Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Dziś, w końcu mogliśmy skorzystać z pięknej pogody.
Tradycyjnie pod koniec lutego, ja już zimy mam dość i z dużą radością wyczekuje oznak wiosny. I takie dwie oznaki dziś były, jedna, temperatura połączona ze słońcem, oraz śpiew ptaków za oknem. Hurraaa! (Choć to była w ostatnich latach całkiem fajna zima, to niestety spędziłem najlepszy czas w łóżku...).
Więc planujemy z rana gdzieś skoczyć. Problem się pojawia u mnie. "Cukier" mi urósł i kurna, źle się czuję, cały czas ponad 300. Kurde, po obiedzie, mimo to ruszyliśmy (okazało się zapchane nowe wkłucie, stąd insulina była bardzo w małych ilościach podawana).
Pytam się gdzie jedziemy? Góry?
Na spojrzenie żony, pytam ponownie - Jura? Jura. Ale gdzie? Przy obiedzie, przypominam sobie, jedną z wycieczek, gdy pojechałem na skałki, a na miejscu okazało się, że bateria w aparacie była rozładowana...ale po drodze poznałem fajne miejsca - więc dziś je odwiedzimy.
Mijamy mile pofałdowane pola, gdzie córa woła (szok!!!) szybciej. Przyśpieszam, choć droga wąska na jedno auto, a przed wzniesieniem nie widać, czy coś z naprzeciwka nie jedzie. Nie jechało.
Pierwszy przystanek robimy przy drewnianym kościele:
Kościół w Paczółtowicach powstał między 1515rokiem, a 1520 (różne wersje podają różne daty). Oczywiście w późniejszych latach był odnawiany. Piękny, nie to co dzisiejsze świątynie...
Dzwonnica współczesna, ale jeden z dzwonów, dzwon Maria, pochodzi z 1535roku.
Obok na murze ( XVII w.) znajdują się nagrobki i epitafia:
a w tle budynek szkoły mający 120lat!
Kościół jednonawowy. Drzwi otwarte, więc zaglądamy do środka. Wnętrza...piękne i sporo tu wiekowych obrazów, również ołtarz, barokowe organy...co jeszcze, można odczytać ze strony parafii, bądź wikipedii (są rozbieżności co do lat budowy kościoła), oczywiście przez kratę:
Można kupić sobie pamiątkę, korzystamy, ja kupuję magnes na lodówkę z widokiem kościoła, żona coś tam innego, córa chcę babci jakieś broszury kupić...płatność...do skrzynki. Ceny podane:
Ruszamy dalej. Dojeżdżamy pod kolejny kościół. Również drewniany, w Racławicach, gdzie zostawiamy auto pod Wiejskim Domem Kultury i idziemy zwiedzać:
Kościół też wiekowy, bo z roku 1511go. Niestety zamknięty kratami, więc tylko go obchodzimy, schodzimy do studni, a następnie oglądamy kilka zdjęć, które znajdują się obok WDK.
Jest tam kilka rycin, wspominających o przejściu tędy Piłsudskiego w 1914roku.
Kolejna atrakcja, jest zaraz obok. Podjeżdżamy pod cmentarz i tu zostawiamy auto, ruszając między kałużami, po błotnistej drodze ku skale Powroźnikowej:
Udaje się nam zdobyć ją wschodnią ścianą, oczywiście nie posiłkujemy się tlenem - to nie pro fe sjo na lne .
Tu siodło i szczyt północy w tle:
Oraz południowa skała:
Zdobywca:
Nie tylko Pieniny mają swój symbol:
I kilka widoków ze skały, na pola:
Jakieś inne skałki niedaleko:
Oraz na koniec...film z skałą w roli głównej:
https://www.youtube.com/watch?v=PBj8iEz ... el=MsApacz
Kończymy (nie dojechawszy do jeszcze jednej atrakcji), przy całkiem fajnym zachodzie:
Aaa. Zapomniałem:
Tradycyjnie pod koniec lutego, ja już zimy mam dość i z dużą radością wyczekuje oznak wiosny. I takie dwie oznaki dziś były, jedna, temperatura połączona ze słońcem, oraz śpiew ptaków za oknem. Hurraaa! (Choć to była w ostatnich latach całkiem fajna zima, to niestety spędziłem najlepszy czas w łóżku...).
Więc planujemy z rana gdzieś skoczyć. Problem się pojawia u mnie. "Cukier" mi urósł i kurna, źle się czuję, cały czas ponad 300. Kurde, po obiedzie, mimo to ruszyliśmy (okazało się zapchane nowe wkłucie, stąd insulina była bardzo w małych ilościach podawana).
Pytam się gdzie jedziemy? Góry?
Na spojrzenie żony, pytam ponownie - Jura? Jura. Ale gdzie? Przy obiedzie, przypominam sobie, jedną z wycieczek, gdy pojechałem na skałki, a na miejscu okazało się, że bateria w aparacie była rozładowana...ale po drodze poznałem fajne miejsca - więc dziś je odwiedzimy.
Mijamy mile pofałdowane pola, gdzie córa woła (szok!!!) szybciej. Przyśpieszam, choć droga wąska na jedno auto, a przed wzniesieniem nie widać, czy coś z naprzeciwka nie jedzie. Nie jechało.
Pierwszy przystanek robimy przy drewnianym kościele:
Kościół w Paczółtowicach powstał między 1515rokiem, a 1520 (różne wersje podają różne daty). Oczywiście w późniejszych latach był odnawiany. Piękny, nie to co dzisiejsze świątynie...
Dzwonnica współczesna, ale jeden z dzwonów, dzwon Maria, pochodzi z 1535roku.
Obok na murze ( XVII w.) znajdują się nagrobki i epitafia:
a w tle budynek szkoły mający 120lat!
Kościół jednonawowy. Drzwi otwarte, więc zaglądamy do środka. Wnętrza...piękne i sporo tu wiekowych obrazów, również ołtarz, barokowe organy...co jeszcze, można odczytać ze strony parafii, bądź wikipedii (są rozbieżności co do lat budowy kościoła), oczywiście przez kratę:
Można kupić sobie pamiątkę, korzystamy, ja kupuję magnes na lodówkę z widokiem kościoła, żona coś tam innego, córa chcę babci jakieś broszury kupić...płatność...do skrzynki. Ceny podane:
Ruszamy dalej. Dojeżdżamy pod kolejny kościół. Również drewniany, w Racławicach, gdzie zostawiamy auto pod Wiejskim Domem Kultury i idziemy zwiedzać:
Kościół też wiekowy, bo z roku 1511go. Niestety zamknięty kratami, więc tylko go obchodzimy, schodzimy do studni, a następnie oglądamy kilka zdjęć, które znajdują się obok WDK.
Jest tam kilka rycin, wspominających o przejściu tędy Piłsudskiego w 1914roku.
Kolejna atrakcja, jest zaraz obok. Podjeżdżamy pod cmentarz i tu zostawiamy auto, ruszając między kałużami, po błotnistej drodze ku skale Powroźnikowej:
Udaje się nam zdobyć ją wschodnią ścianą, oczywiście nie posiłkujemy się tlenem - to nie pro fe sjo na lne .
Tu siodło i szczyt północy w tle:
Oraz południowa skała:
Zdobywca:
Nie tylko Pieniny mają swój symbol:
I kilka widoków ze skały, na pola:
Jakieś inne skałki niedaleko:
Oraz na koniec...film z skałą w roli głównej:
https://www.youtube.com/watch?v=PBj8iEz ... el=MsApacz
Kończymy (nie dojechawszy do jeszcze jednej atrakcji), przy całkiem fajnym zachodzie:
Aaa. Zapomniałem:
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Ja zawsze stety, ale to se už nevrátí.laynn pisze:niestety spędziłem najlepszy czas w łóżku...
Ciekawe zdjęcia robi Pentax, np. ostatnie ujęcie - też staram się zmieścić w lustrze.
Enjoy your life - never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Wczoraj zabraliśmy babcie z nami na spacer. Wpierw zdobywamy zamek:
Zamek Pilcza.
Następnie schodzimy, błotnisto-wodnistą ścieżką. Postanawiamy zrobić kółko wokół zamku i wrócić do auta.
Nad nami:
Mijamy widoczne w lesie skały, jedna z nich się zwie Kalafiorem, ale tego odpuszczamy, nas z córą bardziej interesują skałki bezimienne:
Następnie schodzimy do mamy i babci, a te zamierzają podejść jeszcze na skałki widoczne po drugiej stronie doliny Wiodącej. Więc idziemy.
Włazimy do dwóch wejść do Jaskini Zegar, jednym dochodzę do małej hali, jednak nie zabrałem czołówki więc próbuje zrobić zdjęcie i wracam.
Niemniej córa prawie do końca za mną weszła
Potem podchodzimy pod skałki, młoda tak się za jaskiniami zawzięła, że jak zobaczyła, że jacyś ludzie zaczęli wchodzić między skały, to poszła za nimi.
No a potem do auta.
Pola:
i na koniec zdjęcie pozachodu
Oczywiście było i to:
a potem powrót w kierunku zachodu patrząc na to łososiowe niebo...
Zamek Pilcza.
Następnie schodzimy, błotnisto-wodnistą ścieżką. Postanawiamy zrobić kółko wokół zamku i wrócić do auta.
Nad nami:
Mijamy widoczne w lesie skały, jedna z nich się zwie Kalafiorem, ale tego odpuszczamy, nas z córą bardziej interesują skałki bezimienne:
Następnie schodzimy do mamy i babci, a te zamierzają podejść jeszcze na skałki widoczne po drugiej stronie doliny Wiodącej. Więc idziemy.
Włazimy do dwóch wejść do Jaskini Zegar, jednym dochodzę do małej hali, jednak nie zabrałem czołówki więc próbuje zrobić zdjęcie i wracam.
Niemniej córa prawie do końca za mną weszła
Potem podchodzimy pod skałki, młoda tak się za jaskiniami zawzięła, że jak zobaczyła, że jacyś ludzie zaczęli wchodzić między skały, to poszła za nimi.
No a potem do auta.
Pola:
i na koniec zdjęcie pozachodu
Oczywiście było i to:
a potem powrót w kierunku zachodu patrząc na to łososiowe niebo...
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Świetne te nacieki!
Usłyszałam w tym roku o takim miejscu jak tunel w Szkalrach. Też tam takie są w obfitości i zamierzam to zobaczyć na własne oczy jak tylko przyjdą kolejne mrozy, co mam nadzieję nastąpi podczas kolejnej zimy
Usłyszałam w tym roku o takim miejscu jak tunel w Szkalrach. Też tam takie są w obfitości i zamierzam to zobaczyć na własne oczy jak tylko przyjdą kolejne mrozy, co mam nadzieję nastąpi podczas kolejnej zimy
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
O tego nie znam. Szkoda, że nie zabrałem wtedy statywu, to bym coś więcej zrobił...
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Na dziś zapowiedziałem rodzinie, że jedziemy pochodzić po lasach, skałach, poszukać jaskiń, ewentualnie zamków.
Parkujemy obok magistrali, mijając wcześniej zatkane miejsca parkingowe pod atrakcjami. My się przedzieramy dziurawą drogą, więc stoi tylko kilka aut. :-/ Kurtki lądują przy plecaku i wchodzimy w sosnowy las. Taki, który uwielbiam.
Dość szybko w lesie widać skałę. Córa w aucie jakaś markotna, śpiąca, nagle wyrywa do przodu
To ona nas prowadzi. A my słyszymy, "Idziecie???"
Powoli widać wiosnę. Jest jeszcze sporo brązów, ale pąki się zaczynają pojawiać :dri5
Kwitnie też mech:
Komentarz żony, "Patrz dziecko co ojciec robi" a on leży na ziemi
Tak na prawdę wiele nie przejdziemy, bo każda skała musi być obejrzana, często i zdobyta.
Psy się szkoli, a dzieci...same włażą
Idziemy ku kolejnej grupie skał:
Póki co mamy jeszcze piękne słońce.
Ja zaczynam rozumieć ogniskową 135
A to zdjęcie, które na trybie automatycznym zrobiła córa. Oczywiście ja jej podtrzymywałem aparat, ale to ona skadrowała zdjęcie i nacisnęła spust migawki:
Zdjęcie do konkursu w przedszkolu.
Powoli w okolicy, gdzie kilka lat temu robiliśmy sobie herbatę, słońce zaczyna przegrywać z chmurami.
Na skałach rośnie sporo przylaszczek:
Wracamy do auta, jesteśmy głodni, a z racji suchej ściółki nie chcemy piec tu kiełbas, więc spod Skałek Kroczyckich podjeżdżamy nad zalew Dzibice i tam robimy naszego jednorazowego grilla. Trochę latam dronem, ale tak wieje, że zza wody, lecąc pod wiatr, ledwo wracam do naszej wiatki. Jest buro. Robię nawet panoramę, ale jako, że jest średnia, nie będę jej publikował. Po napełnieniu brzuchów, jedziemy ku kolejnemu miejscu (oczywiście resztki grilla bieremy ze sobą, wyrzucamy go pod blokiem do śmietnika). Pod Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury znajdujemy ostatnie miejsce parkingowe i ruszamy. Jednak nie do jaskini Głębokiej, a na skałki na południe od niej. Wchodzimy w mroczny las...
...i mijamy skałę zwaną Turnią Motocyklistów, pod którą jest ogłoszenie z numerami działek do sprzedania. Kawałek dalej mijamy dziwną konstrukcję...
...i dochodzimy do jaskini Żabiej.
Studnia o głębokości 11metrów. No cóż, zabrane czołówki się nie przydadzą, bo nie zjedziemy do niej
Mijamy wspinaczy na Bibliotece, za którą spotykamy fajnie zarośniętą skałkę:
Kawałek drogi dalej odnajdujemy kolejną jaskinię:
Jaskinia Sulmowa.
I wracamy do auta.
Planowaliśmy jeszcze zwiedzić rynek Włodowic, ale zmęczenie, usypiająca córa (która pod domem twierdziła, że nie spała ), powoduje, że wracamy do domu, kupując sobie w piekarni po ciachu na niedzielę.
Parkujemy obok magistrali, mijając wcześniej zatkane miejsca parkingowe pod atrakcjami. My się przedzieramy dziurawą drogą, więc stoi tylko kilka aut. :-/ Kurtki lądują przy plecaku i wchodzimy w sosnowy las. Taki, który uwielbiam.
Dość szybko w lesie widać skałę. Córa w aucie jakaś markotna, śpiąca, nagle wyrywa do przodu
To ona nas prowadzi. A my słyszymy, "Idziecie???"
Powoli widać wiosnę. Jest jeszcze sporo brązów, ale pąki się zaczynają pojawiać :dri5
Kwitnie też mech:
Komentarz żony, "Patrz dziecko co ojciec robi" a on leży na ziemi
Tak na prawdę wiele nie przejdziemy, bo każda skała musi być obejrzana, często i zdobyta.
Psy się szkoli, a dzieci...same włażą
Idziemy ku kolejnej grupie skał:
Póki co mamy jeszcze piękne słońce.
Ja zaczynam rozumieć ogniskową 135
A to zdjęcie, które na trybie automatycznym zrobiła córa. Oczywiście ja jej podtrzymywałem aparat, ale to ona skadrowała zdjęcie i nacisnęła spust migawki:
Zdjęcie do konkursu w przedszkolu.
Powoli w okolicy, gdzie kilka lat temu robiliśmy sobie herbatę, słońce zaczyna przegrywać z chmurami.
Na skałach rośnie sporo przylaszczek:
Wracamy do auta, jesteśmy głodni, a z racji suchej ściółki nie chcemy piec tu kiełbas, więc spod Skałek Kroczyckich podjeżdżamy nad zalew Dzibice i tam robimy naszego jednorazowego grilla. Trochę latam dronem, ale tak wieje, że zza wody, lecąc pod wiatr, ledwo wracam do naszej wiatki. Jest buro. Robię nawet panoramę, ale jako, że jest średnia, nie będę jej publikował. Po napełnieniu brzuchów, jedziemy ku kolejnemu miejscu (oczywiście resztki grilla bieremy ze sobą, wyrzucamy go pod blokiem do śmietnika). Pod Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury znajdujemy ostatnie miejsce parkingowe i ruszamy. Jednak nie do jaskini Głębokiej, a na skałki na południe od niej. Wchodzimy w mroczny las...
...i mijamy skałę zwaną Turnią Motocyklistów, pod którą jest ogłoszenie z numerami działek do sprzedania. Kawałek dalej mijamy dziwną konstrukcję...
...i dochodzimy do jaskini Żabiej.
Studnia o głębokości 11metrów. No cóż, zabrane czołówki się nie przydadzą, bo nie zjedziemy do niej
Mijamy wspinaczy na Bibliotece, za którą spotykamy fajnie zarośniętą skałkę:
Kawałek drogi dalej odnajdujemy kolejną jaskinię:
Jaskinia Sulmowa.
I wracamy do auta.
Planowaliśmy jeszcze zwiedzić rynek Włodowic, ale zmęczenie, usypiająca córa (która pod domem twierdziła, że nie spała ), powoduje, że wracamy do domu, kupując sobie w piekarni po ciachu na niedzielę.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Ładne tereny i piękny rodzinny czas!
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Coś czuję, że w tym roku rodzinnie to Jura u nas zwycięży, bo zaczyna mi się tam coraz bardziej podobać, a w górach zaczyna się robić ścisk, czego nie lubię.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Dziś nie będzie lasu ale wątku nie będę otwierał nowego. Bo na GbG jest wątek, w którym opisuje moje miasto, Sosnowiec.
Kiedyś już wspomniałem (na 2 stronie wątku http://gorybezgranic.pl/straszny-dom-cz ... htm#149677 ), o fajnych zdjęciach przedstawiających Sosnowiec, jakiego już nie ma. Wąskie uliczki, drogi z cegły, kamienice z cegły zmieszane z kamieniami. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jednak zaczęto przebudowę miasta, budując bloki z wielkiej płyty, całe osiedla nowoczesne. Na szczęście, nie zmieniono całego miasta...i dziś pojechaliśmy w takie miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał.
Pogoń, to jedna z dzielnic, wcześniej wieś, która dała początek miastu Sosnowiec. Dzieli sią ją na Starą Pogoń, czyli dawną wieś i Nową Pogoń, część przemysłowo-robotniczą dzielnicy, w której pod koniec XIX w. powstało wiele zakładów przemysłowych (jak choćby przędzalni Heinricha Dietla).
My dziś przespacerujemy się po części zachodniej, tej dawniej rolniczej, dziś porównywalnej do...Krakowa -o .
Parkujemy pod dyskontem, wszak jest niedziela niehandlowa, więc jest pusto. Ruszamy, wpierw ulicą Żytnią i od razu obok nowego asfaltu, sklepów, nowych budynków wita nas uliczka z drogą cegły, która wzbudza u mnie wspomnienia. Kilka lat do podstawówki chadzałem po takiej samej drodze
mijamy kolejną boczną drogę, również z taką samą nawierzchnią:
dla porównania, ulica Żytnia:
a obok niej...trochę mniej odnowione stare domostwa:
Dochodzimy do miejsca, przez które od biedy rozumiem, że ktoś próbuje porównać tą dzielnicę do Krakowa, choć bardziej jak już, to bym porównał do dzielnicy Kazimierz (Krakowska dzielnica, bo i w Sosnowcu jedna z dzielnic się zowie tak samo). Jest tu pizzeria (kiedyś jadłem tu pizze, droga i strasznie się z niej lało), oraz Herbaciarnia Marzenie, która do krakowskiego Kazimierza pasuje idealnie:
Pogoń, to też dzielnica, w której jest kilka wydziałów UŚ, w tym słynna Żyleta (WNoZ do której swego czasu kilka lat uczęszczałem), oraz osiedle akademickie (w którym przez dwa lata mieszkałem, choć to już po czasach studenckich), stąd może próba porównania do stolicy małopolski.
Na 2 stronie ww wątku z GbG, kilka zdjęć z herbaciarni, dziś jest ona zamknięta, tj nie da się wejść na ciacho czy herbatę, ale można przez okno zakupić coś na wynos, co też czynimy. Idąc z gorącym kubkiem białej herbaty, trochę ciężej się operuję aparatem, ale...daję radę.
Zaraz za rogiem, kolejna uliczka:
Ja robię zdjęcia, a córa...szkicuje!:
Jednym z zabytków, jest kościół Parafia św. Tomasza Apostoła, którego budowę rozpoczęto w 1904 roku, a ukończono...w 2004, kiedy to dobudowano brakujące wieże. Nie będę komentował ich wyglądu:
mijamy jedną z bram prowadzącą do klatki kamienicy, podziwiamy kafle na podłodze:
następnie mijamy budynek UŚ, gdzie obok starego gmachu stoją nowoczesne bloki;
Kolejnym budynkiem jest Żytnia 8, willa z 1925roku, w której mieścił się dziekanat Wydziału Filologii UŚ, a w czasie II WŚ, miała siedziba gestapo:
obecnie po odnowieniu (nawet całkiem ładnie to wygląda, wcześniej stan był średni), mieszczą się biura podstrefy sosnowiecko-dąbrowskiej Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Na rogu, kolejna kawiarnia:
Dokumentacja trwa:
Skręcamy w ulice M. Skłodowskiej-Curie, gdzie po minięciu kilku bloków, spotykamy dwie kamienice, całkiem fajne, pierwsza ma datę 1923-1929:
nie dość, że dość wiekowa, to ma fajne okna:
a kolejna na przeciw niej:
nad kolejnym skrzyżowaniem widzimy sporo kabli wiszących, jak na polskie standardy, a i kamieniczki ciekawe:
i te drzwi:
kolejne skrzyżowanie, kolejne starsze domy, kamienice i ceglasta jezdnia:
a po drugiej stronie oznaka wiosny i...kable
kilka szczegółów:
kolejna ulica, za długa nie jest:
jest też szklarz:
Czas jednak na powrót, ulicą z pierwszego zdjęcia, ulicą z cegieł. Oglądamy kamienice stojące przy ulicy Staropogońskiej, ale od tyłu, od podwórza, ten ma ciekawą architekturę, a z lewej widać bloki z wielkiej płyty:
tu zaś ogródki:
kolejny ciekawy dom, nie to co dzisiejsze "cuda" biur projentantów:
mijając starego dostawczaka, kończymy swój dzisiejszy spacer.
Na koniec, nowe i stare:
oraz pąki, tu już pod blokiem:
Pogoda dość ciekawie podkreśliła klimat tej dzielnicy. Dzielnicy, której zaledwie skrawek dziś zobaczyliśmy. A jeszcze jest w niej sporo do obejrzenia.
A czy słuszne są porównania do Krakowa? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Jednak warte do odwiedzenia...
I tak zacząłem pierwszy urlop 2021 plany były inne, ale temperatura je zdecydowanie rozpierdzieliła
Jeszcze jeden szczególik:
oraz:
Kiedyś już wspomniałem (na 2 stronie wątku http://gorybezgranic.pl/straszny-dom-cz ... htm#149677 ), o fajnych zdjęciach przedstawiających Sosnowiec, jakiego już nie ma. Wąskie uliczki, drogi z cegły, kamienice z cegły zmieszane z kamieniami. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jednak zaczęto przebudowę miasta, budując bloki z wielkiej płyty, całe osiedla nowoczesne. Na szczęście, nie zmieniono całego miasta...i dziś pojechaliśmy w takie miejsce, gdzie czas trochę się zatrzymał.
Pogoń, to jedna z dzielnic, wcześniej wieś, która dała początek miastu Sosnowiec. Dzieli sią ją na Starą Pogoń, czyli dawną wieś i Nową Pogoń, część przemysłowo-robotniczą dzielnicy, w której pod koniec XIX w. powstało wiele zakładów przemysłowych (jak choćby przędzalni Heinricha Dietla).
My dziś przespacerujemy się po części zachodniej, tej dawniej rolniczej, dziś porównywalnej do...Krakowa -o .
Parkujemy pod dyskontem, wszak jest niedziela niehandlowa, więc jest pusto. Ruszamy, wpierw ulicą Żytnią i od razu obok nowego asfaltu, sklepów, nowych budynków wita nas uliczka z drogą cegły, która wzbudza u mnie wspomnienia. Kilka lat do podstawówki chadzałem po takiej samej drodze
mijamy kolejną boczną drogę, również z taką samą nawierzchnią:
dla porównania, ulica Żytnia:
a obok niej...trochę mniej odnowione stare domostwa:
Dochodzimy do miejsca, przez które od biedy rozumiem, że ktoś próbuje porównać tą dzielnicę do Krakowa, choć bardziej jak już, to bym porównał do dzielnicy Kazimierz (Krakowska dzielnica, bo i w Sosnowcu jedna z dzielnic się zowie tak samo). Jest tu pizzeria (kiedyś jadłem tu pizze, droga i strasznie się z niej lało), oraz Herbaciarnia Marzenie, która do krakowskiego Kazimierza pasuje idealnie:
Pogoń, to też dzielnica, w której jest kilka wydziałów UŚ, w tym słynna Żyleta (WNoZ do której swego czasu kilka lat uczęszczałem), oraz osiedle akademickie (w którym przez dwa lata mieszkałem, choć to już po czasach studenckich), stąd może próba porównania do stolicy małopolski.
Na 2 stronie ww wątku z GbG, kilka zdjęć z herbaciarni, dziś jest ona zamknięta, tj nie da się wejść na ciacho czy herbatę, ale można przez okno zakupić coś na wynos, co też czynimy. Idąc z gorącym kubkiem białej herbaty, trochę ciężej się operuję aparatem, ale...daję radę.
Zaraz za rogiem, kolejna uliczka:
Ja robię zdjęcia, a córa...szkicuje!:
Jednym z zabytków, jest kościół Parafia św. Tomasza Apostoła, którego budowę rozpoczęto w 1904 roku, a ukończono...w 2004, kiedy to dobudowano brakujące wieże. Nie będę komentował ich wyglądu:
mijamy jedną z bram prowadzącą do klatki kamienicy, podziwiamy kafle na podłodze:
następnie mijamy budynek UŚ, gdzie obok starego gmachu stoją nowoczesne bloki;
Kolejnym budynkiem jest Żytnia 8, willa z 1925roku, w której mieścił się dziekanat Wydziału Filologii UŚ, a w czasie II WŚ, miała siedziba gestapo:
obecnie po odnowieniu (nawet całkiem ładnie to wygląda, wcześniej stan był średni), mieszczą się biura podstrefy sosnowiecko-dąbrowskiej Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Na rogu, kolejna kawiarnia:
Dokumentacja trwa:
Skręcamy w ulice M. Skłodowskiej-Curie, gdzie po minięciu kilku bloków, spotykamy dwie kamienice, całkiem fajne, pierwsza ma datę 1923-1929:
nie dość, że dość wiekowa, to ma fajne okna:
a kolejna na przeciw niej:
nad kolejnym skrzyżowaniem widzimy sporo kabli wiszących, jak na polskie standardy, a i kamieniczki ciekawe:
i te drzwi:
kolejne skrzyżowanie, kolejne starsze domy, kamienice i ceglasta jezdnia:
a po drugiej stronie oznaka wiosny i...kable
kilka szczegółów:
kolejna ulica, za długa nie jest:
jest też szklarz:
Czas jednak na powrót, ulicą z pierwszego zdjęcia, ulicą z cegieł. Oglądamy kamienice stojące przy ulicy Staropogońskiej, ale od tyłu, od podwórza, ten ma ciekawą architekturę, a z lewej widać bloki z wielkiej płyty:
tu zaś ogródki:
kolejny ciekawy dom, nie to co dzisiejsze "cuda" biur projentantów:
mijając starego dostawczaka, kończymy swój dzisiejszy spacer.
Na koniec, nowe i stare:
oraz pąki, tu już pod blokiem:
Pogoda dość ciekawie podkreśliła klimat tej dzielnicy. Dzielnicy, której zaledwie skrawek dziś zobaczyliśmy. A jeszcze jest w niej sporo do obejrzenia.
A czy słuszne są porównania do Krakowa? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Jednak warte do odwiedzenia...
I tak zacząłem pierwszy urlop 2021 plany były inne, ale temperatura je zdecydowanie rozpierdzieliła
Jeszcze jeden szczególik:
oraz:
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Szlakiem Szwajcarii... Zagłębiowskiej.
Słońce, pociąg, las, ognisko...tak miało być. Ale plany mają to do siebie, że lubią brać w łeb. Bo gdy przychodzi urlop, jest zimno i leje, ja ledwie tydzień wcześniej chodziłem z bólem gardła, więc stwierdzam, że mam to gdzieś. W niedzielę po obiedzie, podczas którego nawet wychodzi słońce, jedziemy pochodzić po Pogoni. Patrząc na prognozy, stwierdzam, że może w poniedziałek się gdzieś przejdę. Rano...leje. Jest pięć stopni brrr, chciałoby się zakląć...
Leje do obiadu. Za to popołudniu robi się całkiem fajnie...jak na zimny kwiecień, więc wieczorem wyciągam plecak. Rano zaprowadzam dziecko do przedszkola, zabieram plecak i...podjeżdżam po kiełbasę i bułki. Następny przystanek, to rynek w Sławkowie, gdzie planowo miałem kończyć według planów. Kurtkę zostawiam w aucie, jest chwile po 9, a temperatura to jakieś 15stopni, no i jest lampa, jakże inaczej niż wczoraj, aż się chcę wędrować .
Ruszam więc przed siebie! Odwiedzić Szwajcarię...Zagłębiowską. A gdzie to to, i co to to? :-)
To przełom Białej Przemszy przez Garb Ząbkowicki, który jest jednym z członów mezoregionu Garbu Tarnogórskiego. Rzeka płynąca na zachód z okolic Wolbromia, gdzie są jej źródła, przecina Pustynię Błędowską, by przed Okradzionowem, zakręcić o 80stopni i przebić się przez wzgórza zbudowane z wapieni i dolomitów. Rzeka płynie kanionem o stromych stokach mających do 20metrów wysokości, stoki te pokryte są lasem, ze skał wybijają źródła, a całość tworzy górski wygląd, stąd na początku XX wieku zaczęto rejon ten zwać Szwajcarią Zagłębiowską. Jako, że w Okradzionowie moi dziadkowie mieszkali, spędzałem tu sporo wakacji, sam potem kilka lat mieszkając, to moi znajomi odwiedzający mnie, porównywali tą wieś do Bieszczadów.
Sam Okradzionów, to wieś, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII w., a który stał się miejscem letniskowym dla mieszkańców Dąbrowy Górniczej, która z początkiem XX w zaczęła się zaludniać. Organizowano tu kolonie letnie, planowano budowę ośrodka wczasowego i sanatorium, jednak po II wojnie światowej, zarzucono te plany, a od lat 70tych zeszłego stulecia miejsce wypoczynku przejęły
zbiorniki Pogoria.
Ja jednak muszę wpierw wyjść z rynku sławkowskiego, mijając dziwne spojrzenia. A no tak, maseczka, jadąc autem o niej zapomniałem. Wkładam ją, mijam karczmę Austerię, pochodzącą z XVIII w., zdejmując maseczkę na opłotkach miasta.
W mieście nowe domostwa, sąsiadują z chałupami ledwo jeszcze stojącymi, więc jest to moim ciekawe miejsce do odwiedzin. Idąc od rynku obserwuje oznakowanie szlaku. No widać, że ktoś, kiedyś...coś tam malował. Mijam krajówkę i ostatnie domostwa, mijając na końcu już przy rzece, jakąś paskudę, do tego ogrodzoną wysokim płotem i pod monitoringiem... Czas przejść przez Białą Przemszę i zrobić pierwszą przerwę nad stawem zwanym Basenem.
W wodzie pływają żaby, w końcu widać wiosnę! Jest tak ciepło, że muszę zdjąć czapkę, postanawiam też złapać w kadr jakiegoś krokodyla
Żaba moczarowa.
Mijam wiatę, oczywiście zasyfioną śmieciami...ruszam teraz ku zabudowaniom Chwaliboskie, przysiółka Sławkowa. Mijam budowę rurociągu, przez który przebieg szlaku jest zmieniony, nie odbija za stawem ku rzece, a właśnie idzie drogą, zresztą odkąd most nad Przemszą został zastąpiony nowym, to nie miałoby sensu iść, więc mijam pierwsze domy i skręcam w stronę Okradzionowa, kierując się ku wschodnim stronom rzeki. Droga wiedzie wąskim gardłem.
Mijam ostatnie domostwa i przede mną ok czterokilometrowa ścieżka, która biegnie obok rzeki. Co mnie cieszy, to nie ma już takiej szarości, widać sporo kwiatów, na gałęziach zielone pąki, a trawa w końcu robi się zielona, no i to jest to, czego mi trzeba!
Po lewej zakole rzeki tworzy polanę, na którą schodzę, zjadam bułki i kiełbasę, a potem odpalam drona. Polana jeszcze ma więcej kolorów wyblakłej słomy, jednak błękit nieba, z pędzącymi chmurami i tak powodują chęć posiedzenia na niej:
Tak się prezentuje przełom Przemszy Białej, zwanej Zagłębiowską Szwajcarą. Widać wklęsłe wgłębienie, którym płynie rzeka, z prawej widać wzniesienia, które bardziej stromo opadają w dolinę, z lewej widać zabudowania Okradzionowa:
Z góry jednak widać, że wiosna się dopiero budzi. Co ciekawe, wyżej jest bardziej ponuro, to wpływ wody, której w rzece jest dość sporo powoduje, szybszy wzrost roślin. Zagadka, gdzie jestem :
Ruszam dalej, ale wpierw idę zobaczyć rzekę. Już wcześniej widać było ślady bobrów, tu jest ich więcej, poobgryzane drzewa, okorowane, te które już leżą, sporo jam, dziur nad brzegiem. Znajduję też odchody, które zostawiły tu dziki.
Ścieżka prowadzi w miarę prosto, w przeciwieństwie do rzeki, która raz płynie zaraz obok, by za chwilę oddalić się.
Wśród drzew, widać małe wąwozy, oraz skały, które gdzieniegdzie widać, mimo małej ilości liści i tak ciężko coś dostrzec.
Idę ścieżką sam. W lesie słychać śpiew ptactwa i nagle widzę w krzakach ruch. Wycofuje się, zmieniać obiektyw i powoli podchodzę.
W chaszczach żerują młode warchlaki. Robię kilka zdjęć, jednak, widoczna spora locha (za daleko jest, więc jej nawet nie próbuję złapać w obiektywie), powoduje, że nie zbliżam się. Ale ścieżka wiedzie zaraz obok tych krzaków. Locha jest spora, zastanawiam się co robić. W końcu głośno klaszczę w dłonie. Młode nagle się prostują i zastygają. Po chwili klaszczę więc jeszcze dwa razy, matka widzę, odwraca się i biegnie w las a warchlaki za nią. Mogę iść, już nie muszę się za drzewem rozglądać .
Po chwili mijam bijące krystaliczną wodą źródła, wśród takich bulw trawiastych znajdują się tarliska pstrąga. Teraz szlak wiedzie pod górę i zaczyna narastać szum. Zbliżam się do młyna, jednego z trzech dawniej działających w Okradzionowie. Po drugiej stronie rzeki, również się znajdują źródła, a żeby zejść nad rzekę, też dość mocno zejść w dół. Właśnie w tej okolicy najwięcej biegałem, a nawet rzekę po powalonych drzewach przechodziłem.
Tak się rzeka latem prezentuje:
A tak wyglądała okolica i młyn w roku...1949. Zdjęcie, które pozostało mi po dziadkach:
No cóż, dziś tu nie ma łąk, na których letnicy spędzali czas, jest za to las, o podmokłym podłożu. Wspinam się, następnie schodzę w stronę hałasu, niestety przez progi nie przejdę w stronę mostu, więc robię kilka zdjęć i ruszam dalej. Las, podłoże się zmieniają, z rudego, w brzozowy:
Dochodzę do drogi, biegnącej do Kuźniczki, szlak skręca w prawo pod górkę i ja również. Zbyt dobrze znam to miejsce, że tym razem nie podchodzę na przystanek, skąd można popatrzeć na odrestaurowany młyn Freya:
Ruszam teraz żwawiej, bo sporo się dotychczas zatrzymywałem. A czas goni. Zdobywam górę Grodzisko, całe 339 metrów wysokości, wracam następnie na asfalt i na chwilę obecną ruszam swoją trasą, bo Szlak Szw. Z. odbija od niej w las, kierując się ku dawnym posiadłościom Dobieckich i dalej przez Błędów, Chechło odbija na północ do Zawiercia. Ja tymczasem mijam mrowisko, pełne ruchomych pracowitych mrówek, próbuję złapać, kolejny raz (pierwszy raz próbowałem na polanie za Chwaliboskim) jastrzębia (nie udaje zrobić dobrego ujęcia), oraz uciekającą sójkę, mijam zalany las, pełen pływających śmieci i zbliżam się do Kuźniczki.
Góra Grodzisko, pierwszy raz zdobyta zimą
Tu odbijam w stronę Krzykawki, by zaraz znowu zmienić kierunek marszu i ruszyć ku...Krzykawce. Celem jest przejście Pańskich Dołów, czyli wąwozu podobnego do tego słynnego z Kazimierza.
Mijam rozlany staw i wchodzę do Krzykawki. Gdybym tu skręcił w prawo, to po kilkudziesięciu metrach doszedłbym do miejsca, gdzie rano odbijałem ku przysiółkowi Chwaliboskie. Ja skręcam jednak w drugą stronę i idąc pod górę mijam domostwa, by w końcu skręcić w pola. Tu dołączam do kolejnego szlaku, Szlaku Powstańców 1863roku. Polami zmierzam ku kapliczce, oraz leżącemu niżej kirkutowi. Wpierw robię jednak tradycyjne zdjęcie:
Spod niej, widać Sławków. Z tej perspektywy, nie widać aż tak starej zabudowy, a kominy, i bloki.
Przed samym kirkutem w polu udaje mi się złapać bażanta. Wrzeszczały gdzieś wokół, gdy szedłem dróżką między polami, w końcu go mam:
Kirkut leży wśród starych drzew, obok stoi stary dom, oparty rower, wskazuje, że jest zamieszkały... Brama jest otwarta, więc na chwile wchodzę na jego teren.
Pierwsze groby pochodzą z początku XX wieku, z lat 1905, choć teren pod kirkut wykupiono w 1907 roku. Na jego terenie jest ok 300 grobów. Kirkut w dość dobrym stanie przetrwał okres II WŚ, oraz lata powojenne, ostatni pochówek dokonano w 1971 roku. Kirkut otacza walący się mur z kamienia.
Moje główne cele na dziś, odwiedziłem, więc teraz pora wrócić do auta. Mijam staw Źródliska, gdzie robię ostatnią przerwę i poprzez uliczki ze starymi chatami wracam na rynek.
O 14 z lekkim hakiem jestem pod autem, końcówka podejścia pod rynek mnie mocno wymęczyła, jest dość stromo, do tego upalnie. Za mną ok 12,5 km, oraz co ciekawe...prawie 400 metrów podejść. Całkiem nieźle, co? Link do mojej trasy mapa.
Najważniejszy cel, wyrwać się z czterech ścian, się udał, nie było to jednak wyjście jak planowane, ale najważniejsze, że nie w górach. Jako, że chciałem pobyć sam na szlaku, to takie tereny nadają się idealnie na takie wędrówki. Więc do domu wróciłem zadowolony
Koniec.
Ps. Co warto poczytać? Stąd doinformowywałem się:
Szwajcaria Zagłębiowska słowami Mariana Kantora-Mirskiego .
Letnisko Okradzionów.
Kirkut w Krzykawce.
Słońce, pociąg, las, ognisko...tak miało być. Ale plany mają to do siebie, że lubią brać w łeb. Bo gdy przychodzi urlop, jest zimno i leje, ja ledwie tydzień wcześniej chodziłem z bólem gardła, więc stwierdzam, że mam to gdzieś. W niedzielę po obiedzie, podczas którego nawet wychodzi słońce, jedziemy pochodzić po Pogoni. Patrząc na prognozy, stwierdzam, że może w poniedziałek się gdzieś przejdę. Rano...leje. Jest pięć stopni brrr, chciałoby się zakląć...
Leje do obiadu. Za to popołudniu robi się całkiem fajnie...jak na zimny kwiecień, więc wieczorem wyciągam plecak. Rano zaprowadzam dziecko do przedszkola, zabieram plecak i...podjeżdżam po kiełbasę i bułki. Następny przystanek, to rynek w Sławkowie, gdzie planowo miałem kończyć według planów. Kurtkę zostawiam w aucie, jest chwile po 9, a temperatura to jakieś 15stopni, no i jest lampa, jakże inaczej niż wczoraj, aż się chcę wędrować .
Ruszam więc przed siebie! Odwiedzić Szwajcarię...Zagłębiowską. A gdzie to to, i co to to? :-)
To przełom Białej Przemszy przez Garb Ząbkowicki, który jest jednym z członów mezoregionu Garbu Tarnogórskiego. Rzeka płynąca na zachód z okolic Wolbromia, gdzie są jej źródła, przecina Pustynię Błędowską, by przed Okradzionowem, zakręcić o 80stopni i przebić się przez wzgórza zbudowane z wapieni i dolomitów. Rzeka płynie kanionem o stromych stokach mających do 20metrów wysokości, stoki te pokryte są lasem, ze skał wybijają źródła, a całość tworzy górski wygląd, stąd na początku XX wieku zaczęto rejon ten zwać Szwajcarią Zagłębiowską. Jako, że w Okradzionowie moi dziadkowie mieszkali, spędzałem tu sporo wakacji, sam potem kilka lat mieszkając, to moi znajomi odwiedzający mnie, porównywali tą wieś do Bieszczadów.
Sam Okradzionów, to wieś, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII w., a który stał się miejscem letniskowym dla mieszkańców Dąbrowy Górniczej, która z początkiem XX w zaczęła się zaludniać. Organizowano tu kolonie letnie, planowano budowę ośrodka wczasowego i sanatorium, jednak po II wojnie światowej, zarzucono te plany, a od lat 70tych zeszłego stulecia miejsce wypoczynku przejęły
zbiorniki Pogoria.
Ja jednak muszę wpierw wyjść z rynku sławkowskiego, mijając dziwne spojrzenia. A no tak, maseczka, jadąc autem o niej zapomniałem. Wkładam ją, mijam karczmę Austerię, pochodzącą z XVIII w., zdejmując maseczkę na opłotkach miasta.
W mieście nowe domostwa, sąsiadują z chałupami ledwo jeszcze stojącymi, więc jest to moim ciekawe miejsce do odwiedzin. Idąc od rynku obserwuje oznakowanie szlaku. No widać, że ktoś, kiedyś...coś tam malował. Mijam krajówkę i ostatnie domostwa, mijając na końcu już przy rzece, jakąś paskudę, do tego ogrodzoną wysokim płotem i pod monitoringiem... Czas przejść przez Białą Przemszę i zrobić pierwszą przerwę nad stawem zwanym Basenem.
W wodzie pływają żaby, w końcu widać wiosnę! Jest tak ciepło, że muszę zdjąć czapkę, postanawiam też złapać w kadr jakiegoś krokodyla
Żaba moczarowa.
Mijam wiatę, oczywiście zasyfioną śmieciami...ruszam teraz ku zabudowaniom Chwaliboskie, przysiółka Sławkowa. Mijam budowę rurociągu, przez który przebieg szlaku jest zmieniony, nie odbija za stawem ku rzece, a właśnie idzie drogą, zresztą odkąd most nad Przemszą został zastąpiony nowym, to nie miałoby sensu iść, więc mijam pierwsze domy i skręcam w stronę Okradzionowa, kierując się ku wschodnim stronom rzeki. Droga wiedzie wąskim gardłem.
Mijam ostatnie domostwa i przede mną ok czterokilometrowa ścieżka, która biegnie obok rzeki. Co mnie cieszy, to nie ma już takiej szarości, widać sporo kwiatów, na gałęziach zielone pąki, a trawa w końcu robi się zielona, no i to jest to, czego mi trzeba!
Po lewej zakole rzeki tworzy polanę, na którą schodzę, zjadam bułki i kiełbasę, a potem odpalam drona. Polana jeszcze ma więcej kolorów wyblakłej słomy, jednak błękit nieba, z pędzącymi chmurami i tak powodują chęć posiedzenia na niej:
Tak się prezentuje przełom Przemszy Białej, zwanej Zagłębiowską Szwajcarą. Widać wklęsłe wgłębienie, którym płynie rzeka, z prawej widać wzniesienia, które bardziej stromo opadają w dolinę, z lewej widać zabudowania Okradzionowa:
Z góry jednak widać, że wiosna się dopiero budzi. Co ciekawe, wyżej jest bardziej ponuro, to wpływ wody, której w rzece jest dość sporo powoduje, szybszy wzrost roślin. Zagadka, gdzie jestem :
Ruszam dalej, ale wpierw idę zobaczyć rzekę. Już wcześniej widać było ślady bobrów, tu jest ich więcej, poobgryzane drzewa, okorowane, te które już leżą, sporo jam, dziur nad brzegiem. Znajduję też odchody, które zostawiły tu dziki.
Ścieżka prowadzi w miarę prosto, w przeciwieństwie do rzeki, która raz płynie zaraz obok, by za chwilę oddalić się.
Wśród drzew, widać małe wąwozy, oraz skały, które gdzieniegdzie widać, mimo małej ilości liści i tak ciężko coś dostrzec.
Idę ścieżką sam. W lesie słychać śpiew ptactwa i nagle widzę w krzakach ruch. Wycofuje się, zmieniać obiektyw i powoli podchodzę.
W chaszczach żerują młode warchlaki. Robię kilka zdjęć, jednak, widoczna spora locha (za daleko jest, więc jej nawet nie próbuję złapać w obiektywie), powoduje, że nie zbliżam się. Ale ścieżka wiedzie zaraz obok tych krzaków. Locha jest spora, zastanawiam się co robić. W końcu głośno klaszczę w dłonie. Młode nagle się prostują i zastygają. Po chwili klaszczę więc jeszcze dwa razy, matka widzę, odwraca się i biegnie w las a warchlaki za nią. Mogę iść, już nie muszę się za drzewem rozglądać .
Po chwili mijam bijące krystaliczną wodą źródła, wśród takich bulw trawiastych znajdują się tarliska pstrąga. Teraz szlak wiedzie pod górę i zaczyna narastać szum. Zbliżam się do młyna, jednego z trzech dawniej działających w Okradzionowie. Po drugiej stronie rzeki, również się znajdują źródła, a żeby zejść nad rzekę, też dość mocno zejść w dół. Właśnie w tej okolicy najwięcej biegałem, a nawet rzekę po powalonych drzewach przechodziłem.
Tak się rzeka latem prezentuje:
A tak wyglądała okolica i młyn w roku...1949. Zdjęcie, które pozostało mi po dziadkach:
No cóż, dziś tu nie ma łąk, na których letnicy spędzali czas, jest za to las, o podmokłym podłożu. Wspinam się, następnie schodzę w stronę hałasu, niestety przez progi nie przejdę w stronę mostu, więc robię kilka zdjęć i ruszam dalej. Las, podłoże się zmieniają, z rudego, w brzozowy:
Dochodzę do drogi, biegnącej do Kuźniczki, szlak skręca w prawo pod górkę i ja również. Zbyt dobrze znam to miejsce, że tym razem nie podchodzę na przystanek, skąd można popatrzeć na odrestaurowany młyn Freya:
Ruszam teraz żwawiej, bo sporo się dotychczas zatrzymywałem. A czas goni. Zdobywam górę Grodzisko, całe 339 metrów wysokości, wracam następnie na asfalt i na chwilę obecną ruszam swoją trasą, bo Szlak Szw. Z. odbija od niej w las, kierując się ku dawnym posiadłościom Dobieckich i dalej przez Błędów, Chechło odbija na północ do Zawiercia. Ja tymczasem mijam mrowisko, pełne ruchomych pracowitych mrówek, próbuję złapać, kolejny raz (pierwszy raz próbowałem na polanie za Chwaliboskim) jastrzębia (nie udaje zrobić dobrego ujęcia), oraz uciekającą sójkę, mijam zalany las, pełen pływających śmieci i zbliżam się do Kuźniczki.
Góra Grodzisko, pierwszy raz zdobyta zimą
Tu odbijam w stronę Krzykawki, by zaraz znowu zmienić kierunek marszu i ruszyć ku...Krzykawce. Celem jest przejście Pańskich Dołów, czyli wąwozu podobnego do tego słynnego z Kazimierza.
Mijam rozlany staw i wchodzę do Krzykawki. Gdybym tu skręcił w prawo, to po kilkudziesięciu metrach doszedłbym do miejsca, gdzie rano odbijałem ku przysiółkowi Chwaliboskie. Ja skręcam jednak w drugą stronę i idąc pod górę mijam domostwa, by w końcu skręcić w pola. Tu dołączam do kolejnego szlaku, Szlaku Powstańców 1863roku. Polami zmierzam ku kapliczce, oraz leżącemu niżej kirkutowi. Wpierw robię jednak tradycyjne zdjęcie:
Spod niej, widać Sławków. Z tej perspektywy, nie widać aż tak starej zabudowy, a kominy, i bloki.
Przed samym kirkutem w polu udaje mi się złapać bażanta. Wrzeszczały gdzieś wokół, gdy szedłem dróżką między polami, w końcu go mam:
Kirkut leży wśród starych drzew, obok stoi stary dom, oparty rower, wskazuje, że jest zamieszkały... Brama jest otwarta, więc na chwile wchodzę na jego teren.
Pierwsze groby pochodzą z początku XX wieku, z lat 1905, choć teren pod kirkut wykupiono w 1907 roku. Na jego terenie jest ok 300 grobów. Kirkut w dość dobrym stanie przetrwał okres II WŚ, oraz lata powojenne, ostatni pochówek dokonano w 1971 roku. Kirkut otacza walący się mur z kamienia.
Moje główne cele na dziś, odwiedziłem, więc teraz pora wrócić do auta. Mijam staw Źródliska, gdzie robię ostatnią przerwę i poprzez uliczki ze starymi chatami wracam na rynek.
O 14 z lekkim hakiem jestem pod autem, końcówka podejścia pod rynek mnie mocno wymęczyła, jest dość stromo, do tego upalnie. Za mną ok 12,5 km, oraz co ciekawe...prawie 400 metrów podejść. Całkiem nieźle, co? Link do mojej trasy mapa.
Najważniejszy cel, wyrwać się z czterech ścian, się udał, nie było to jednak wyjście jak planowane, ale najważniejsze, że nie w górach. Jako, że chciałem pobyć sam na szlaku, to takie tereny nadają się idealnie na takie wędrówki. Więc do domu wróciłem zadowolony
Koniec.
Ps. Co warto poczytać? Stąd doinformowywałem się:
Szwajcaria Zagłębiowska słowami Mariana Kantora-Mirskiego .
Letnisko Okradzionów.
Kirkut w Krzykawce.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Bardzo ciekawe miejsce, o którym zielonego pojęcia nie miałem. Brak dalszych wyjazdów owocuje wycieczkami lokalnymi i odkrywaniem pięknych miejsc w najbliższej okolicy.
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Piotrku, wiele osób z miasta, bo Okradzionów to dzielnica, wiejska, czyli z DG czy też ze Sławkowa o tym miejscu nie wie. Ja to znam, no bo dziadkowie tam mieszkali, dalej mieszka mama. Po tej ścieżce obok rzeki na jawce 50tce za młodu śmigałem, po lasach się włóczyłem. Koło Kuźniczki jest agroturystyka Rzędkowe, stały tam kiedyś dwie Brdy. To jest w środku lasu.
W kwietniu nie planowałem żadnej wycieczki w góry. Miała być inna wersja, dwu dniowa tego szlaku, prawie w całości chciałem go przejść z biwakiem w okolicy pustyni Błędowskiej, ale temperatura zniechęciła.
I film krótki, nieco ponad 2minuty:
https://www.youtube.com/watch?v=D9DnLJE ... el=MsApacz
W kwietniu nie planowałem żadnej wycieczki w góry. Miała być inna wersja, dwu dniowa tego szlaku, prawie w całości chciałem go przejść z biwakiem w okolicy pustyni Błędowskiej, ale temperatura zniechęciła.
I film krótki, nieco ponad 2minuty:
https://www.youtube.com/watch?v=D9DnLJE ... el=MsApacz
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Deszczówka tegoroczna jakaś zimna. Więc bardzo liczyliśmy na poniedziałek. Bo prognozy pokazywały, że ma być słonecznie. No ale z moim szczęściem jak było?
Z rana za oknem kicha, ale nie pada. Po śniadaniu się zbieramy i w auto, dojeżdżamy, zaczyna lekka mżawka lecieć.
Okazuje się, że nie mamy parasoli. No cóż, jak już dojechaliśmy do Pilicy, to choć się wokół rynku przejdziemy:
Obeszliśmy kościół św. Jana Chrzciciela z XV wieku:
a potem podeszliśmy za Pilicę do Zarzecza, ale zaczęło lać, więc szybkie zdjęcie rzeki, oraz dziwnej kapliczki (w sensie rozmiarów) i do auta:
po napiciu się ciepłej herbaty, stwierdziłem, że jeszcze podjedziemy do innego kościoła:
gdzie stoi stara drewniana dzwonnica. Wracamy i co? Ano już wyjeżdżając z Pilicy, przestaje padać, a po drodze nawet błękitne niebo się pokazuje na tle kłębiących się białych chmur. Mówię, po obiedzie gdzieś jedziemy? E nie, pewnie znowu się zepsuje pogoda, co w sumie się dzieje...choć...przed zachodem było ładnie .
Z rana za oknem kicha, ale nie pada. Po śniadaniu się zbieramy i w auto, dojeżdżamy, zaczyna lekka mżawka lecieć.
Okazuje się, że nie mamy parasoli. No cóż, jak już dojechaliśmy do Pilicy, to choć się wokół rynku przejdziemy:
Obeszliśmy kościół św. Jana Chrzciciela z XV wieku:
a potem podeszliśmy za Pilicę do Zarzecza, ale zaczęło lać, więc szybkie zdjęcie rzeki, oraz dziwnej kapliczki (w sensie rozmiarów) i do auta:
po napiciu się ciepłej herbaty, stwierdziłem, że jeszcze podjedziemy do innego kościoła:
gdzie stoi stara drewniana dzwonnica. Wracamy i co? Ano już wyjeżdżając z Pilicy, przestaje padać, a po drodze nawet błękitne niebo się pokazuje na tle kłębiących się białych chmur. Mówię, po obiedzie gdzieś jedziemy? E nie, pewnie znowu się zepsuje pogoda, co w sumie się dzieje...choć...przed zachodem było ładnie .
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
Chorzowskie Zoo - fotorelacja. 18.06.2021
Tu wrzucę na zachętę kilka zdjęć i linka do bloga, bo nie ma sensu wklejać dwa razy zdjęć i przepisywać nazwy zwierzaków.
reszta:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... lacja.html
Tu wrzucę na zachętę kilka zdjęć i linka do bloga, bo nie ma sensu wklejać dwa razy zdjęć i przepisywać nazwy zwierzaków.
reszta:
https://mniejszeiwiekszegory.blogspot.c ... lacja.html
Re: Gdy w góry jechać nie można...do lasu jedźmy.
...albo do Miasta na spacer (to w nawiązaniu do tytułu wątku ).
Oświęcim miasto.
Oświęcim, miasto z osiemset letnią historią, to kolejne miejsce, które głównie znam z przejazdów przez nie, podczas moich wycieczek w góry. To jadąc przez Oświęcim najszybciej dojadę w Beskid Mały, dawniej to właśnie drogą przez to miasto podążałem w Tatry.
Miasto, również kojarzone, z czasami II WŚ, z niemieckimi obozami, ale dziś nie będzie (prawie) żadnych wzmianek o tym okropnym okresie. Miasto, ma przecież również starszą, kilkuset letnią historię.
Kilka lat, temu, jakiś krótki czas miasto odwiedzałem kilku krotnie w pracy, wtedy też, wracając do domu, by ominąć korki na moście Jagiellońskim, pojechałem przez centrum i odkryłem, że miasto posiada zamek.
I właśnie tak w ciepłą niedzielę, postanawiamy pojechać na spacer, zwiedzić starszą cześć miasta, wejść na zamek. Taki plan mieliśmy rok temu, ale wtedy miały być jakieś obchody, miał prezydent kraju zjechać na nie, co pewnie się równało i korkom, blokadom...więc wtedy pojechaliśmy do Żor.
Oświęcim leży w zachodniej Małopolsce, w Kotlinie Oświęcimskiej nad rzeką Sołą, która wpada do Wisły na północnych krańcach miasta. Tyle rysem historii i geografii. W nieco ponad półgodziny dojeżdżamy do miasta i na rondzie zamiast skręcić jak zwykle w prawo, jedziemy na wprost, przejeżdżamy po moście i zjeżdżamy na parking. Pierwsza dobra informacja - parking w soboty, niedziele i święta jest darmowy. Skoro zaparkowaliśmy pod zamkiem, to idziemy go zwiedzić.
Zamek składa się z XIII wiecznej baszty i łącznika dobudowanego w latach 1929-1931, oraz starego skrzydła z XVI w, które co ciekawe, jeszcze na początku XX wieku zostało rozbudowane (w 1904 roku obecny właściciel dobudował jedną kondygnację i przeprowadził remont; po więcej informacji zapraszam na stronę muzeum ). W latach 1805 i 1813 powodzie podmyły brzeg, co spowodowało, zawalenie się murów i budynków gospodarczych.
Muzeum jest otwarte. Okazuję się, że za 20 minut będzie wchodzić grupa do podziemi, które od trzech lat można zwiedzać. Więc kupujemy bilety na basztę, muzeum i do tuneli i żeby nie czekać, wchodzimy wpierw na basztę, następnie po zejściu oglądamy gabloty w dwóch salach. Generalnie sama baszta, najstarsza część zamku, trochę rozczarowuje. Jest jeszcze mocne słońce, więc widoki są średnie, a w samej baszcie nie ma nic poza dwoma tablicami informacyjnymi.
Gdyby tak można wieczorem wejść, pewnie widok na góry (Beskid Mały) byłby dużo ciekawszy, nam góry ledwo go majaczą. Sołą płyną kajaki, widać dachy starówki. Schodzimy. Gdy okazuję się, że wszyscy już czekają na wejście do tuneli, przewodnik zabiera nas do sali, ucharakteryzowanej na okopów z czasów I WŚ, gdzie w bunkrze z drewna oglądamy krótki film wprowadzający w zabawę, w którą się będziemy bawić w tunelach. Film wspomina, krótko o tym jak Polacy w czasie zaborów walczyli przeciwko sobie, pod różnymi armiami zaborców.
Schodzimy do tuneli, tu jeszcze tylko wspomnę, że tunele pod wzgórzem mają kierunek wschód-zachód - tunele wykopane podczas zaborów austriackich pod koniec XVIII wieku, oraz północ-południe, zbudowane przez Niemców podczas okupacji, w latach 1940-44.
W chłodnym korytarzu, opiekunowie z muzeum, wyjaśniają nam zasady gry-zabawy. Dostajemy mapniki i czas start! Jako, że pierwsi się zgłosiliśmy do podania nazwy grupy (moim imieniem), to i pierwsi ruszamy. O ile idąc tu, miałem głupkowaty uśmiech i podchodziłem do tej gry sceptycznie, to po wystartowaniu razem z żoną się całkiem w nią angażujemy, co to za gra, na czym polega nie powiem, ale mogę od siebie ją polecić. Na końcu siedzimy na ławkach i obserwujemy jak kolejnym grupom po nas idzie zdobywanie punktów. Ha, wygrywamy!
Po wyjściu, grupy się rozchodzą, my wracamy do zamku, zwiedzić pozostałą wystawę.
Oto przekrój, opisany w podanym przeze mnie wcześniej linku do muzeum:
Zielniki z 1613 roku.
Jeśli lubicie obejrzeć stare rzeczy, to moim zdaniem warto się do tego muzeum wybrać. Muzeum prezentuje życie przed wojenne, oraz odnalezione zabytki odkopane podczas prac archeologicznych prowadzonych w mieście i zamku. Dodatkowo honorują zniżki, więc ja znów wszedłem o parę złotych taniej . Mnie się podobało!
No a teraz czeka nas jeszcze spacer po starówce. W planach zwiedzenie rynku miasta, odszukanie synagogi. Oraz zjedzenie lodów, bo jest ciepło, nawet bardzo, choć do upału jeszcze ciut brak.
Rynek główny został wytyczony podczas lokacji miasta. Był to centralny punkt handlowy miasta, otoczony wpierw drewnianą zabudową, dziś otaczają go w większości murowane kamienice z XIX wieku.
W 2014 roku została zakończona rewitalizacja rynku, w wyniku której został odtworzony jego przedwojenny wygląd. Brak jedynie zburzonego przez Niemców pomnika św Jana Nepomucena. Dziś za parkuje tu zielony duży fiat:
Wpierw obchodzimy rynek, oraz spacerujemy uliczkami wokół. O ile wokół rynku kamienice są zadbane, bardziej lub mniej, to już kilka uliczek dalej, stan niektórych jest dużo gorszy, jedna na rogu placu Kościuszki i ulicy Solskiego jest nawet zasłonięta i ogrodzona. Oby to był remont.
Plac Kościuszki. Na skwerze rośnie duży klomb pełen róż, które niesamowicie pachną!
Następnie wracamy by zjeść lody i ruszyć w poszukiwaniu synagogi. Na rynku są też fontanny, gdzie dzieciaki dokazują, aż chciałoby się do nich dołączyć!
Jedyna ocałała synagoga z pożogi wojennej, znajduję się na placu Jana Skarbka, dawniej zwanym Szpitalnym.
Z tego placu, żydzi oświęcimscy byli wywożeni do gett w Sosnowcu, Będzinie i Chrzanowa, skąd dopiero później trafili do obozu Auschwitz.
Obok synagogi, wyremontowanej w lipcu 2020 roku znajduje się muzeum, oraz Cafe Bergson. Idziemy ugasić pragnienie. Żona zamawia frappe, ja wybieram bezalkoholowe piwo i okazuje się, że mój wybór to strzał w 10tkę. Piwo ma smak mango i marakuji, jest wbrew mniemaniu gorzkawe i gdybym nie wiedział, że nie ma procentów, to po smaku by nie odgadł. Do domu bierzemy po puszce.
Budynek, w którym znajduje się kawiarnia, to dom ostatniego żydowskiego mieszkańca, Szymona Klugera zmarzłego w 2000 roku, jednym z trójki rodzeństwa ocalałego w holokauście. Na jednej ze ścian wiszą pozostałe rzeczy po poprzednim właścicielu:
Można też, wykupić bilet wstępu do muzeum, z którego można wejść do synagogi. Co też czynimy.
W salach są wystawione dokumenty, eksponaty, zdjęcia przedstawiające życie lokalnej społeczności żydowskiej. Są również multimedia, a gdy wchodzimy słyszymy głos kobiety, która akurat opowiada o wojnie i jej słowa, będę dłużej słyszał; "uciekaj, uciekaj". W mieście od połowy XVI wieku zaczęli się osadzać, w 1921 roku było ich ok 40% z liczby mieszkańców (prawie 5000 osób). Będąc w muzeum nie da się pominąć, tej mroczniejszej historii związanej z miastem.
Jednak nas najbardziej zaciekawiła sama synagoga. Jak wspomniałem, Synagoga Chewra Lomdej Misznajot, jako jedyna nie została zniszczona, w czasie II WŚ pełniła funkcję magazynu broni, po wojnie, przed wyjazdem z kraju służyła pierwotnym funkcjom, następnie stała pusta, by w latach 70tych została przejęta przez państwo, pełniła rolę hurtowni dywanów. Dopiero w 1998 roku budynek został zwrócony gminie żydowskiej w Bielsku-Białej.
Mezuza. Czyli zwitek pergaminu z naniesionymi dwoma fragmentami Tory.
Synagoga, to nie jest tylko miejsce modlitw i nabożeństw. To miejsce, w którym studiowano Torę i Talmud, miejsce zebrań a także mogła być siedzibą gminy żydowskiej.
Synagoga Chewra Lomdej Misznajot została odtworzona w stylu pierwotnym w oparciu o wspomnienia ocalałych z Zagłady.
Stoję przed bimą, a więc podwyższeniem, które służy jako miejsce przemówień. Na niej stoi stół do wykładania i czytania Tory. Między oknami stoi Aron ha-kodesz, czyli szafa ołtarzowa, w której przechowuje się zwoje Tory, zasłonięta parochetem, czyli kotarą rozdzielającą strefę sacrum od profanum. Po prawej stoi amud (pulpit kantora), a między nimi na ścianie umieszczono tablicę sziwiti (plakieta ze słowami psalmu 16 i wersu 8go).
Aron ha-kodesz.
Sziwti.
Amud.
Synagoga obecnie nie posiada rabina, a służy głównie do modlitw dla odwiedzających miasto żydów.
Idziemy jeszcze zobaczyć zdjęcia z życia miejscowych żydów, oraz odwiedzamy salę, w której jest świadectwo Zagłady, to w niej słychać puszczone nagranie z relacjami świadków:
Na koniec odwiedzin idziemy jeszcze nad rzekę, na krótki spacer. Brakło już nam czasu i sił, niby nie jest upalnie, jednak sił trochę ubywa, do tego głodni się robimy, co oznacza, że czas wrócić do domu na kolację. W planach było zwiedzenie jeszcze kirkutu, ale pewnie jeszcze do Oświęcimia wrócimy.
Soła widziana w kierunku północnym (za niecałe 3km wpadnie do Wisły), z kładki pieszej.
Zamek i most Piastowski.
Kościół Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu, zbudowany w połowie XIV w.
Wracając, przejeżdżamy tylko obok niemieckich obozów KL Auschwitz, następnie KL Birkenau.
Raczej wątpię bym kiedykolwiek zrobił tam jakieś zdjęcie...
Na koniec, przejeżdżając przez Imielin, zatrzymujemy się przy kościele, który jest dość...dziwny.
Budynek jest...ogromny.
I takim minimalistycznym akcentem kończymy wycieczkę.
Oświęcim miasto.
Oświęcim, miasto z osiemset letnią historią, to kolejne miejsce, które głównie znam z przejazdów przez nie, podczas moich wycieczek w góry. To jadąc przez Oświęcim najszybciej dojadę w Beskid Mały, dawniej to właśnie drogą przez to miasto podążałem w Tatry.
Miasto, również kojarzone, z czasami II WŚ, z niemieckimi obozami, ale dziś nie będzie (prawie) żadnych wzmianek o tym okropnym okresie. Miasto, ma przecież również starszą, kilkuset letnią historię.
Kilka lat, temu, jakiś krótki czas miasto odwiedzałem kilku krotnie w pracy, wtedy też, wracając do domu, by ominąć korki na moście Jagiellońskim, pojechałem przez centrum i odkryłem, że miasto posiada zamek.
I właśnie tak w ciepłą niedzielę, postanawiamy pojechać na spacer, zwiedzić starszą cześć miasta, wejść na zamek. Taki plan mieliśmy rok temu, ale wtedy miały być jakieś obchody, miał prezydent kraju zjechać na nie, co pewnie się równało i korkom, blokadom...więc wtedy pojechaliśmy do Żor.
Oświęcim leży w zachodniej Małopolsce, w Kotlinie Oświęcimskiej nad rzeką Sołą, która wpada do Wisły na północnych krańcach miasta. Tyle rysem historii i geografii. W nieco ponad półgodziny dojeżdżamy do miasta i na rondzie zamiast skręcić jak zwykle w prawo, jedziemy na wprost, przejeżdżamy po moście i zjeżdżamy na parking. Pierwsza dobra informacja - parking w soboty, niedziele i święta jest darmowy. Skoro zaparkowaliśmy pod zamkiem, to idziemy go zwiedzić.
Zamek składa się z XIII wiecznej baszty i łącznika dobudowanego w latach 1929-1931, oraz starego skrzydła z XVI w, które co ciekawe, jeszcze na początku XX wieku zostało rozbudowane (w 1904 roku obecny właściciel dobudował jedną kondygnację i przeprowadził remont; po więcej informacji zapraszam na stronę muzeum ). W latach 1805 i 1813 powodzie podmyły brzeg, co spowodowało, zawalenie się murów i budynków gospodarczych.
Muzeum jest otwarte. Okazuję się, że za 20 minut będzie wchodzić grupa do podziemi, które od trzech lat można zwiedzać. Więc kupujemy bilety na basztę, muzeum i do tuneli i żeby nie czekać, wchodzimy wpierw na basztę, następnie po zejściu oglądamy gabloty w dwóch salach. Generalnie sama baszta, najstarsza część zamku, trochę rozczarowuje. Jest jeszcze mocne słońce, więc widoki są średnie, a w samej baszcie nie ma nic poza dwoma tablicami informacyjnymi.
Gdyby tak można wieczorem wejść, pewnie widok na góry (Beskid Mały) byłby dużo ciekawszy, nam góry ledwo go majaczą. Sołą płyną kajaki, widać dachy starówki. Schodzimy. Gdy okazuję się, że wszyscy już czekają na wejście do tuneli, przewodnik zabiera nas do sali, ucharakteryzowanej na okopów z czasów I WŚ, gdzie w bunkrze z drewna oglądamy krótki film wprowadzający w zabawę, w którą się będziemy bawić w tunelach. Film wspomina, krótko o tym jak Polacy w czasie zaborów walczyli przeciwko sobie, pod różnymi armiami zaborców.
Schodzimy do tuneli, tu jeszcze tylko wspomnę, że tunele pod wzgórzem mają kierunek wschód-zachód - tunele wykopane podczas zaborów austriackich pod koniec XVIII wieku, oraz północ-południe, zbudowane przez Niemców podczas okupacji, w latach 1940-44.
W chłodnym korytarzu, opiekunowie z muzeum, wyjaśniają nam zasady gry-zabawy. Dostajemy mapniki i czas start! Jako, że pierwsi się zgłosiliśmy do podania nazwy grupy (moim imieniem), to i pierwsi ruszamy. O ile idąc tu, miałem głupkowaty uśmiech i podchodziłem do tej gry sceptycznie, to po wystartowaniu razem z żoną się całkiem w nią angażujemy, co to za gra, na czym polega nie powiem, ale mogę od siebie ją polecić. Na końcu siedzimy na ławkach i obserwujemy jak kolejnym grupom po nas idzie zdobywanie punktów. Ha, wygrywamy!
Po wyjściu, grupy się rozchodzą, my wracamy do zamku, zwiedzić pozostałą wystawę.
Oto przekrój, opisany w podanym przeze mnie wcześniej linku do muzeum:
Zielniki z 1613 roku.
Jeśli lubicie obejrzeć stare rzeczy, to moim zdaniem warto się do tego muzeum wybrać. Muzeum prezentuje życie przed wojenne, oraz odnalezione zabytki odkopane podczas prac archeologicznych prowadzonych w mieście i zamku. Dodatkowo honorują zniżki, więc ja znów wszedłem o parę złotych taniej . Mnie się podobało!
No a teraz czeka nas jeszcze spacer po starówce. W planach zwiedzenie rynku miasta, odszukanie synagogi. Oraz zjedzenie lodów, bo jest ciepło, nawet bardzo, choć do upału jeszcze ciut brak.
Rynek główny został wytyczony podczas lokacji miasta. Był to centralny punkt handlowy miasta, otoczony wpierw drewnianą zabudową, dziś otaczają go w większości murowane kamienice z XIX wieku.
W 2014 roku została zakończona rewitalizacja rynku, w wyniku której został odtworzony jego przedwojenny wygląd. Brak jedynie zburzonego przez Niemców pomnika św Jana Nepomucena. Dziś za parkuje tu zielony duży fiat:
Wpierw obchodzimy rynek, oraz spacerujemy uliczkami wokół. O ile wokół rynku kamienice są zadbane, bardziej lub mniej, to już kilka uliczek dalej, stan niektórych jest dużo gorszy, jedna na rogu placu Kościuszki i ulicy Solskiego jest nawet zasłonięta i ogrodzona. Oby to był remont.
Plac Kościuszki. Na skwerze rośnie duży klomb pełen róż, które niesamowicie pachną!
Następnie wracamy by zjeść lody i ruszyć w poszukiwaniu synagogi. Na rynku są też fontanny, gdzie dzieciaki dokazują, aż chciałoby się do nich dołączyć!
Jedyna ocałała synagoga z pożogi wojennej, znajduję się na placu Jana Skarbka, dawniej zwanym Szpitalnym.
Z tego placu, żydzi oświęcimscy byli wywożeni do gett w Sosnowcu, Będzinie i Chrzanowa, skąd dopiero później trafili do obozu Auschwitz.
Obok synagogi, wyremontowanej w lipcu 2020 roku znajduje się muzeum, oraz Cafe Bergson. Idziemy ugasić pragnienie. Żona zamawia frappe, ja wybieram bezalkoholowe piwo i okazuje się, że mój wybór to strzał w 10tkę. Piwo ma smak mango i marakuji, jest wbrew mniemaniu gorzkawe i gdybym nie wiedział, że nie ma procentów, to po smaku by nie odgadł. Do domu bierzemy po puszce.
Budynek, w którym znajduje się kawiarnia, to dom ostatniego żydowskiego mieszkańca, Szymona Klugera zmarzłego w 2000 roku, jednym z trójki rodzeństwa ocalałego w holokauście. Na jednej ze ścian wiszą pozostałe rzeczy po poprzednim właścicielu:
Można też, wykupić bilet wstępu do muzeum, z którego można wejść do synagogi. Co też czynimy.
W salach są wystawione dokumenty, eksponaty, zdjęcia przedstawiające życie lokalnej społeczności żydowskiej. Są również multimedia, a gdy wchodzimy słyszymy głos kobiety, która akurat opowiada o wojnie i jej słowa, będę dłużej słyszał; "uciekaj, uciekaj". W mieście od połowy XVI wieku zaczęli się osadzać, w 1921 roku było ich ok 40% z liczby mieszkańców (prawie 5000 osób). Będąc w muzeum nie da się pominąć, tej mroczniejszej historii związanej z miastem.
Jednak nas najbardziej zaciekawiła sama synagoga. Jak wspomniałem, Synagoga Chewra Lomdej Misznajot, jako jedyna nie została zniszczona, w czasie II WŚ pełniła funkcję magazynu broni, po wojnie, przed wyjazdem z kraju służyła pierwotnym funkcjom, następnie stała pusta, by w latach 70tych została przejęta przez państwo, pełniła rolę hurtowni dywanów. Dopiero w 1998 roku budynek został zwrócony gminie żydowskiej w Bielsku-Białej.
Mezuza. Czyli zwitek pergaminu z naniesionymi dwoma fragmentami Tory.
Synagoga, to nie jest tylko miejsce modlitw i nabożeństw. To miejsce, w którym studiowano Torę i Talmud, miejsce zebrań a także mogła być siedzibą gminy żydowskiej.
Synagoga Chewra Lomdej Misznajot została odtworzona w stylu pierwotnym w oparciu o wspomnienia ocalałych z Zagłady.
Stoję przed bimą, a więc podwyższeniem, które służy jako miejsce przemówień. Na niej stoi stół do wykładania i czytania Tory. Między oknami stoi Aron ha-kodesz, czyli szafa ołtarzowa, w której przechowuje się zwoje Tory, zasłonięta parochetem, czyli kotarą rozdzielającą strefę sacrum od profanum. Po prawej stoi amud (pulpit kantora), a między nimi na ścianie umieszczono tablicę sziwiti (plakieta ze słowami psalmu 16 i wersu 8go).
Aron ha-kodesz.
Sziwti.
Amud.
Synagoga obecnie nie posiada rabina, a służy głównie do modlitw dla odwiedzających miasto żydów.
Idziemy jeszcze zobaczyć zdjęcia z życia miejscowych żydów, oraz odwiedzamy salę, w której jest świadectwo Zagłady, to w niej słychać puszczone nagranie z relacjami świadków:
Na koniec odwiedzin idziemy jeszcze nad rzekę, na krótki spacer. Brakło już nam czasu i sił, niby nie jest upalnie, jednak sił trochę ubywa, do tego głodni się robimy, co oznacza, że czas wrócić do domu na kolację. W planach było zwiedzenie jeszcze kirkutu, ale pewnie jeszcze do Oświęcimia wrócimy.
Soła widziana w kierunku północnym (za niecałe 3km wpadnie do Wisły), z kładki pieszej.
Zamek i most Piastowski.
Kościół Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu, zbudowany w połowie XIV w.
Wracając, przejeżdżamy tylko obok niemieckich obozów KL Auschwitz, następnie KL Birkenau.
Raczej wątpię bym kiedykolwiek zrobił tam jakieś zdjęcie...
Na koniec, przejeżdżając przez Imielin, zatrzymujemy się przy kościele, który jest dość...dziwny.
Budynek jest...ogromny.
I takim minimalistycznym akcentem kończymy wycieczkę.