Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Tegoroczny rok zaczął się ciekawie. Choć nie polecieliśmy do ciepłych krajów (które i tak zazwyczaj okazywały się zimne), udał się feryjny wypad. Lokalnie, w Polskę. W cieniu Bestii ze Wschodu.
Anomalia pogodowe to nie jedyne dziwności na starcie nowego roku. Jeszcze styczeń nie minął, a ja już pięć razy byłam w Gorcach. I, co już zupełnie nie do pomyślenia, dwa razy w Tatrach. Są dziwy na ziemi i niebie, o których nie śniło się filozofom…
Ale dziś będzie o piątych, niedzielnych Gorcach. To wtedy zapowiadano atak bestii i ekstremalnie niskie temperatury. Jak na ostatnie lata, oczywiście, bo dwustopniowe minusy to przecież nie ewenement jak na styczeń. Ale jak dobrze brzmi!
Było więc tak. Rano Robert odbiera mnie z Podhala. Bestia okazuje się końcu łaskawa i wreszcie, po wielu dniach, widzimy otoczenie naszego domku. Ładnie tu, rozpogodziło się akurat w dzień wyjazdu… A może to wrodzona złośliwość bestii kazała wyjść słońcu akurat wtedy, gdy się pakujemy?
Nic to. Jedziemy w stronę Obidowej. Wokół – pięknie. Obfite opady śniegu z ostatniego tygodnia pobieliły wszystko. Jest słonecznie, zimowo, biało i puszyście. Ten puch jeszcze się na mnie zemści.
Parkujemy na końcu wsi, przy zielonym szlaku na Stare Wierchy. Kilka dni temu przedeptałam go w odwrotną stronę, ale to inna historia. Teraz zarzucamy biegówki na ramiona i pniemy się w kierunku Bukowiny Obidowskiej. Śniegu, w porównaniu do poprzedniego wtorku, o wiele więcej. Cztery dni różnicy, a w górach zupełnie inny świat.
Gdy szlak się nieco wypłasza, wpinam narty. Oczywiście nie obywa się bez problemów. Do butów przykleiły mi się bryły lodu i za nic nie można ich wykruszyć. Nie wykruszę, to się nie wepnę. Robert już gdzieś pognał w przód w zimowym zachwycie. Mądrala, już zaliczył debiut biegówkowy w tym roku. Ja pierwszy raz w tym sezonie zakładam narty, bo wreszcie jest śnieg.
Na szczęście samotna niewiasta na szlaku może liczyć na pomoc. Uczynny turysta bez wahania sięga po cięższy kaliber w postaci swoich raczków. I wali kolcem po moich butach, a ja modlę się w duchu, by mu się ręka nie omsknęła i by mi nie zrobił dziury na przodzie…
Dziury nie ma, można się wpinać. Na początku idzie mi niemrawo, ale im wyżej (i bardziej płasko), tym zaczynam się rozkręcać. Aha, zapomniałam dodać, że gdy tylko wyszliśmy na szlak, na niebo naszły chmury. Nici z błękitu, bestia kontratakuje.
Drepczemy więc sobie w szarościach, dochodzimy do grzbietu i czarnego szlaku, którym neska lubi pomykać z Klikuszowej. Robert dziwi się, że jest tak pusto, choć parę osób, w tym dwóch facetów na „motoroskuterach śnieżnych” mijamy (co to za nowy wynalazek?). Normalnie by mnie wpieniali, dziś pomagają, bo ubijają sypki puch.
Od połączenia z żółtym szlakiem robi się tłoczniej. Przed kaplicą Matki Bożej Królowej Gorców rozpoznaję koleżankę z facebooka – jaki ten świat mały! Za to za moment z lasu wychodzi gazda z kijaszkiem. Ale bez obaw, to nie sławetny baca spod Turbacza. Ten jest miły, choć przynosi złe wieści: „Słońce było rano, już dzisiaj nie będzie”. Jakiś wysłannik bestii czy co?
Na przekór jego słowom akurat nieco błękitu pojawia się na niebie, choć nadal jest szaro. Bez porównania z piątkiem. Dwa dni temu byłyśmy tu całą bandą i trafiło nam się jedyne okienko pogodowe na tym wyjeździe z błękitem nieba i koronkową bielą śniegu na gałązkach. Ale to też inna historia.
Do schroniska pod Turbaczem dochodzimy drogą rowerową, bardziej płasko. Spod budynku zbiega biegacz. Rozpoznaję go po brodzie – dwa dni temu, pomykając po gorczańskich szlakach, udzielał nam informacji odnośnie żółtego szlaku. Jaki ten świat mały!
Żeby nie było – już nikogo znajomego nie spotkamy. Znajdziemy za to komórkę i wywalę się w zaspę, a Robert będzie chciał dzwonić po pomoc. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Wchodzimy do schroniska, by coś zjeść i ogrzać się przed zjazdem. W środku tłumnie, widać, że to weekend. Krótka chwila na odpoczynek i już wychodzimy. Na trasie pierwsze górki.
Ale ale, po co my tu w ogóle jesteśmy i co przed nami? Może powinnam na początku wspomnieć, że kilka lat temu otwarto trasę biegową „Śladami Olimpijczyków” z Obidowej na Turbacz. Liczy 11 kilometrów w jedną stronę i od dawna ostrzyliśmy sobie na nią zęby. W tamtym roku z powodu kiepskiej pogody nie wybraliśmy się na nią i trzeba było poczekać do kolejnego sezonu, by się z nią zapoznać. Czyli do teraz.
Oficjalnie trasa nie jest jeszcze otwarta. Wcześniej nie było śniegu, gdy się pojawił, trzeba było usunąć jakieś szkody, więc ratrak nie ruszył do akcji (gdy piszę te słowa, trasa jest już otwarta). Mieliśmy wątpliwości, czy przyjeżdżać, ale wymyśliłam, by na Turbacz pójść zwykłym szlakiem (tak też zrobiliśmy) i próbować zjechać Trasą Olimpijczyków. Teraz cały jedenastokilometrowy odcinek przed nami.
Na początku idzie mi ślamazarnie. Muszę przypomnieć sobie, jak się hamuje (a na biegówkach, nawet naszego typu, nie jest to takie banalne), a do tego co chwila staję, by fotografować gorczańską zimę. Zmrożona Hala Turbacz prezentuje się znakomicie i cieszy lekka poprawa pogody. Choć paluchy marzną, swoją porcję zdjęć trzeba zrobić.
Potem wjeżdżamy w las. Ale to bardzo piękny las. Choiny wystrojone są na biało, szarości zaczynają się przecierać i robi się niesamowicie…
I gdy już myślę, że piękniej być nie może, kolejne zakręty szybko wyprowadzają mnie z błędu. Wokół cudowna zima, słońce jest coraz niżej, przebiło się wreszcie przez mgły i funduje nam taki dzień jak nigdy. Oj, dawno nie mieliśmy takich warunków w górach, ostatni raz chyba w trakcie wschodu słońca na Pilsku.
Nałykamy się dziś świeżego powietrza, rozdziawiając japy z wrażenia. „Magia” – kwituje z uśmiechem mijający mnie turysta. „I Tatry się odsłoniły na zachód słońca” – dodaje. Tak, jest magia. Biała magia.
Tempo, choć ślamazarne, jeszcze bardziej spada. Jest tak zjawiskowo, że aparat nie ma chwili wytchnienia. Baterie szybko padają na tym mrozie, kończą się zapasy energii, a pozostałe zostały w samochodzie. No nic, może mi starczy…
Słońce coraz niżej chyli się ku zachodowi. Już wiemy, że czeka nas powrót w mroku. Ma to też swoje dobre strony – na szlaku nie ma wielu narciarzy, mogę więc zjeżdżać spokojnie, bez obawy, że w kogoś się wbiję. Nowicjusz, taki jak ja, jest przecież wymagający, musi mieć całą trasę dla siebie.
Na Solnisku obserwujemy zachód słońca i Babią Górę wyłaniającą się znad mgieł. Tu jest chyba najpiękniej, choć wcześniejsze miejsca stają z Soliskiem do silnej konkurencji.
Czas jednak za zjazd. Brzmi kiczowato, jak z łzawych sentymentalnych romansów, ale w promieniach zachodzącego słońca zaczynam zjeżdżać w dół.
Mistyka szybko się kończy. Zjazd z Soliska jest najbardziej stromym odcinkiem na trasie „Śladami Olimpijczyków”. Choć biorę go na kilka razy, i tak nic nie pomaga i moje hamowanie pługiem diabli biorą. A może bestia? Zjeżdżam więc pędem w dół i oczywiście nie wyrabiam na zakręcie, czego wynikiem jest piękne wbicie się w zaspę.
Ląduje się gładko, za to dalej już prosto nie jest. Próbuję wygramolić się ze śniegu, podeprzeć ręką, obrócić – wszystko na nic. Ręka zapada się do łokcia w miękkim puchu, więc ruchem posuwistym, na plecach, przesuwam się do drogi. Narty, jak na złość, nie dadzą się odpiąć, więc szybko rezygnuję. I wołam na pomoc Roberta, który zjechał bezkolizyjnie i czeka w pobliżu wiaty na polanie Kałużna. A ten pewnie myśli, że noga, ręka, mózg na ścianie i biegnie w te pędy, zastanawiając się, po jaki GOPR już dzwonić. Za to gdy okazuje się, że nic mi nie jest, wredota jedna wyciąga aparat i zaczyna mnie focić, jak leżę w śniegu i liżę rany…
Choć poświata jeszcze długo się utrzymuje, robi się coraz ciemniej. Dość szybko pokonujemy odcinek między Średnim Wierchem a szczytem Gorzec, by w jego okolicach zacząć konkretny zjazd do doliny Lepietnicy. Zjazd z czołówkami na głowach, bo zrobiło się już ciemno i głupio byłoby połamać narty na jakiejś przeszkodzie , której się nie zauważyło.
Dolina Lepietnicy to ostatni odcinek trasy „Śladami Olimpijczyków”. Wbijamy się w założony tu ślad i lekko w dół, mkniemy do parkingu. Z małą przerwą na próbę uruchomienia znalezionego w śladzie iphone’a. Może uda się do kogoś z niego dodzwonić i poinformować o zgubie? Tak już zrobiliśmy dwa lata temu, też na biegówkach, w Jakuszycach, gdy znaleźliśmy telefon przed Chatką Górzystów. Tym razem jednak sprzęt milczy.
Im niżej, tym droga jest gorsza. Ostatnie dwa kilometry są wykorzystywane, między innymi, do organizacji kuligów i nawet jeden takowy spotykamy. W zupełnej ciemności docieramy do Obidowej, gdzie, na szczęście, znajduje się właściciel zgubionego telefonu. Dużej straty by nie było, bo sprzęt służy tylko do odtwarzania muzyki na trasie, ale i tak chłopak się cieszy.
Podsumowanie? To był naprawdę fantastyczny dzień, jeden z lepszych zimowych w górach, jaki kiedykolwiek nam się trafił. I wcale nie przemarzliśmy i nie daliśmy się bestii, będąc w ciągłym ruchu. Trasa narciarstwa biegowego „Śladami Olipmijczyków” jest fenomenalna i przepiękna widokowo i zdecydowanie warto się na nią udać. I teraz zła wiadomość dla niebiegówkowiczów: w okresie zimowym jest dostępna tylko dla narciarzy biegowych.
Od tego roku jest też płatna – symboliczne 5 zł uiszcza się w jednej z trzech wypożyczalni na dole. Jeśli ktoś chciałby zainteresować się tematem, odsyłam do stron z opisami szlaków (trasa „Śladami Olimpijczyków” nie jest jedyną): http://turbacz-xc.pl/opis-trasy/sladami-olimpijczykow/ i https://gorydlaciebie.pl/wyprawy/turbacz-narty-biegowe/
Aktualnych informacji na temat trasy i warunków można też szukać na facebooku na stronie: https://pl-pl.facebook.com/turbaczxc/
Wszystkich, którzy chcą spróbować, zachęcam, bo naprawdę warto. Początkujący mogą spróbować swoich sił w Dolinie Lepietnicy, jednak tym, którzy już trochę opanowali sztukę hamowania (a da się to opanować???) polecam całą pętlę. Niezapomniane przeżycie!
Anomalia pogodowe to nie jedyne dziwności na starcie nowego roku. Jeszcze styczeń nie minął, a ja już pięć razy byłam w Gorcach. I, co już zupełnie nie do pomyślenia, dwa razy w Tatrach. Są dziwy na ziemi i niebie, o których nie śniło się filozofom…
Ale dziś będzie o piątych, niedzielnych Gorcach. To wtedy zapowiadano atak bestii i ekstremalnie niskie temperatury. Jak na ostatnie lata, oczywiście, bo dwustopniowe minusy to przecież nie ewenement jak na styczeń. Ale jak dobrze brzmi!
Było więc tak. Rano Robert odbiera mnie z Podhala. Bestia okazuje się końcu łaskawa i wreszcie, po wielu dniach, widzimy otoczenie naszego domku. Ładnie tu, rozpogodziło się akurat w dzień wyjazdu… A może to wrodzona złośliwość bestii kazała wyjść słońcu akurat wtedy, gdy się pakujemy?
Nic to. Jedziemy w stronę Obidowej. Wokół – pięknie. Obfite opady śniegu z ostatniego tygodnia pobieliły wszystko. Jest słonecznie, zimowo, biało i puszyście. Ten puch jeszcze się na mnie zemści.
Parkujemy na końcu wsi, przy zielonym szlaku na Stare Wierchy. Kilka dni temu przedeptałam go w odwrotną stronę, ale to inna historia. Teraz zarzucamy biegówki na ramiona i pniemy się w kierunku Bukowiny Obidowskiej. Śniegu, w porównaniu do poprzedniego wtorku, o wiele więcej. Cztery dni różnicy, a w górach zupełnie inny świat.
Gdy szlak się nieco wypłasza, wpinam narty. Oczywiście nie obywa się bez problemów. Do butów przykleiły mi się bryły lodu i za nic nie można ich wykruszyć. Nie wykruszę, to się nie wepnę. Robert już gdzieś pognał w przód w zimowym zachwycie. Mądrala, już zaliczył debiut biegówkowy w tym roku. Ja pierwszy raz w tym sezonie zakładam narty, bo wreszcie jest śnieg.
Na szczęście samotna niewiasta na szlaku może liczyć na pomoc. Uczynny turysta bez wahania sięga po cięższy kaliber w postaci swoich raczków. I wali kolcem po moich butach, a ja modlę się w duchu, by mu się ręka nie omsknęła i by mi nie zrobił dziury na przodzie…
Dziury nie ma, można się wpinać. Na początku idzie mi niemrawo, ale im wyżej (i bardziej płasko), tym zaczynam się rozkręcać. Aha, zapomniałam dodać, że gdy tylko wyszliśmy na szlak, na niebo naszły chmury. Nici z błękitu, bestia kontratakuje.
Drepczemy więc sobie w szarościach, dochodzimy do grzbietu i czarnego szlaku, którym neska lubi pomykać z Klikuszowej. Robert dziwi się, że jest tak pusto, choć parę osób, w tym dwóch facetów na „motoroskuterach śnieżnych” mijamy (co to za nowy wynalazek?). Normalnie by mnie wpieniali, dziś pomagają, bo ubijają sypki puch.
Od połączenia z żółtym szlakiem robi się tłoczniej. Przed kaplicą Matki Bożej Królowej Gorców rozpoznaję koleżankę z facebooka – jaki ten świat mały! Za to za moment z lasu wychodzi gazda z kijaszkiem. Ale bez obaw, to nie sławetny baca spod Turbacza. Ten jest miły, choć przynosi złe wieści: „Słońce było rano, już dzisiaj nie będzie”. Jakiś wysłannik bestii czy co?
Na przekór jego słowom akurat nieco błękitu pojawia się na niebie, choć nadal jest szaro. Bez porównania z piątkiem. Dwa dni temu byłyśmy tu całą bandą i trafiło nam się jedyne okienko pogodowe na tym wyjeździe z błękitem nieba i koronkową bielą śniegu na gałązkach. Ale to też inna historia.
Do schroniska pod Turbaczem dochodzimy drogą rowerową, bardziej płasko. Spod budynku zbiega biegacz. Rozpoznaję go po brodzie – dwa dni temu, pomykając po gorczańskich szlakach, udzielał nam informacji odnośnie żółtego szlaku. Jaki ten świat mały!
Żeby nie było – już nikogo znajomego nie spotkamy. Znajdziemy za to komórkę i wywalę się w zaspę, a Robert będzie chciał dzwonić po pomoc. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Wchodzimy do schroniska, by coś zjeść i ogrzać się przed zjazdem. W środku tłumnie, widać, że to weekend. Krótka chwila na odpoczynek i już wychodzimy. Na trasie pierwsze górki.
Ale ale, po co my tu w ogóle jesteśmy i co przed nami? Może powinnam na początku wspomnieć, że kilka lat temu otwarto trasę biegową „Śladami Olimpijczyków” z Obidowej na Turbacz. Liczy 11 kilometrów w jedną stronę i od dawna ostrzyliśmy sobie na nią zęby. W tamtym roku z powodu kiepskiej pogody nie wybraliśmy się na nią i trzeba było poczekać do kolejnego sezonu, by się z nią zapoznać. Czyli do teraz.
Oficjalnie trasa nie jest jeszcze otwarta. Wcześniej nie było śniegu, gdy się pojawił, trzeba było usunąć jakieś szkody, więc ratrak nie ruszył do akcji (gdy piszę te słowa, trasa jest już otwarta). Mieliśmy wątpliwości, czy przyjeżdżać, ale wymyśliłam, by na Turbacz pójść zwykłym szlakiem (tak też zrobiliśmy) i próbować zjechać Trasą Olimpijczyków. Teraz cały jedenastokilometrowy odcinek przed nami.
Na początku idzie mi ślamazarnie. Muszę przypomnieć sobie, jak się hamuje (a na biegówkach, nawet naszego typu, nie jest to takie banalne), a do tego co chwila staję, by fotografować gorczańską zimę. Zmrożona Hala Turbacz prezentuje się znakomicie i cieszy lekka poprawa pogody. Choć paluchy marzną, swoją porcję zdjęć trzeba zrobić.
Potem wjeżdżamy w las. Ale to bardzo piękny las. Choiny wystrojone są na biało, szarości zaczynają się przecierać i robi się niesamowicie…
I gdy już myślę, że piękniej być nie może, kolejne zakręty szybko wyprowadzają mnie z błędu. Wokół cudowna zima, słońce jest coraz niżej, przebiło się wreszcie przez mgły i funduje nam taki dzień jak nigdy. Oj, dawno nie mieliśmy takich warunków w górach, ostatni raz chyba w trakcie wschodu słońca na Pilsku.
Nałykamy się dziś świeżego powietrza, rozdziawiając japy z wrażenia. „Magia” – kwituje z uśmiechem mijający mnie turysta. „I Tatry się odsłoniły na zachód słońca” – dodaje. Tak, jest magia. Biała magia.
Tempo, choć ślamazarne, jeszcze bardziej spada. Jest tak zjawiskowo, że aparat nie ma chwili wytchnienia. Baterie szybko padają na tym mrozie, kończą się zapasy energii, a pozostałe zostały w samochodzie. No nic, może mi starczy…
Słońce coraz niżej chyli się ku zachodowi. Już wiemy, że czeka nas powrót w mroku. Ma to też swoje dobre strony – na szlaku nie ma wielu narciarzy, mogę więc zjeżdżać spokojnie, bez obawy, że w kogoś się wbiję. Nowicjusz, taki jak ja, jest przecież wymagający, musi mieć całą trasę dla siebie.
Na Solnisku obserwujemy zachód słońca i Babią Górę wyłaniającą się znad mgieł. Tu jest chyba najpiękniej, choć wcześniejsze miejsca stają z Soliskiem do silnej konkurencji.
Czas jednak za zjazd. Brzmi kiczowato, jak z łzawych sentymentalnych romansów, ale w promieniach zachodzącego słońca zaczynam zjeżdżać w dół.
Mistyka szybko się kończy. Zjazd z Soliska jest najbardziej stromym odcinkiem na trasie „Śladami Olimpijczyków”. Choć biorę go na kilka razy, i tak nic nie pomaga i moje hamowanie pługiem diabli biorą. A może bestia? Zjeżdżam więc pędem w dół i oczywiście nie wyrabiam na zakręcie, czego wynikiem jest piękne wbicie się w zaspę.
Ląduje się gładko, za to dalej już prosto nie jest. Próbuję wygramolić się ze śniegu, podeprzeć ręką, obrócić – wszystko na nic. Ręka zapada się do łokcia w miękkim puchu, więc ruchem posuwistym, na plecach, przesuwam się do drogi. Narty, jak na złość, nie dadzą się odpiąć, więc szybko rezygnuję. I wołam na pomoc Roberta, który zjechał bezkolizyjnie i czeka w pobliżu wiaty na polanie Kałużna. A ten pewnie myśli, że noga, ręka, mózg na ścianie i biegnie w te pędy, zastanawiając się, po jaki GOPR już dzwonić. Za to gdy okazuje się, że nic mi nie jest, wredota jedna wyciąga aparat i zaczyna mnie focić, jak leżę w śniegu i liżę rany…
Choć poświata jeszcze długo się utrzymuje, robi się coraz ciemniej. Dość szybko pokonujemy odcinek między Średnim Wierchem a szczytem Gorzec, by w jego okolicach zacząć konkretny zjazd do doliny Lepietnicy. Zjazd z czołówkami na głowach, bo zrobiło się już ciemno i głupio byłoby połamać narty na jakiejś przeszkodzie , której się nie zauważyło.
Dolina Lepietnicy to ostatni odcinek trasy „Śladami Olimpijczyków”. Wbijamy się w założony tu ślad i lekko w dół, mkniemy do parkingu. Z małą przerwą na próbę uruchomienia znalezionego w śladzie iphone’a. Może uda się do kogoś z niego dodzwonić i poinformować o zgubie? Tak już zrobiliśmy dwa lata temu, też na biegówkach, w Jakuszycach, gdy znaleźliśmy telefon przed Chatką Górzystów. Tym razem jednak sprzęt milczy.
Im niżej, tym droga jest gorsza. Ostatnie dwa kilometry są wykorzystywane, między innymi, do organizacji kuligów i nawet jeden takowy spotykamy. W zupełnej ciemności docieramy do Obidowej, gdzie, na szczęście, znajduje się właściciel zgubionego telefonu. Dużej straty by nie było, bo sprzęt służy tylko do odtwarzania muzyki na trasie, ale i tak chłopak się cieszy.
Podsumowanie? To był naprawdę fantastyczny dzień, jeden z lepszych zimowych w górach, jaki kiedykolwiek nam się trafił. I wcale nie przemarzliśmy i nie daliśmy się bestii, będąc w ciągłym ruchu. Trasa narciarstwa biegowego „Śladami Olipmijczyków” jest fenomenalna i przepiękna widokowo i zdecydowanie warto się na nią udać. I teraz zła wiadomość dla niebiegówkowiczów: w okresie zimowym jest dostępna tylko dla narciarzy biegowych.
Od tego roku jest też płatna – symboliczne 5 zł uiszcza się w jednej z trzech wypożyczalni na dole. Jeśli ktoś chciałby zainteresować się tematem, odsyłam do stron z opisami szlaków (trasa „Śladami Olimpijczyków” nie jest jedyną): http://turbacz-xc.pl/opis-trasy/sladami-olimpijczykow/ i https://gorydlaciebie.pl/wyprawy/turbacz-narty-biegowe/
Aktualnych informacji na temat trasy i warunków można też szukać na facebooku na stronie: https://pl-pl.facebook.com/turbaczxc/
Wszystkich, którzy chcą spróbować, zachęcam, bo naprawdę warto. Początkujący mogą spróbować swoich sił w Dolinie Lepietnicy, jednak tym, którzy już trochę opanowali sztukę hamowania (a da się to opanować???) polecam całą pętlę. Niezapomniane przeżycie!
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Bestia ze wschodu okazała się zwierzątkiem o pięknym futerku, ale jednak udomowionym kociakiem. No i niestety szybko zdechła. Wczoraj w Gorcach już ani śladu po tej pięknej zimie. Marzec jakiś albo i kwiecień kiedyś tak wyglądał. Trochę mi chodzą po głowie takie narty.
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Zdjęcia i widoki mega piękne , Wiolcia a gdzie fotki jak liżesz rany ?
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Niestety, odwilż zrobiła swoje. Liczę na powtórkę śnieżnej zimy, bo mają być jeszcze opady w tym tygodniu. Gdzie wczoraj byłeś?zbig9 pisze: ↑24 stycznia 2021, 9:30Bestia ze wschodu okazała się zwierzątkiem o pięknym futerku, ale jednak udomowionym kociakiem. No i niestety szybko zdechła. Wczoraj w Gorcach już ani śladu po tej pięknej zimie. Marzec jakiś albo i kwiecień kiedyś tak wyglądał. Trochę mi chodzą po głowie takie narty.
A biegówki polecam bardzo!
W Tajnym Domowym Archiwum
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Z Rzek na Turbacz pętelka.Wiolcia pisze: ↑24 stycznia 2021, 15:18Niestety, odwilż zrobiła swoje. Liczę na powtórkę śnieżnej zimy, bo mają być jeszcze opady w tym tygodniu. Gdzie wczoraj byłeś?zbig9 pisze: ↑24 stycznia 2021, 9:30Bestia ze wschodu okazała się zwierzątkiem o pięknym futerku, ale jednak udomowionym kociakiem. No i niestety szybko zdechła. Wczoraj w Gorcach już ani śladu po tej pięknej zimie. Marzec jakiś albo i kwiecień kiedyś tak wyglądał. Trochę mi chodzą po głowie takie narty.
A biegówki polecam bardzo!
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Zima w wersji doskonałej, aż chce się poczuć oddech bestii, lub chociaż bestyjki
Śnieg i słońce to świetne połączenie
Śnieg i słońce to świetne połączenie
Włóczęga: człowiek, który nazywałby się turystą, gdyby miał pieniądze.
(J. Tuwim)
(J. Tuwim)
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Pogodę trafiliście wspaniałą. Ja bardzie wolałbym na skyturach połazić, biegówki jakoś mnie nie cieszą. Wolę jednak zakręconym na dół.
Mam cichą nadzieję, że jeszcze w lutym będzie parę dni śnieżnych i mroźnych.
Mam cichą nadzieję, że jeszcze w lutym będzie parę dni śnieżnych i mroźnych.
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Podziwiam zdjęcia i ciekawą relację, a przede wszystkim umiejętności narciarskie .
Ja lubię sobie poszurać na biegówkach, ale raczej po nizinach, a na to ostatnia rzadko są u nas warunki śniegowe. Natomiast w góry podobnie jak @PiotrekP wolałam skitury, nad nimi jakoś panuję przy zjeździe, a foki zdecydowanie ułatwiają podchodzenie. Niestety tej formy zimowej turystyki górskiej już kilka lat nie dane mi było popróbować .
Ja lubię sobie poszurać na biegówkach, ale raczej po nizinach, a na to ostatnia rzadko są u nas warunki śniegowe. Natomiast w góry podobnie jak @PiotrekP wolałam skitury, nad nimi jakoś panuję przy zjeździe, a foki zdecydowanie ułatwiają podchodzenie. Niestety tej formy zimowej turystyki górskiej już kilka lat nie dane mi było popróbować .
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Otóż to!
Na nartach zjazdowych nie jeżdżę, więc skitoury to dla mnie obce doświadczenie. Ale nasze biegówki to takie nie do końca biegówki, tylko offtracki, do łażenia poza szlakami. Nie biegamy na tym, tylko łazimy, a przy zjeżdżaniu jest lepiej, bo mają krawędź i da się na tym hamować. Na normalnych biegówkach nie odważyłabym się wybrać na takie szlaki.Han-Ka pisze: ↑25 stycznia 2021, 10:37Podziwiam zdjęcia i ciekawą relację, a przede wszystkim umiejętności narciarskie .
Ja lubię sobie poszurać na biegówkach, ale raczej po nizinach, a na to ostatnia rzadko są u nas warunki śniegowe. Natomiast w góry podobnie jak @PiotrekP wolałam skitury, nad nimi jakoś panuję przy zjeździe, a foki zdecydowanie ułatwiają podchodzenie. Niestety tej formy zimowej turystyki górskiej już kilka lat nie dane mi było popróbować .
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Kiedyś kusiła mnie ta trasa ale to nie była zima i trochę teraz żałuję że wybrałem inny wariant. Zima piękna i cudowna o ile słoneczko się o nią zatroszczy.
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Przecudnie Wam się rozświetlił świat, Wiola! Pięknie go ujęłaś
Widziałam to jadąc do domu i żal mi d... ściskał
Widziałam to jadąc do domu i żal mi d... ściskał
Re: Piąte Gorce na piątkę. Bestia ze wschodu atakuje!
Warto tam zajrzeć - zawsze to ciekawy, nietypowy wariant. Ja planuję, gdy śniegi zejdą, przejść się jeszcze tym szlakiem.heathcliff pisze: ↑29 stycznia 2021, 1:19Kiedyś kusiła mnie ta trasa ale to nie była zima i trochę teraz żałuję że wybrałem inny wariant. Zima piękna i cudowna o ile słoneczko się o nią zatroszczy.
Tak, cudnie było! Choć dzień się nie zapowiadał i nie wierzyłam, że zrobi się taka bajka.
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl