GSB
: 22 czerwca 2018, 11:31
Zaczynam od podróży, bo to i daleko i dojazd różnymi i w dodatku nie swoimi środkami komunikacji.
Wtorek 12 czerwca godz 18.45 wychodzę z domu, kieruję się na wschód około 700m do przystanku PKS. około 19 podjeżdża apodus do Opola, wsiadam, bilecik za 7 zeta i po około 45 minutach ląduję na dworcu PKS w Opolu. Pierwsze kroki kieruję do bankomatu, potem do kanjpy pt. "W DECHĘ" gdzie spotykam mojego współgrajka, raczymy się piweczkiem tak do 22 i wyruszam (po czułym pożegnaniu) na dworzec PKP, skąd mam pociąg do Katowic. Pociąg przyjeżdża z 15 minutowyn opóźnieniem, ale w Katowicach jestem na tyle wcześnie, że spokojnie kieruję się na dworzec PKS. Tam czekam do godz. 1.00 i podjeżdża NEOBUS, którym mam jechać do Zagórza. Kolejne drobne wydane. Wsiadam i ... zasypiam. Budzę się parę razy na kilka minut, a na dobre w Rzeszowie. W Zagórzu jesteśmy o czasie. Teraz kolejna przesiadka na ostatni już autobus do Ustrzyk Górnych. Przyjeżdża planowo. Po 2 godzinach jestem w Ustrzykach Górnych. Wędruję szybko w kierunku Wołosatego, bo tu rzadko jeździ komunikacja zorganizowana, ale próbuję coć "złapać" za trzecim razem się udaje i podjeżdżam do Wołosatego. W Wołosatym krajobraz jak po bitwie, wczoraj przeszła nawałnica z gradem i potężną wichurą. Jest pochmurno, ale ciepło. Ruszam w kierunku Przełęczy Bukowskie. Najpierw asfalt, potem asfalt coraz gorszy (dla aut), wreszczie droga szutrowa. Po 2 godzinach dochodzę do Przełęczy.
Po śniadanku (a jest już południe) ruszam w kierunku Halicza. Pogoda taka, że tylko iść, widoki takie sobie, pochmurno... i widać jak gdzieś daleko na Ukrainie leje.
Krótki postój na Haliczu.
I dalej w drogę trawersem w kierunku Przełęczy Goprowskiej. Zaczyna pokrapywać, potem przestaje, nagle patrzę w kierunku południowo-wschodnim, a tam ... ściana wody zbliża się w moim kierunku. Elektronika w plecak, kurtka na grzbiet, kondon na plecak i wio w kierunku wiaty.
Ulewa szybko mija. Ale błoto zostaje. Zaczynają się schody tarnicowe, qrde, ta Tarnica jest oschodowana z każdej strony, na szczyt do skupiska krzyży są też schody, a od przełęcy w kierunku Szerokiego Wierchu również, Idzie się nawet nieźle, ale.. szerokość między schodami jest nierówna *teren( więc czasami trzeba zrobić dwa kroki do następnego schodka.
Lekka sjesta na przełęczy, szczyt Tarnicy odpuszczam (GSB nie idzie przez szczyt) i kieruję się na Szeroki Wierch i dalej do Ustrzyk. Zrobiło się okno pogodowe, więc kilka fotek w kierunku Tarnicy i Wołosatego.
.
Błoto, ślisko, trzeba uważać, czasami pokrapuje, ale po ustalonym czasie docieram do Ustrzyk. Organizuję nocleg w pierwszej napotkanej możliwości. Prysznic i na jakiś spóźniony obiad.
Wracając z "mokrej kolacji" łapie mnie kolejna fala deszczu, która trwa do rana, rano jeszcze nieźle kropi. Prognoza w telefonie też nie jest zachęcająca, więc podobnie: wszystko zabezpieczone do plecaka i krokiem żwawym na Caryńską. Powoli w deszczu zdobywam, mijam, schodzę do Brzegów. Tu pobieranie opłat działa (w Ustrzykach zamknięte na głucho), a ja dalej na Wetlińską. Wchodzę po 2 godzinach, znowu trochę schodów, ale tym razem przydatne, ze względu na błoto podeszczowe. Herbata w Chatce Puchatka. Jakby przestawało padać. Ale aparat dopiero wyciągam na Przełęczy Orłowicza. Kruka nie dokarmiałem, ale inni tak (o dziwo było paru takich samych durniów)
Smerek znowu w chmurach, przy schodzeniu znowu deszcz. Dochodzę potwornie wykończony do mety dnia dzisiejszego czyli miejscowości Smerek. Obiadek, zupka chmielowa, prysznic i wyrko. Jutro Okrąglik. Zobaczymy.
cdn...
Wtorek 12 czerwca godz 18.45 wychodzę z domu, kieruję się na wschód około 700m do przystanku PKS. około 19 podjeżdża apodus do Opola, wsiadam, bilecik za 7 zeta i po około 45 minutach ląduję na dworcu PKS w Opolu. Pierwsze kroki kieruję do bankomatu, potem do kanjpy pt. "W DECHĘ" gdzie spotykam mojego współgrajka, raczymy się piweczkiem tak do 22 i wyruszam (po czułym pożegnaniu) na dworzec PKP, skąd mam pociąg do Katowic. Pociąg przyjeżdża z 15 minutowyn opóźnieniem, ale w Katowicach jestem na tyle wcześnie, że spokojnie kieruję się na dworzec PKS. Tam czekam do godz. 1.00 i podjeżdża NEOBUS, którym mam jechać do Zagórza. Kolejne drobne wydane. Wsiadam i ... zasypiam. Budzę się parę razy na kilka minut, a na dobre w Rzeszowie. W Zagórzu jesteśmy o czasie. Teraz kolejna przesiadka na ostatni już autobus do Ustrzyk Górnych. Przyjeżdża planowo. Po 2 godzinach jestem w Ustrzykach Górnych. Wędruję szybko w kierunku Wołosatego, bo tu rzadko jeździ komunikacja zorganizowana, ale próbuję coć "złapać" za trzecim razem się udaje i podjeżdżam do Wołosatego. W Wołosatym krajobraz jak po bitwie, wczoraj przeszła nawałnica z gradem i potężną wichurą. Jest pochmurno, ale ciepło. Ruszam w kierunku Przełęczy Bukowskie. Najpierw asfalt, potem asfalt coraz gorszy (dla aut), wreszczie droga szutrowa. Po 2 godzinach dochodzę do Przełęczy.
Po śniadanku (a jest już południe) ruszam w kierunku Halicza. Pogoda taka, że tylko iść, widoki takie sobie, pochmurno... i widać jak gdzieś daleko na Ukrainie leje.
Krótki postój na Haliczu.
I dalej w drogę trawersem w kierunku Przełęczy Goprowskiej. Zaczyna pokrapywać, potem przestaje, nagle patrzę w kierunku południowo-wschodnim, a tam ... ściana wody zbliża się w moim kierunku. Elektronika w plecak, kurtka na grzbiet, kondon na plecak i wio w kierunku wiaty.
Ulewa szybko mija. Ale błoto zostaje. Zaczynają się schody tarnicowe, qrde, ta Tarnica jest oschodowana z każdej strony, na szczyt do skupiska krzyży są też schody, a od przełęcy w kierunku Szerokiego Wierchu również, Idzie się nawet nieźle, ale.. szerokość między schodami jest nierówna *teren( więc czasami trzeba zrobić dwa kroki do następnego schodka.
Lekka sjesta na przełęczy, szczyt Tarnicy odpuszczam (GSB nie idzie przez szczyt) i kieruję się na Szeroki Wierch i dalej do Ustrzyk. Zrobiło się okno pogodowe, więc kilka fotek w kierunku Tarnicy i Wołosatego.
.
Błoto, ślisko, trzeba uważać, czasami pokrapuje, ale po ustalonym czasie docieram do Ustrzyk. Organizuję nocleg w pierwszej napotkanej możliwości. Prysznic i na jakiś spóźniony obiad.
Wracając z "mokrej kolacji" łapie mnie kolejna fala deszczu, która trwa do rana, rano jeszcze nieźle kropi. Prognoza w telefonie też nie jest zachęcająca, więc podobnie: wszystko zabezpieczone do plecaka i krokiem żwawym na Caryńską. Powoli w deszczu zdobywam, mijam, schodzę do Brzegów. Tu pobieranie opłat działa (w Ustrzykach zamknięte na głucho), a ja dalej na Wetlińską. Wchodzę po 2 godzinach, znowu trochę schodów, ale tym razem przydatne, ze względu na błoto podeszczowe. Herbata w Chatce Puchatka. Jakby przestawało padać. Ale aparat dopiero wyciągam na Przełęczy Orłowicza. Kruka nie dokarmiałem, ale inni tak (o dziwo było paru takich samych durniów)
Smerek znowu w chmurach, przy schodzeniu znowu deszcz. Dochodzę potwornie wykończony do mety dnia dzisiejszego czyli miejscowości Smerek. Obiadek, zupka chmielowa, prysznic i wyrko. Jutro Okrąglik. Zobaczymy.
cdn...