Mount Everest, 11.05.2019
: 12 maja 2019, 15:01
Cel
Na początek Reinhold Messner: „W wieku czterdziestu lat trzeba zarzucić poszukiwanie ekstremalnych działań albo pójść jeden krok dalej niż do tej pory” (Berge versetzen: Das Credo eines Grenzgängers, München 2005, fünfte Auflage).
Zapewne zgodziłby się też z tezą, że słowa te nie dotyczą tylko tej granicy wiekowej i znajdą się tacy, którzy będą przesuwać ją choćby do setki.
Dla mnie rok 2019, jubileuszowy w kontekście członkostwa w Klubie GS oraz działalności górskiej w Tatrach musiał wiązać się z podjęciem nowych, ambitnych wyzwań. Jakich? Alpy? Na pewno będę tam latem. Ale coś naprawdę spektakularnego? Everest? Nanga Parbat. K2 zimą? Nazwę Everest znają wszyscy. Że bardzo schodzony, tłumy i droga normalna zaporęczowana? Trzeba pójść nową, ciekawszą drogą. Jaką? A przez Sosnowiec…
Takie myśli miotały się w mojej głowie przez ostatnie 2 miesiące. Chronologicznie jednak pierwotnym było zaproszenie przez Limonkę. Everest w Sosnowcu organizowany przez Polskie Towarzystwo Sportów Ekstremalnych i wspierany przez różne instytucje to pokonywanie 500 – metrowej pętli na Górce Środulskiej. 85 pętli, 4 km przewyższenia, 42,5 km w poziomie to zdobycie Mount Everest, 68 to Lhotse, 51 Mount Blanc, najniższy dystans to Rysy. Wszystko liczone oczywiście nie od podnóża góry, lecz od takiej lub innej bazy. Na początek jednak zaproszenie wywołuje szok: taka alpinistka i ja? Może będę podawał napoje i robił zdjęcia, może jakiś masaż? Jednak daję się namówić, w końcu koszulki i medale będą dla wszystkich. Przejdę kawałek, potem rozłożę się na karimacie i będę zagrzewał Olę do walki. Z czasem jednak dociera do mnie, że ambicja nie pozwoli na dezercję i może to się dla mnie źle skończyć...
Motywacja
W Mahabharacie (najstarszy hinduski epos) jest taka scena: Bramin Drona uczy królewskich synów Pandu sztuk walki. Zaczyna od strzelectwa, wiesza kukłę ptaka na drzewie, następnie prosi najstarszego Yudhishthirę by naciągnął łuk i powiedział, co widzi. Widzę ptaka, drzewo, niebo i chmury.
Odejdź, mówi rozgniewany Drona. Z następnym jest podobnie. Wreszcie podchodzi Arjuna. Widzę ptaka, mówi. Opisz go, rozkazuje Drona. Nie mogę, widzę tylko głowę, nie, widzę tylko oko. Arjunę uczynił Drona najlepszym łucznikiem. Trafiał w cel z zawiązanymi oczami, trafiał samą myślą.
Wiedziałem, że o sukcesie nie zadecyduje trening, lecz koncentracja na celu, charakter i siła ducha. Nie mogę myśleć o słońcu i niebu, nie mogę podziwiać maszerujących i kołyszących biodrami dziewcząt, przed oczami muszę mieć tylko liczbę 85. 85 wejść to mój cel na tu i teraz. I żadne cierpienia fizyczne nie mogą mnie powstrzymać. Bo duch jest wolny i od materii, tak naprawdę nierealnej i nieistniejącej, niezależny. Nie cierpię więc ja, a jeżeli tak mi się wydaje to jest to ułuda wynikająca z niewiedzy i złej karmy. Ułuda, która staje się rzeczywistością z naszej winy.
Przygotowania
Członkowie PTSE z Sosnowca ambitnie trenowali, niektórzy naprawdę solidnie biegali. Niestety nie zawsze kończyło się to sukcesem. Zabrakło treningu mentalnego i duchowego. Niewiedza i ignorancja uczyniła z nich niewolników. Medytacja, asceza, post - to były moje przygotowania. No owszem były Gorce w kwietniu, aklimatyzacja na Starych Wierchach i Turbaczu, był jakiś zachód na górze Zborów. W długi weekend spacerowałem trochę po Jurze i ekstremalnie saunowałem. Ola tymczasem spływała ku morzu, żadnego treningu górskiego.
11 maja 2019
Data dosyć niepokojąca, 10 i 11 maja to czas tragicznych wydarzeń na Evereście w roku 1996 opisanych przez Krakauera. Ale to okres największego ruchu na Evereście, więc trudno się dziwić organizatorom. Ola marzy o wejściu zimowym, może kiedyś do czegoś takiego dojrzeją.
Start o godzinie 8.00. Wcześniej rejestracja, wydanie koszulek i numerów startowych z czujnikiem, który zapisuje w komputerze czas naszego przejścia przez bramkę. Zapinam uprząż, w plecaku liny, raki, kask… śruby lodowe niesie Ola, mam nadzieję, że wystarczy. Wierzę w jej doświadczenie alpinistyczne, wierzę, że nie zostawi mnie samego i nie pozwoli umrzeć. Tlen nie jest nam potrzebny, troszeczkę wieje, mam nadzieję, że powietrze w Sosnowcu nie okaże się najgorsze.
Zaopatrzenie imprezy okazało się naprawdę dobre, oprócz płynów, bon na talerz grochówki, mnóstwo ciast i owoców przez cały dzień.
Na początek wszyscy ruszają bardzo ambitnie, Lider (Ola) zapomina o braterstwie liny (któż jeszcze zna te pojęcie) i ucieka mi na zejściu. Potem próbuję ją dogonić, ale udaje się się to tylko do pewnego momentu, na koniec moja strata do Lidera wzrośnie do 4 pętli (około 30 minut). Każdy idzie swoim tempem. Zbieganie z góry zemści się jednak, z czasem Ola zaczyna narzekać na kolana i stawy. I na słońce, niby jeszcze nie lato, ale daje się we znaki. Po 60 -tej pętli zaczynam mieć jakby kryzys, zastanawiam się czy nie skończyć na Lhotse. Idę coraz wolniej i mogę nie zmieścić się w 12 – godzinnym limicie czasu. No cóż, po górach chodzę jednak wolniej, mam czas na popasy, tutaj trzeba, jeżeli nie biec, to przynajmniej iść dosyć szybko. Zastanawiam się, czy w razie śmierci jakiejś tablicy pamiątkowej by mi nie postawili, choćby na koszt rodziny, w końcu mam jakieś ubezpieczenie. Uczestnicy zawodów przypominają coraz bardziej zombie - zgarbieni, dziwne przykurcze, jeszcze dziwniejsze kroki. Zaczynam już nawet po cichu o tym marzyć i rozumieć tych, którzy zasypiając u podnóża Everestu spokojnie oddali się w słodkie objęcia śmierci... „Śmierci, celu każdego stworzenia, jak kruche łodygi jestem, co wiatrem targane już się nie zegną, lecz wodę chłoną nadaremnie. Przyjdź śmierci łagodna na me ramiona… i utul członki sterane”. 10 minut odpoczynku na karimacie i trochę arbuza doprowadza mnie jednak do stanu jako takiej normalności i mogę iść dalej. Po 70 – tym okrążeniu wiem, że czasu wystarczy i nic mnie już nie zatrzyma. 85 wejście to już prawdziwa przyjemność. Sukces!!! Sukces w pełnym składzie!!! Radość? Satysfakcja? Kolejna próba za rok? Nie wiem. Na koniec jeszcze grawerują bezpłatnie medal, jest nazwisko i wynik. W domu sprawdzam stan stóp – jeden krwiak na podeszwie, paznokieć na dużym palcu zejdzie. Ale biorąc pod uwagę dystans to buty The Nord Face bardzo dobrze zdały egzamin. W nocy nie śpię nawet minuty, niedziela jest wyjątkowo ciężkim dniem. Ale jeżeli przeżyłem...
Zwycięzca zrobił 140 pętli. Krzysztof Szechlecki, oto jego strona o ekstremalnym bieganiu: https://www.beunstoppable.pl/
Nasze wyniki:
Ola 24
Zbig 28
Do zawodów przystąpiły 164 osoby.
Link do wyników:
https://www.pomiaryczasu.pl/wyniki/2019 ... verest.pdf
Oli niestety spuchło mocno kolano, jednak mocno umiarkowany sukces.
Nasze fotki:
https://photos.app.goo.gl/Vqi2pnZuv3mzthNZ8
Na początek Reinhold Messner: „W wieku czterdziestu lat trzeba zarzucić poszukiwanie ekstremalnych działań albo pójść jeden krok dalej niż do tej pory” (Berge versetzen: Das Credo eines Grenzgängers, München 2005, fünfte Auflage).
Zapewne zgodziłby się też z tezą, że słowa te nie dotyczą tylko tej granicy wiekowej i znajdą się tacy, którzy będą przesuwać ją choćby do setki.
Dla mnie rok 2019, jubileuszowy w kontekście członkostwa w Klubie GS oraz działalności górskiej w Tatrach musiał wiązać się z podjęciem nowych, ambitnych wyzwań. Jakich? Alpy? Na pewno będę tam latem. Ale coś naprawdę spektakularnego? Everest? Nanga Parbat. K2 zimą? Nazwę Everest znają wszyscy. Że bardzo schodzony, tłumy i droga normalna zaporęczowana? Trzeba pójść nową, ciekawszą drogą. Jaką? A przez Sosnowiec…
Takie myśli miotały się w mojej głowie przez ostatnie 2 miesiące. Chronologicznie jednak pierwotnym było zaproszenie przez Limonkę. Everest w Sosnowcu organizowany przez Polskie Towarzystwo Sportów Ekstremalnych i wspierany przez różne instytucje to pokonywanie 500 – metrowej pętli na Górce Środulskiej. 85 pętli, 4 km przewyższenia, 42,5 km w poziomie to zdobycie Mount Everest, 68 to Lhotse, 51 Mount Blanc, najniższy dystans to Rysy. Wszystko liczone oczywiście nie od podnóża góry, lecz od takiej lub innej bazy. Na początek jednak zaproszenie wywołuje szok: taka alpinistka i ja? Może będę podawał napoje i robił zdjęcia, może jakiś masaż? Jednak daję się namówić, w końcu koszulki i medale będą dla wszystkich. Przejdę kawałek, potem rozłożę się na karimacie i będę zagrzewał Olę do walki. Z czasem jednak dociera do mnie, że ambicja nie pozwoli na dezercję i może to się dla mnie źle skończyć...
Motywacja
W Mahabharacie (najstarszy hinduski epos) jest taka scena: Bramin Drona uczy królewskich synów Pandu sztuk walki. Zaczyna od strzelectwa, wiesza kukłę ptaka na drzewie, następnie prosi najstarszego Yudhishthirę by naciągnął łuk i powiedział, co widzi. Widzę ptaka, drzewo, niebo i chmury.
Odejdź, mówi rozgniewany Drona. Z następnym jest podobnie. Wreszcie podchodzi Arjuna. Widzę ptaka, mówi. Opisz go, rozkazuje Drona. Nie mogę, widzę tylko głowę, nie, widzę tylko oko. Arjunę uczynił Drona najlepszym łucznikiem. Trafiał w cel z zawiązanymi oczami, trafiał samą myślą.
Wiedziałem, że o sukcesie nie zadecyduje trening, lecz koncentracja na celu, charakter i siła ducha. Nie mogę myśleć o słońcu i niebu, nie mogę podziwiać maszerujących i kołyszących biodrami dziewcząt, przed oczami muszę mieć tylko liczbę 85. 85 wejść to mój cel na tu i teraz. I żadne cierpienia fizyczne nie mogą mnie powstrzymać. Bo duch jest wolny i od materii, tak naprawdę nierealnej i nieistniejącej, niezależny. Nie cierpię więc ja, a jeżeli tak mi się wydaje to jest to ułuda wynikająca z niewiedzy i złej karmy. Ułuda, która staje się rzeczywistością z naszej winy.
Przygotowania
Członkowie PTSE z Sosnowca ambitnie trenowali, niektórzy naprawdę solidnie biegali. Niestety nie zawsze kończyło się to sukcesem. Zabrakło treningu mentalnego i duchowego. Niewiedza i ignorancja uczyniła z nich niewolników. Medytacja, asceza, post - to były moje przygotowania. No owszem były Gorce w kwietniu, aklimatyzacja na Starych Wierchach i Turbaczu, był jakiś zachód na górze Zborów. W długi weekend spacerowałem trochę po Jurze i ekstremalnie saunowałem. Ola tymczasem spływała ku morzu, żadnego treningu górskiego.
11 maja 2019
Data dosyć niepokojąca, 10 i 11 maja to czas tragicznych wydarzeń na Evereście w roku 1996 opisanych przez Krakauera. Ale to okres największego ruchu na Evereście, więc trudno się dziwić organizatorom. Ola marzy o wejściu zimowym, może kiedyś do czegoś takiego dojrzeją.
Start o godzinie 8.00. Wcześniej rejestracja, wydanie koszulek i numerów startowych z czujnikiem, który zapisuje w komputerze czas naszego przejścia przez bramkę. Zapinam uprząż, w plecaku liny, raki, kask… śruby lodowe niesie Ola, mam nadzieję, że wystarczy. Wierzę w jej doświadczenie alpinistyczne, wierzę, że nie zostawi mnie samego i nie pozwoli umrzeć. Tlen nie jest nam potrzebny, troszeczkę wieje, mam nadzieję, że powietrze w Sosnowcu nie okaże się najgorsze.
Zaopatrzenie imprezy okazało się naprawdę dobre, oprócz płynów, bon na talerz grochówki, mnóstwo ciast i owoców przez cały dzień.
Na początek wszyscy ruszają bardzo ambitnie, Lider (Ola) zapomina o braterstwie liny (któż jeszcze zna te pojęcie) i ucieka mi na zejściu. Potem próbuję ją dogonić, ale udaje się się to tylko do pewnego momentu, na koniec moja strata do Lidera wzrośnie do 4 pętli (około 30 minut). Każdy idzie swoim tempem. Zbieganie z góry zemści się jednak, z czasem Ola zaczyna narzekać na kolana i stawy. I na słońce, niby jeszcze nie lato, ale daje się we znaki. Po 60 -tej pętli zaczynam mieć jakby kryzys, zastanawiam się czy nie skończyć na Lhotse. Idę coraz wolniej i mogę nie zmieścić się w 12 – godzinnym limicie czasu. No cóż, po górach chodzę jednak wolniej, mam czas na popasy, tutaj trzeba, jeżeli nie biec, to przynajmniej iść dosyć szybko. Zastanawiam się, czy w razie śmierci jakiejś tablicy pamiątkowej by mi nie postawili, choćby na koszt rodziny, w końcu mam jakieś ubezpieczenie. Uczestnicy zawodów przypominają coraz bardziej zombie - zgarbieni, dziwne przykurcze, jeszcze dziwniejsze kroki. Zaczynam już nawet po cichu o tym marzyć i rozumieć tych, którzy zasypiając u podnóża Everestu spokojnie oddali się w słodkie objęcia śmierci... „Śmierci, celu każdego stworzenia, jak kruche łodygi jestem, co wiatrem targane już się nie zegną, lecz wodę chłoną nadaremnie. Przyjdź śmierci łagodna na me ramiona… i utul członki sterane”. 10 minut odpoczynku na karimacie i trochę arbuza doprowadza mnie jednak do stanu jako takiej normalności i mogę iść dalej. Po 70 – tym okrążeniu wiem, że czasu wystarczy i nic mnie już nie zatrzyma. 85 wejście to już prawdziwa przyjemność. Sukces!!! Sukces w pełnym składzie!!! Radość? Satysfakcja? Kolejna próba za rok? Nie wiem. Na koniec jeszcze grawerują bezpłatnie medal, jest nazwisko i wynik. W domu sprawdzam stan stóp – jeden krwiak na podeszwie, paznokieć na dużym palcu zejdzie. Ale biorąc pod uwagę dystans to buty The Nord Face bardzo dobrze zdały egzamin. W nocy nie śpię nawet minuty, niedziela jest wyjątkowo ciężkim dniem. Ale jeżeli przeżyłem...
Zwycięzca zrobił 140 pętli. Krzysztof Szechlecki, oto jego strona o ekstremalnym bieganiu: https://www.beunstoppable.pl/
Nasze wyniki:
Ola 24
Zbig 28
Do zawodów przystąpiły 164 osoby.
Link do wyników:
https://www.pomiaryczasu.pl/wyniki/2019 ... verest.pdf
Oli niestety spuchło mocno kolano, jednak mocno umiarkowany sukces.
Nasze fotki:
https://photos.app.goo.gl/Vqi2pnZuv3mzthNZ8