Bieszczady na jeden dzień – czyli jak uszczęśliwić swoją kobietę
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Bieszczady na jeden dzień – czyli jak uszczęśliwić swoją kobietę
„Czas to pieniądz, pieniądz to wódka, więc pijmy wódkę póki czas” – odpowiedział kierowca busa na pytanie Barbórki, dlaczego tak szybko jeździ po bieszczadzkich krętych drogach. Tak zaczyna się nasz jednodniowy wypad w Bieszczady w długi czerwcowy weekend, przy okazji odwiedzin w Stalowej Woli. Zabieramy ze sobą Marka i już o 7.30 meldujemy się w Wetlinie. Szybkie śniadanie w oczekiwaniu na komplet osób do busa odbywa się w rytm głośnej muzyki Disco Polo. Na szczęście po 10 minutach startujemy z Przełęczy Wyżnej. Planujemy przejść Połoninę Wetlińską. Rozpoczynamy nasz spacer od żółtego łagodnego szlaku, który pamiętamy, gdy schodziliśmy nim w styczniu 2014 roku. Po pewnym czasie okazuje się, że z powodu remontu Chatki Puchatka zmieniono przebieg szlaku, aby całkowicie ominąć budowę i drogi dojazdowe. Wobec tego wchodzimy na strome schody prowadzące z Brzegów Górnych, które sprawiają, że jeszcze niedogrzane partie mięśni czują podwyższoną temperaturę. Barbórka wspomina te schody z wcześniejszego wypadu z plecakiem po Bieszczadach. Doganiamy tam rozkrzyczaną kilkunastoosobową grupę - i wcale nie była to młodzież.
Wychodząc jednak ponad drzewa nasze tempo drastycznie siada. Nie ze względu na kondycję, która i tak nie jest zadowalająca, ale przez widoki, które nas otaczają z każdej strony. Tu zdjęcie, tam zdjęcie i tak to się toczy.
"Iść ciągle iść w stronę słońca" można by rzec patrząc na to, co się dzieje za plecami. Ano właśnie za plecami kotłują się chmury, z których, jak się później okazuje, nie spadła ani jedna kropla.
Na Osadzkim Wierchu przysiadamy na dłużej, by złapać oddech i wrzucić trochę kalorii. Nie sądziłem, że w długi weekend może być tak mało ludzi. Jednak dochodząc do Przełęczy Orłowicza okazuje się, że to miejsce największej kumulacji - tłok jak na Marszałkowskiej.
Schodzimy z Osadzkiego i po pewnym czasie wstępujemy na najgorszy i monotonny, według mnie, fragment tego szlaku. Na szczęście nie jest długi. Z oddali już słychać gwar na Przełączy Orłowicza – postanawiamy ruszyć od razu i zdobyć Smerek. Tam wcale nie lepiej. Tłumy straszne, a nawet muzyka, jakieś dziwne rozmowy o tzw. warszafce – Barbórka rzuca tylko gromkie spojrzenia w kierunku autorów tych sztampowych rozmów. Siadamy na chwilę, robimy pamiątkową fotkę z krzyżem.
Schodząc ze szczytu na Przełęczy spotykam kolegę z pracy w wojsku - jaki ten świat mały. Chwilę rozmowy i ruszamy w dół do samochodu – tym bardziej, że marzy nam się już złoty płyn nawadniający. Powroty zawsze są trudne i te w dół i te do domu. Ale dzień jest bardzo udany, a Barbórka przeszczęśliwa, bo jej miłość do Bieszczad nigdy nie słabnie. Zadziwia mnie nieustannie jak łatwo uszczęśliwić moją kobietę.
Wychodząc jednak ponad drzewa nasze tempo drastycznie siada. Nie ze względu na kondycję, która i tak nie jest zadowalająca, ale przez widoki, które nas otaczają z każdej strony. Tu zdjęcie, tam zdjęcie i tak to się toczy.
"Iść ciągle iść w stronę słońca" można by rzec patrząc na to, co się dzieje za plecami. Ano właśnie za plecami kotłują się chmury, z których, jak się później okazuje, nie spadła ani jedna kropla.
Na Osadzkim Wierchu przysiadamy na dłużej, by złapać oddech i wrzucić trochę kalorii. Nie sądziłem, że w długi weekend może być tak mało ludzi. Jednak dochodząc do Przełęczy Orłowicza okazuje się, że to miejsce największej kumulacji - tłok jak na Marszałkowskiej.
Schodzimy z Osadzkiego i po pewnym czasie wstępujemy na najgorszy i monotonny, według mnie, fragment tego szlaku. Na szczęście nie jest długi. Z oddali już słychać gwar na Przełączy Orłowicza – postanawiamy ruszyć od razu i zdobyć Smerek. Tam wcale nie lepiej. Tłumy straszne, a nawet muzyka, jakieś dziwne rozmowy o tzw. warszafce – Barbórka rzuca tylko gromkie spojrzenia w kierunku autorów tych sztampowych rozmów. Siadamy na chwilę, robimy pamiątkową fotkę z krzyżem.
Schodząc ze szczytu na Przełęczy spotykam kolegę z pracy w wojsku - jaki ten świat mały. Chwilę rozmowy i ruszamy w dół do samochodu – tym bardziej, że marzy nam się już złoty płyn nawadniający. Powroty zawsze są trudne i te w dół i te do domu. Ale dzień jest bardzo udany, a Barbórka przeszczęśliwa, bo jej miłość do Bieszczad nigdy nie słabnie. Zadziwia mnie nieustannie jak łatwo uszczęśliwić moją kobietę.
Re: Bieszczady na jeden dzień – czyli jak uszczęśliwić swoją kobietę
Minęło niecały miesiąc i proszę jak zielono. Ja nie dziwię się uczuciom do Bieszczad, tylko do Niskiego mogą być podobne
- heathcliff
- Członek Klubu
- Posty: 2738
- Rejestracja: 27 maja 2009, 20:24
- Kontakt:
Re: Bieszczady na jeden dzień – czyli jak uszczęśliwić swoją kobietę
Dobry ruch obrotowy
Jestem pewien, że nagroda cię nie ominęła
Przytulam żonę i jestem szczęśliwie wolny... Ile wyjść tyle powrotów życzy heathcliff
https://plus.google.com/117458080979094658480
https://plus.google.com/117458080979094658480
Re: Bieszczady na jeden dzień – czyli jak uszczęśliwić swoją kobietę
Oj, dawno nas tam nie było, zmiany. Powinniśmy coś zorganizować w Bieszczadach.