Cerkwie, dżentelmeni, stopy, wiaty czyli wiosenne Bieszczady i okolice :)

Relacje z górskich wypraw i innych wyjazdów oraz imprez forumowiczów. Ten dział jest przeznaczony dla osób, które chcą opisać swoje relacje i/lub pokazać zdjęcia ze spotkań nie będących Klubowym Zjazdem lub Górską Wycieczką Klubową.

Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy

Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Cerkwie, dżentelmeni, stopy, wiaty czyli wiosenne Bieszczady i okolice :)

Post autor: Pudelek » 19 kwietnia 2018, 16:07

Godzina 1 w nocy. Paskudny dworzec autobusowy w Katowicach. Co można tam robić o tej porze w piątek trzynastego? Wiele mniej lub bardziej ciekawych czynności, ale przede wszystkim wsiadać w autobus jadący w Beskidy Wschodnie, a konkretnie w okolice Bieszczad(ów) :).

Z plecakiem odkryłem je dość późno, bo dopiero ponad dwa lata temu. Od tego czasu staram się tam bywać przynajmniej raz w roku, choć w ubiegłym uczyniłem to jedynie symbolicznie odwiedzając mroźny Łupków. Tej wiosny plan był ambitniejszy, zatem w piątkową noc mkniemy razem z Ecowarriorem na wschód...

Za Rzeszowem następuje tradycyjna przesiadka do innego pojazdu, co zawsze jest koszmarem dla rozbudzonych pasażerów. Wchodząc w próg drugiego busa słyszymy okrzyk:
- Eco, tutaj!
Z fotela cieszy się gęba Tomka, który akurat ma przerwę od pracy na Islandii i także wybiera się w Biesy.

Ostatnia godzina zlatuje bardzo szybko. Mimo, że Tomek miał wychodzić w Sanoku, to czyni to razem z nami dopiero w Zagórzu. Jest po 6-rano, mieliśmy piękny początek dnia, a przed nami cały weekend!
Obrazek

Dziś w planie część krajoznawcza: nie będzie szlaków, napierdzielania w górę i w dół, ale zwiedzanie. Pierwszy interesujący obiekt znajduje się już kilkaset metrów od przystanku - cmentarz żołnierzy radzieckich. Kwatera kryje szczątki około 60 czerwonoarmistów zmarłych w 1944 roku od ran. Niemal wszystkie mogiły są bezimienne.
Obrazek
Obrazek

Dwujęzyczny napis to pewna ciekawostka: WIECZNA SŁAWA BOHATEROM POLEGŁYM W WALKACH ZA WOLNOŚĆ I NIEZAWISŁOŚĆ SOWIECKIEGO ZWIĄZKU. Składnia i słownictwo wygląda na bezpośrednią kalkę z rosyjskiego, w dodatku użyto słowa "sowiecki", które po wojnie wypierano z nazewnictwa z powodu negatywnych skojarzeń i zastępowano "radzieckim". Dziś znowu jest powszechnie używane zwłaszcza przez prawactwo, co pozwala łatwo zidentyfikować poglądy autora danego tekstu ;0.
Obrazek

Żołnierzy pochowano w części istniejącego wcześniej cmentarza unickiego, założonego w XIX wieku - to najmłodsza i jedyna zachowana nekropolia grekokatolicka Zagórza. Choć może te "zachowanie" to na wyrost, bowiem przetrwało dosłownie kilka nagrobków (a ostatni spoczynek odnalazło tu 240 osób).
Obrazek

Największym jest grobowiec miejscowego proboszcza oraz jego małżonki.
Obrazek

Z głównej drogi skręcamy do centrum miasta, mijając zakorkowane skrzyżowanie pełne ludzi spieszących się do pracy. Nas nic nie goni :).
Obrazek
Obrazek

Z mostu widać rozgałęzienie ważnego węzła kolejowego, jaki stanowił w przeszłości Zagórz: na lewo sporadycznie używane tory do Sanoka, na prawo zlikwidowana linia w kierunku Krościenka i Chyrowa.
Obrazek

Na dworcu kolejowym rzadko coś się dzieje...
Obrazek

Ponieważ transport publiczny działa od tego miejsca bardzo słabo, to zakładaliśmy przebyć dzisiejszą trasę autostopem. Okazuje się jednak, że za niedługo pojedzie PKS w kierunku następnej miejscowości, do której chcieliśmy zajrzeć, więc korzystamy z okazji i po krótkim czasie jesteśmy w Tarnawie Górnej (Тернава Горішня). Obok przystanku stoi opuszczona po Akcji Wisła cerkiew Zaśnięcia NMP.
Obrazek

Unici wybudowali ją w 1817 roku, użytkowali do 1947. Na ścianie straszy informacja o groźbie zawalenia, ale drzwi do środka są otwarte. Stropy faktycznie są w fatalnym stanie, więc ostrzeżenie nie było na wiwat...
Obrazek
Obrazek

Od północy przylegała zakrystia, dzisiaj pomazana bohomazami. Smutny widok, zwłaszcza, iż świątynia znajduje się na liście zabytków.
Obrazek
Obrazek

Suniemy wolno drogą odprowadzani zdziwionym wzrokiem uczniów udających się do szkoły. Eco miał tu zaznaczony jakiś ciekawy sklep, ale go nie znaleźliśmy. Po kilkuset metrach odbijamy w bok przy kapliczce z XVIII wieku.
Obrazek

Następny odcinek jest bardzo sielankowy: co prawda z asfaltową nawierzchnią, lecz ruch tutaj znikomy, a z obu stron pofałdowane krajobrazy Gór Sanocko-Turczańskich.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przed kolejną wioską robimy krótki popas na skraju pola, po czym wchodzimy do Czaszyna (Чашин). Jeszcze nie wiemy, że spędzimy tu znacznie więcej czasu, niż byśmy chcieli.
Obrazek

Od tego momentu musimy powrócić do idei autostopu, ale nasze niespodziewane rozmnożenie w postaci Tomka przyniosło też negatywny skutek zmniejszenia szans na okazję. Rozumiemy to wszyscy doskonale, więc postanawiamy się rozdzielić: nasz towarzysz mknie do przodu, my zostajemy z tyłu i liczymy, że spotkamy się gdzieś w następnych wioskach.

Na zegarku ledwo minęła ósma, ale temperatura gwałtownie rośnie. Mamy wrażenie, że to nie kwiecień, a upalne miesiące letnie!
Obrazek
Obrazek

Bez większej nadziei machamy na przejeżdżające samochody, bo i tak chcieliśmy zajrzeć do tutejszej cerkwi, która złośliwie przyczaiła się na samym końcu wsi. Dochodzimy tam już konkretnie zmachani.
Obrazek

Cerkiew św. Mikołaja wybudowano w 1835, ale po powojennych przebudówkach straciła sporo ze swojego pierwotnego stylu. Katolicy kilka lat temu przenieśli się do nowej, bezpłciowej świątyni, a dawny kościół rusiński/ukraiński stał się kaplicą pogrzebową.
Obrazek

Nad kościołami zrzucamy plecaki i zaczynamy na poważnie łapać stopa. Ruch jest raz większy, raz mniejszy, ale generalnie wszyscy mają nas w dupie. Większość pokazuje palcami znienawidzony znak, sugerujący, że jadą tylko kawałek, więc nie opłaca nam się do nich wsiadać! Czyni tak z 80% kierowców, więc chyba wyrosła tutaj jakaś nowa stolica, skoro wszyscy się do niej kierują, ewentualnie ludzie śpią w otaczających Czaszyn lasach!

Mijają minuty, potem kwadranse. Siedzimy na pełnym słońcu, pot leje się z nieba, a mnie zaczyna robić się słabo.
Obrazek

Tomek przysyła nam informację, że z buta doszedł już do Kulasznego, który jest jakieś pięć kilometrów dalej! No, ale on miał lekki plecak...

Nasz optymizm i plany na resztę dnia zaczynają wyparowywać. Co prawda za jakieś dwie godziny ma jechać autobus, jednak to zupełna strata czasu tkwić w Czaszynie!

Przeleciała godzina... Wreszcie chyba po pięciu kwadransach, gdy zaczynałem już kombinować czy nie kłaść się na ziemi albo wypinać zadek, zatrzymuje się biały transporter! Cud! Młody kierowca rozwozi w różne miejsca przedmioty, które mają naprawiać więźniowie (przynajmniej tak zrozumiałem) i często bierze stopowiczów :D.
Obrazek

Szybko połykamy kolejne zakręty, przejeżdżamy obok nowej cerkwi grekokatolickiej, przy której pochowano słynnego Jędrka Połoninę.
Obrazek

Wysiadamy w Szczawnym (Щавне), na krzyżówce. Przekroczyliśmy rzekę Osławę i tym samym znaleźliśmy się w Beskidzie Niskim.
Obrazek

Podchodzimy kawałek do zielonego sklepu, przy którym postawiono wiatę dla smakoszy. Wewnątrz kilku dżentelmenów posiadających nadmiar wolnego czasu. Jeden z nich zrobił sobie właśnie przerwę w pracy. Drugi zna się na wszystkim, wszędzie był. Straszy nas, że w Łupkowie zamknęli knajpę, po czym okazuje się, że miał na myśli inny lokal (który? tego ani ja ani Andrzej nie wiemy).
Obrazek
Obrazek

Towarzystwo cieszy się z piątkowego przedpołudnia. Też bym chciał, ale czuję, że godzina na słońcu w Czaszynie źle odbiła się na moim organizmie: zaczęła mnie napieprzać głowa, straciłem apetyt, siły opuszczają. Nie bardzo mam na cokolwiek ochotę, więc dyskusjom przy wiacie przysłuchuję się z obojętnością.

Zmuszam się do krótkiego spaceru, aby zobaczyć pobliską stację kolejową i jej otoczenie.
Obrazek
Obrazek

Dworzec i okolica były jednym z głównych punktów oporu oddziałów Republiki Komańczańskiej, proklamowanej przez Łemków w listopadzie 1918 roku. Trudno było te formacje nazwać wojskiem, ponieważ mniej niż połowa z kilkuset ludzi miała w ogóle broń, a wśród dowodzących nie znalazł się ani jeden oficer. Polskie jednostki po dwóch miesiącach dość łatwo zajęły ten teren.

W piątek 13-go próżno oczekiwać na peronie przyjazdu pociągu... Na tablicy wywieszono informację, że do maja linia jest zamknięta. Dodano również wielce pocieszające zdanie, iż "najbliższą stacją zatrzymania pociągów pasażerskich jest Zagórz". :P
Obrazek

Zbieramy się pod sklepu, aby kolejne kilka kilometrów podjechać autobusem, który miał być naszą alternatywą, gdybyśmy nie złapali nic w Czaszynie. Lista miejsc do odwiedzenia miała wiele punktów, lecz wiedzieliśmy, że nie damy rady zobaczyć wszystkiego; w zależności od pory dnia, pogody i szybkości przemieszczania się mieliśmy ją na bieżąco korygować.

Piąty postój to Rzepedź (Реп'ядь), a konkretne Rzepedź-Osiedle przy wielkiej pętli bieszczadzkiej. Czuję się tak słabo, iż marzę tylko o tym, aby gdzieś się położyć, lecz Eco mobilizuje mnie do jeszcze jednego wysiłku. Jakoś w sobie krzesam resztki energii i przechodzimy przez drewniany most na Osławie.
Obrazek

W tym miejscu wpada do niej potok Osławka, a sama Osława kilkaset metrów dalej od Osławicy, tworząc granicę Beskidu Niskiego. Po drugiej stronie (tej, w którą podążamy) są - w zależności od przeprowadzonego podziału - albo ponownie Góry Sanocko-Turczańskie albo już Bieszczady. Możliwe także, iż właśnie w Rzepedzi znajduje się trójstyk tych trzech pasm górskich, ale to już trzeba by dokładnie liznąć temat ;).
Obrazek

Za mostem wioska Turzańsk (Туринське), podobnie jak wiele sąsiednich lokowana na prawie wołoskim w XVI wieku. Do czasu wypędzeń niemal wszyscy z kilkuset mieszkańców byli unitami (do tego około 30 żydów i kilku katolików), potem opuszczoną wieś zasiedlili Polacy, ale niektóre łemkowskie rodziny powróciły podczas odwilży gomułkowskiej.

Tu i ówdzie można zobaczyć pobielone stare domy.
Obrazek
Obrazek

Pojawiliśmy się tutaj z powodu pięknej cerkwi św. Michała Archanioła. Z uwagi na jej ogromną wartość zabytkową w 2013 została wpisana na listę UNESCO jako jedna z 16 drewnianych cerkwi regionu karpackiego w Polsce i na Ukrainie.
Obrazek

Świątynię zgodnie z zasadami sztuki ulokowano na wzgórzu. Jej data budowy to lata 1801-1803, nieco później dostawiono dzwonnicę.
Obrazek

Reprezentuje tzw. wschodni (a konkretnie to nawet północno-wschodni) typ cerkwi łemkowskiej: z wolnostojącą dzwonnicą i wszystkimi pomieszczeniami jednakowej wysokości.
Obrazek

Do 1947 roku istniała tu parafia grekokatolicka, następnie przejęli ją "watykaniści". Na początku lat 60. została zamknięta na głucho, ale w 1963 oddano ją prawosławnym, gdyż kościół unicki był w PRL-u prześladowany i w zaniku. Do tej wspólnoty religijnej należy i dzisiaj, co jest w sumie powrotem do źródeł, bowiem pierwsza cerkiew Turzańska istniała jeszcze przed unią brzeską.
Obrazek

Na trawniku kilka grobów, w tym jeden opisany po niemiecku! Może to ktoś z potomków Głuchoniemców - ludności pochodzącej z Rzeszy, kolonizującej te obszary w późnym średniowieczu?
Obrazek
Obrazek

Po obejrzeniu kościoła wracamy do rzeki i nad chłodnym nurtem postanawiamy zrobić sobie przerwę.
Obrazek
Obrazek

Udaje mi się zdrzemnąć na godzinkę i wszelkie złe objawy przechodzą jak ręką odjął. Zmęczenie znika, znów jestem pełen sił na kolejne przygody i tylko ból głowy przeniósł się na Eco ;) (na szczęście tymczasowo).

Miejsce ogólnie jest ładne, choć między kwiatkami i w wodzie pełno śmieci. Zapewne dzieło przyjezdnych...
Obrazek

Musimy cofnąć się do głównej drogi. Nieco wcześniej w asfalcie i wśród trawy widać pordzewiałe szyny: to końcowy fragment Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej. Wybudował go w okresie międzywojennym hrabia Potocki, aby woziła drewno do jego zakładów działających w Rzepedzi. Za komuny połączono ją z główną linią wąskotorówki i turyści mogli wtedy stąd pojechać aż do Majdanu!
Obrazek

Gdy po 1989 roku zakład upadł zamknięto także i kolejkę. Choć w pobliżu funkcjonuje dziś jakiś tartak, to jednak chyba nie ma szans, aby wąskotorówka zaczęła ponownie kursować przez stary most na Osławicy.
Obrazek

Jednego możemy być pewni - po przejściu tej konstrukcji po raz drugi dzisiaj odwiedzamy Beskid Niski ;).

Rzepedź-Osiedle nie ma w sobie nic ciekawego i nie zamierzamy zabawić w nim dłużej. Stajemy pod plastikową wiatą, tym bardziej, iż zaczął wiać mocny wiatr niosący ze sobą pył. Pytanie brzmi: ile tym razem będziemy łapać stopa?
Obrazek

Zaczęło się jak w Czaszynie: wszyscy jadą tylko "miejscowo", ewentualnie pokazują różne inne niezidentyfikowane gesty. Jednak tym razem szczęście nam dopisało - po niecałym kwadransie zatrzymuje się terenówka. W środku wąsaty jegomość i z głośnika na full leci Miłość w Zakopanym. W tym momencie absolutnie nam to nie przeszkadza, a nawet noga drga w rytm przeboju :P.

Nasz dobrodziej podąża aż do Nowego Łupkowa (w międzyczasie dowiedzieliśmy się, iż Tomek już tam dawno dostał się stopem), jednak to dla nas za daleko i za szybko. Myśleliśmy, iż będziemy musieli wysiąść w centrum Komańczy (Команьча), ale zostajemy podwiezieni pod cerkiew Opieki Matki Bożej.
Obrazek

Co prawda kiedyś już ją zwiedzałem, ale to było dekadę temu, a Eco jeszcze jej nie widział. Ta świątynia miała wyjątkowo pecha, bo płonęła dwa razy: najpierw w 1800 roku (po czym odbudowano ją po dwóch latach) i wreszcie w 2006. Ocalała dzwonnica i nagrobki, a także ikonostas (zapewne nie było go w środku). Nowa cerkiew jest dokładną kopią starej, mniej wyrobione oko nawet nie dostrzeże, iż to świeża konstrukcja.
Obrazek

Tak jak w Turzańsku cerkiew wybudowali grekokatolicy, ale w latach 60. utworzono nową parafię prawosławną, do której należeli Rusini, którzy zmienili wyznanie. Tutaj również mieliśmy do czynienia ze stylem łemkowskim północno-wschodnim tzw. bezwieżowym: oprócz Turzańska możemy taką oglądać jedynie w Rzepedzi.
Obrazek

Widok na dolinę Barbarki w kierunku jądra Komańczy. Pogoda ewidentnie zaczyna się psuć, co zresztą zapowiadano w prognozie.
Obrazek

Znów musimy wrócić do szosy wojewódzkiej, ale okolica jest ciekawa, przetrwało nawet kilka chyż łemkowskich.
Obrazek
Obrazek

Inna cerkiew, grekokatolicka, pod tym samym wezwaniem co prawosławna. Ma nietypową architekturę: w 1988 roku na kamiennej podmurówce osadzono drewnianą replikę świątyni (według innych źródeł oryginał) z Dudyńca! Podobno to pierwsza unicka cerkiew konsekrowana w Polsce po ostatniej wojnie.
Obrazek

Przed jednym z bloków pomnik poległych milicjantów, którzy zginęli w zasadzce Narodowych Sił Zbrojnych. Prawdziwi patrioci już się nim zajęli.
Obrazek

Zamierzaliśmy spędzić w Komańczy nieco więcej czasu: zjeść obiad, zrobić jakieś zakupy. Niestety, miejscowość z naszego punktu widzenia jest kompletną pustynią, nie uświadczysz tu ani jednego otwartego lokalu! Reklamują się na folderach, aby przyciągnąć turystów, a na miejscu okazuje się, iż psy tyłkami szczekają!

Nie ma na co czekać, udajemy się na przystanek. Niebo chmurzy się coraz bardziej, spada nawet kilka kropel deszczu. Wyciągamy kciuki do autostopu...

Idzie nieciekawie. Dwukrotnie ktoś się zatrzymuje, ale zaraz potem okazuje się, iż zawraca. Myślimy, co zrobić w razie niepowodzenia? Nasz najbardziej optymistyczny plan zakładał dotarcie na wieczór do Cisnej, wariant minimum to Łupków, do którego jesteśmy w stanie dojść z buta... Ostatecznie postanawiamy poczekać w tym miejscu do godziny 16-tej i dopiero później ruszyć piechotą.

Po około 40 minutach i tuż przed upływem założonego terminu zabiera nas pani mieszkająca w Smolniku :). Suniemy przed siebie mijając m.in. wypadek z udziałem krowy, która nagle wtargnęła na jezdnię. Zdaje się, iż krowa wyszła z tego bez szwanku, natomiast samochód nadawał się do kasacji, a pasażerowie do pomocy medycznej...
Obrazek

Żegnamy się z panią na odbiciu drogi w kierunku Smolnika, niedaleko szutrówki na Nowy Łupków. Gdyby dalej nie udało się złapać okazji, to do "chatki na końcu świata" mamy już blisko.
Obrazek
Obrazek

Przystanek autobusy wygląda bardzo klimatycznie, lecz nawet nie zdążyliśmy zdjąć plecaków, bowiem zatrzymało się kolejne auto, tym razem z turystami!
Obrazek

Zupełnie niespodziewanie okazało się, że jednak będziemy dziś w Cisnej i to o wczesnej porze! Usatysfakcjonowani oglądamy z okien okolice (w końcu na pewno jesteśmy w Bieszczadach ;)), gdzie kiedyś tętniło życie, a teraz głównie rządzi przyroda. Zniknęły też deszczowe chmury.
Obrazek

Cisna (Тісна) pusta jak nigdy. Niby weekend, niby piękna pogoda, jednak przed sezonem. Część knajp jeszcze pozamykana.
Obrazek
Obrazek

Siadamy na obiad w restauracji, która bardzo nawiązuje do beskidzkich klimatów i reklamuje się skandynawskimi trollami. W trakcie posiłku podchodzę zobaczyć pobliski kopiec, na którym znajduje się pomnik. Mimo kolejnej wizyty w Cisnej zwróciłem na niego uwagę pierwszy raz.
Obrazek

Do niedawna nosił on nazwę "Poległym w walce o utrwalenie władzy ludowej". Upamiętniał milicjantów, którzy na wzgórzu mieli swój komisariat i odpierali ataki UPA. Najgroźniejszy z nich miał miejsce w styczniu 1946 roku, kiedy Ukraińcy spalili urząd gminy i szkołę, a także część polskich gospodarstw. Umocnionej pozycji milicji i samoobrony nie zdobyli w boju, ale obrońcy musieli się wycofać, bowiem kończyła się amunicja i nie było szans na przybycie posiłków - dopiero potem banderowcy zniszczyli posterunek (a znowuż według innej wersji odstąpili od oblężenia).
Obrazek

Ruiny komisariatu istniały do 1984., kiedy na ich miejscu wybudowano ów pomnik, rekonstruując częściowo okopy. Oczywiście nie było tu mowy o żadnych utrwalaczach władzy ludowej, bowiem w tych rejonach do MO czy innych służb masowo wstępowali zwykli ludzie, którzy chcieli móc się bronić. Rzeczywistość swoje, polityka swoje. Według genialnej ustawy "dekomunizacyjnej", o której już tyle napisałem, konstrukcja powinna zostać zburzona. A jednak okazało się, że... wystarczyło zmienić tablice! Jakie proste i genialne, a w innych rejonach IPN upiera się, iż takich działań przepisy nie przewidują i koniec!
Obrazek
Obrazek
Póki jeszcze jest jasno gramolimy się do bacówki "pod Honem".
Obrazek
Obrazek

Tam po raz kolejny w ostatnich latach zmieniono dzierżawców. Do bufetu powróciło piwo, za to ceny noclegu poszybowały do 40 złotych! Za zwykłe schroniskowe warunki? Jest tu fajnie, obsługa sympatyczna, a jedzenie smaczne, lecz w dole można przespać się taniej i nie trzeba później człapać pół godziny do schroniska!
Obrazek

Po kąpieli schodzimy do wiochy - celem oczywiście jest "Siekierezada". Z daleka wyglądała na ciemną i już się baliśmy, że ją zamknięto z powodu braku klientów. Na szczęście działa, choć w środku pustawo.
Obrazek
Obrazek

Wyglądało na to, iż wieczór spędzimy na leniwym wychylaniu piwka w dwuosobowym gronie, aż tu nagle zjawił się motocyklista z Mazur i rychło dosiadł nas do ekipy miejscowych dziewczyn. Klimat zrobił się nawet niegrzeczny, pojawiły się kielonki z okazji nieobchodzonych urodzin, swoją obecnością zaszczycił nas nawet największy posuwacz w Cisnej (tak przynajmniej go reklamowano :D), i tylko o tym, że dziś kalendarzowy dzień pechowy, przypomniał smartfon motocyklisty, który... zniknął. Nie wiadomo, czy ktoś go ukradł, czy mu wypadł, gdy wychodził na zewnątrz za rękę z panienką, ale w każdym razie rozpłynął się w powietrzu...

W sobotę wstajemy dość wcześnie, wzbudzając podziw u obsługi bacówki ;). Zestaw śniadaniowy okazał się bardzo smaczny.
Obrazek

Podczas schodzenia do Cisnej zjeżdżający samochód sam zatrzymuje się i proponuje podwózkę: to dobry prognostyk na potem, ponieważ mamy do przejechania jeszcze kilkanaście kilometrów.

W centrum wioski słyszymy warkot motocykla, który kieruje się do "Siekierezady" - ewidentnie nasz wczorajszy współbiesiadnik z Mazur wraca szukać swojego smartfona. Tymczasem my stajemy na wylocie, czekając na okazję.
Obrazek

Ta pojawia się już po jakiś dziesięciu minutach - zabiera nas para turystów, sami zamierzający za chwilę łapać stopa, aby z parkingu dostać się na szlak. Wysadzają nas za Kalnicą (Кальниця), gdzie ledwo zdążyłem zrobić zdjęcie pobliskich mokradeł i już mamy kolejne połączenie: tym razem młoda dziewczyna jedzie do pracy, którą okazuje się znany nam sklep w Wetlinie (Ветлина).
Obrazek

Teoretycznie powinniśmy od razu ruszyć na szlak i cisnąć gdzieś w górę, ale - jak już pisałem - plany miały być modyfikowane w zależności od rozwoju sytuacji. Postanawiamy się więc w spokoju nacieszyć się na werandzie chłodnym piwem. Dołącza potem do nas chłopak z plecakiem i namiotem, stopujący do Wetliny aż z Bełchatowa. Jest pierwszy raz w Bieszczadach, więc wymyślamy trasę, jaką mógłby przebyć w swoim debiucie...
Obrazek

Połoniny świecą się zachęcająco, ale tam się nie wybieramy, uderzać będziemy w drugą stronę.

Naszą górską wędrówkę możemy rozpocząć na szlaku żółtym lub zielonym. Zielony jest krótszy, lecz z drugiej strony wioski, musimy zatem przedreptać przez "śródmieście". Odbijamy się od Domu Turysty PTTK, nieczynny do maja. "Baza Ludzi z Mgły" oczywiście także zamknięta na głucho. Dopiero za mostem znajduje się otwarty sklep, przy którym można zasiąść na zapleczu, co skrzętnie czynimy wykorzystując przepiękną, letnią pogodę.

"Sklep u Zdzicha" - bo taką nosi nazwę - zasługuje na miano kultowego znacznie bardziej niż przereklamowana i skomercjalizowana "Baza". Cytując pewien blog: stanowi punkt zborny i ubojnię przedstawicieli miejscowego establishmentu. Jeszcze nie zdążyliśmy usiąść, a zaczepił nas facet przypominający z twarzy Arkadiusza Jakubika.
- Lubicie poezję śpiewaną? - rzucił.
- Zależy, kto ją śpiewa - odparłem i tak się zaczęło :).
Wojtek okazał się miejscowym poetą, który uraczył nas m.in. piosenką o sklepie, za którym usiedliśmy.
Obrazek

Była gitara, rozmowy o życiu, wreszcie autograf na tomiku, który zakupił Eco (spodobała się zwłaszcza okładka). Szkoda, że nie mogliśmy zostać dłużej...
Obrazek

Dzień powoli uciekał, a nie można było zapomnieć o głównym celu przybycia w Bieszczady - szlakach turystycznych :).
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Cerkwie, dżentelmeni, stopy, wiaty czyli wiosenne Bieszczady i okolice :)

Post autor: Pudelek » 24 kwietnia 2018, 16:03

Górskim celem wyjazdu w Bieszczady było pasmo graniczne w okolicach trójstyku polsko-słowacko-ukraińskiego. Tamtejsze szlaki są znacznie rzadziej uczęszczane niż połonińskie, a dodatkową atrakcją miał być nocleg we wiacie po słowackiej stronie granicy. W przeciwieństwie do polskiej - całkowicie legalny!

Z Wetliny zamierzamy ruszyć zielonym szlakiem, a tu już na samym początku wisi kartka, że skorzystać należy z żółtego! Chyba ich po...ało! Z naprzeciwka schodzi jakiś facet, pytam się go o trasę...
- U góry pełno śniegu - informuje. - A na dole wycinka, ale nie na samej ścieżce.
No to ruszamy!

Lasy są jeszcze gołe, wyglądają bardziej jesiennie niż wiosennie.
Obrazek

Męczymy się mocno podchodząc pod Jawornik (zwany też Sękową). Postanawiamy zrobić sobie tutaj dłuższy postój, podczas którego zapadamy w drzemkę. Wybudza nas z nich spora grupa zorganizowanych turystów z jakiegoś koła. Na wieść o tym, iż zamierzamy dotrzeć do granicy, prawie zaczynają się żegnać.
- Przecież tam śniegu od groma!
Co prawda widzieliśmy z doliny plamy białego na szczytach, ale chyba trochę przesadzają! Zresztą nie mamy wyboru.

Na Jaworniku zaczyna się Bieszczadzki PN. Stoi tu żółta tablica z samymi zakazami. Oddychać jeszcze można?
Obrazek
Obrazek

Dalsza część trasy miała być mniej stroma, ale i tak daje w kość, więc co jakiś czas znów zrzucamy na chwilę plecaki. Mijana okolica wygląda cały czas tak samo: bukowy las bez liści.
Obrazek

Ponieważ z Wetliny wyszliśmy już po południu, więc i wieczór coraz bliżej, co widać po coraz dłuższych cieniach.
Obrazek

Pojawiają się pierwszy objawy śniegu, które wkrótce przechodzą w regularną białą pokrywę. To najgorsza wersja zimowego puchu, na jaką można trafić: ciężka, mokra, zapadająca się!
Obrazek
Obrazek

Zachód zbliża się szybkimi krokami a z tyłu za nami odsłania się Połonina Wetlińska.
Obrazek

Koniec dnia zastaje nas na polanie w okolicach Paprotnej. Trafiliśmy idealnie: cisza i rozległe widoki!
Obrazek
Obrazek

Nad górskie morze mocno wystaje jedna poszarpana grupa, która może być tylko Tatrami! Przejrzystość mamy dziś znakomitą, zatem bardzo dobrze widać szczyty odległe o 160-180 kilometrów! To prawdopodobnie mój rekord dalekich widoków, zdeklasował zimowe Sudety widziane z Baraniej Góry, które oddzielało "tylko" 138 kilometrów ;).
Obrazek
Obrazek

Tatry z tej pozycji oglądamy od słowackiej strony. Oprócz nich cała masa mniejszych i większych pasm - po prawej stronie dolnego zdjęcia Beskid Sądecki także oddalony o ponad 100 kilosów.
Obrazek
Obrazek

Około godziny 20-tej osiągamy granicę na Rabiej Skale (Jarabá skala). Jesteśmy mocno zmęczeni walką ze śniegiem, zaczynają nam też przemakać buty - na takie warunki żadna impregnacja nie pomoże, chyba tylko kalosze.

Z tego co kojarzyłem, to gdzieś w pobliżu powinien być słowacki schron, tyle, że nie pamiętam dokładnej lokalizacji. Przy węźle szlaków znajduje się z kolei tabliczka kierująca do polskiego "deszczochronu".
Obrazek

Zaczynamy schodzić granią w kierunku wschodnim. Schronu nie widać, za to po jakimś czasie widzimy z boku zarys polskiej wiaty, w którym siedzi facet w okolicach pięćdziesiątki i słucha smartfona.
- Jest tu gdzieś ta słowacka útulňa? - pytamy.
- Jest. Dwie godziny stąd pod Czerteżem.
- Dwie godziny? Niee, tu musi być jeszcze jedna.
- O drugiej nie słyszałem, a znam wiele takich bieszczadzkich chatek - odpowiada nieznajomy i czuję, że będą kłopoty.

Przeklinam w duchu fakt, że nie sprawdziłem przed wyjazdem dokładnego położenia tego słowackiego schronu, ale pierwotnie zakładaliśmy, że w ciągu dnia dojdziemy dalej. U Eco na mapie zaznaczono drugą wiatę za pobliskim szczytem, więc postanawiamy jednak jej poszukać.

Ten najbliższy szczyt to Czoło (Čelo). Przed podejściem robimy losowanie, które oczywiście przegrywam i ruszam samotnie bez plecaka wypatrując zaginionej wiaty. Szlak jest tu tak stromy, że prawie dostaję zawału i odpoczywam na każdym słupku granicznym. Mijam górę i zaczynam schodzić, ale naszego celu nadal nie widać!

Zmachany, wściekły i przemoczony wracam do Andrzeja, po czym cofamy się do deszczochronu. Zamiast wypasionej útulňi czeka nas nocleg pod dachem z dziurawymi ścianami! Nasz współlokator - bodajże Mundek - nie dziwi się, że znów nas widzi.

Ze zmęczenia łapią mnie dreszcze, więc bez zbędnych ceregieli wyciągam śpiwór i od razu się do niego pakuję na ławie. Bardzo szybko zasypiam, wkrótce to samo robi i Andrzej, więc na dobranoc nie łyknęliśmy nawet łyka z wybornych trunków, które przytargaliśmy w to miejsce.

Noc jest niespokojna... Mnie ciągle od strony lasu wieje w twarz wiatr. Eco słyszy z ciemności dziwne dźwięki, jakby jakiś czujnik sygnalizował zbliżanie się i oddalanie zwierzyny, przez co potem ma nieprzyjemne sny... Na szczęście żaden niedźwiedź nie postanowił złożyć nam wizyty, choć podczas rozkładania obozowiska całe żarcie zostawiliśmy w plecakach na pokuszenie...

Temperatura spadła do 6 stopni, czyli tragedii nie było, choć w porównaniu z dziennym upałem to różnica bardzo wyraźna.

Z powodu twardych desek budzę się co jakiś czas, aby zmienić pozycję. Czarne jak smoła niebo zaczyna powoli zmieniać swój odcień, potem robi się jeszcze jaśniej. Wschodu słońca nie mieliśmy możliwości stąd zobaczyć, co najwyżej nadejście nowego dnia - niedzieli.
Obrazek
Obrazek

Wstajemy niespiesznie. Poranek upływa nam na rozmowie z Mundkiem, który w Bieszczadach bywa często i dobrze zna okolice, ale inne góry już niekoniecznie. Konsumujemy lekkie śniadanie z dodatkiem czegoś na rozgrzanie ;).
Obrazek
Obrazek

Powietrze powoli się nagrzewa, ale już teraz widać, że to nie będzie taki klarowny dzień jak wczoraj, bowiem od strony słowacko-ukraińskiej nadciągają chmury.
Obrazek

Nogi wsadzam do mokrych butów, które nie miały szans przeschnąć w nocy. Żegnamy się z Mundkiem - on co prawda podąża w tą samą stronę co my, jednak zamierza wyjść później.
Obrazek

Z polany, na skraju której stoi deszczochron, możemy spoglądać na Połoninę Wętlińską, fragment Caryńskiej i Działu.
Obrazek
Obrazek

W drugą stronę Bieszczady słowackie i ukraińskie, czyli Bukovské vrchy i Бещади.
Obrazek

W niektórych miejscach całe połacie kwiatków.
Obrazek

Podejście pod Czoło niemal mnie wczoraj zabiło, teraz człowiek wypoczęty, więc wchodzi się znacznie lepiej. Polana z wiatą zostaje za nami.
Obrazek
Obrazek

Po przekroczeniu szczytu nasza wędrówka nabiera tempa: nie ma tu śniegu i poruszamy się głównie w dół lub po płaskim. Widoków brak, jedyną ciekawostką są pozostałości okopów z okresu Wielkiej Wojny.
Obrazek

Według szlakowskazu do przełęczy pod Czerteżem (sedlo pod Čierťažou) powinniśmy iść godzinę i 45 minut, ale skracamy ten czas o ponad pół godziny. W tym miejscu znajduje się słowacka wiata oraz polski chron. Nie wiem, czy dalibyśmy radę tu dotrzeć w nocy...
Obrazek

No dobrze, ale co się stało z útulňą, której szukaliśmy wczoraj? Wyparowała? To pytanie dręczyło mnie do końca wyjazdu, ale zagadka okazała się banalna do rozwiązania: niedokładnie przed wyjazdem studiowałem mapę :D. Faktycznie w Bieszczadach Słowacy wystawili dwie takie konstrukcje, ale ta druga to nie okolice Rabiej Skały, lecz znacznie bardziej na zachód przy przełęczy nad Roztokami Górnymi. Co prawda - jak już pisałem - na Andrzejowej mapie zaznaczono drugą wiatę za Czołem, ale nie wiemy, czy to błąd autorów, czy faktycznie kiedyś istniała i obróciła się ww wióry?

Schron pod Czerteżem od razu cieszy oko: solidny, pełne ściany, zamykany, z pięterkiem. Jest miejsce na ognisko i źródełko oddalone o kilkaset metrów. Wszystko to rzut beretem od granicznego słupka. Między nim a deszczochronem pół minuty drogi, a dwa zupełnie odmienne światy: tu możesz się legalnie przespać i rozpalić ogień, tam nawet zakaz przebywania po zmroku. Ta polska flora i fauna musi być znacznie bardziej wrażliwa na turystykę niż słowacka!
Obrazek

Jedyny minus to masa śmieci: większość poukładano pod drzewem, ale widać nikomu nie chciało się ich zabrać ze sobą. Zostawione produkty nie pozostawiają wątpliwości z jakiego kraju przyszli turyści.

Zarządzamy długą przerwę na solidne drugie śniadanie (lub wczesny obiad ;)). Do spożycia przygotowano same smakołyki: górnośląski wuszt, tyrolski szpek, wędzona kyjza. Do tego cebula i pierogi, wszystko do smażenia :).
Obrazek
Obrazek

Spędzamy tu dużo czasu, w ruch poszła też fana.
Obrazek
Obrazek

Kolejna część trasy nie będzie już taka łatwa i przyjemna. Po pierwsze - będziemy głównie podchodzić. Po drugie - wkrótce znów pojawi się mokry i ciężki śnieg (mniej więcej od wysokości 1000 metrów n.p.m.).
Obrazek

Na Czeteżu (Čerťaž) spotykamy słowacki szlak schodzący w dolinę, do wioski Nová Sedlica (Новоселиця, Újszék). Według początkowych planów także mieliśmy odwiedzić tą najbardziej wysuniętą na wschód osadę Słowacji, ale praktyka pokazała, że byłoby to karkołomne zadanie: wiele godzin drogi i masakryczne podejście. Życie zawsze weryfikuje takie pomysły, choć w przyszłości i tak chcielibyśmy tam zajrzeć.

Tymczasem idziemy dalej; niebieski szlak graniczny jest o tyle męczący, że nieustannie przemy w górę albo w dół, prawie brak płaskich odcinków. Żadnego kopca nie trawersujemy, musimy zaliczyć każdy szczyt. Tych mamy na swojej drodze cztery, ale zdobycie każdego zabiera wiele sił, bowiem szaro-biała maź stawia ciągły opór! Krótkie odcinki wolne od kopnego śniegu traktujemy jak błogosławieństwo!
Obrazek

Hrubki (Hrúbky) są całkowicie zalesione. Jedynym wyróżnikiem, oprócz tablicy, jest samotny grób radzieckiego porucznika Piotra Gładysza. Na swoje szczęście leży on po słowackiej stronie, więc nie dopadną go barbarzyńcy z IPN-u.
Obrazek

Dwudziestoletni Gładysz pochodził spod Stalino (noszącego obecnie nazwę Donieck) i miał być narodowości ukraińskiej. W październiku 1944 roku dowodził plutonem kompanii ciężkich karabinów maszynowych. Zginął 9 dnia tego miesiąca podczas walk na grani Karpat, być może od węgierskiej kuli, bowiem ten odcinek obsadzali także Madziarzy, będący jeszcze sojusznikami III Rzeszy. Pojawiają się czasem informacje, że został on zestrzelony jako lotnik, ale to prawdopodobnie miejscowa legenda, błędem ma być także nazwisko wykute na pomniku, gdyż w rzeczywistości nazywał się Gładyszew. O takie pomyłki w czasie wojennego chaosu nietrudno.
Obrazek

Gramolimy się dalej. Las nieco rzednie, robi się luźniej i odsłaniają skromne widoki na Rawki. Jezuu, jak to jeszcze daleko!
Obrazek
Obrazek

Kamienna (Kamenná lúka) to obrośnięta roślinnością kupa kamieni. Stąd znowu widać połoniny, a także Bieszczady ukraińskie.
Obrazek
Obrazek

Połonina Równa (Полонина Рівна) zamglona i mocno zaśnieżona. Nie ma co porównywać z wczorajszą widocznością (to ledwie niecałe 40 kilometrów od nas). Na lewo Ostra Hora.
Obrazek

Gdzieś w lesie mijamy... kontener. Ktoś sobie urządził tu garaż? Kolor może wskazywać na słowacką straż graniczną.
Obrazek

Osiągamy Kremenaros (Krzemieniec, Kremenec, Кременець). Najbardziej wysunięty na wschód punkt Słowacji, trójstyk trzech krajów. Tą rolę pełni dopiero od 1945 roku, przedtem Czechosłowacja ciągnęła się znacznie dalej niż współczesna sukcesorka.
Obrazek

Granica słowacko-ukraińska z pomalowanymi słupami. Tamtędy też można zejść do Novej Sedlicy, a według mapy Eco znajduje się kolejna wiata (znów chyba nieistniejąca).
Obrazek

To mój debiut na ukraińskiej ziemi ;).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W czasie postoju pojawia się starszy facet, pierwszy widziany dzisiaj turysta. Chwilę gadamy, po czym robi nam pamiątkowe zdjęcie :).
Obrazek

Plecaki sukcesywnie robią się coraz lżejsze ;).
Obrazek

Pozostało nam ostatnie podejście dzisiejszego dnia, oczywiście poprzedzone zejściem do przełęczy. Cały czas w obrębie polsko-ukraińskiego pasa granicznego.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Śniegu jest miejscami tak dużo, że kamienne słupki są niewidoczne, a ta większe tylko w części. Miejscami można zapaść się po kolana, a nawet i jajka. A tak w ogóle stan słupów zdaje się obrazować kondycję obu krajów:
* ukraińskie są masywne, lecz zaniedbane: tu coś odpada, tam farba się łuszczy, na części nie ma godła i widać tylko dziury po starych śrubach,
* polskie są nowsze i plastikowe, ale puste w środku.
Obrazek
Obrazek

Jedyna ukraińska tablica jaką widzieliśmy: kiedyś od ich strony na trójstyk prowadził szlak, ale raczej go zlikwidowano.
Obrazek

Za przełęczą śnieg zaczyna znikać i podejście na samą połoninę mamy już po trawie :). Mimo, iż ostre, to od razu idzie się lepiej.
Obrazek

Na skraju łąki granica odłącza się od szlaku. Sycimy wzrok panoramą Tarnicy.
Obrazek
Obrazek

Słowackie Biesy. W dolinie majaczy Nová Sedlica.
Obrazek

Ustrzyki Górne. To tam jeszcze mamy zejść??
Obrazek

Wdrapanie się na Wielką Rawkę poszło nam ciut szybciej, niż zakładaliśmy. Na najwyższym (1304 lub 1307 metrów n.p.m.) szczycie pasma granicznego zostawiamy plecaki i na lekko ruszamy w kierunku najbardziej charakterystycznego punktu góry.
Obrazek

Jesteśmy tu sami (nie licząc drugiego i ostatniego turysty spotkanego na naszej drodze). Majestat gór możemy podziwiać bez niepotrzebnego hałasu.
Obrazek

To już za nami. Dawno się tak nie umęczyłem, jak przez ten @%#& mokry śnieg. W buciorach mam rzekę, może nawet wodospad.
Obrazek

W drodze do słupa geodezyjnego, który ustawili jeszcze Austriacy, mijamy... ławeczki. Ktoś je tu wniósł i postawił na skałkach, już na terenie gdzie turyści nie powinni wchodzić.
Obrazek

Chwila odpoczynku i relaksu...
Obrazek
Obrazek

Zostało nam jeszcze zejście z Rawki do doliny Rzeczycy. Zejście bardzo, bardzo strome, do tego częściowo znów w śniegu. Z plecakiem momentami zjeżdżam w dół nie mogąc się zatrzymać. Nie wyobrażam sobie tutaj podejścia z obciążeniem w takich warunkach.
Obrazek
Obrazek

Mniej więcej od połowy trasy (za znakiem straszącym lawinami) szlak łagodnieje i prowadzi przez las.
Obrazek

Ostatni postój uskuteczniamy pod trzecim deszczochronem autorstwa Parku Narodowego. Końcówka ścieżki prowadzi wzdłuż potoku.
Obrazek

Na asfalt wychodzimy krótko po zachodzie słońca. Ruchu na szosie brak, więc nie mamy szans na stopa, zresztą zostało nam już bardzo niedużo do przejścia.
Obrazek

Ustrzyki Górne (Устрики Горішні) witają nas około godziny 20-tej. Zarezerwowałem nocleg w schronisku Kremenaros, dzisiaj jest pierwszy dzień, kiedy mają otwarte po zimowej przerwie. Ceny są niższe niż "pod Honem", ale w obiekcie wieje chłodem, więc nic nam nie wyschnie. Pod prysznicem także nie doczekaliśmy się ciepłej wody, zatem polecam ten przybytek dla morsów i lubiących zimne kąpiele ;). Na pocieszenie dodam, iż w standardowa opłata obejmuje pościel, więc można się obyć bez śpiwora (chyba, że ktoś nie lubi marznąć)...
Obrazek

Przy Kremenarosie zagaduje do nas jakiś facet - Daniel, jak się okazało. On nas zna, my go nie :D. Skąd? Z internetu oczywiście ;). Pozdrawiamy!

Ponieważ bar schroniskowy nie serwuje już jedzenia, to udajemy się do karczmy w centrum wsi. Musieliśmy ściągnąć buty, bo można je było wykręcać i po Ustrzykach maszerujemy jak prawdziwi klapkowicze :D.
Obrazek

W zajeździe drogo, ale przynajmniej coś zjemy, a piwo mają lepsze, niż kremenaroskie sikacze. W schronisku zasypiamy szybko, zmęczenie robi swoje. Ostatni raz tak wykończył mnie śnieg kilka lat temu, gdy wiosną przebijałem się z Wielkiej Raczy na Przegibek... Z drugiej strony to i tak poruszaliśmy się niezłym tempem, bo odejmując postoje na szczytach prawie wszystkie odcinki robiliśmy według prognoz na tabliczkach.

Pobudka wczesna, bo o 5.30. Wolimy wsiąść w pierwszy autobus niż stresować się przy następnym. Ustrzyki jeszcze śpią, przypałętał się tylko jeden gościu, który nerwowo czeka na otwarcie sklepu. Słysząc moje kaszlanie fachowo stwierdza:
- Ooo, za mało się drinkowało.
- Niee, to od mokrych butów - odpowiadam.
- Jasne, jasne - rzuca znawca ;).
Obrazek

Obok przystanku dwie reklamy "bieszczadzkiego piwa", obie tak samo kantujące turystów: BiesCzadowe warzy browar w Raciborzu na zlecenie hurtowni z Rzeszowa, natomiast Uherce Mineralne także w Bieszczadach nie leżą...
Obrazek

Spoglądam na ten szlakowskaz i w głowie rodzi się już pomysł na inną wyprawę w Biesy, kiedyś tam w przyszłości :)...
Obrazek

Przyjeżdża autobus. Na początku pustawy, potem powoli się zapełnia, zaliczamy też niespodziewaną przesiadkę w drodze na Zatwarnicę. Następne połączenia bez problemu, mamy nawet ponad godzinę czasu na piwo w Sanoku.
Obrazek

Kolejna bieszczadzka przygoda dobiegła końca. Męcząca, ale satysfakcjonująca. Inna od wcześniejszych i zapewne także różna od przyszłych. Bo takie są w końcu Bieszczady - poza popularnymi połoninami mają wiele zakątków do zaoferowania :).
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
karausche
Turysta
Turysta
Posty: 1
Rejestracja: 19 stycznia 2017, 18:14
Kontakt:

Re: Cerkwie, dżentelmeni, stopy, wiaty czyli wiosenne Bieszczady i okolice :)

Post autor: karausche » 25 kwietnia 2018, 18:21

Pudelek miło było was spotkać , szkoda tylko że piwka z wami się nie napiłem :cry: . Sam byłem zmęczony 13 godzin w podróży... i twoim tropem z Bereżek do Ustrzyk G. przez Kolibe, Caryce.
Awatar użytkownika
Pudelek
Turysta
Turysta
Posty: 3055
Rejestracja: 23 czerwca 2008, 17:43

Re: Cerkwie, dżentelmeni, stopy, wiaty czyli wiosenne Bieszczady i okolice :)

Post autor: Pudelek » 25 kwietnia 2018, 21:06

Nam również było miło :) Jak wrócilismy do schroniska to tylko szybki lodowaty prysznic i spanie. Eco otworzył se piwo, ale nawet go nie wypił w połowie :D
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
ODPOWIEDZ