Strona 1 z 1

Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 11 października 2018, 14:46
autor: Pudelek
Z Wielką Fatrą od dawna mamy niewyrównane rachunki! We wrześniu 2011 roku próbowaliśmy z Eco po raz pierwszy zdobyć najwyższy szczyt tego pasma (Ostredok), ale przeszkodził w tym silny wiatr i niemal zerowa widoczność. Jesienią 2016 ruszyliśmy do walki ponownie, lecz po nagłym ataku zimy znowu okazało się to niemożliwe. Ale do trzech razy sztuka - pomyśleliśmy i gdzieś pod koniec sierpnia ustaliliśmy termin kolejnej próby na październik..

Długo przed tym terminem z niepokojem wpatrywaliśmy się w prognozy. A te zmieniały się i zmieniały, aż w końcu pokazały, że w pierwszy piątek i sobotę miesiąca ma być okno pogodowe w tym rejonie Słowacji. Zatem jedziemy!

Podróż zaczęliśmy już w czwartek, aby dostać się na miejsce komunikację publiczną. W głowie cały czas huczała myśl - co tym razem licho nam zgotuje za niemiłe niespodzianki? Początek nie jest najgorszy: co prawda nie udało mi się zjeść hipsterskiej jajecznicy, a speluna, w której zwykle czekałem na Andrzeja, była zamknięta, ale pociąg przyjechał zgodnie z rozkładem. Godzina do Katowic minęła nam na rozmowie ze współtowarzyszem z przedziału. Niedawno dłuższy czas kręcił się on po Bieszczadach, ale w trakcie dyskusji wyszło, że to jednak my możemy mu zaimponować wiedzą, a nie odwrotnie ;).

W stolicy województwa śląskiego przesiadka do busika i najmniej przyjemny etap podróży. Nienawidzę tego środka transportu i tej firmy, lecz praktycznie nie ma rozsądnej alternatywy. W środku ciasno jak cholera, połowę drogi stoję. Andrzej czyta w gazecie o seppuku i rzucaniu we wrogów wyprutymi wnętrznościami, czego serdecznie życzymy dwóm debilom siedzącym z tyłu i umilającym czas współpasażerom rozmowami na poziomie płyt chodnikowych...

Wreszcie około 15-tej docieramy do Cieszyna. Bez zwłoki przechodzimy na czeską stronę - jestem tu ponownie po półtora tygodniu.
Obrazek

Bagaże i Eco zostawiam w dworcowej knajpie i udaję się na szybkie zakupy. Po powrocie mamy jeszcze prawie godzinę na przyjazd naszego pociągu, co skrzętnie wykorzystujemy na uzupełnienie płynów :).
Obrazek

Większość zugów w kierunku słowackiej granicy łapie opóźnienia z powodu prac między Karwiną a Czeskim Cieszynem. O dziwo, nasz expres pojawia się punktualnie i na peron wjeżdża oświetlany przez promienie słońca.
Obrazek

To jedne z najfajniejszych momentów wyprawy: jeszcze na samym jej początku, z radością, że wszystko co najlepsze przed nami. I na razie bez przykrych niespodzianek - licho odwiedziło przed południem Andrzeja w pracy w postaci starszego faceta z przebarwionym od tytoniu wąsem, lecz potem chyba uznało, że zrobi sobie przerwę...

Po trzech kwadransach jesteśmy w Żylinie. Na niebie trwa walka jasności z ciemnością...
Obrazek

Moglibyśmy od razu wskoczyć w następny rychlik, ale po co? Dziś nam się nigdzie nie spieszy, jesteśmy prawie u celu.

Podczas spaceru wokół dworca znajduję połamany parasol w barwach górnośląskich. Liczymy, że jednak nam się nie przyda ;).
Obrazek

Oczekiwanie na osobówkę spędzamy we wiadomy sposób...
Obrazek

W Rużomberku uderzamy do "naszej" knajpy, bez której żaden wyjazd w ten region nie może się udać. Dzień roboczy, zatem tłumów nie ma. Dwa dni później odbędzie tu koncert metalowy i wtedy zapewne setki osób wypełnią niewielką przestrzeń.
Obrazek

Zbieramy się wcześniej niż zwykle, aby rozbić namiot. Podobnie jak na ubiegłorocznej majówce jako obozowisko służy polana przy czerwonym szlaku prowadzącym na szczyt Predný Čebrať. Formalnie jest tu już Wielka Fatra, a konkretnie jej część zwana Szypską Fatrą, jako jedyna położona na północ od Wagu (dawniej uznawano ją za fragment Gór Choczańskich). Można zatem napisać, że śpimy w prawdziwych górach :P.

Noc była w miarę ciepła, choć Eco poubierał się do śpiwora solidnie, łącznie z czapką i podwójnymi fuseklami.

W piątek budzik dzwoni o 6.30. Wyglądam na dwór, a tam... szarówa! Kompletne zachmurzenie. Co jest??!! Miało być 10-12 godzin słońca, mapy nie pokazywały nawet grama chmur w tej części Słowacji! Czyżby jednak licho??

Humor nam siada strasznie... Właśnie tego się obawialiśmy. Przy drugim wyjściu z namiotu są pierwsze powody do optymizmu - gdzieś wysoko widać przebłyski słońca. Rużomberok leży w dolinie, więc być może jesteśmy za nisko, aby mieć niebieskie niebo...
Obrazek

Obok rozciąga się tajemniczy mur. Próbujemy dojrzeć, co się za nim znajduje. A tam... las! Tyle, że ściany obite są deskami, a od naszej strony tylko gołe pustaki.
Obrazek

Wychodząc spomiędzy drzew na szosę wzbudzamy spore zdziwienie wśród udających się do pracy ludzi, zwłaszcza u wyperfumowanych panienek. Chyba nie spodziewali się o tej porze dwóch dzikich.
Obrazek

Przy dworcu kręci się sporo ludzi, ale w końcu na zegarku już 8-ma. Ekipa pijaczków okupuje blaszany bufet, lecz nawet nie ma czasu do nich zajrzeć, bo oto podjeżdża nasz autobus.

Po kilku kilometrach chmury całkowicie znikają, jak nożem uciął! Uratowani! Oprócz nas w środku siedzi kilkoro turystów emerytów w skarpetach pod kolana oraz trzy babki w wieku 40 plus. Ubrane w profesjonalne ciuchy trajkoczą jak przekupki. Bla bla bla bla bla bla... i tak przez całą drogę. Może mężowie wywalili je z chałup, aby mieć trochę spokoju??

Mijamy Donovaly. Wysiadamy w Starych Horach (węg. Óhegy, niem. Altgebirg). Niestety, trzy gaduły też. Uderza nas przenikliwy chłód, temperatura jest tu wyraźnie niższa niż w Rużomberku.
Obrazek

Zaglądam do pobliskiego sklepiku, bo od słuchania babskiego beblania zaczęła boleć mnie głowa. Z lodówki wyjmuję grejpfrutowego radlera.
- On jest alkoholowy - ostrzega sprzedawczyni.
- Nie przeszkadza mi to - uśmiecham się w odpowiedzi :D.

Z wioski będziemy ruszać na szlak, lecz wiemy, że w pobliżu znajdują się jakieś lokale. W hotelu ktoś sprząta werandę, a w sąsiedniej restauracji świeci się światło. Zaglądamy więc do tej drugiej.
Obrazek

Oczywiście w środku siedzą trzy znajome baby i niestrudzenie mielą jęzorami... Makabra. Zamawiamy po piwie i jajecznicy na śniadanie, dobrze nam to zrobi.
Obrazek

bserwując gadające kobiety mówię do Andrzeja:
- To nie są prawdziwe turystki. Nie piją piwa!
Po chwili się okazało, że faktycznie napoju z pianką nie spożywają, ale za to... borovičkę owszem. Czujemy się niejako zobowiązani ;).

Tymczasem na dworze niespodziewanie znowu się zachmurzyło. Skąd przyszły te #@&% chmury??!! Co z tymi prognozami??!

Nastroje ponownie nam siadają. Nie tak to miało wyglądać. Lekko zrezygnowani ruszamy asfaltem Turecką doliną.
Obrazek

Po opuszczeniu zabudowań jakby przebijało się więcej słońca. Drzewa zaczynają przybierać złotojesienne barwy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po dwóch kilometrach dochodzimy do Tureckiej (węg. Török). To dawna osada górnicza, o czym przypomina herb wioski. Węgiel dostarczano do kopalń w Starych Horach. Wbrew pierwszemu skojarzeniu nazwa miejscowości nie nawiązuje do Turków, lecz do regionu Turiec, do którego prowadził tędy stary trakt.
Obrazek

W centrum stoi knajpa, lecz jeszcze zamknięta. Siadamy na drewnianych ławach, a ja podchodzę trochę wyżej, aby przyjrzeć się okolicy (i przy okazji załatwić pewną potrzebę). To teren rozgrywanych co roku Mistrzostw Świata w gotowaniu i spożywaniu brynzovych halušek.
Obrazek

Z tego miejsca widać już grań Wielkiej Fatry. Odległościowo to dość blisko, ale problem polega na tym, że w sumie mamy dzisiaj ponad 1200 metrów podejścia! Nie pamiętam kiedy ostatni raz pokonywałem takie przewyższenia z ciężkim plecakiem, ale na samą myśl bolą nogi!
Obrazek
Obrazek

Byle doczłapać się tam - do pozostałości po starym wyciągu.
Obrazek

Nagle z dołu słyszymy podniesione głosy... Tak, to trzy pieprzone jazguły ciągną za nami. Są tak zajęte wspominaniem jakiejś niepijącej koleżanki, że przegapiają odbicie na żółty szlak, które znajduje się przed zamkniętą knajpą.
Obrazek

Wracają po dziesięciu minutach - pogratulować refleksu. Zaczepiają miejscową kobietę i na całe gardło upewniają się czy tamtędy dojdą na Salášky. Sami też mieliśmy się zbierać, lecz puszczamy je przodem, aby oszczędzić uszy...
Obrazek
Obrazek

Pogoda znowu się poprawiła na prognozowaną i liczymy, że to już ostatnia zmiana dzisiejszego dnia.

Szlak biegł kiedyś trochę inaczej, lecz zmieniono jego trasę, aby zahaczał o karczmę. Zaraz za nią stoi biała kaplica z 1908 roku.
Obrazek

Następnie mijamy kilka domów i wystawkę starych nart. Czego tam nie ma? Sulovy, Polsporty, Elany, Dominanty...
Obrazek
Obrazek

I zaczynamy wspinanie. Pod wyciągiem, więc od razu dostajemy mocno w kość.
Obrazek
Obrazek

Trzy baby nie odeszły daleko: mimo super ciuchów tempo mają żółwie, do tego co chwilę ściągają albo ubierają kurtki i, oczywiście, gadają, gadają, gadają... Chcąc nie chcąc musimy je minąć.
Obrazek

Grań wydaje się być o rzut beretem... Mam skojarzenia z podejściem na Połoninę Caryńską.
Obrazek

Na Saláškach (780 metrów n.p.m) postanawiamy zrobić przerwę i wypić andrzejową nalewkę z nutelli, której butelka sporo waży. W ogóle miejsce zachęca do odpoczynku, zwłaszcza, że w słońcu zrobiło się ciepło jak latem, więc ściągamy koszulki i opalamy się. Poubierana w kurtki para spacerowiczów przygląda nam się dziwnie...
Obrazek

Natrętne gaduły tym razem odczepiają się od nas raz na zawsze, bowiem kontynuują swoją wielogodzinną nieustanną rozmowę na zielonym szlaku do Ramžiny. No chyba, że znowu się gdzieś zgubią...

Minuty mijają, ale nie ma się co spieszyć, gdyż dopiero wczesne popołudnie. Delektujemy się piękną pogodą i spacerujemy wokół niewielkiego sztucznego stawku nieokreślonego przeznaczenia (zakazu kąpieli nie było).
Obrazek
Obrazek

Przed nami najbardziej męczący moment dzisiejszego dnia: 600 metrów podejścia na odcinku około 2 kilometrów. Może nie brzmi tak źle, ale to połowa wszystkich przewyższeń w kierunku Ostredoka. Pocieszamy się, że naprawdę już niedaleko.
Obrazek

Najpierw kroczymy przez las mijając osiedle pozamykanych domków letniskowych oraz chaty dla narciarzy. W zimie zapewne toczy się tutaj intensywne życie.
Obrazek

Następnie ostro pod górę przez polanę, znowu bardziej płasko, trochę lasu i ponownie więcej przestrzeni.
Obrazek
Obrazek

Sapiemy jak lokomotywy. Za sobą słyszę przekleństwa rzucane przez Eco, użył nawet słów na "k"! On niesie namiot, ja wino, więc waga prawie ta sama.

Dochodzimy do kolejnego wyciągu orczykowego. Teraz maszerujemy wzdłuż niego, a więc musi być stromo; Słowacy uwielbiają tak poprowadzić szlaki, bez żadnych zygzaków, żadnych trawersów. Wędrówka musi dawać maksymalnie w tyłek!

Krok po kroku, jak to mówił Leo Beenhakker. Byle do przodu. Jest ciężko, ale sądziłem, że będzie gorzej. Kończy się zwarty las i pojawiają widoki, co dodatkowo podnosi na duchu, bo łatwiej zwalczyć zmęczenie, gdy człowiek co parę metrów zatrzymuje się i podziwia panoramy.
Obrazek

Z prawej strony widzimy Majerovą skalę. Można przez nią przejść wychodząc ze Starych Hor - braliśmy pod uwagę tamtejszy niebieski szlak, lecz jest on trochę dłuższy, z jeszcze większym podejściem i przez niemal cały czas w lesie.
Obrazek

Za nami głęboka Turecká dolina i sporo bliższych szczytów Wielkiej Fatry i Starohorskich Wierchów. Na horyzoncie dwa mało znane pasma górskie: Poľana i Javorie.
Obrazek

Za granią wyłaniają się pobielone Niżne Tatry. Wczoraj Eco mnie przeraził, pokazując odległe góry i mówiąc:
- Tam jest śnieg.
Bo był. Oczami wyobraźni szedłem już w topniejącej brei w mokrych butach. Na szczęście okazało się, iż utrzymał się jedynie na jeszcze wyższych wysokościach.

Patrząc na to zdjęcie mam skojarzenia z Kilimandżaro, ale to tylko Veľká Chochuľa. Na lewo od niej m.in. słabiej wyróżniający się Chopok.
Obrazek

W oddali (około 60 kilometrów) Tatry Wysokie, a konkretnie Zachodnie. Wśród poszarpanej linii m.in. Baniówka (Baníkov) i Rohacz Płaczliwy (Plačlivé).
Obrazek

Nasz najbliższy cel wygląda trochę jak dawne obserwatorium na Popie Iwanie.
Obrazek
Obrazek

A uczta dla oczu robi się coraz bardziej smakowita (choć i przejrzystość i kolory mogłyby być lepsze, ale nie narzekajmy)! W Niżnych Tatrach Prašivá, Veľká Chochuľa, Chopok, Chabenec, Bôr - czyli praktycznie całe Ďumbierske Tatry (sam Ďumbier jest zasłonięty). Dzieli nas 18-30 kilometrów. Poniżej wśród lasów zabudowa turystyczna w Donovalach, widać hotele, górną stację gondoli i bliski jej Zvolen. Można stamtąd dotrzeć w naszą okolicę czerwoną Cestą Hrdinov SNP.
Obrazek

Tatry Zachodnie. Wyższy od nich wydaje się położony na prawo niżnotatrzański Salatín.
Obrazek

A to już znacznie bliżej: jak Bóg da, a partia pozwoli, to pojawimy się tam jeszcze podczas tego wyjazdu! Ploská, Čierny kameň i Rakytov.
Obrazek

Najgorsze podejście za nami, więc humory dopisują, choć czasem nie wiadomo w którą stronę iść ;).
Obrazek
Obrazek

Węzeł szlaków Pod Líškou (1380 n.p.m.). Spotykamy się z niebieskim z Majerovej skaly. W nogach ponad 900 metrów podejścia, w tym 760 z Tureckiej. Patrzę na zegarek: z Salášek szliśmy niecałe półtorej godziny, a więc nieco krócej niż pokazywał szlakowskaz.
Obrazek

Okolica wygląda postapokaliptycznie: pordzewiały orczyk, przewrócony drewniany domek i ruina górnej stacji wyciągu. Ciekawe czemu akurat ten został zlikwidowany, a pozostałe jeszcze stoją? A może tamte też już nie działają?
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przy rozwałce rozsiadła się słowacka rodzina, jedni z niewielu turystów których widzieliśmy do tej pory (panie od blebleble litościwie pominę). Siadamy i my, czas na przerwę.
Obrazek
Obrazek

Coś zjemy, wypijemy, a potem ruszymy jeszcze wyżej...
Obrazek
Obrazek

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 14 października 2018, 23:51
autor: Pudelek
Przed nami najbardziej widokowy odcinek tej części Wielkiej Fatry, a może i całego pasma.

Ruiny górnej stacji wyciągu, przy których odpoczywaliśmy, oznaczone są na mapach jako punkt zwany Pod Líškou. Logiczne zatem jest, że trochę wyżej będzie szczyt o nazwie Líška (1445 metrów n.p.m.).
Obrazek

Z tego miejsca coraz lepiej widoczne są kolejne górki. Na niebie pojawiają się paralotniarze.
Obrazek
Obrazek

Zostało około 350 metrów podejścia. W takich warunkach jest ono bardzo przyjemne.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Spojrzenie pod słońce, w kierunku południowo-zachodnim: rozciągnięta i dość płaska bryła to Svrčinník w Górach Kremnickich, natomiast za nim słaby zarys Vtáčnika (Ptasznika), najwyższego w paśmie o takiej samej nazwie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Idziemy niespiesznie. Mija nas dwójka rowerzystów jadąca w dół, po czym po jakimś kwadransie wracają pod górę. Już na piechotę :P.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Docieramy na rozdroże pod Krížną (rázcestie pod Krížnou) i tu łączymy się z czerwonym szlakiem długodystansowym.
Obrazek
Obrazek

A tam będziemy szli za jakiś czas. Wygląda to cudnie!
Obrazek

Pierwsza reprezentacja śniegu. Na szczęście koszmar w postaci wczesnego ataku zimy nie zrealizował się.
Obrazek

Krížna mierzy 1574 metry i jest trzecim najwyższym szczytem Wielkiej Fatry. Ozdabia ją wątpliwej urody nadajnik i dziwne budynki, ale dzięki temu łatwo ją z daleka rozpoznać.

Uwiecznianie owych cudów architektury sobie darujemy, lepiej rozejrzeć się po okolicy.
Obrazek

Na północ od nas, gdzie wkrótce się udamy, widzimy szczyt bez nazwy, następnie Frčkov, Ostredok i Suchý vrch.
Obrazek

Myśleliśmy, że tam daleko to jakaś góra, lecz wyszło, że tylko chmura.
Obrazek

Południowy zachód.
Obrazek

Południowy-wschód: Majerova Skala, mniej znane okolice Niżnych Tatr (lub według innego podziału Starohorskich Wierchów), dolina Hronu i jako horyzont Poľana; w środku znajduje się szczyt Vepor, oddalony o nieco ponad 30 kilometrów. Drugi Vepor to już Klenovský Vepor, numer jeden Gór Weporskich i położony kolejne 20 kilometrów dalej; jest słabo widoczny w lewej części zdjęcia.
Obrazek

Przy doskonałej przejrzystości można stąd dojrzeć zarówno Polskę, jak i Węgry. Dzisiaj mamy raczej umiarkowaną, ale i tak czujemy się usatysfakcjonowani ;).

Kierunek północno-wschodni: skalisty Čierny kameň, nad nim Smerkovica, na prawo Rakytov, a na lewo zawsze samotny Wielki Chocz (dzieli go od nas około 35 kilometrów).
Obrazek

Zaczęło trochę wiać, więc schodzimy kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu. Pod budynkami nadajnika odpoczywa słowacka rodzina, która towarzyszyła nam także przy ruinach wyciągu i są to ostatni ludzie, jakich spotkamy dziś na szlaku. Od tej pory grań będziemy mieli tylko dla siebie :D.
Obrazek
Obrazek

Zegarek wskazuje godzinę 16-tą, zatem mamy jeszcze kupę czasu do nastania ciemności. Postanawiamy zjeść trzecie śniadanie, ewentualnie drugi obiad.
Obrazek
Obrazek

Pół godziny później ruszamy dalej. Chyba się powtarzam, ale naprawdę jest cudnie. Mamy wrażenie, że przenieśliśmy się w Bieszczady, choć wielkofatrzańskie połoniny są znacznie rozleglejsze, a i rzeźba trochę inna.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niżne Tatry. Śniegu jakby trochę ubyło w ciągu ostatnich godzin. W lewym boku przebiły się i Tatry Wysokie, zdaje się, że nawet Krywań (75 kilometrów oddalenia).
Obrazek

Tu z kolei całkiem dobrze widać Tatry Zachodnie.
Obrazek

Trawersujemy bezimienny szczyt; to dziwne, że nie został nazwany. Wśród wypłowiałych traw pojawia się więcej kupek śniegu, jest on także obecny na zacienionych zboczach. Miejscami ziemia staje się grząska, czasem coś białego wpadnie do butów, lecz tragedii nie ma.
Obrazek
Obrazek

Na Frčkovie drugi, nieco krótszy postój.
Obrazek

Łagodne zejście w dół i podobnie niemęczące podejście pod kolejny kopiec...
Obrazek

...a tam stajemy przy niepozornej tabliczce z informacją, że oto jest Ostredok!
Obrazek

To już? Na mapie Andrzeja miał to być wierch widoczny w oddali! Nawet się zastanawialiśmy, czy tu podchodzić, czy może od razu skrócić sobie drogę trawersem :P. Okazało się, że w przeszłości rzeczywiście uważano, że najwyższy punkt Ostredoka leży kawałek dalej, na północnym szczycie (1592 metry), lecz po nowych obliczeniach w 2015 roku uznano, że południowy ma 1596 metrów i jest wyższy.
Obrazek

A zatem udało się! Po ponad siedmiu latach powrót w Wielką Fatrę zakończył się sukcesem! To było jedno z moich najstarszych marzeń górskich i w końcu się zrealizowało!
Obrazek

Wieje mocniej, więc postanawiamy podejść na północny wierzchołek. Okolica zaczyna przybierać kolory kończącego się dnia.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ostredok po raz drugi!
Obrazek
Obrazek

Zrzucamy plecaki. Migawki aparatów zaczynają gwałtownie pracować.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Borišov. Chcemy zajrzeć pod niego jutro.
Obrazek

Suchý vrch i Ploská. Z tyłu to, co już opisywałem: m.in. Rakytov, Chocz i Tatry.
Obrazek

Siedem lat czekania, ale w końcu dostaliśmy nagrodę! Co prawda dwa lata temu zastanawialiśmy się, czy nie wejść tutaj przy pełnym zachmurzeniu i mgle, ale to byłoby bez sensu i jeszcze zniechęciłoby nas do tej góry.

Wiatr z każdą chwilą się nasila, zatem opuszczamy szczyt...
Obrazek

Poniżej łąki inna z wielu formacji skalnych - Biela skala. W tle Mała Fatra, przedzielona doliną Wagu.
Obrazek

Słońce coraz niżej. Znajdujemy w miarę osłonięte od wiatru miejsce pomiędzy Ostredokiem a Suchým vrchem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Rychło się okazuje, że nie będzie czystego zachodu, bo nisko nad horyzontem zgromadził się jakiś syf. Nie ma na co czekać, więc zbieramy się, aby na nocleg dojść jeszcze bez czołówek. Chwilę potem zaczyna się robić coraz ciemniej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szlak w lesie omijający Suchý vrch jest błotnisty i śliski, Eco raz zaliczył glebę. Trzeba uważać na każdy krok.
Obrazek
Obrazek

Widzimy już nasze miejsce noclegowe. Niestety, widzimy również światła latarek, a to oznacza, że będziemy mieli towarzystwo.

Jeszcze kawałek i przed 19-tą dochodzimy do Salašu pod Suchým vrchom. Już tutaj spaliśmy w 2011 roku.
Obrazek

Przed domkiem para Słowaków rozbiła namiot. Pytam się, czy nie boją się, że stoi bardzo blisko placu na ognisko.
- Jakie ognisko? - dziwi się chłopak. - Przy takim wietrze?
Kurde, ale my chcemy je zrobić! Niedobrze...
- A jest wolne miejsce na nocleg? - pytam.
- Pewnie, w środku nikogo nie ma.
Jednak był, jeden facet. Typ samotnika.

Może uda nam się rozpalić piec? Ten pomysł lokatorowi szałasu niezbyt się podoba, co widać po minie. Ewidentnie będziemy mu przeszkadzać.

Hmm, niedaleko stąd jest druga chata - szałas Mandolina. Postanawiamy z Andrzejem zostawić plecaki i jej poszukać. Przeszliśmy z dobre pół kilometra, ale w ciemnościach nic nie znaleźliśmy. Rano okazało się, że wybraliśmy złą ścieżkę; korzystając z tej właściwej po kilku minutach bylibyśmy u celu.

Trudno, zostaje nam piec, bo faktycznie na dworze robi się wichura. Zbieramy trochę drewna, ale ogólnie to bardzo z nim kiepsko, mimo, iż mamy dookoła las. Na szczęście piec ma drożny komin i żaden dym nie leci w chatkę, więc po chwili atmosfera staje się cieplejsza...
Obrazek
Obrazek

Częstuję słowackiego singla winem i czymś tam jeszcze - wypija, ale zaraz potem i tak ładuje się do śpiwora, aby uderzyć w kimono. Trudno. Tymczasem na blacie lądują swojskie przysmaki, którym nie dane było usmażyć się na ognisku: boczek, wuszt, pieczarki, cebula. Na koniec robimy jeszcze grzanki, a Eco przyrządza... grzane wino z goździkami!
Obrazek
Obrazek

Smakowało kapitalnie, a przy winie włączył się klimat jarmarków bożonarodzeniowych :D.
Obrazek

Miejsce na pryczach jeszcze jest, ale wolimy wejść po drabinie na strych - ten jest szeroki i pomieściłby z 10-15 osób. Na podłodze leżą materace, zatem mamy miękko.

Dzień kończymy z poczuciem osiągnięcia sukcesu i samozadowolenia.

I tylko wiatr się z tym nie zgadza, bowiem przez całą noc jest tak silny i głośny, że zastanawiam się, czy jutro w ogóle będzie możliwa normalna wędrówka po górach?

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 15 października 2018, 12:52
autor: Barbórka
ale cudnie, mam wielki sentyment do tych miejsc - w końcu poznałam tam swojego chopa! ale pogoda Wam się trafiła!cudnie:)

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 15 października 2018, 19:06
autor: zbig9
Barbórka pisze:
15 października 2018, 12:52
ale cudnie, mam wielki sentyment do tych miejsc - w końcu poznałam tam swojego chopa! ale pogoda Wam się trafiła!cudnie:)
To może jakaś relacja? Romantyczna historia by była.

A wiosna bardziej mi się podoba na WF:

https://goo.gl/photos/CEnUJyxsWdNFKwTT7

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 15 października 2018, 20:39
autor: Robert J
Pudelek pisze:
14 października 2018, 23:51

Przy doskonałej przejrzystości można stąd dojrzeć zarówno Polskę, jak i Węgry. Dzisiaj mamy raczej umiarkowaną, ale i tak czujemy się usatysfakcjonowani ;).
Nie zapominaj o Alpach czyli widać również Austrię ;)

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 16 października 2018, 14:19
autor: Pudelek
Robert J pisze:
15 października 2018, 20:39
Nie zapominaj o Alpach czyli widać również Austrię
a widzisz, o Alpach nie wiedziałem, ale przecież na pewno należałoby dodać jeszcze i Czechy :)
zbig9 pisze:
15 października 2018, 19:06
A wiosna bardziej mi się podoba na WF:
to dyskusja nad wyższością świąt BN nad Wielkanocą... wiosna to świeżość i soczystość, jesień kolory (choć podczas naszej wizyty dopiero się to zaczynało).
Barbórka pisze:
15 października 2018, 12:52
ale cudnie, mam wielki sentyment do tych miejsc - w końcu poznałam tam swojego chopa!
jednym słowem - trzeba uważać na spotykanych ludzi :D

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 19 października 2018, 12:11
autor: Barbórka
zbig9 pisze:
15 października 2018, 19:06
Barbórka pisze:
15 października 2018, 12:52
ale cudnie, mam wielki sentyment do tych miejsc - w końcu poznałam tam swojego chopa! ale pogoda Wam się trafiła!cudnie:)
To może jakaś relacja? Romantyczna historia by była.

ha ha lepiej nie :lol:

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 21 października 2018, 19:12
autor: Pudelek
Głównym celem wyjazdu na Wielką Fatrę było zdobycie najwyższego szczytu pasma. Wczorajszy sukces bardzo nas uradował, ale to nie koniec przygody - mamy jeszcze całe dwa dni na wędrowanie!

Noc na poddaszu chatki jest niespokojna... Budzę się często przez wichurę szalejącą na dworze. Dawno nie miałem takiego wiatru w górach! Mamy poważne obawy, jak będzie wyglądać dalsze chodzenie i czy przypadkiem nie przywieje nam jakiejś szpetnej pogody!

Poranek zdaje się potwierdzać najgorsze obawy: za niewielkim oknem widać tylko szarość... Na szczęście podczas wyjścia za potrzebą okazuje się, że z innej strony nieba jest sporo niebieskiego i ciągle go przybywa. Dodatkowo wiatr jest ciut słabszy niż się zdawało na strychu - tam odgłosy były potęgowane przez blaszany dach.

Mimo wszystko zapowiada się ładny dzień :). Termometr w chatce pokazywał 9 stopni, na dworze było pewnie około 5ciu..
Obrazek

Oficjalną pobudkę zaplanowaliśmy na 7.30, ale po odezwaniu się budzika długo nie chce nam się zejść po drabinie na zewnątrz. Namiot od słowackiej pary stoi, o dziwo go nie porwało. Oni też już wstali i szykują się do pakowania. Słowak śpiący w głównej sali wstał jako pierwszy i wyruszył na szlak bladym świtem...
Obrazek

Zjadamy smaczne śniadanie, wypadałoby umyć talerze i sztućce. Kilkaset metrów od szałasu, na jednym ze stoków Suchego Vrchu, znajduje się źródło. W 2011 roku było wyschnięte, teraz działa. Planowałem, że przy okazji mycia garów uskutecznię również toaletę, ale w cieniu było tak chłodno, a woda tak lodowata, że ograniczyłem się do opłukania twarzy :P. Inteligentnie ubrałem sobie klapki, przez co prawie wywinąłem orła w błotnistym miejscu :D.
Obrazek

Wracamy do chatki. Para Słowaków już poszła przed siebie. Pakujemy się i ogarniamy wnętrza. Szałas pod Suchým Vrchom to jedna z wielu tego typu możliwości noclegu w Wielkiej Fatrze. Obecnie opiekuje się nim jakieś stowarzyszenie, więc czasem można w nim spotkać chatara albo jakąś zorganizowaną grupę.
Obrazek

Przenocować można w głównym pokoju z pryczami albo na strychu. Dach jest wyremontowany i szczelny. Na dole działa piec, którego użyliśmy do przyrządzenia wieczornej kolacji. Na miejscu są sztućce, talerze, szklanki, kieliszki, znaleźliśmy nawet przyprawy i... olej do smażenia. W lesie zaprasza wychodek, a w schowku przyrządy do cięcia drzewa. Z opałem jest problem, o którym już wcześniej pisałem - mimo, iż dookoła sporo lasów, to ogołocono go z suchych gałęzi, zostały jedynie resztki. Musieliśmy zużyć kilka belek przygotowanych przez wcześniejszych gości, a nie było jak tego uzupełnić, bo przecież nie zaczniemy ścinać drzew w parku narodowym!
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pamiątkowa fota. Bez cieplejszych ciuchów się nie obeszło.
Obrazek

Ruszamy ścieżką przez wyschnięte pokrzywy. Nasz najbliższy cel widać po lewej.
Obrazek
Obrazek

Po krótkiej chwili dochodzimy do szlaku czerwonego - Cesty Hrdinov SNP, którą podążaliśmy wczoraj od Krížnej. Mijamy węzeł szlaków na mało charakterystycznej przełęczy Koniarky i ciśniemy przez kolejne polany przetykane krótkimi odcinkami leśnymi. Suchý Vrch i Ostredok zostają za nami...
Obrazek
Obrazek

Z prawej widoki na Zeleną dolinę i zamglone pasma w tle, m.in. Poľanę.
Obrazek

Przed nami pojawia się szeroka, masywna przeszkoda...
Obrazek

Ploská. Góra numer 6 pod względem wysokości w Wielkiej Fatrze (1532 metry n.p.m.). Jak nazwa wskazuje szczyt jest płaski i kiepski pod względem widokowym (coś jakby Śnieżnik).
Obrazek
Obrazek

Z tego też powodu nie będziemy na niego wchodzić, zresztą już na nim byliśmy 7 lat temu. Miniemy go niebieskim szlakiem biegnącym po zachodnim zboczu.
Obrazek

Wiatr daje się we znaki. Może nie przewraca, jak kiedyś w Bieszczadach, ale potrafi przytkać tak, że ciężko złapać oddech.

W dolnej części rozległej łąki widać szałas pasterski, również używany przez turystów. Na lewo przełęcz pod Borišovem, znad drzew wystaje dach schroniska.
Obrazek
Obrazek

Trawers Ploski jest bardzo przyjemny. Mijamy dwa źródełka i cały czas mamy ładne panoramki.
Obrazek
Obrazek

Jedno z ostatnich spojrzeń na Ostredok.
Obrazek

Malownicza dolina Necpalskiego potoku i najwyższa na tym zdjęciu Tlstá.
Obrazek

Drzewa zaczynają przybierać jesienne barwy, ale jesteśmy co najmniej o tydzień za wcześnie. Na razie jest zielono-żółto, z niewielką domieszką pomarańczy :).
Obrazek
Obrazek

Nad Studenným łączymy się z innymi szlakami. Stąd na Borišov rzut beretem, a przynajmniej tak się człowiekowi wydaje.
Obrazek

W rzeczywistości trzeba najpierw zejść w dół do siodła, a następnie dymać do góry. Już samo podejście pod schronisko potrafi zmusić nawet człowieka o żelaznych nerwach do wypuszczenia wiązanki, a co dopiero droga na szczyt! Na ten drugi się nie wybieramy...
Obrazek

Do tej pory spotkaliśmy na szlakach ledwie kilka osób (pierwszy turysta zaszczycił nas swoją obecnością już podczas mycia naczyń przy szałasie), a tu przy Chacie pod Borišovom kłębi się dziki tłum ludzi! Sobota, mimo wiatru ładna pogoda, więc masa osób ciągnie do jedynego "prawdziwego" schroniska Wielkiej Fatry.
Obrazek

Wchodzimy do środka i ładujemy się do stolika. Nie potrafię zrozumieć fenomenu fascynacji tym obiektem. W internecie pełno zachwytów, jak to tu fajnie, klimatycznie, miło, super, genialnie, niepowtarzalnie... Fakt - budynek brzydki z zewnątrz nie jest. Jadalnia przytulna. Ładnie położony. Ale... jest fest drogo. Piwo kosztuje więcej niż w hotelach! Żarcie z minimalistycznego menu również. Nocleg we własnym śpiworze w warunkach gorszych niż w niejednej polskiej chatce studenckiej to wydatek 13 euro. Z pościelą 22! Nieco taniej jest na glebie - "jedynie" 9 euro. Przypominam, że nie jesteśmy w kraju alpejskim, średnie ceny na Słowacji są zazwyczaj na polskim poziomie! Podczas naszej poprzedniej wizyty - jesienią 2016 - w pokojach było lodowato, wewnętrzne wychodki zamarznięte, a umywalnia zamknięta. Najgorsze wrażenie zrobiła jednak obsługa, która potraktowała nas jak intruzów, którzy mieli czelność przyjść późnym wieczorem i bez zapowiedzi. No jak tak można??!!
Obrazek

Teraz mamy to w dupie. Chcemy tylko napić się zimnego piwa. W tym przypadku miłe zaskoczenie - zamiast sikacza sprzedają produkty pivovaru Martins z (cóż za niespodzianka) Martina. Bardzo smaczne, a podkładki sugestywnie podkreślają zdrowotne walory spożywania dla naszych nerek :D.
Obrazek

Trochę się zasiedzieliśmy... Ludzie przewalali się w pomieszczeniu jak woda z rozwalonego kibla, w końcu przyszła i nasza kolej.
Obrazek

Pod schroniskiem faceci lepiej niech nie sikają. Ciekawe, co grozi kobietom?
Obrazek

Przed nami znowu Ploská. W jej kierunku ciągną grupki ludzi.
Obrazek

Przy przełęczy wszystkie kolory szlaków występujące na Słowacji.
Obrazek

Podejście daje w kość...
Obrazek
Obrazek

...ale w nagrodę mamy ładne widoki. Za siebie na Borišov oraz na północ, gdzie na horyzoncie są górki Małej Fatry.
Obrazek
Obrazek

Kolejny z okolicznych szałasów - prawdopodobnie Sestričky.
Obrazek

Wszyscy turyści gramolą się na szczyt Ploskiej, tymczasem ja z Andrzejem trawersujemy go zielonym szlakiem. Dwa lata temu pokonywaliśmy go w śnieżycy, prawie na ślepo. To były ciężkie chwile, momentami myślałem już o wzywaniu ratowników albo rozbijaniu namiotu gdzieś na stoku.
Obrazek

Przed nami sedlo Ploskej. A za nią to, co będziemy jeszcze dziś mijać: Čierny kameň i Rakytov. Z tyłu dobrze widoczne są Niżne Tatry.
Obrazek
Obrazek

Na przełęczy robimy sobie przerwę we wiacie, gdzie siedzi ekipa Słowaków. Idą pod Borišov, ale nie do schroniska, tylko do jakiejś wolnodostępnej chatki.
Obrazek
Obrazek

Na zegarku godzina 15-ta, zastanawiamy się ile jeszcze zajmie nam dzisiejsza wędrówka? Miejscowi mają z tym problem: inne czasy są na mapach, inne na szlakowskazach. Pytanie, czy zdążymy przed zmrokiem?

Granią prowadzi dalej szlak zielony. Czerwona Cesta Hrdinov SNP biegnie przez równolegle położoną grań, ale tamte okolice są znacznie mniej widokowe.

Najbliższa góra to skalisty Čierny kameň. Wiem, że wiele osób na niego wchodzi, choć stanowi rezerwat. My nie mamy takich ciągotek - w Wielkiej Fatrze jest tyle pięknych miejsc, że naprawdę nie musimy wszystkiego zaliczać aby podbudować swoje górskie ego...
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ploskę zostawiamy za sobą.
Obrazek

Sedlo pod Čiernym Kameňom - przyjemne miejsce na odpoczynek.
Obrazek
Obrazek

To chyba ostatnie spojrzenie na Ploskę.
Obrazek

Na Minčol (1398 metrów n.p.m.) można wejść zimową ścieżką wyznaczoną tyczkami albo minąć go "normalnym" szlakiem z prawej strony. Wybieramy tę drugą opcję.
Obrazek

Nie dziwię się, że przy pokrywie śnieżnej należy iść górą - zbocze jest strome i zapewne grożą tu obsuwy śniegu, a może i małe lawiny. Za to teraz cieszymy oko pięknym widokiem na dolinę Tureckiego potoku i Liptovské Revúce. Na jednej z polanek następna potencjalna noclegownia.
Obrazek
Obrazek

Niżne Tatry. Śniegu prawie już nie widać - albo stopiło je słońce albo wywiał wiatr. Ten nie odpuszcza i cały czas jest bardzo silny, choć trochę zelżał w porównaniu z porankiem.
Obrazek
Obrazek

Južné rakytovské sedlo. Tu trzeba się zdecydować: napierdzielanie na szczyt Rakytova czy spokojny trawers od zachodu?
Obrazek

Rakytov jest znakomitym punktem widokowym, ale czujemy się już zmęczeni. Poza tym raczej nie zobaczymy stamtąd więcej, niż do tej pory... Decyzja jest zgodna - żółty szlak łagodnie obchodzący górę.
Obrazek

Pisałem już, że Słowacy nie potrafili się zdecydować ile zajmie nam przejście odcinka od przełęczy pod Ploską. Przy wiacie podali 3 godziny. Po 30 minutach za Čiernym kameňem okazuje się, że nie tylko nic nam nie ubyło, ale... pojawiło się kolejne pół godziny! Wynika z tego, że poruszamy się w przeciwnym kierunku :D.

Na północnej przełęczy Rakytova (Severné rakytovské sedlo) kolejna niespodzianka - zniknęło kilka kwadransów, teraz mamy przed sobą jedynie godzinę czyli o połowę mniej niż na mapie! Tabliczka jest wiekowa, bo z 1977 roku - możliwe, że w socjalistycznej Czechosłowacji ludzie byli szybsi niż dzisiaj ;).
Obrazek

Ślady wspólnego państwa Słowaków i Czechów widać także przy granicach rezerwatów - często na stare komunistyczne herby naklejono współczesne godło słowackie.
Obrazek

Las przybiera żółto-zielone barwy...
Obrazek
Obrazek

...a to oznacza, że zbliża się zmierzch.
Obrazek
Obrazek

Koniec dnia zastaje nas na letnim trawersie Skalnej Alpy (1463 metry n.p.m.).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jesteśmy coraz bliżej końcowego punktu dzisiejszej wędrówki. Z boku pojawia się asfaltowa droga, którą przejeżdża pojedynczy samochód i motocykl. Cywilizacja!
Obrazek

Drogowskaz z lat 70. okazał się być najbardziej wiarygodny - mniej więcej po godzinie od ostatniej krzyżówki docieramy na Močidlo, gdzie znajduje się górski hotel "Smrekovica".
Obrazek

Hotelowa restauracja wydaje się być nieczynna, ale drzwi są otwarte, więc wchodzimy do środka. Lokal jednak działa. Dwóch brudasów z dużymi plecakami wywołuje zdziwienie u części klientów, ale nam to zwisa. Zresztą wnętrze jadłodajni wcale nie jest jakieś luksusowe, przypomina raczej wiejską restaurację z licznymi głowami martwych zwierząt.

Rozsiadamy się w kącie, podłączając do kontaktów sprzęt elektroniczny. Na szczęście nie mamy bateriożernych smartfonów, ale już akumulatorki do aparatów wypadałoby zabezpieczyć ;).

Piwo w hotelu tańsze niż pod Borišovem, co wcale nas nie zaskakuje. Jedzenie drogie, więc nawet nie zaglądamy do menu (którego i tak nie dostaliśmy).

Na sali spotykamy znajomą parę Słowaków spod szałasu, którzy tym razem zrezygnowali z namiotu i śpią w hotelu. Eee, a myśleliśmy, że to tacy prawdziwi namiotowi wymiatacze, a oni wybrali luksus :P. Nocleg we dwójce kosztuje 50 euro, czyli tylko ciut więcej niż na pryczy w Chacie pod Borišovom, ale i tak nas na niego nie stać. Gdzieś w pobliżu znajduje się legalne miejsce biwakowe. Niestety, nie wiem dokładnie gdzie, bowiem zapomniałem wydrukować ten fragment mapy (jest ono zaznaczone m.in. na stronie mapy.cz). Słowacy pokazują mi lokalizację "obozowiska" na swoim telefonie z której wynika, że powinniśmy się cofnąć na pobliską polanę. Średnia przyjemność, bo tam wiatr urywał głowy... Podchodzę zatem do bufetu zasięgnąć języka u obsługi: rozbić można się gdziekolwiek, lecz ponieważ to teren prywatny, więc należy... zapłacić 5 euro od osoby! Niezbyt mi się to podoba, zwłaszcza, że przecież biwak wyznaczył park narodowy, ale nie mamy już ochoty szukać alternatywy i decydujemy się ponieść ten wydatek... Rano okaże się, iż popełniliśmy błąd :P.

Na razie jednak delektujemy się piwem :).
Obrazek

Ogólnie to niezbyt odpowiada nam tutejsza atmosfera, a zwłaszcza personel. Jest bardzo powooolny, znika na długie minuty na zapleczu. Na stole pojawiają się niezamówione kufle (może od razu założyli, że wpadliśmy na więcej niż jedno :D). Kiedy Eco poszedł po klucz do kibla (tak, toaleta hotelowa ma zamknięte drzwi!), to coś tam paniusie komentowały ze śmiechem, nabijając się z jego wymowy słowackich słów. Żenada... W pewnym momencie w powietrzu zaczął się unosić charakterystyczny słodkawy zapach - ewidentnie ktoś jarał trawkę. Prawdopodobnie w... kuchni! Nie mam nic przeciwko, niech sobie palą na zdrowie ile sił w płucach, ale kontakt z obsługą stał się jeszcze cięższy, więc postanowiliśmy się ewakuować.
Obrazek

Pozostało nam tylko znalezienie dobrego miejsca pod namiot. Obejrzeliśmy rozpadający się plac zabaw, ale w końcu rozłożyliśmy nasz domek obok drewnianego podestu. Osłaniały nas drzewa, więc prawie w ogóle nie czuć było wiatru. Po ukończeniu prac wyszło, że tropik jest założony... odwrotnie. Ponieważ nie zapowiadano opadów, to nie chciało nam się tego poprawiać ;).
Obrazek

Kolejny udany dzień na grani Wielkiej Fatry. Pomijając nieustanne wiatrzysko, to pogoda znów dopisała. W nagrodę przed snem otwieramy flaszkę swojskiej malinówki i wypijamy po symbolicznym łyku - pychota :).
Obrazek

Re: Wielka Fatra. Do trzech razy sztuka: zdobyć Ostredok! A nawet dwa!

: 29 października 2018, 17:07
autor: Pudelek
Niedziela, ostatni nasz dzień na Wielkiej Fatrze. Według prognoz także najgorszy pogodowo; jeszcze tydzień wcześniej zapowiadano ogromne opady deszczu, największe w przeciągu miesiąca! Na szczęście później trochę się pozmieniało i miało być "tylko" pochmurno.

Poranek obok hotelu "Smrekovica" potwierdza przypuszczenia meteorologów.
Obrazek

Na dworze jest na tyle chłodno, iż decyduję się po raz pierwszy założyć długie spodnie. Podczas pierwszego spaceru odkrywam, że pobliski drewniany budynek to otwarty i opuszczony domek letniskowy z materacami, w którym można było przenocować zamiast w namiocie z odwróconym tropikiem :D.
Obrazek

Po skromnym śniadaniu zaglądamy do restauracji na piwo. Obsługa zdecydowanie nie przykłada uwagi do czegoś takiego jak czystość, bo syf z wieczora nadal leżał pod stolikami. Na napełnienie kufli czekamy chyba z kwadrans! Część klientów, którzy przyszli na śniadanie, musi mieć zaawansowane ADHD, bowiem kilkukrotnie zmieniają miejsca. Może niektóre krzesła były niewygodne, a stoły krzywe?

Największym plusem był fakt, że w łazience udało mi się dość konkretnie umyć :).

Po wyjściu zaglądamy na plac zabaw. Sprzęt porozwalany, w piaskownicy ułożono rząd... cegieł. Dzieci na pewno zainteresują.
Obrazek

Ruszamy szeroką polaną.
Obrazek

Pisałem o tym, że za nocleg w namiocie obok hotelu musieliśmy zapłacić 5 euro. Zupełnie niepotrzebnie! Legalne i bezpłatne miejsce na obozowisko wyznaczone przez park narodowy znajduje się kilkaset metrów od budynku. Nie tam, gdzie pokazywała je nam na smartfonie para Słowaków poznanych w szałasie pod Suchym Vrchem, ale właśnie tutaj: na prawo od widocznego w środku słupka. Przynajmniej tak informuje mapa i to by się zgadzało.
Obrazek

Lekko wspinamy się do góry do drugiej Smrekovicy...
Obrazek

Tu z kolei rozłożył się spory kompleks turystyczny. Na wejściu groźna tablica z przekreślonym namiotem.
Obrazek

Mijamy kolejne budynki. Niektóre wyglądają na wyłączone z użytkowania, z innych wysypują się ludzie nerwowo biegający z walizkami. Niedziela, więc nastał czas wielkiego powrotu do domów.
Obrazek

Wchodzimy w progi hotelu "Granit". Elegancko. Restauracja wygląda jak sala weselna i właśnie sprzątają po śniadaniu. Piwo jednak dostajemy bez problemów, cena niższa niż pod Borišovem (co nie dziwi) i niż w "pierwszej" Smrekovicy.
Obrazek

Obie nogi zostały napojone, zatem możemy zacząć normalną wędrówkę. Zielony szlak będzie prowadził lasami czasem przecinanymi wolną przestrzenią.
Obrazek

Na pierwszym rozwidleniu skręcamy w złą ścieżkę i musimy się cofać, bo oznaczenie bywa kiepskie. Tak samo kiepska jest widoczność.
Obrazek

Polana pod Malą Smrekovicą (1485 metrów, numer 9. pod względem wysokości w Wielkiej Fatrze). Kilkoro osób zbiera jagody. Mimo października na krzaczkach zostało ich całkiem sporo.
Obrazek
Obrazek

Na granicy parku narodowego (hotele leżą poza nim) informacje o niedźwiedziach. Słowacy podchodzą do tego na poważnie, o czym się jeszcze przekonamy.
Obrazek

Płaski i długi odcinek przez las. Szło się przyjemnie, z rzadka spotykając turystów idących z naprzeciwka. Co jakiś czas wychodziło słońce.
Obrazek
Obrazek

Zalesiony stożek to jeden z dwóch wierzchołków Šiprúňa (oba oddalone są od siebie o prawie kilometr). Na szczęście nie musimy wchodzić na sam szczyt, szlak ładnie go trawersuje.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jeden z rzadkich widoków w kierunku zachodnim - najwyższy to chyba jest Kľak. Jest on oddalony jedynie o 8 kilometrów, dostrzeżenie dalszych gór nie jest możliwe.
Obrazek

Wkrótce dochodzimy do jednej z dwóch przełęczy pod Šiprúňem (Nižné Šiprúnske sedlo). Za szlakowskazami rozciąga się ogromne pastwisko.
Obrazek
Obrazek

Po obejściu góry zatrzymujemy się na Vyšnym Šiprúnskim sedle i zarządzamy postój. Ciekawie wygląda sprawa z prognozowanymi czasami przejść: odcinek od hotelu "Granit" do pierwszej przełęczy powinniśmy przebyć w godzinę, a zajął 1:20. Z kolei krótki łącznik między przełęczą niższą a wyższą Słowacy wyliczyli na 20 minut, podczas gdy nam udało się w minut... 6! I to spokojnym tempem. Ktoś tu chyba mocno przesadził!
Obrazek

Tutaj najlepiej widać, jak spadła widoczność: Wielki Chocz, oddalony o 16 kilometrów, wygląda jak za mgłą.
Obrazek
Obrazek

Z naprzeciwka idzie pani z dwójką psów. Ten bardziej odważny podchodzi się przywitać, drugi tchórzy :D.

Obrazek
lnie to trochę ludzi nas mija. Niektórzy z... dzwoneczkami! Z daleka brzmią jak stado owiec. Dzwoneczek zapewne ma odstraszać niedźwiedzie.

W sumie pogoda jest dobra do wędrówki, bo nie jest ani za ciepło ani za zimno. I w końcu rano po ponad dobie ustał silny wiatr!

Wypijamy nasze ostatnie piwo i ruszamy dalej. Próbujemy w dole wypatrzeć szałas, ale ten prawdopodobnie przestał już istnieć. Na hiking.sk także nie jest już oznaczony jako miejsce na nocleg, a ta strona zazwyczaj jest dobrze poinformowana w tych tematach.
Obrazek

Przecinamy łąki, następnie odcinek leśny z ostrym zejściem i ponownie wychodzimy na otwartą przestrzeń.
Obrazek

Sedlo pod Vtáčnikom zachęca do postoju.
Obrazek
Obrazek

Na kilka minut zatrzymujemy się trochę wyżej obok rozwidlenia szlaków.
Obrazek

Zastanawialiśmy się, czy nie podejść na Malinné, ale przy słabej przejrzystości nie ma to większego sensu. Kontynuujemy wędrówkę zielonym szlakiem. Na lewo źródełko.
Obrazek

Wchodzimy w las, który zaczął nabierać jesiennych kolorów. W promieniach przebijającego się słońca wygląda bardzo ładnie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tempo wzrasta, bo większa część tego odcinka to droga gruntowa i żwirowa. Ma ona też minusy, np. mija nas jadący z dołu crossowiec.
Obrazek
Obrazek

Kolejna przełęcz to szerokie sedlo pod Sidorovom.
Obrazek

Skałkowe Malinô Brdo wokół którego wybudowano ośrodek narciarski, a bliżej działa coś w rodzaju "mini-zoo". Widać, że jesteśmy blisko cywilizacji, gdyż kręci się tu trochę turystów i spacerowiczów. Oraz kolejny debil na crossie! W polskich Beskidach ich obecność jest oczywistością, lecz na Słowacji spotykam kolesi na smrodach chyba dopiero drugi raz!
Obrazek
Obrazek

Gdyby ktoś był zainteresowany, to istnieje możliwość przenocowania w niewielkiej wiacie.
Obrazek

Schodzimy do największej atrakcji turystycznej w okolicy, czyli wioski Vlkolínec (administracyjnie to część Rużomberka). Górska osada, oddalona od innych siedzib ludzkich, zachowała swoją pierwotną drewnianą zabudowę.

Obrazek

Uznano ją za tak cenną, że wpisano na Listę Dziedzictwa UNESCO. Czy to jednak nie przesada? Przecież na niej mają się znajdować miejsca naprawdę wyjątkowe...
Obrazek

Aż do połowy XX wieku do Vlkolínca prowadziły tylko polne drogi, nie było też prądu. W latach 50. planowano przeniesienie mieszkańców do centrum Rużomberka, bowiem warunki do życia nie odpowiadały godności obywateli socjalistycznego państwa. Ostatecznie jednak do tego nie doszło, a wioska nadal jest zamieszkała.

Samochody stojące między domami psują nieco zabytkową atmosferę. Ilekroć tu jestem, to zawsze brakuje słońca - to jakieś fatum ;).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W centrum zrzucamy plecaki. Stoi tam stragan z militariami, którym opiekuje się facet w przedwojennym mundurze (28 października przypada stulecie utworzenia pierwszej Czechosłowacji). Obok działa niewielki bufet, gdzie można nabyć piwo i m.in. bardzo smaczny chleb z fetem. Uświadamiam sobie, że to pierwszy kupiony posiłek od czasów śniadania w Starych Horach :D.
Obrazek

Siadamy nad strumieniem i delektujemy się chwilą. Nigdzie nam się już nie spieszy.
Obrazek

Drewniana dzwonnica z 1770 roku jest mocno pokrzywiona. Ogólnie w wiosce znajduje się 55 obiektów z drewna, z tego na stałe zamieszkałych jest 18.

Od strony parkingu ciągną pojedynczy turyści. Niemal każdy z nich ma kolorowe buty. To chyba miejscowa moda :P. Przy parkingu znajduje się kasa, ale dla schodzących z gór wstęp jest bezpłatny.
Obrazek
Obrazek

Pozostało nam tylko zejść do doliny. Mijamy restaurację oraz klasycystyczny kościół i wychodzimy na łąki. Daleko w oddali słońce próbuje przebijać się przez chmury, lecz musi uznać ich wyższość.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tam mamy finiszować.
Obrazek

W pewnym momencie pojawia się wyschnięte źródło, potem drugie. Co jest?! Nie mieliśmy koło niego przechodzić! Wkrótce trafiamy na szlak biegnący z przełęczy pod Sidorovem. Cholera, przegapiliśmy odbicie. Ale gdzie??

Cofamy się około kilometra. Na dużym kamieniu jest ostatnie oznaczenie naszego szlaku. W trawie prawie niewidoczna ścieżką, którą powinniśmy pójść. Brak jakiejkolwiek informacji, że należy skręcić. Pogratulować znakarzom!
Obrazek

Zejście jest krótkie i bardzo strome, co od razu czujemy w kolanach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dolina Revúcy.
Obrazek

Biely Potok (węg. Fehérpatak) to inna dzielnica Rużomberka. Z racji niedzielnego popołudnia na ulicach prawie nie widać ludzi. Niektórzy pewnie poszli na mecz, którego odgłosy dochodzą zza pagórka.
Obrazek

Według mapy funkcjonują tu dwie knajpy położone naprzeciwko siebie. I rzeczywiście tak jest, choć jednak z nich jest jeszcze zamknięta :D. Najpierw idziemy na przystanek zobaczyć o której mamy autobus. "Fajnie by było, gdyby jechał tak za pół godziny" - myślę sobie. Marzenia się spełniają, kurs jest dokładnie za 35 minut :P.

Wracamy do czynnego lokalu. Współdzieli budynek z domem kultury i sklepem.
Obrazek
Obrazek

W środku przyjemnie spelunkowato. Mimo godziny 15-tej spora część towarzystwa jest już pijana, ktoś śpi na stole, inni śpiewają. Siadamy na dworze. Jakaś babka pyta się, czy nas niedźwiedź nie pogonił, bo ona z rodziną z obawy przed misiami nawet nie chodzi do lasu. Psychoza czy co? Rozumiem, że to niebezpieczne zwierzęta, ale bez przesady...
Obrazek

Autobus dowozi nas do centrum Rużomberka. Robimy zakupy. Na chwilę zaczyna padać deszcz (pierwszy raz w czasie tego wyjazdu). Udajemy się na znajomą kwaterę, gdzie wreszcie można wziąć prysznic, a potem przyrządzić wypasioną jajecznicę.
Obrazek

Wieczór spędzamy na kulturalnym zwiedzeniu "naszych" knajp. Przed snem oglądamy w telewizji "pięciu wspaniałych, Murzyna i Azjatę", czyli współczesną wersję Siedmiu wspaniałych. Jest poprawna politycznie, więc kowbojom przewodzi czarnoskóry, co było bardzo rzeczywiste w realiach Dzikiego Zachodu :D.

Poniedziałkowy powrót do domu nadawałby się na osobną historię. Planowaliśmy skorzystać z usług spółki RegioJet. Przed wyjazdem sprawdziłem, że akurat na nasz kurs prawie nie było już wolnych miejsc. Ponieważ zarówno w Czeskim Cieszynie jak i w Rużomberku zlikwidowano kasy biletowe tej firmy, więc w czwartek próbowałem zasięgnąć języka w Żylinie. W sprzedaży mieli... jeden bilet.
- Możecie zaglądać przez internet, może coś się zwolni - poradziła młoda dziewczyna.
- Będziemy w górach - odpowiedziałem w ten sposób, bo nawet nie próbowałem wyjaśnić, że nie posiadamy smartfonów z dostępem do sieci; zapewne nie potrafiłaby tego zrozumieć. - Ale można kupić bilety na przejazd na stojąco?
- Nie można.
- Na waszej stronie pisze, że jest taka możliwość!
- Aaa, eee... to zależy od konduktora.
Noż kurka, to można czy nie? To jednak pewna różnica. Dodatkowo bilet wystawiany w pociągu był droższy niż kupiony w kasie (których nie ma) oraz przez internet.

W poniedziałek idziemy na rużomberski dworzec zobaczyć co wyjdzie. Niestety, na dworcu nie ma tablicy z wyświetlonymi pociągami, trzeba słuchać komunikatów z głośnika. A te trzeszczą, że pociąg RegioJet ma... 60 minut opóźnienia! Cholera. Alternatywą są dwa zugi pospieszne z przesiadką w Żylinie albo zug osobowy. W kasie pytam panią którym lepiej pojechać.
- Pospieszny ma już 13 minut spóźnienia - informuje.
- A czy pociąg w Żylinie będzie na niego czekał? Są skomunikowane?
- Eee... hmmm... no, tego, chyba tak... Ale bezpieczniejsza będzie osobówka, ona jedzie planowo.
Dobra, pojedziemy osobowym.

Po chwili na perony wtacza się... RegioJet. Był opóźniony 16, a nie 60 minut, zapowiedzi w głośniku były bardzo niewyraźne! Zaraz potem ogłaszają, że osobowy też jednak jest spóźniony, o minut 7. Cudownie! Wizja nie zdążenia na przesiadkę staje się coraz bardziej realna.

Osobówka z Liptowskiego Mikułasza w końcu nadjeżdża. Oczywiście wpadają kolejne minuty spóźnienia. Całą drogę jedziemy jak na rozgrzanym krześle i zastanawiamy się czy uda nam się przesiąść. Pośpiech międzynarodowy może poczekać na opóźniony inny pociąg pospieszny, ale raczej nie na osobowy.

Ostatecznie docieramy do Żyliny w miarę sprawnie, mamy 2 minuty na przebiegnięcie kilku peronów. Pędzimy jak dzicy i zajmujemy miejsca, po czym okazuje się, że... pospieszny będzie czekał około kwadransa na opóźniony pospieszny z Rużomberka :D. Jaja jak berety, jeśli ktoś myśli, że tylko na polskiej kolei jest burdel, to muszę go zawieść: u Słowaków i Czechów także nie jest idealnie.

Teraz to wszystko nas już nie interesuje, ważne że jedziemy w interesującym nas kierunku. Na czeskim Śląsku Cieszyńskim z 15 minut zwłoki robi się pół godziny, bo niemal cała trasa od Czeskiego Cieszyna do Karwiny jest w jednym wielkim remoncie (na pierwszym zdjęciu Chotěbuz).
Obrazek
Obrazek

W Bohuminie musimy poczekać około godziny, więc zaglądamy do dworcowej knajpki na pożegnalne piwo. Wyjazd można uznać za zakończony całkowitym sukcesem ;).
Obrazek

W szynobusie Kolei Śląskich znowu są problemy z nabyciem właściwych biletów, lecz to tylko skromna kropka nad I. Trzy przesiadki i mogę schować plecak do piwnicy, gdzie poczeka na następną górską wędrówkę...