3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Ze względu, że tegoroczny urlop musieliśmy spędzić z naszą sunią szukaliśmy miejsca, gdzie można wędrować z pieskiem i padło na Beskid Niski. Nigdy nie byliśmy we wschodniej części tego pasma. Spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na podbój nie znanych nam szlaków. Beskid Niski jest najniższą częścią łańcucha Karpackiego. Ze względu na znaczny obszar i zróżnicowanie krajobrazu Beskid Niski dzieli się na kilka części. My na nasze wycieczki wybraliśmy pasmo Bukowicy, Beskid Dukielski i Góry Grybowskie ( zach. część Beskidu Niskiego). Jadąc do Komańczy uwagę naszą zwróciła stojąca na niewysokim wzgórzu cerkiew (ten teren "bogaty jest w te obiekty"). Zabytkowa cerkiew p w. Zaśnięcia Matki Boskiej w Szczawnem została wzniesiona w 1889 r. Równolegle wybudowano drewnianą dzwonnicę.
Cerkiew okala cmentarz. Świątynia była zamknięta bo i godzina zbyt wczesna na zwiedzanie.
Wracamy do samochodu i jedziemy do wspomnianej Komańczy. Zostawiamy auto na parkingu i maszerujemy na przystanek autobusowy. Chcemy dojechać do Wisłoka Wielkiego. A tu okazuje się, że autobus odjechał przed chwilą. Zostaje nam tylko łapanie stopa. I to dopiero była niespodzianka, gdy za pierwszym machnięciem zatrzymał się samochód. Za kierownicą siedziała młoda kobieta i z uśmiechem na twarzy spytała się dokąd państwo chcą jechać ? Z rozmowy okazało się, że ta miła Pani przeprowadziła się z rodziną w te strony z Warszawy. Porzucając miejskie życie wybrała ciszę i czyste powietrze. Na nasze pytanie, czy nie żałuje odpowiedziała, że była to jedna z najlepszych decyzji w jej życiu. Uprzedziła nas też, żebyśmy uważali na misie (matka z młodymi), które są widywane w okolicy. Po miłej konwersacji wysiedliśmy w Wisłoku nieopodal cerkwi. Na niewielkim wzniesieniu przy żółtym szlaku stoi wybudowana w latach 1850-1854 greckokatolicka cerkiew. A murowana dzwonnica - brama w 1902r.
Obecnie kościół rzymskokatolicki p w. Św. Onufrego. Świątynia jest remontowana. Schodzimy asfaltem do krzyża i kapliczki polnej. Stąd rozpoczynamy wycieczkę na Tokarnię (778 m).
Szlak prowadzi przez łąki, drogą asfaltową i ubitą do Przełęczy pod Tokarnią.
Tutaj dochodzą czerwone znaki GSB. Ten odcinek szlaku jest dość widokowy, tylko my akurat nie mieliśmy dobrej przejrzystości.
Po około 20 minutach zdobywamy najwyższą kulminację długiego grzbietu Bukowicy zwieńczoną stacją przekaźnikową.
Spoglądamy m in. na Pogórze Bukowskie i majaczące Bieszczady. Chwilę odpoczywamy i ruszamy w drogę ku wsch. poprzez zbocza kopy szczytowej.
Szlak wiedzie nas do Przybyszowa nieistniejącej już wsi, która w 1898 r. liczyła 62 domy i 393 mieszkańców. Była to szlachecka własność i należała do rodu Ściborów-Rylskich. W 1939 r Przybyszów zamieszkiwało 490 mieszkańców, z czego 185 było wyznania greckokatolickiego (Łemkowie), a 5 mojżeszowego.
Wieś przestała istnieć po II wojnie św. Cała ludność została wysiedlona i nie powróciło tu już osadnictwo. Po 1947 r rozebrano budynki, które nie zniszczyła wojna (domy i cerkiew). Nie ma już chyży łemkowskich, jedynie pozostał jeszcze stary cmentarz, zarastające lasem pola i drzewa owocowe.
Nawisem mówią Dorotka stwierdziła, że dobre jabłuszka rodzi ta opuszczona ziemia. Przechodzimy obok Chaty w Przybyszowie, która oferuje 10 miejsc noclegowych.
Za potokiem schodzimy z drogi i zaczynamy podchodzić na Kamień (717m). Spośród drzew wyłaniają się wychodnie piaskowcowe. Idziemy dalej przez małe siodełko i łąki na widokowy grzbiet. Osiągamy Wahlowski Wierch (666m).
Przysiadamy na chwilę na trawie, jest to fajne miejsce żeby zjeść prowiant. Po odpoczynku delikatnie schodzimy na przełęcz i trawersujemy wschodnie stoki Hrunia. Idziemy leśną drogą, dalej łagodnie schodzimy grzbietem Birczy do schroniska PTTK - Leśna Willa.
Schronisko mieści się w pięknej starej willi z lat 30 ubiegłego wieku. Szlak spod schroniska prowadzi drogą i po chwili skręca w lewo. My natomiast leśną dróżką podchodzimy do figury Matki Bożej Leśnej.
Różne powieści są związane z figurą i wiadomo, że stoi w leśnym zaciszu od ponad 90 lat. W latach 50 tych XX wieku miejsce to często odwiedzał internowany w pobliskim klasztorze Sióstr Nazaretanek ksiądz prymas Stefan Wyszyński. Ciekawe miejsce na trasie naszej wycieczki. Postanawiamy jeszcze zajść do klasztoru. Dróżką Prymasa Tysiąclecia dochodzimy do położonego na stoku Birczy Klasztoru Sióstr Nazaretanek. W sierpniu 1929 r rozpoczęto budowę klasztoru na działce ofiarowanej Zgromadzeniu przez Stanisława Potockiego. Budowa trwała 2 lata. Obiekt wybudowany został w stylu szwajcarskim i miał służyć jako dom wypoczynkowy dla sióstr w celu podratowania zdrowia.
W 1931 r siostry nazaretanki wprowadziły się tu na stałe. Gościli tu m in. premier RP Kazimierz Bartel, ks. Karol Wojtyła podczas wędrówki ze studentami po Beskidach i wspomniany wcześniej Prymas Polski Stefan Wyszyński.
W klasztorze mieści się Izba Pamięci Kardynała. Bardzo miło będziemy wspominać zwiedzanie klasztoru, a to dlatego, że trafiliśmy na przesympatyczną siostrę Różę. Pierwsza do klasztoru weszła Dorotka, ja z Funią miałem na nią czekać. Duże było moje zdziwienie jak po chwili zobaczyłem Dorotkę, która wołała mnie. Jak się okazało pełniąca tego dnia dyżur wspomniana siostra Róża była ogromnym przyjacielem zwierząt. Dlatego mogliśmy razem z Funią wejść do klasztoru. Dowiedzieliśmy się, że siostra również ma pieska (dużego), który pomaga jej w dogoterapi. Zwiedzających było sporo, ale to z nami s. Róża spędziła sporo czasu oprowadzając i opowiadając nam m in. o prymasie i pracach sióstr. Dostaliśmy też pamiątki. Dzień zbliżał się ku końcowi, a przed nami jeszcze zejście do Komańczy. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Daliowej. Cdn..
Galeria - dzień pierwszy
Cerkiew okala cmentarz. Świątynia była zamknięta bo i godzina zbyt wczesna na zwiedzanie.
Wracamy do samochodu i jedziemy do wspomnianej Komańczy. Zostawiamy auto na parkingu i maszerujemy na przystanek autobusowy. Chcemy dojechać do Wisłoka Wielkiego. A tu okazuje się, że autobus odjechał przed chwilą. Zostaje nam tylko łapanie stopa. I to dopiero była niespodzianka, gdy za pierwszym machnięciem zatrzymał się samochód. Za kierownicą siedziała młoda kobieta i z uśmiechem na twarzy spytała się dokąd państwo chcą jechać ? Z rozmowy okazało się, że ta miła Pani przeprowadziła się z rodziną w te strony z Warszawy. Porzucając miejskie życie wybrała ciszę i czyste powietrze. Na nasze pytanie, czy nie żałuje odpowiedziała, że była to jedna z najlepszych decyzji w jej życiu. Uprzedziła nas też, żebyśmy uważali na misie (matka z młodymi), które są widywane w okolicy. Po miłej konwersacji wysiedliśmy w Wisłoku nieopodal cerkwi. Na niewielkim wzniesieniu przy żółtym szlaku stoi wybudowana w latach 1850-1854 greckokatolicka cerkiew. A murowana dzwonnica - brama w 1902r.
Obecnie kościół rzymskokatolicki p w. Św. Onufrego. Świątynia jest remontowana. Schodzimy asfaltem do krzyża i kapliczki polnej. Stąd rozpoczynamy wycieczkę na Tokarnię (778 m).
Szlak prowadzi przez łąki, drogą asfaltową i ubitą do Przełęczy pod Tokarnią.
Tutaj dochodzą czerwone znaki GSB. Ten odcinek szlaku jest dość widokowy, tylko my akurat nie mieliśmy dobrej przejrzystości.
Po około 20 minutach zdobywamy najwyższą kulminację długiego grzbietu Bukowicy zwieńczoną stacją przekaźnikową.
Spoglądamy m in. na Pogórze Bukowskie i majaczące Bieszczady. Chwilę odpoczywamy i ruszamy w drogę ku wsch. poprzez zbocza kopy szczytowej.
Szlak wiedzie nas do Przybyszowa nieistniejącej już wsi, która w 1898 r. liczyła 62 domy i 393 mieszkańców. Była to szlachecka własność i należała do rodu Ściborów-Rylskich. W 1939 r Przybyszów zamieszkiwało 490 mieszkańców, z czego 185 było wyznania greckokatolickiego (Łemkowie), a 5 mojżeszowego.
Wieś przestała istnieć po II wojnie św. Cała ludność została wysiedlona i nie powróciło tu już osadnictwo. Po 1947 r rozebrano budynki, które nie zniszczyła wojna (domy i cerkiew). Nie ma już chyży łemkowskich, jedynie pozostał jeszcze stary cmentarz, zarastające lasem pola i drzewa owocowe.
Nawisem mówią Dorotka stwierdziła, że dobre jabłuszka rodzi ta opuszczona ziemia. Przechodzimy obok Chaty w Przybyszowie, która oferuje 10 miejsc noclegowych.
Za potokiem schodzimy z drogi i zaczynamy podchodzić na Kamień (717m). Spośród drzew wyłaniają się wychodnie piaskowcowe. Idziemy dalej przez małe siodełko i łąki na widokowy grzbiet. Osiągamy Wahlowski Wierch (666m).
Przysiadamy na chwilę na trawie, jest to fajne miejsce żeby zjeść prowiant. Po odpoczynku delikatnie schodzimy na przełęcz i trawersujemy wschodnie stoki Hrunia. Idziemy leśną drogą, dalej łagodnie schodzimy grzbietem Birczy do schroniska PTTK - Leśna Willa.
Schronisko mieści się w pięknej starej willi z lat 30 ubiegłego wieku. Szlak spod schroniska prowadzi drogą i po chwili skręca w lewo. My natomiast leśną dróżką podchodzimy do figury Matki Bożej Leśnej.
Różne powieści są związane z figurą i wiadomo, że stoi w leśnym zaciszu od ponad 90 lat. W latach 50 tych XX wieku miejsce to często odwiedzał internowany w pobliskim klasztorze Sióstr Nazaretanek ksiądz prymas Stefan Wyszyński. Ciekawe miejsce na trasie naszej wycieczki. Postanawiamy jeszcze zajść do klasztoru. Dróżką Prymasa Tysiąclecia dochodzimy do położonego na stoku Birczy Klasztoru Sióstr Nazaretanek. W sierpniu 1929 r rozpoczęto budowę klasztoru na działce ofiarowanej Zgromadzeniu przez Stanisława Potockiego. Budowa trwała 2 lata. Obiekt wybudowany został w stylu szwajcarskim i miał służyć jako dom wypoczynkowy dla sióstr w celu podratowania zdrowia.
W 1931 r siostry nazaretanki wprowadziły się tu na stałe. Gościli tu m in. premier RP Kazimierz Bartel, ks. Karol Wojtyła podczas wędrówki ze studentami po Beskidach i wspomniany wcześniej Prymas Polski Stefan Wyszyński.
W klasztorze mieści się Izba Pamięci Kardynała. Bardzo miło będziemy wspominać zwiedzanie klasztoru, a to dlatego, że trafiliśmy na przesympatyczną siostrę Różę. Pierwsza do klasztoru weszła Dorotka, ja z Funią miałem na nią czekać. Duże było moje zdziwienie jak po chwili zobaczyłem Dorotkę, która wołała mnie. Jak się okazało pełniąca tego dnia dyżur wspomniana siostra Róża była ogromnym przyjacielem zwierząt. Dlatego mogliśmy razem z Funią wejść do klasztoru. Dowiedzieliśmy się, że siostra również ma pieska (dużego), który pomaga jej w dogoterapi. Zwiedzających było sporo, ale to z nami s. Róża spędziła sporo czasu oprowadzając i opowiadając nam m in. o prymasie i pracach sióstr. Dostaliśmy też pamiątki. Dzień zbliżał się ku końcowi, a przed nami jeszcze zejście do Komańczy. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Daliowej. Cdn..
Galeria - dzień pierwszy
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Noclegi mieliśmy zamówione w agroturystyce "Nasz dom" w Daliowej. Wieś położona jest przy skrzyżowaniu dróg z Tylawy do Komańczy i do Rymanowa. Po kilku godzinnej podróży i dwudziesto-paro kilometrowej wycieczce ułożyliśmy się do snu dość wcześnie. Rano pogoda nie nastrajała do wędrowania. Okolicę zalała mgła. Decydujemy z Dorotką, że skrócimy szlak, który mieliśmy na dzisiaj zaplanowany. Jedziemy do Lipowiec (mieliśmy tu przejść). Po drodze mijamy urocze kapliczki.
Zwłaszcza jedna zasługuje na większą uwagę. Kaplica na Łamańcach z pięknym malowidłem ściennym i starą figurą ukrzyżowanego zbawiciela.
Jak podanie głosi na tym miejscu, gdzie obecnie stoi kapliczka stał pierwszy jaśliski kościół zbudowany w średniowieczu (jeszcze przed lokowaniem). Mgła zaczęła opadać, ale pokazujące się niebo nie wróżył nic dobrego. Na szlak wychodzimy z Lipowiec.
Pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą z 1527 r. Wieś położona przy trakcie handlowym szybko rozwijała się. W 1880 r. mieszkało tu 560 osób. Dzieje wsi były burzliwe. W 1657r. wojska Rakoczego przeszły przez Lipowiec niszcząc, paląc i rabując go. Dwa wieki później w 1849r. przez te ziemie przetoczyły się wojska carskie spiesząc na pomoc Austrii w stłumieniu powstania węgierskiego. Podczas I wojny św. pobliska góra Kamień była miejscem walk. Wieś kilkukrotnie przechodziła z rąk do rąk. Podczas II wojny św. w wyniku ciężkich walk zniszczeniu uległo kilkadziesiąt gospodarstw. Mieszkańcy tracąc kolejny raz dobytek ulegli agitacji Radzieckiej Komisji Przesiedleńczej i wyjechali do Związku Radzieckiego. Pozostałe domostwa spaliła w 1946 r. sotnia Hrynia. Z tej zawieruchy ocalały cerkiew i 3 budynki. Opuszczoną dolinę zajęło Państwowe Gospodarstwo Rolne, które działało do 80 lat ub. wieku. Nie ma już łemkowskiej wsi. Zostały jedynie zielone łąki otoczone zalesionymi wzniesieniami. Zostawiamy samochód na rozdrożu obok gospodarstwa agroturystycznego "Ostoja".
Wyruszamy na szlak. I już na początku drogi mijamy stary, oczywiście zarośnięty cmentarz (szkoda, że nawet trawy nikt nie skosi). Na ten temat porozmawiamy później z Panią z informacji turystycznej.
Idziemy ubitą drogą obok zabudowań dawnego PGR'u
do skrzyżowania szlaków, gdzie stoi szałas - Biwakowanie.
Skręcamy w drogę asfaltową. Na każdym szlaku straszą spotkaniem z misiem, nam się nie udała spotkać żadnego.
Przed nami wybiegł z gęstwiny lasu jelonek i niezdecydowany stanął.
Po chwili okazało się, że czekał na mamę, która była przyczajona w krzakach. Wnet obydwoje czmychnęli w zarośla. Maszerujemy do miejsca, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna leśny szlak. Z otwartego terenu weszliśmy w las w samą porę. Zaczął padać deszcz. My mieliśmy nad sobą zielony parasol, który doskonale chronił nas przed kapuśniaczkiem. Czasami tylko kropelka musnęła nas po twarzy. Dochodzimy do tabliczki, której napis głosi, że jesteśmy na terenie Rezerwatu Przyrody "Kamień nad Jaśliskami". Rezerwat powstał 2000 r. i ma m in. za zadanie chronić naturalną buczynę karpacką. Obejmuje on zbocza i partie szczytowe Kamienia. Podchodzimy granicznym szlakiem. Po kilkunastu minutach zdobywamy pierwszy ze szczytów Kamienia. Kamień (Bieszczad) jest to rozłożysta, dwuwierzchołkowa góra o spłaszczonej wierzchowinie szczytowej i stromo opadających zboczach.
Gór o nazwie Kamień w Beskidzie Niskim i na przyległych Pogórzach jest wiele, dlatego ten Kamień ma przydawkę "nad Jaśliskami", co pozwala go odróżnić od innych.Pstrykamy fotki polanki, gdzie stoją dwie tabliczki Polska i Słowacka oznaczające szczyt Kamień - 857 m. Idziemy na drugą kopułę szczytową, która w całości należy do Polski. Za znakami dochodzimy do stosu kamieni i tabliczki - Kamień 859 m.
I jak to w Beskidzie Niskim często bywa obydwa szczyty są zalesione. Kilkanaście metrów na zachód stoi krzyż, który upamiętnia wędrówkę Jana Pawła II po tym terenie.
Deszczyk nie daje o sobie zapomnieć, dlatego dość szybko wracamy do żółtej ścieżki, którą schodzimy do Lipowiec. Rzeźbę tego terenu wzbogacają skalne ściany, które są wynikiem ludzkiej działalności. Ścieżka prowadzi blisko krawędzi wyrobisk po trzech kamieniołomach, porośniętych lasem. Kamieniołomy powstały w okresie świetności pobliskich Jaślisk.
Mieszkańcy okolicznych wsi mieli obowiązek zwożenia kamienia do Jaślisk na budowę murów miejskich. Wspomnianą ścieżką wracamy do samochodu. Ostatni odcinek wycieczki szliśmy już w słoneczku. Zajeżdżamy do wspomnianych już wcześniej Jaślisk. Jaśliska to dawny przygraniczny gród obronny, który strzegł drogi na trasie z południa Europy (szczególnie z Węgier do Dukli i Krosna).
Na Łemkowszczyźnie było polskim ośrodkiem rzymskokatolickiej wiary. Historia dawnego miasteczka sięga 1366 r., kiedy to król Kazimierz Wielki nadał mu akt lokacyjny. Zachowany do dziś układ urbanistyczny okolic rynku jest pamiątką po miejskiej przeszłości miasteczka. Charakterystycznym dla Jaślisk jest drewniana zabudowa domów o budowie przysłupowej. W centrum do niedawna stał chylący się ku upadkowi ratusz z XVI w. , w którym mieściła się izba sądowa i zajazd. Obecnie na jego miejscu jest nowy budynek (własność prywatna).
Zachodzimy do Informacji turystycznej, która mieści się w remontowanym budynku. Panie były zdziwione, że pytamy o jakieś foldery czy mapki tego regionu. Oj mało dbają o reklamę swojej miejscowości.
Na pytanie dlaczego tak zaniedbane są stare cmentarze. Po chwili wahania padła odpowiedź, taka jaką się spodziewaliśmy. Ludzie boją się, że potomkowie dawnych mieszkańców zaczną odwiedzać groby, poznawać historię rodzin itd..Dowiedzieliśmy się, że co roku przyjeżdża tu kila osób, które przyznają się do pochodzenia łemkowskiego. Kończymy naszą wycieczkę. Pogoda po południu pięknie się wyklarowała. Spoglądamy na mapę - co by tu jeszcze zwiedzić. Wybieramy uzdrowisko Rymanów-Zdrój. Jedziemy do zdroju. Rymanów-Zdrój położone w lesistej dolinie rzeki Tabor założone zostało w 1876 r. Swe wartości lecznicze zawdzięcza przede wszystkim trzem źródłom: "Tytus", "Klaudia" i "Celestyna".
Uzdrowisko w drugiej połowie XIX wieku należało do rodziny Potockich. Spacerujemy alejkami zdroju. Jesteśmy zaskoczeni miniaturową pijalnią wód mineralnych.
Podziwiamy piękne wille i sanatoria, które przypominają szwajcarską architekturę. Podążamy ścieżką "Leśne dumanie". Na chwilę przystajemy przy dawnym szpitalu uzdrowiskowym "Leliwa", który jest na sprzedaż.
Piękny budynek i czas na chwilę marzeń - gdybyśmy tak wygrali w totolotka, ale Dorotka szybko ucina temat, za duży, za duży co prawda miejsce piękne, ale obiekt za duży. Chmurka z marzeniami uleciała i została teraźniejszość. Wracając do Daliowej zatrzymaliśmy się w Bałuciance, gdzie w centrum wsi stoi dawna łemkowska cerkiew greckokatolicka p. w. Zaśnięcia Bogurodzicy.
Zbudowana ok. 1750 r. Po wysiedleniu ludności łemkowskiej cerkiew przejął kościół rzymskokatolicki i użytkował ją do 2003 r. Mieliśmy szczęście świątynia była otwarta, zwiedzała ją jakaś zorganizowana grupa. Wewnątrz można zobaczyć ładny czterostrefowy ikonostas. Po dniu pełnym atrakcji wracamy na kwaterę. Cdn.
Galeria - dzień drugi
Zwłaszcza jedna zasługuje na większą uwagę. Kaplica na Łamańcach z pięknym malowidłem ściennym i starą figurą ukrzyżowanego zbawiciela.
Jak podanie głosi na tym miejscu, gdzie obecnie stoi kapliczka stał pierwszy jaśliski kościół zbudowany w średniowieczu (jeszcze przed lokowaniem). Mgła zaczęła opadać, ale pokazujące się niebo nie wróżył nic dobrego. Na szlak wychodzimy z Lipowiec.
Pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą z 1527 r. Wieś położona przy trakcie handlowym szybko rozwijała się. W 1880 r. mieszkało tu 560 osób. Dzieje wsi były burzliwe. W 1657r. wojska Rakoczego przeszły przez Lipowiec niszcząc, paląc i rabując go. Dwa wieki później w 1849r. przez te ziemie przetoczyły się wojska carskie spiesząc na pomoc Austrii w stłumieniu powstania węgierskiego. Podczas I wojny św. pobliska góra Kamień była miejscem walk. Wieś kilkukrotnie przechodziła z rąk do rąk. Podczas II wojny św. w wyniku ciężkich walk zniszczeniu uległo kilkadziesiąt gospodarstw. Mieszkańcy tracąc kolejny raz dobytek ulegli agitacji Radzieckiej Komisji Przesiedleńczej i wyjechali do Związku Radzieckiego. Pozostałe domostwa spaliła w 1946 r. sotnia Hrynia. Z tej zawieruchy ocalały cerkiew i 3 budynki. Opuszczoną dolinę zajęło Państwowe Gospodarstwo Rolne, które działało do 80 lat ub. wieku. Nie ma już łemkowskiej wsi. Zostały jedynie zielone łąki otoczone zalesionymi wzniesieniami. Zostawiamy samochód na rozdrożu obok gospodarstwa agroturystycznego "Ostoja".
Wyruszamy na szlak. I już na początku drogi mijamy stary, oczywiście zarośnięty cmentarz (szkoda, że nawet trawy nikt nie skosi). Na ten temat porozmawiamy później z Panią z informacji turystycznej.
Idziemy ubitą drogą obok zabudowań dawnego PGR'u
do skrzyżowania szlaków, gdzie stoi szałas - Biwakowanie.
Skręcamy w drogę asfaltową. Na każdym szlaku straszą spotkaniem z misiem, nam się nie udała spotkać żadnego.
Przed nami wybiegł z gęstwiny lasu jelonek i niezdecydowany stanął.
Po chwili okazało się, że czekał na mamę, która była przyczajona w krzakach. Wnet obydwoje czmychnęli w zarośla. Maszerujemy do miejsca, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna leśny szlak. Z otwartego terenu weszliśmy w las w samą porę. Zaczął padać deszcz. My mieliśmy nad sobą zielony parasol, który doskonale chronił nas przed kapuśniaczkiem. Czasami tylko kropelka musnęła nas po twarzy. Dochodzimy do tabliczki, której napis głosi, że jesteśmy na terenie Rezerwatu Przyrody "Kamień nad Jaśliskami". Rezerwat powstał 2000 r. i ma m in. za zadanie chronić naturalną buczynę karpacką. Obejmuje on zbocza i partie szczytowe Kamienia. Podchodzimy granicznym szlakiem. Po kilkunastu minutach zdobywamy pierwszy ze szczytów Kamienia. Kamień (Bieszczad) jest to rozłożysta, dwuwierzchołkowa góra o spłaszczonej wierzchowinie szczytowej i stromo opadających zboczach.
Gór o nazwie Kamień w Beskidzie Niskim i na przyległych Pogórzach jest wiele, dlatego ten Kamień ma przydawkę "nad Jaśliskami", co pozwala go odróżnić od innych.Pstrykamy fotki polanki, gdzie stoją dwie tabliczki Polska i Słowacka oznaczające szczyt Kamień - 857 m. Idziemy na drugą kopułę szczytową, która w całości należy do Polski. Za znakami dochodzimy do stosu kamieni i tabliczki - Kamień 859 m.
I jak to w Beskidzie Niskim często bywa obydwa szczyty są zalesione. Kilkanaście metrów na zachód stoi krzyż, który upamiętnia wędrówkę Jana Pawła II po tym terenie.
Deszczyk nie daje o sobie zapomnieć, dlatego dość szybko wracamy do żółtej ścieżki, którą schodzimy do Lipowiec. Rzeźbę tego terenu wzbogacają skalne ściany, które są wynikiem ludzkiej działalności. Ścieżka prowadzi blisko krawędzi wyrobisk po trzech kamieniołomach, porośniętych lasem. Kamieniołomy powstały w okresie świetności pobliskich Jaślisk.
Mieszkańcy okolicznych wsi mieli obowiązek zwożenia kamienia do Jaślisk na budowę murów miejskich. Wspomnianą ścieżką wracamy do samochodu. Ostatni odcinek wycieczki szliśmy już w słoneczku. Zajeżdżamy do wspomnianych już wcześniej Jaślisk. Jaśliska to dawny przygraniczny gród obronny, który strzegł drogi na trasie z południa Europy (szczególnie z Węgier do Dukli i Krosna).
Na Łemkowszczyźnie było polskim ośrodkiem rzymskokatolickiej wiary. Historia dawnego miasteczka sięga 1366 r., kiedy to król Kazimierz Wielki nadał mu akt lokacyjny. Zachowany do dziś układ urbanistyczny okolic rynku jest pamiątką po miejskiej przeszłości miasteczka. Charakterystycznym dla Jaślisk jest drewniana zabudowa domów o budowie przysłupowej. W centrum do niedawna stał chylący się ku upadkowi ratusz z XVI w. , w którym mieściła się izba sądowa i zajazd. Obecnie na jego miejscu jest nowy budynek (własność prywatna).
Zachodzimy do Informacji turystycznej, która mieści się w remontowanym budynku. Panie były zdziwione, że pytamy o jakieś foldery czy mapki tego regionu. Oj mało dbają o reklamę swojej miejscowości.
Na pytanie dlaczego tak zaniedbane są stare cmentarze. Po chwili wahania padła odpowiedź, taka jaką się spodziewaliśmy. Ludzie boją się, że potomkowie dawnych mieszkańców zaczną odwiedzać groby, poznawać historię rodzin itd..Dowiedzieliśmy się, że co roku przyjeżdża tu kila osób, które przyznają się do pochodzenia łemkowskiego. Kończymy naszą wycieczkę. Pogoda po południu pięknie się wyklarowała. Spoglądamy na mapę - co by tu jeszcze zwiedzić. Wybieramy uzdrowisko Rymanów-Zdrój. Jedziemy do zdroju. Rymanów-Zdrój położone w lesistej dolinie rzeki Tabor założone zostało w 1876 r. Swe wartości lecznicze zawdzięcza przede wszystkim trzem źródłom: "Tytus", "Klaudia" i "Celestyna".
Uzdrowisko w drugiej połowie XIX wieku należało do rodziny Potockich. Spacerujemy alejkami zdroju. Jesteśmy zaskoczeni miniaturową pijalnią wód mineralnych.
Podziwiamy piękne wille i sanatoria, które przypominają szwajcarską architekturę. Podążamy ścieżką "Leśne dumanie". Na chwilę przystajemy przy dawnym szpitalu uzdrowiskowym "Leliwa", który jest na sprzedaż.
Piękny budynek i czas na chwilę marzeń - gdybyśmy tak wygrali w totolotka, ale Dorotka szybko ucina temat, za duży, za duży co prawda miejsce piękne, ale obiekt za duży. Chmurka z marzeniami uleciała i została teraźniejszość. Wracając do Daliowej zatrzymaliśmy się w Bałuciance, gdzie w centrum wsi stoi dawna łemkowska cerkiew greckokatolicka p. w. Zaśnięcia Bogurodzicy.
Zbudowana ok. 1750 r. Po wysiedleniu ludności łemkowskiej cerkiew przejął kościół rzymskokatolicki i użytkował ją do 2003 r. Mieliśmy szczęście świątynia była otwarta, zwiedzała ją jakaś zorganizowana grupa. Wewnątrz można zobaczyć ładny czterostrefowy ikonostas. Po dniu pełnym atrakcji wracamy na kwaterę. Cdn.
Galeria - dzień drugi
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Trzeci dzień i jak zwykle mleko za oknem. Taki poranek staje się tradycją. Mamy nadzieję, że jak wczoraj do południa pogoda wyklaruje się. Dzisiaj też skróciliśmy wycieczkę. W zamian pojechaliśmy do Zyndranowej. Wieś położona w dolinie potoku Panna. Znajduje się tu skansen należący do działacza łemkowskiego Fedora Gocza. Mały skansen powstał w zagrodzie będącą niegdyś własnością pradziadka Fedora Gocza, Teodora Kukieły (1862-1955) pisarza wiejskiego. Pamiątki kultury Łemkowskiej z biegiem lat były uzupełniane. Muzeum tworzą m in. chyża, koniusznia, chlewik, dom świetlica (przywieziona z Tylawy), spichlerzyk i kuźnia cygańska.
Oryginalne jest ich wyposażenie, stare meble, przedmioty codziennego użytku, narzędzia, stroje ludowe.
Zebrane są też pamiątki z bitwy dukielskiej (1944 r).
Jednym z obiektów skansenu jest też położona nieopodal chata żydowska, dawna własność rodziny Zalmana.
Zwiedzanie łemkowskiej zagrody trochę się nam przedłużyło. Przewodniczką naszą była Pani Kasia, która bardzo ciekawie opowiadała nam o historii tego miejsca. W centrum wsi przy drodze stoi murowana cerkiew p w. Św. Mikołaja. Była zamknięta.
Teraz jedziemy do Tylawy. Zostawiamy samochód na prywatnym parkingu i wychodzimy na szlak. Idziemy do Bartnika. Kierujemy się za żółto białymi znakami. Podchodzimy leśnym szlakiem na Piotrusia.
Wzdłuż szczytowej partii grzbietu ciągnie się długa grzęda skalna porośnięta starym bukowym lasem. Góra Piotruś (728 m) niczym szczególnym się nie wyróżnia, są niewielkie skałki i tabliczka oznajmiająca szczyt - to wszystko.
Oczywiście skrzyneczka z zeszytem i pieczątką pusta.
Ciekawi mnie po co komu te przedmioty. Chcieliśmy na skałkach spocząć i zjeść drugie śniadanie. Jednak pioruny jakie zaczęły walić spowodowały rezygnację z postoju. A Dorotka dostała takiego przyśpieszenia, że ledwo za nią nadążałem. Nie chciała słyszeć żebyśmy zaszli do źródełka Jana. Pioruny po kilkunastu minutach ustały. Później przekonamy się, że były to zwiastuny potężnej burzy jaka nas spotka. Dość szybko przechodzimy przez potok i błota.
Wychodzimy z lasu i przez przecinkę, biegną tędy linie wysokiego napięcia, schodzimy do Zawadki Rymanowskiej, gdzie obok szlaku stoi cerkiew z 1855 r. Od 1947 r. kościół rzymskokatolicki.
Asfaltem idziemy do Trzciany. Busem jedziemy do Tylawy. Następnie samochodem udajemy się do Dukli. Stary gród, który prawa miejskie uzyskał w 1380 r. Na przestrzeni wieków miasto należało do kilku rodów magnackich. Szczególny rozwój Dukli przypada na XVIII wiek, kiedy właścicielami jej byli Mniszchowie. Do II wojny św. większość mieszkańców stanowili Żydzi. W czasie okupacji zostali zamknięci w getcie, a pod koniec wojny rozstrzelani przez hitlerowców. Obecnie jest to niewielkie miasteczko, które oferuje wiele miejsc do zwiedzenia, a i baza noclegowa też jest dobra (m in. dwa schroniska i zajazd). Zdążyliśmy zwiedzić zewnętrzne (obiekt zamknięty był) muzeum historyczne (zespół pałacowy rodziny Mniszchów) poświęcone bitwie dukielskiej z 1944r.
Byliśmy też w klasztorze Bernardynów (rok budowy 1731). W kościele (z 1764 r) p.w. św. Jana z Dukli jest rzeźbiona srebrzysta trumna Jana z Dukli.
Nie udało nam się zwiedzić rynku i innych atrakcji miasteczka, bo właśnie nadeszła wspomniana wcześniej burza. Pioruny, błyskawice i ulewa zalały Duklę. Już w deszczu siadaliśmy do samochodu. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Iwonicza - Zdroju. Mieliśmy nadzieję, że tam nie pada. Nie padało, ale pijalnia była już zamknięta. Jedno ze starszych uzdrowisk w Polsce ma bardzo ładnie urządzony deptak, przy którym stoją najważniejsze i najładniejsze obiekty. Drewniany klasycystyczny Don Zdrojowy "Stary Pałac", willa "Bazar" z wieżą zegarową, czy secesyjne Łazienki Mineralne.
Niczym nie ustępuje stojący nieopodal budynek sanatorium "Orzeł Biały", drewniane wille w stylu szwajcarskim i wiele innych urokliwych obiektów.
Wypiliśmy kawę w jednej z kawiarenek i wróciliśmy do Daliowej. Jutro czeka nas dość długa wyprawa na Baranie. Cdn…
Galeria - dzień trzeci
Oryginalne jest ich wyposażenie, stare meble, przedmioty codziennego użytku, narzędzia, stroje ludowe.
Zebrane są też pamiątki z bitwy dukielskiej (1944 r).
Jednym z obiektów skansenu jest też położona nieopodal chata żydowska, dawna własność rodziny Zalmana.
Zwiedzanie łemkowskiej zagrody trochę się nam przedłużyło. Przewodniczką naszą była Pani Kasia, która bardzo ciekawie opowiadała nam o historii tego miejsca. W centrum wsi przy drodze stoi murowana cerkiew p w. Św. Mikołaja. Była zamknięta.
Teraz jedziemy do Tylawy. Zostawiamy samochód na prywatnym parkingu i wychodzimy na szlak. Idziemy do Bartnika. Kierujemy się za żółto białymi znakami. Podchodzimy leśnym szlakiem na Piotrusia.
Wzdłuż szczytowej partii grzbietu ciągnie się długa grzęda skalna porośnięta starym bukowym lasem. Góra Piotruś (728 m) niczym szczególnym się nie wyróżnia, są niewielkie skałki i tabliczka oznajmiająca szczyt - to wszystko.
Oczywiście skrzyneczka z zeszytem i pieczątką pusta.
Ciekawi mnie po co komu te przedmioty. Chcieliśmy na skałkach spocząć i zjeść drugie śniadanie. Jednak pioruny jakie zaczęły walić spowodowały rezygnację z postoju. A Dorotka dostała takiego przyśpieszenia, że ledwo za nią nadążałem. Nie chciała słyszeć żebyśmy zaszli do źródełka Jana. Pioruny po kilkunastu minutach ustały. Później przekonamy się, że były to zwiastuny potężnej burzy jaka nas spotka. Dość szybko przechodzimy przez potok i błota.
Wychodzimy z lasu i przez przecinkę, biegną tędy linie wysokiego napięcia, schodzimy do Zawadki Rymanowskiej, gdzie obok szlaku stoi cerkiew z 1855 r. Od 1947 r. kościół rzymskokatolicki.
Asfaltem idziemy do Trzciany. Busem jedziemy do Tylawy. Następnie samochodem udajemy się do Dukli. Stary gród, który prawa miejskie uzyskał w 1380 r. Na przestrzeni wieków miasto należało do kilku rodów magnackich. Szczególny rozwój Dukli przypada na XVIII wiek, kiedy właścicielami jej byli Mniszchowie. Do II wojny św. większość mieszkańców stanowili Żydzi. W czasie okupacji zostali zamknięci w getcie, a pod koniec wojny rozstrzelani przez hitlerowców. Obecnie jest to niewielkie miasteczko, które oferuje wiele miejsc do zwiedzenia, a i baza noclegowa też jest dobra (m in. dwa schroniska i zajazd). Zdążyliśmy zwiedzić zewnętrzne (obiekt zamknięty był) muzeum historyczne (zespół pałacowy rodziny Mniszchów) poświęcone bitwie dukielskiej z 1944r.
Byliśmy też w klasztorze Bernardynów (rok budowy 1731). W kościele (z 1764 r) p.w. św. Jana z Dukli jest rzeźbiona srebrzysta trumna Jana z Dukli.
Nie udało nam się zwiedzić rynku i innych atrakcji miasteczka, bo właśnie nadeszła wspomniana wcześniej burza. Pioruny, błyskawice i ulewa zalały Duklę. Już w deszczu siadaliśmy do samochodu. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Iwonicza - Zdroju. Mieliśmy nadzieję, że tam nie pada. Nie padało, ale pijalnia była już zamknięta. Jedno ze starszych uzdrowisk w Polsce ma bardzo ładnie urządzony deptak, przy którym stoją najważniejsze i najładniejsze obiekty. Drewniany klasycystyczny Don Zdrojowy "Stary Pałac", willa "Bazar" z wieżą zegarową, czy secesyjne Łazienki Mineralne.
Niczym nie ustępuje stojący nieopodal budynek sanatorium "Orzeł Biały", drewniane wille w stylu szwajcarskim i wiele innych urokliwych obiektów.
Wypiliśmy kawę w jednej z kawiarenek i wróciliśmy do Daliowej. Jutro czeka nas dość długa wyprawa na Baranie. Cdn…
Galeria - dzień trzeci
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Moja małżonka niedawno była w Rymanowie, więc ze zdjęć trochę poznałem te okolice. W relacji widzę kilka znajomych miejsc.
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Z Tokarni do Przybyszowa szliście tak jak ja, ale w drugą stronę.
W schronisku w Komańczy miła i chętna obsługa, śniadanie dostałem o 6.30 i to bez specjalnego proszenia.
W schronisku w Komańczy miła i chętna obsługa, śniadanie dostałem o 6.30 i to bez specjalnego proszenia.
chwilo ... trwaj!!!!!
https://picasaweb.google.com/115675607410523457166
http://www.panoramio.com/user/1962173
https://picasaweb.google.com/115675607410523457166
http://www.panoramio.com/user/1962173
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Kolejny dzień przywitał nas wreszcie słonkiem. Pakujemy się i jedziemy do Barwinka – dawne przejście graniczne ze Słowacją.
Przygraniczna wieś powstała w XVI w. Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy w stronę krzyżówki szlaków na Dukielskim Przesmyku. Teren ten był przez trzy miesiące (od września do listopada) 1944 r. miejscem walk. Operację dukielską zaliczono do jednej z najbardziej krwawych bitew II wojny światowej. Armia Czerwona przepuściła atak na wojska III Rzeszy. Pochłonęła ona życie ok. 100 tysięcy żołnierzy: Armii Czerwonej, Czechosłowaków i niemieckich żołnierzy. Wiele jest tu miejsc pamięci. Podążamy granicznym szlakiem. Wędrujemy góra i dół.
Wchodzimy i schodzimy i tak przez Brdo (646 m), Porubskie Siodło (538 m), Siniak (682 m) do schronu. W 2012 r. na niewielkiej polance Magurski Park Narodowy postawił drewniany domek.
Na tablicy jest mapka tego terenu i informacja, że ten odcinek szlaku jest płatny. Znajdujemy się w MPN. Opłatę za wstęp można uiścić przez wysłanie sms’a. Wspaniałe udogodnienie.
Dalej szlak wiedzie leśnymi dróżkami na Przełęcz Beskid nad Olchowcem(542 m). Dochodzą tu żółte znaki i razem z granicznymi (czerwone)prowadzą na zachód. Podchodzimy przez Siodło pod Stávkom (652 m) na Baranie (754 m), po słowacku Stávok.
Baranie to szczyt położony w paśmie Beskidu Dukielskiego. Do 2005 roku stała tu metalowa wieża widokowa postawiona jeszcze przez Niemców podczas II wojny św. Niekonserwowana zawaliła się. W 2006 r. w miejsce starej Słowacy wybudowali nową drewnianą wieżę widokową. Jednak co pokazują zdjęcia zrobione przez nas ktoś „zajumał” schodki i widoków nie pooglądamy.
Na kulminacji oprócz wspomnianej budowli jest miejsce na ognisko i ładna, duża drewniana wiata z ławkami w środku. Wybudowana przez MPN. Jest też skrzyneczka z zeszytem (akurat nie było go) i dwie pieczątki(jeszcze są).
Szczyt jest również węzłem szlaków. Fajne miejsce, gdzie można odpocząć, rozpalić ognisko, a przy nie sprzyjającej pogodzie schować się do szałasu.
Przenocować też się da.
Odpoczywamy na ławeczce i po chwili ruszamy w dalszą drogę. Schodzimy na słowacką stronę za żółtymi paskami przez Krivý Most (498 m) i Čierťaž (417 m) wychodzimy z lasu na szutrową drogę. Maszerujemy tak do miejsca, gdzie stoi czołg T34. Jest to początek wsi Vyšná Pisaná (369 m).
Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z 1600 r. W czasie II wojny św. Vyšná Pisaná została całkowicie zniszczona. Te krwawe wydarzenia upamiętnia tablica, wspomniany czołg, oraz pomnik poległych w wojnie i jej następstwie. Odbudowa wsi trwała długo. Obecnie mieszka tu 67 osób. Droga nasza wiedzie dalej do Medvedia. Wsi położonej między górami. Szlak prowadzi lasem do rozdroża Pod Javorim (432 m), brzegiem obszernej łąki, leśnym duktem do asfaltu, którym osiągamy pierwsze zabudowania wioski.
Odbyliśmy tu miłą pogawędkę z Słowakami. Szukaliśmy sklepu lub jakiejś knajpy, bo przydały by się jakieś zimny soczek. Okazało się, że nie ma we wsi sklepu, jest tylko handel obwoźny. A do resaurantu trzeba jechać do miasta. Pocieszyli nas też, że do granicy już nie daleko, bo tylko 10 km. Cóż to jest przy dwudziestu paru, które już przeszliśmy. Dorotka śmieje się , że to bułeczka z masełkiem. Po drodze przechodzimy obok wypasionej ambony.
Pierwszy raz taką widzieliśmy. Domek jak się patrzy. Szlak wiedzie duktem leśnym, krótkim odcinkiem asfaltu, by ponownie wejść w las. Drepczemy przez malutki zielony mostek do leśnego „muzeum”. Pod Zvezlom (398 m) są okopy i sprzęt wojskowy (to jedno ze wspomnianych miejsc pamięci).
Teraz wychodzimy na asfaltową drogę, przy której stoi nawet samolot.
Mijając stare jabłonie skusiłem się zerwać dla Dorotki (ja kwasiurek nie jadam) jabłuszka.
Pycha stwierdziła bo soczyste i kwaśne, a mi aż gęsia skórka wyskoczyła jak te jabłka jadła. Trasa prowadzi wzdłuż głównej drogi z Polski na południe. Czas i głód nas gonił więc miarowym krokiem idziemy do granicy.
Mijamy monumentalny pomnik i cmentarz Armii Czechosłowackiej i po chwili jesteśmy przy samochodzie.
Jedziemy na Słowację i w przygranicznej knajpce zjadamy wyprażny ser, który cały dzień „za nami chodził”.
Po małych zakupach wracamy do Polski i jedziemy do Kamionki Wielkiej na kolejne noclegi. Cdn…
Przygraniczna wieś powstała w XVI w. Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy w stronę krzyżówki szlaków na Dukielskim Przesmyku. Teren ten był przez trzy miesiące (od września do listopada) 1944 r. miejscem walk. Operację dukielską zaliczono do jednej z najbardziej krwawych bitew II wojny światowej. Armia Czerwona przepuściła atak na wojska III Rzeszy. Pochłonęła ona życie ok. 100 tysięcy żołnierzy: Armii Czerwonej, Czechosłowaków i niemieckich żołnierzy. Wiele jest tu miejsc pamięci. Podążamy granicznym szlakiem. Wędrujemy góra i dół.
Wchodzimy i schodzimy i tak przez Brdo (646 m), Porubskie Siodło (538 m), Siniak (682 m) do schronu. W 2012 r. na niewielkiej polance Magurski Park Narodowy postawił drewniany domek.
Na tablicy jest mapka tego terenu i informacja, że ten odcinek szlaku jest płatny. Znajdujemy się w MPN. Opłatę za wstęp można uiścić przez wysłanie sms’a. Wspaniałe udogodnienie.
Dalej szlak wiedzie leśnymi dróżkami na Przełęcz Beskid nad Olchowcem(542 m). Dochodzą tu żółte znaki i razem z granicznymi (czerwone)prowadzą na zachód. Podchodzimy przez Siodło pod Stávkom (652 m) na Baranie (754 m), po słowacku Stávok.
Baranie to szczyt położony w paśmie Beskidu Dukielskiego. Do 2005 roku stała tu metalowa wieża widokowa postawiona jeszcze przez Niemców podczas II wojny św. Niekonserwowana zawaliła się. W 2006 r. w miejsce starej Słowacy wybudowali nową drewnianą wieżę widokową. Jednak co pokazują zdjęcia zrobione przez nas ktoś „zajumał” schodki i widoków nie pooglądamy.
Na kulminacji oprócz wspomnianej budowli jest miejsce na ognisko i ładna, duża drewniana wiata z ławkami w środku. Wybudowana przez MPN. Jest też skrzyneczka z zeszytem (akurat nie było go) i dwie pieczątki(jeszcze są).
Szczyt jest również węzłem szlaków. Fajne miejsce, gdzie można odpocząć, rozpalić ognisko, a przy nie sprzyjającej pogodzie schować się do szałasu.
Przenocować też się da.
Odpoczywamy na ławeczce i po chwili ruszamy w dalszą drogę. Schodzimy na słowacką stronę za żółtymi paskami przez Krivý Most (498 m) i Čierťaž (417 m) wychodzimy z lasu na szutrową drogę. Maszerujemy tak do miejsca, gdzie stoi czołg T34. Jest to początek wsi Vyšná Pisaná (369 m).
Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z 1600 r. W czasie II wojny św. Vyšná Pisaná została całkowicie zniszczona. Te krwawe wydarzenia upamiętnia tablica, wspomniany czołg, oraz pomnik poległych w wojnie i jej następstwie. Odbudowa wsi trwała długo. Obecnie mieszka tu 67 osób. Droga nasza wiedzie dalej do Medvedia. Wsi położonej między górami. Szlak prowadzi lasem do rozdroża Pod Javorim (432 m), brzegiem obszernej łąki, leśnym duktem do asfaltu, którym osiągamy pierwsze zabudowania wioski.
Odbyliśmy tu miłą pogawędkę z Słowakami. Szukaliśmy sklepu lub jakiejś knajpy, bo przydały by się jakieś zimny soczek. Okazało się, że nie ma we wsi sklepu, jest tylko handel obwoźny. A do resaurantu trzeba jechać do miasta. Pocieszyli nas też, że do granicy już nie daleko, bo tylko 10 km. Cóż to jest przy dwudziestu paru, które już przeszliśmy. Dorotka śmieje się , że to bułeczka z masełkiem. Po drodze przechodzimy obok wypasionej ambony.
Pierwszy raz taką widzieliśmy. Domek jak się patrzy. Szlak wiedzie duktem leśnym, krótkim odcinkiem asfaltu, by ponownie wejść w las. Drepczemy przez malutki zielony mostek do leśnego „muzeum”. Pod Zvezlom (398 m) są okopy i sprzęt wojskowy (to jedno ze wspomnianych miejsc pamięci).
Teraz wychodzimy na asfaltową drogę, przy której stoi nawet samolot.
Mijając stare jabłonie skusiłem się zerwać dla Dorotki (ja kwasiurek nie jadam) jabłuszka.
Pycha stwierdziła bo soczyste i kwaśne, a mi aż gęsia skórka wyskoczyła jak te jabłka jadła. Trasa prowadzi wzdłuż głównej drogi z Polski na południe. Czas i głód nas gonił więc miarowym krokiem idziemy do granicy.
Mijamy monumentalny pomnik i cmentarz Armii Czechosłowackiej i po chwili jesteśmy przy samochodzie.
Jedziemy na Słowację i w przygranicznej knajpce zjadamy wyprażny ser, który cały dzień „za nami chodził”.
Po małych zakupach wracamy do Polski i jedziemy do Kamionki Wielkiej na kolejne noclegi. Cdn…
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Dlaczego dawne? Przecież to nadal najważniejsze przejście graniczne na Słowację nie tylko dla wschodniej Polski, ale też dla krajów nadbałtyckich.
A tak w ogóle... Jakże to tak przyjechać na "moje włości" i się nie zameldować??!
Weekend 7-9 miałam wolny i mogłabym powłóczyć się z Państwem po okolicy
Buziaki dla Was
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Jolu przejścia już nie ma, pozostały tylko zabudowania. Plany były inne, ale życie zrobiło swoje i trzeba było zmieniać plany na szybko. Padło na Beskid Niski i faktycznie wyszedł z tego typowy "sponton". Noclegi były załatwiane na bieżąco. Następnym razem już będziemy się meldować.
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Dzień piąty pobytu w Beskidzie Niskim wita nas ładną pogodą. W Kamionce Wielkiej nocleg mieliśmy zarezerwowany w przyczółku Żakówka w agroturystyce "Pod Dębem". Kolejne dwa dni chcemy spędzić w Górach Grybowskich, które są zachodnią częścią Beskidu Niskiego. Rozpościerają się od Kotliny Sądeckiej na zachodzie po dolinę Ropy na wschodzie. Nie ma tu schronisk górskich, a liczba szlaków jest niewielka i może dla tego są mało uczęszczane.
Rano jedziemy do Grybowa miasta położonego kilkanaście kilometrów od Kamionki.
Zostawiamy samochód na parkingu przy dworcu kolejowym. Pociągiem udajemy się do Ptaszkowej (jedna stacja). Wysiadamy na małej stacji z urokliwym budynkiem kolejowym.
W 1359 r. król Kazimierz Wielki wydał akt lokalizacji na mocy którego Ptaszkowa stała się wsią królewską. Drogowskaz stojący przy dworcu pokazuje na szczyt Jaworza - 2 godziny. Idziemy więc za znakami obok nowego kościoła i zabudowań do drogi prowadzącej przez polanę.
Tu mamy ostatnie widoki, następne dopiero ze szczytu. Wchodzimy do lasu. Szlak jest poprowadzony tak, że najpierw szybko nabiera wysokości, by następnie łagodnie grzbietem maszerować w stronę kulminacji. Pokonujemy spokojnie kolejne garby. Przed Postawną odbijamy kilka metrów w lewo, gdzie wśród drzew stoi metalowy krzyż. Na podmurówce wyryty jest rok 1923 i trudny do przeczytania napis. Nie wiemy w jakich okolicznościach postawiono go tu.
Wracamy na szlak i po kilkunastu minutach osiągamy Jaworze (882 m). Szczyt zalesiony z niewielką polanką, na której od 2005 r. stoi metalowa wieża widokowa z krzyżem, obelisk poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II w 50 rocznicę przejścia szlakiem przez Jaworze i ławki.
Kilka metrów niżej jest tablica informacyjna i kolejne miejsce odpoczynku.
Wchodzimy na platformę widokową - metalowa kratka przypominająca siatkę robi wrażenie. Panorama jaka roztacza się z wieży ogarnia między min. Beskid Niski, Sądecki, Wyspowy, Grybów i Chełm.
Odpoczywamy chwilę na ławce i za znakami zielonymi schodzimy stromą leśną ścieżką. Dochodząc do granicy lasu słyszymy głośne rozmowy, czyżbyśmy wreszcie spotkali jakiś wędrowców. Dotąd przez te kilka dni nasze szlaki skrzyżowały się z 3 osobami na przełęczy pod Baraniem. Sytuacja wyjaśnia się po chwili, gdy widzimy gromadę dzieci podchodzących przez polanę. Jesteśmy zdziwieni, ze dzieciaki nie mają plecaków i ubrani są w białe koszulki i spodenki. Dorotka zagadnęła chłopców, którzy szli pierwsi i okazało się, że to uczniowie ze szkoły, którzy mają wu-ef w plenerze. Cel to Jaworze. Dobra godzina marszu pod górę. Spodobała nam ta lekcja wychowania fizycznego (nie wszystkie dzieciaki miały zadowalające miny). Wychodząc na wspomnianą polanę pojawiają się widoki min na Modynianka (679 m) i porozrzucane domy Binczanowej.
W oddali piętrzy się Chełm (779 m), Świniak (593 m) i inne wzniesienia. Sielski widok. Zostawiamy za sobą masyw Jaworza. Maszerujemy drogą z płyt betonowych obok zabudowań przysiółków , krzyży i kapliczek. Obchodzimy wspomnianego już Modynianka do zabudowań wsi Kąclowa. Uwagę naszą zwrócił stojący w polu wysoki metalowy krzyż. Tablica informacyjna była zakryta. Przeczytaliśmy tylko kto jest fundatorem tej budowli. Zauważyliśmy Panią, która nas obserwowała za siatki nieopodal stojącego domu. Zagadnęliśmy kobietę, która żwawo zareagowała na nasze pytanie, dlaczego w tym miejscu stoi krzyż. O postawieniu krzyża dla uczczenia 100 rocznicy odzyskania niepodległości zadecydował sołtys wsi. Odsłonięcie tablicy ma się odbyć w późniejszym terminie.
Dowiedziawszy się skąd wziął krzyż na rozległych polach podążamy dalej polną drogą, duktem leśnym do szosy nr 981.
Wracamy do samochodu uliczkami Grybowa, a że godzina była odpowiednia żeby zjeść obiadek nasze kroki skierowaliśmy do centrum. Oj wielkie przeżyliśmy rozczarowanie, gdy znaleźliśmy się na rynku. Rynek w Grybowie to jeden wielki parking.
Przepołowiony na dwie części - środkiem biegnie szosa, bez zewnętrznych "ogródków", gdzie można byłoby coś zjeść, czy napić się kawy. Totalna porażka. W jednym ze sklepików z pamiątkami dowiadujemy się, że taki stan rzeczy nie przeszkadza władzom miasta. Wspomnę też, że szukałem informacji turystycznej i Pani z urzędu miasta poinformowała, że nic tu nie ma, coś jak w Jaśliskach. Jak mówi historia królewskie miasto zostało założone przez Kazimierza Wielkiego w 1340 r. na prawie magdeburskim. Nawet nie udało nam się zwiedzić stojącej w rynku bazyliki mniejszej p.w. Św. Katarzyny z 1909-1914 r. ponieważ odbywał się pogrzeb.
Nieco zawiedzeni wróciliśmy do Kamionki Wielkiej.
Rano jedziemy do Grybowa miasta położonego kilkanaście kilometrów od Kamionki.
Zostawiamy samochód na parkingu przy dworcu kolejowym. Pociągiem udajemy się do Ptaszkowej (jedna stacja). Wysiadamy na małej stacji z urokliwym budynkiem kolejowym.
W 1359 r. król Kazimierz Wielki wydał akt lokalizacji na mocy którego Ptaszkowa stała się wsią królewską. Drogowskaz stojący przy dworcu pokazuje na szczyt Jaworza - 2 godziny. Idziemy więc za znakami obok nowego kościoła i zabudowań do drogi prowadzącej przez polanę.
Tu mamy ostatnie widoki, następne dopiero ze szczytu. Wchodzimy do lasu. Szlak jest poprowadzony tak, że najpierw szybko nabiera wysokości, by następnie łagodnie grzbietem maszerować w stronę kulminacji. Pokonujemy spokojnie kolejne garby. Przed Postawną odbijamy kilka metrów w lewo, gdzie wśród drzew stoi metalowy krzyż. Na podmurówce wyryty jest rok 1923 i trudny do przeczytania napis. Nie wiemy w jakich okolicznościach postawiono go tu.
Wracamy na szlak i po kilkunastu minutach osiągamy Jaworze (882 m). Szczyt zalesiony z niewielką polanką, na której od 2005 r. stoi metalowa wieża widokowa z krzyżem, obelisk poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II w 50 rocznicę przejścia szlakiem przez Jaworze i ławki.
Kilka metrów niżej jest tablica informacyjna i kolejne miejsce odpoczynku.
Wchodzimy na platformę widokową - metalowa kratka przypominająca siatkę robi wrażenie. Panorama jaka roztacza się z wieży ogarnia między min. Beskid Niski, Sądecki, Wyspowy, Grybów i Chełm.
Odpoczywamy chwilę na ławce i za znakami zielonymi schodzimy stromą leśną ścieżką. Dochodząc do granicy lasu słyszymy głośne rozmowy, czyżbyśmy wreszcie spotkali jakiś wędrowców. Dotąd przez te kilka dni nasze szlaki skrzyżowały się z 3 osobami na przełęczy pod Baraniem. Sytuacja wyjaśnia się po chwili, gdy widzimy gromadę dzieci podchodzących przez polanę. Jesteśmy zdziwieni, ze dzieciaki nie mają plecaków i ubrani są w białe koszulki i spodenki. Dorotka zagadnęła chłopców, którzy szli pierwsi i okazało się, że to uczniowie ze szkoły, którzy mają wu-ef w plenerze. Cel to Jaworze. Dobra godzina marszu pod górę. Spodobała nam ta lekcja wychowania fizycznego (nie wszystkie dzieciaki miały zadowalające miny). Wychodząc na wspomnianą polanę pojawiają się widoki min na Modynianka (679 m) i porozrzucane domy Binczanowej.
W oddali piętrzy się Chełm (779 m), Świniak (593 m) i inne wzniesienia. Sielski widok. Zostawiamy za sobą masyw Jaworza. Maszerujemy drogą z płyt betonowych obok zabudowań przysiółków , krzyży i kapliczek. Obchodzimy wspomnianego już Modynianka do zabudowań wsi Kąclowa. Uwagę naszą zwrócił stojący w polu wysoki metalowy krzyż. Tablica informacyjna była zakryta. Przeczytaliśmy tylko kto jest fundatorem tej budowli. Zauważyliśmy Panią, która nas obserwowała za siatki nieopodal stojącego domu. Zagadnęliśmy kobietę, która żwawo zareagowała na nasze pytanie, dlaczego w tym miejscu stoi krzyż. O postawieniu krzyża dla uczczenia 100 rocznicy odzyskania niepodległości zadecydował sołtys wsi. Odsłonięcie tablicy ma się odbyć w późniejszym terminie.
Dowiedziawszy się skąd wziął krzyż na rozległych polach podążamy dalej polną drogą, duktem leśnym do szosy nr 981.
Wracamy do samochodu uliczkami Grybowa, a że godzina była odpowiednia żeby zjeść obiadek nasze kroki skierowaliśmy do centrum. Oj wielkie przeżyliśmy rozczarowanie, gdy znaleźliśmy się na rynku. Rynek w Grybowie to jeden wielki parking.
Przepołowiony na dwie części - środkiem biegnie szosa, bez zewnętrznych "ogródków", gdzie można byłoby coś zjeść, czy napić się kawy. Totalna porażka. W jednym ze sklepików z pamiątkami dowiadujemy się, że taki stan rzeczy nie przeszkadza władzom miasta. Wspomnę też, że szukałem informacji turystycznej i Pani z urzędu miasta poinformowała, że nic tu nie ma, coś jak w Jaśliskach. Jak mówi historia królewskie miasto zostało założone przez Kazimierza Wielkiego w 1340 r. na prawie magdeburskim. Nawet nie udało nam się zwiedzić stojącej w rynku bazyliki mniejszej p.w. Św. Katarzyny z 1909-1914 r. ponieważ odbywał się pogrzeb.
Nieco zawiedzeni wróciliśmy do Kamionki Wielkiej.
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
W sobotę gospodarz zawiózł nas samochodem na Przełęcz nad Bacówką. Prowadząc konwersację z Panem Piotrem dowiedzieliśmy się, że kapliczki, które stoją przy drodze do naszego domu ufundował i wykonał jego stryj.
O tych sakralnych obiektach napiszę w stosownym momencie. Dzisiaj chcemy przejść najwyższe pasmo Gór Grybowskich. Słoneczko od rana cieszy swoim blaskiem, tak więc zapowiada się ładny dzionek. Wyruszamy na szlak z przełęczy, która rozdziela dwa pasma Jaworza i Koziego Żebra.
Idziemy za niebieskimi znakami najpierw asfaltową drogą, następnie leśną, która pnie się do góry na Wojenną (794m), pierwszy szczyt na naszej trasie.
Po niedługim czasie przechodzimy na żółty szlak. I tak przez Kopiec (864 m), Tokarnię (828 m), Kozie Żebro (888 m),
Jaworzynę (822 m), Sapielską Górę (831 m) na zmianę wchodzimy na górkę i schodzimy z górki. Przypominają nam się nasze wałbrzyskie stożki, nie wysokie, ale dają popalić. Na trasie nie ma żadnych tabliczek z napisami szczytów przez które biegnie szlak. Żadnych charakterystycznych punktów, a o widokach to już nie wspomnę. Obchodzimy Margoń Wyżną (774 m) i wychodzimy na rozległą łąkę.
Spoglądamy za siebie na pasmo górek, po których niedawno maszerowaliśmy. Mamy widoki na prawo i na lewo.
Przechodzimy ową polankę i ponownie wchodzimy w las. Szerokim duktem idziemy kawałek i spotykamy drwali, którzy wskazali nam drogę do Żakówki wzdłuż urokliwych kapliczek. Droga kaplic prowadzi na odcinku kilku kilometrów, wśród lasu, po wzgórzach, obok domostw do głównej drogi w Kamionce Wielkiej.
Fundatorem szlaku "kaplicowego" był ks. Józef Żak, salezjanin. Pochodził z Kamionki Wielkiej. Dzieło budowania świętych obiektów podjął w 90-tych latach ubiegłego wieku. Na początku powstała kaplica Świętej Rodziny i stopniowo pojawiały się następne. Wszystkie płaskorzeźby i mozaiki wykonane zostały w Kawnicach, gdzie ks. Józef pracował. Stamtąd przewożone były do Żakówki. Na zdjęciach widać jak wiele pracy kosztowało wykonanie tych mistycznych mozaik.
Jest to kolejne ciekawe miejsce na szlaku po Beskidzie Niskim. Idąc od kapliczki do kapliczki doszliśmy do naszej kwatery. Pod koniec wycieczki pogoda zaczynała zmieniać się. Rano chwaliłem , że świeci słoneczko, a teraz ciemne chmurki go przykryły. Szybko przebieramy się i jedziemy do Nowego Sącza na obiad. Nie dane nam było długo pospacerować po rynku, bo wspomniane chmurki przyniosły deszcz.
Zjedliśmy pizzę w knajpce przy synagodze. Nieopodal synagogi są ruiny zamku królewskiego.
Deszcz skrócił nam wypad do starego grodu. Wracamy do Kamionki. Wieczorem dostaliśmy od żony Pana Piotra przepyszne i jeszcze ciepłe pączki własnej roboty, pychota.
Nadszedł czas powrotu do codziennych obowiązków. Zajęliśmy się pakowaniem, by jutro z samego rana pożegnać Beskid Niski, a "wstąpić" na chwilę w Pieniny Spiskie.
O tych sakralnych obiektach napiszę w stosownym momencie. Dzisiaj chcemy przejść najwyższe pasmo Gór Grybowskich. Słoneczko od rana cieszy swoim blaskiem, tak więc zapowiada się ładny dzionek. Wyruszamy na szlak z przełęczy, która rozdziela dwa pasma Jaworza i Koziego Żebra.
Idziemy za niebieskimi znakami najpierw asfaltową drogą, następnie leśną, która pnie się do góry na Wojenną (794m), pierwszy szczyt na naszej trasie.
Po niedługim czasie przechodzimy na żółty szlak. I tak przez Kopiec (864 m), Tokarnię (828 m), Kozie Żebro (888 m),
Jaworzynę (822 m), Sapielską Górę (831 m) na zmianę wchodzimy na górkę i schodzimy z górki. Przypominają nam się nasze wałbrzyskie stożki, nie wysokie, ale dają popalić. Na trasie nie ma żadnych tabliczek z napisami szczytów przez które biegnie szlak. Żadnych charakterystycznych punktów, a o widokach to już nie wspomnę. Obchodzimy Margoń Wyżną (774 m) i wychodzimy na rozległą łąkę.
Spoglądamy za siebie na pasmo górek, po których niedawno maszerowaliśmy. Mamy widoki na prawo i na lewo.
Przechodzimy ową polankę i ponownie wchodzimy w las. Szerokim duktem idziemy kawałek i spotykamy drwali, którzy wskazali nam drogę do Żakówki wzdłuż urokliwych kapliczek. Droga kaplic prowadzi na odcinku kilku kilometrów, wśród lasu, po wzgórzach, obok domostw do głównej drogi w Kamionce Wielkiej.
Fundatorem szlaku "kaplicowego" był ks. Józef Żak, salezjanin. Pochodził z Kamionki Wielkiej. Dzieło budowania świętych obiektów podjął w 90-tych latach ubiegłego wieku. Na początku powstała kaplica Świętej Rodziny i stopniowo pojawiały się następne. Wszystkie płaskorzeźby i mozaiki wykonane zostały w Kawnicach, gdzie ks. Józef pracował. Stamtąd przewożone były do Żakówki. Na zdjęciach widać jak wiele pracy kosztowało wykonanie tych mistycznych mozaik.
Jest to kolejne ciekawe miejsce na szlaku po Beskidzie Niskim. Idąc od kapliczki do kapliczki doszliśmy do naszej kwatery. Pod koniec wycieczki pogoda zaczynała zmieniać się. Rano chwaliłem , że świeci słoneczko, a teraz ciemne chmurki go przykryły. Szybko przebieramy się i jedziemy do Nowego Sącza na obiad. Nie dane nam było długo pospacerować po rynku, bo wspomniane chmurki przyniosły deszcz.
Zjedliśmy pizzę w knajpce przy synagodze. Nieopodal synagogi są ruiny zamku królewskiego.
Deszcz skrócił nam wypad do starego grodu. Wracamy do Kamionki. Wieczorem dostaliśmy od żony Pana Piotra przepyszne i jeszcze ciepłe pączki własnej roboty, pychota.
Nadszedł czas powrotu do codziennych obowiązków. Zajęliśmy się pakowaniem, by jutro z samego rana pożegnać Beskid Niski, a "wstąpić" na chwilę w Pieniny Spiskie.
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
W niedzielę rano żegnamy Beskid Niski. Jedziemy na zachód i postanowiliśmy zahaczyć o Pieniny. Wielokrotnie bywaliśmy w małych i właściwych Pieninach, ale nigdy w spiskich. Zdecydowaliśmy, że w drodze powrotnej do domu przejdziemy nie długi szlak Pienin Spiskich i zwiedzimy zamek w Czorsztynie (zawsze brakowało czasu by zawitać w mury starej warowni). Hombaraki , bo tak też zwane są przez miejscowych to malownicze pasmo górskie, które ciągnie się przez 14 km między Jeziorem Czorsztyńskim i przełomem Białki. Główny grzbiet leży między Niedzicą, a Dursztynem. Na początku chcieliśmy wycieczkę rozpocząć właśnie z Niedzicy. Jednak nie mogliśmy znaleźć transportu powrotnego z Dursztyna. Jedziemy więc do Łapsze Niżnych starej wsi leżącej w dolinie Łapszanki pod Przełęczą Trybską.
Zostawiamy samochód na parkingu przy kościele. Idziemy za żółtymi znakami delikatnie pod górę asfaltową drogą do krzyżówki szlaków. W prawo prowadzi trasa rowerowa do Niedzicy, w lewo do Dursztyna, my dalej prosto. Mijamy ostatnie zabudowania wsi. Skręcamy w prawo. Po niedługim czasie wychodzimy na rozległe łąki. Otwierają się przed nami widoki m in. Trzy Korony.
Droga obchodzi "Łapszańską Ostoję"- gospodarstwo agroturystyczne. Maszerujemy do granicy lasu, następnie do Przełęczy Przesła (675 m), gdzie stoi szlakowskaz.
Teraz czerwony szlak będzie nam towarzyszyć do końca wycieczki. Za przełęczą leśnym duktem idziemy w kierunku zachodnim. Przechodzimy przez Pastwisko Wapienne (obszerne łąki) i podchodzimy na grzbiet, który stopniowo zwęża się tworząc strome urwiska. Mamy po drodze okna widokowe przez, które spoglądamy m in. na zalew Czorsztyński. I tak zdobywamy górę Żar 883 m.
Szczyt leży w środkowej części Pienin Spiskich, w głównym grzbiecie. Na kulminacji króluje mini wieża, z której widoki są tylko na jedną stronę, na pasmo Gorców i wspomniany zalew Czorsztyński.
Kilka fotek pstrykamy, uzupełniamy płyny i maszerujemy dalej wąską granią zbudowaną z wapieni rogowcowych, które opadają stromo do dolin. Znaki prowadzą ścieżką obok wapiennych skałek - punkty widokowe.
Na chwilę zatrzymujemy się przy "Dziurze Mutiego" - dość głęboka szczelina wśród skał. Trzeba uważać, żeby nie przegapić znaku, bo szlak nagle schodzi w dół źlebem do doliny.
Cieszymy się, że wczoraj nie padało, bo dopiero by była jazda. Stromizna jest znaczna. Zdecydowanie było by lepiej tędy podchodzić. Po pokonaniu tego "nieprzyjemnego" odcinka szlaku wychodzimy z lasu na ubitą drogę, która prowadzi do Dursztyna. Mamy przed sobą widok na jurgowskie hale. Jak przeczytaliśmy w opisie istniało tu osiedle zw. Jurgowskimi Stajniami. Ziemie te należały do górali z pobliskiego Jurgowa.
Po dawnym pasterskim osiedlu praktycznie nic nie pozostało. Jedynie pośród łąk stoi jedno gospodarstwo. Idę do bacówki z nadzieją, że kupię bunca, chociaż żadnej pasącej się owieczki nie było widać. Niestety sera nie było. Dowiedziałem się, że jest po sezonie.
Idziemy polną drogą do zabudowań, które przed nami widać. Dursztyn to malowniczo położona wieś w siodle pomiędzy pienińskimi szczytami polskiego Spisza.
W centralnym miejscu stoi tu kościół p.w. Jana Chrzciciela z lat 80 tych ubiegłego wieku na miejscu dawnej kaplicy, zamknięty chociaż była niedziela.
Wracamy drogą rowerową przez Dunianówkę do samochodu. Krajobraz pienińskich wzniesień, zielone łąki, szpiczaste zalesione góry i majaczące Tatry, które nie chciały ukazać się nam w pełnej krasie (były zamglone) towarzyszyły nam do Łapszna.
I tak jak pisałem wcześniej chcieliśmy zatrzymać się w Czorsztynie. A tu przeżyliśmy szok. Parkingi pozajmowane, ludzi jak mrówek, co robić trzeba było jechać dalej. Zamek znowu musi poczekać.
Podsumowanie, wędrując szlakami po Beskidzie Niskim towarzyszyły spokój, cisza, powiew wiatru niosący zapach lasu i łąk, oraz przemykająca w gąszczach zwierzyna. Przemierzaliśmy drogi, przy których nie ma już chyży, a dzisiejsza wieś to zadbane i nowoczesne domy. Jednak nieliczne chaty łemkowskie, czy zdziczałe sady, które zachowały się pozwalają wyobrazić sobie dawne wsie tętniące życiem. Opuszczone doliny pośród leśnych grzbietów, małe kapliczki, kamienne krzyże - przy drogach, ukryte w bukowych lasach i na łąkach, które kiedyś stanowiły granice nie istniejących wsi. I stare, zarośnięte cmentarze to obraz jaki wrył się w naszą pamięć. Osobliwością tego regionu są też piękne drewniane cerkwie np. w Bałuciance , czy skanseny np. Zyndranowej. Tragiczna historia Łemków spowodowała, że kultura ta praktycznie została zniszczona. Obecnie potomkowie dawnych mieszkańców tych ziem dążą do odtworzenia swojego dziedzictwa narodowościowego przez kultywację obyczajów, obrzędów i muzykę (liczne spotkania i zjazdy). Dużym bogactwem opisywanego terenu są źródła mineralne, uroczy i kameralny Rymanów-Zdrój z małą pijalnią wód z XIX w., czy Iwonicz-Zdrój z pięknie urządzonym deptakiem, przy którym koncentrują się najpiękniejsze obiekty zdroju. Muszę też wspomnieć o Dukli, a zwłaszcza o małym browarze. Ważą tam dobre piwa. Szczerze polecam odwiedzenie lokalu przy rynku, gdzie sprzedają ten trunek. Bardzo miło też zapamiętamy klasztor Nazaretanek w Komańczy, piękny budynek w stylu szwajcarskim. Małym minusem jest fakt, że przez 4 dni na szlakach towarzyszyło nam wszędobylskie błoto. Raz mniejsze, raz większe, ale dawało nam się we znaki. Chwilami naprawdę było ciężko. Kwatery, które załatwialiśmy "na szybkiego" były ok. Gospodarze mili, warunki dobre, kuchnie w pełni wyposażone. Natężenie ruchu turystycznego nie jest tu duże, bo przez 6 dni na szlakach spotkaliśmy trzy osoby. Kilka tras musieliśmy skrócić, bo pogoda nie dopisała, bo z transportem był kłopot i pętelki nie dało się zamknąć. Mamy więc wiele do nadrobienia i na pewno wrócimy w te piękne i dzikie tereny.
Zostawiamy samochód na parkingu przy kościele. Idziemy za żółtymi znakami delikatnie pod górę asfaltową drogą do krzyżówki szlaków. W prawo prowadzi trasa rowerowa do Niedzicy, w lewo do Dursztyna, my dalej prosto. Mijamy ostatnie zabudowania wsi. Skręcamy w prawo. Po niedługim czasie wychodzimy na rozległe łąki. Otwierają się przed nami widoki m in. Trzy Korony.
Droga obchodzi "Łapszańską Ostoję"- gospodarstwo agroturystyczne. Maszerujemy do granicy lasu, następnie do Przełęczy Przesła (675 m), gdzie stoi szlakowskaz.
Teraz czerwony szlak będzie nam towarzyszyć do końca wycieczki. Za przełęczą leśnym duktem idziemy w kierunku zachodnim. Przechodzimy przez Pastwisko Wapienne (obszerne łąki) i podchodzimy na grzbiet, który stopniowo zwęża się tworząc strome urwiska. Mamy po drodze okna widokowe przez, które spoglądamy m in. na zalew Czorsztyński. I tak zdobywamy górę Żar 883 m.
Szczyt leży w środkowej części Pienin Spiskich, w głównym grzbiecie. Na kulminacji króluje mini wieża, z której widoki są tylko na jedną stronę, na pasmo Gorców i wspomniany zalew Czorsztyński.
Kilka fotek pstrykamy, uzupełniamy płyny i maszerujemy dalej wąską granią zbudowaną z wapieni rogowcowych, które opadają stromo do dolin. Znaki prowadzą ścieżką obok wapiennych skałek - punkty widokowe.
Na chwilę zatrzymujemy się przy "Dziurze Mutiego" - dość głęboka szczelina wśród skał. Trzeba uważać, żeby nie przegapić znaku, bo szlak nagle schodzi w dół źlebem do doliny.
Cieszymy się, że wczoraj nie padało, bo dopiero by była jazda. Stromizna jest znaczna. Zdecydowanie było by lepiej tędy podchodzić. Po pokonaniu tego "nieprzyjemnego" odcinka szlaku wychodzimy z lasu na ubitą drogę, która prowadzi do Dursztyna. Mamy przed sobą widok na jurgowskie hale. Jak przeczytaliśmy w opisie istniało tu osiedle zw. Jurgowskimi Stajniami. Ziemie te należały do górali z pobliskiego Jurgowa.
Po dawnym pasterskim osiedlu praktycznie nic nie pozostało. Jedynie pośród łąk stoi jedno gospodarstwo. Idę do bacówki z nadzieją, że kupię bunca, chociaż żadnej pasącej się owieczki nie było widać. Niestety sera nie było. Dowiedziałem się, że jest po sezonie.
Idziemy polną drogą do zabudowań, które przed nami widać. Dursztyn to malowniczo położona wieś w siodle pomiędzy pienińskimi szczytami polskiego Spisza.
W centralnym miejscu stoi tu kościół p.w. Jana Chrzciciela z lat 80 tych ubiegłego wieku na miejscu dawnej kaplicy, zamknięty chociaż była niedziela.
Wracamy drogą rowerową przez Dunianówkę do samochodu. Krajobraz pienińskich wzniesień, zielone łąki, szpiczaste zalesione góry i majaczące Tatry, które nie chciały ukazać się nam w pełnej krasie (były zamglone) towarzyszyły nam do Łapszna.
I tak jak pisałem wcześniej chcieliśmy zatrzymać się w Czorsztynie. A tu przeżyliśmy szok. Parkingi pozajmowane, ludzi jak mrówek, co robić trzeba było jechać dalej. Zamek znowu musi poczekać.
Podsumowanie, wędrując szlakami po Beskidzie Niskim towarzyszyły spokój, cisza, powiew wiatru niosący zapach lasu i łąk, oraz przemykająca w gąszczach zwierzyna. Przemierzaliśmy drogi, przy których nie ma już chyży, a dzisiejsza wieś to zadbane i nowoczesne domy. Jednak nieliczne chaty łemkowskie, czy zdziczałe sady, które zachowały się pozwalają wyobrazić sobie dawne wsie tętniące życiem. Opuszczone doliny pośród leśnych grzbietów, małe kapliczki, kamienne krzyże - przy drogach, ukryte w bukowych lasach i na łąkach, które kiedyś stanowiły granice nie istniejących wsi. I stare, zarośnięte cmentarze to obraz jaki wrył się w naszą pamięć. Osobliwością tego regionu są też piękne drewniane cerkwie np. w Bałuciance , czy skanseny np. Zyndranowej. Tragiczna historia Łemków spowodowała, że kultura ta praktycznie została zniszczona. Obecnie potomkowie dawnych mieszkańców tych ziem dążą do odtworzenia swojego dziedzictwa narodowościowego przez kultywację obyczajów, obrzędów i muzykę (liczne spotkania i zjazdy). Dużym bogactwem opisywanego terenu są źródła mineralne, uroczy i kameralny Rymanów-Zdrój z małą pijalnią wód z XIX w., czy Iwonicz-Zdrój z pięknie urządzonym deptakiem, przy którym koncentrują się najpiękniejsze obiekty zdroju. Muszę też wspomnieć o Dukli, a zwłaszcza o małym browarze. Ważą tam dobre piwa. Szczerze polecam odwiedzenie lokalu przy rynku, gdzie sprzedają ten trunek. Bardzo miło też zapamiętamy klasztor Nazaretanek w Komańczy, piękny budynek w stylu szwajcarskim. Małym minusem jest fakt, że przez 4 dni na szlakach towarzyszyło nam wszędobylskie błoto. Raz mniejsze, raz większe, ale dawało nam się we znaki. Chwilami naprawdę było ciężko. Kwatery, które załatwialiśmy "na szybkiego" były ok. Gospodarze mili, warunki dobre, kuchnie w pełni wyposażone. Natężenie ruchu turystycznego nie jest tu duże, bo przez 6 dni na szlakach spotkaliśmy trzy osoby. Kilka tras musieliśmy skrócić, bo pogoda nie dopisała, bo z transportem był kłopot i pętelki nie dało się zamknąć. Mamy więc wiele do nadrobienia i na pewno wrócimy w te piękne i dzikie tereny.
Re: 3-9.09.2018 - Wędrówki po Beskidzie Niskim.
Podchodziliśmy po deszczu, też masakra.Cieszymy się, że wczoraj nie padało, bo dopiero by była jazda. Stromizna jest znaczna. Zdecydowanie było by lepiej tędy podchodzić.