góry okolicę. Miejsce jest widokowe, więc budują się tu nowe domy, część stylizowana na drewniane.
Po drugiej stronie ładnie wygląda pasmo z Kozim Żebrem oraz doliną Regietowa. A jeszcze dalej zasłonięty chmurami Busov.
Przy jednym z domów przyczepił się nas pies. Idzie z nami, czeka, gdy my stoimy. Ewidentnie potrzebuje ludzkiego towarzystwa.
Mijamy przysiółek Oderne (Одерне), który był polską wyspą etniczną na Łemkowszczyźnie. W 1898 hrabina Miłkowska poleciła wybudować katolicki kościółek z drewna. Nie jest tak ładny jak cerkwie, wygląda jak zlepek dwóch budynków. W sumie to prawda, bowiem w 2002 roku przedłużono nawę i dodano nową wieżyczkę, mimo, iż obiekt jest wpisany na listę zabytków.
Dochodzimy do Uścia Ruskiego (Устя Руське), od 1949 noszącego przymiotnik "Gorlickie". Na zakręcie kapliczka.
Pies ciągle nie chce się odczepić. Odpuszcza dopiero przy gospodarstwie, gdzie również latają czworonogi.
Ozdobą Uścia jest cerkiew św. Paraskiewy. Kiedyś udało mi się ją zobaczyć od środka, teraz zamknięta na głucho.
Przy głównym skrzyżowaniu niepoprawny politycznie pomnik. Czy partyzantom Armii Ludowej i rusińskim "ochotnikom" Armii Czerwonej i Wojska Polskiego też grozi rozbiórka? Pewnie tak.
Podczas robienia zdjęć słyszę jakieś okrzyki z przejeżdżającego samochodu. Chyba jacyś genetyczni patrioci, ale co wrzeszczeli nie zrozumiałem. Może po prostu wracali z jakiegoś meczu i darli się z przyzwyczajenia?
Do autobusu mamy jeszcze trochę czasu, więc zostawiam plecak przy Nesce na przystanku i odwiedzam nieodległy cmentarz. Na nekropolii wojennej ktoś wywiesił biało-czerwone flagi... Może myślał, że leżą tam polscy żołnierze??
Groby przystrojono sztucznymi kwiatami, a przy okazji zasłonięto też większość tabliczek i nie widać kto tam leży. Bardzo inteligentne.
Na cmentarzu parafialnym sporo starych grobów. Niektóre z pięknymi fotografiami sprzed lat. Jest też drewniana kaplica pogrzebowa, na której pozostawiono podczas malowania datę budowy.
Teraz pozostaje już tylko czekać na autobus do Krakowa. Kolejna (dla mnie dopiero trzecia) wizyta w Beskidzie Niskim przeszła do historii. Mglista, błotnista, ale i tak fajna .
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"