Góry Stołowe - wiosenna zima.
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Góry Stołowe - wiosenna zima.
Kudowa-Zdrój (Bad Kudowa) wita mnie pięknym słońcem, ale niską temperaturą i nieprzyjemnym wiatrem - czuć, że to jeszcze zima, a nie wiosna. Chodzę sobie wokół budynku dworca kolejowego i fotografuję, mijając się ze starszą kobietą, która wzięła na spacer swoją mamę i śpiewa "Jedzie pociąg z daleka"... Pyta się mnie, czy jestem z gazety.
- Niee - kręcę głową. - Uwieczniam tę barierkozę. Barierek tu więcej niż pasażerów!
- Ale może dzięki temu będzie bezpieczniej?
- Przecież kiedyś ich nie było, a ludzie nie wpadali masowo pod pociągi...
- Ach, kiedyś - uśmiecha się pani. - Teraz to wszystko musi być super bezpieczne!
I każdy wraca do swoich zajęć - ja robię zdjęcia, a one po raz kolejny okrążają stację.
Mając trochę wolnego czasu przyglądam się planowi Kudowej umieszczonemu w pustym budynku dworca. Ktoś uzupełnił opisy ważnych obiektów, aby ułatwić turystom życie.
Patrząc na mapę zawsze zadaję sobie pytanie, dlaczego nie ma połączenia kolejowego pomiędzy Kudową a Náchodem?! W linii prostej stacje w dwóch państwach dzielą cztery kilometry, a kiedyś była to jeszcze mniejsza odległość, gdyż pociągi dojeżdżały aż do przystanku Schlaney, czyli Słonego. Odcinek ten otwarto w 1906 roku, ale władze Niemiec i Austrii, a potem Czechosłowacji, przez całe dekady nie mogły się porozumieć w temacie budowy łącznika pomiędzy swoimi krajami. Nie wiadomo, co było powodem, że akurat tutaj nie doszło do międzynarodowego połączenia, lecz prawdopodobnie największy problem stanowiły potencjalne koszty. Ostatecznie udało się to zrobić dopiero w ostatnich miesiącach II wojny światowej, kiedy to rękami jeńców i pracowników przymusowych położono kilka brakujących kilometrów torów, postawiono także prowizoryczny, drewniany most nad Metują. Z nowego połączenia skorzystano zaledwie kilkanaście razy - składy towarowe, pociąg pancerny, a także samotne lokomotywy - i w 1947 roku czechosłowackie wojsko rozebrało torowisko po swojej stronie. W tym samym czasie władze Polski zlikwidowały tory do Słonego i Kudowa-Zdrój stała się stacją końcową. Miłość pomiędzy komunistami z Czech i Polski była tak wielka, iż nie dopuszczała tu ruchu międzynarodowego.
Ślad po torach w kierunku Słonego jest nadal widoczny, ale żeby reaktywować ten odcinek, to chyba Niemcy musieliby wrócić na ziemię kłodzką.
Ponieważ Berlin niespecjalnie się pali do odzyskania Ziem Wyzyskanych, więc pozostaje liczenie na Czechów - kilka razy dziennie do Kudowy przyjeżdża czeski żółty busik, do którego wsiadam i ja. Frekwencja nie powala - na pierwszym przystanku jestem jedynym pasażerem, potem w uzdrowisku wchodzi zamaskowany Czech, a kolejni dopiero za granicą, sami emeryci. Tym sposobem w okolicach południa docieram do Hronova.
Przybyłem w te okolice z dwóch powodów; jednym z nich była chęć odpoczęcia od natłoku informacji dotyczących tragicznych wydarzeń na wschodzie. Jednak nawet tutaj całkowicie uciec od tego nie można - co prawda wstążki na bezlistnym drzewie mógłbym wziąć za barwy górnośląskie, ale flaga obok teatru nie pozostawia złudzeń jaki kraj reprezentuje.
Zanim ruszę w dalszą drogę, to muszę najpierw porządnie się najeść i nawodnić. Nie będzie z tym żadnych problemów - tuż obok rynku działa Restaurace Bašta. Pomimo nazwy mamy do czynienia nie z restauracją, ale z jadłodajnią czynną tylko do popołudnia, w której serwuje się kilka zestawów obiadowych. Cena drugiego dania to 90 koron, co jak na dzisiejsze czasy brzmi tanio. W oczekiwaniu na posiłek czytam niezwykle interesujący artykuł o filmowych "pojedynku" pomiędzy Arnoldem i Sylwestrem .
Mamy wtorek, więc Bašta tętni życiem: co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi, zamawia, zjada lub zabiera ze sobą w metalowym garnuszku. Zjawił się nawet strażnik miejski. U nas wychodzenie na obiad w środku dnia, w godzinach pracy, to raczej pieśń przeszłości, na obiad wraca się do domu, a Czesi nadal lubią stołować się "na mieście".
Ponieważ w Bašcie serwowano jedynie niezbyt smacznego Kozla (choć i tak lepszego niż polska wersja), więc udaję się do położonej niedaleko speluny ukrytej za ciężkimi drzwiami. Klimat typowy - kilku starszych chłopów dyskutuje o pierdołach, jeden facet rozwiązuje w kącie krzyżówki i tylko wszystko psuje barman, który nawet nie udaje, że nie lubi obcych. Na pocieszenie wypijam IPĘ i wreszcie mogę zarzucić na dobre plecak.
W Hronovie urodziły się co najmniej dwie znane postacie: Josef Čapek oraz Alois Jirásek. Josef wymyślił słowo "robot" dla swojego bardziej znanego brata Karla, natomiast Alois był popularnym pisarzem powieści historycznych. Jego zachowana rodzinna chałupa wygląda dziwacznie pośród nowszych budynków.
Pomnik Jiráska w parku jego nazwiska.
Położony na wzgórzu kościół Wszystkich Świętych z ciekawą, renesansową wieżą.
Podchodzę pod cmentarz - przed bramą stoi Pomnik Poległych. Napisy są po czesku, gdyż okolice Náchodu są jedynymi w Sudetach, gdzie zawsze dominowali Czesi. Nawet Hitler nie przyłączył ich do Rzeszy, ale zostawił w Protektoracie.
Hronov leży na zachodniej granicy Gór Stołowych lub, według czeskiego podziału, Broumovskiej vrchoviny (przy czym ta jednostka obejmuje większy obszar niż tylko Stołowe). Za cmentarzem włażę na czerwony szlak, którym będę kierował się w kierunku wschodnim. Na tym odcinku biegnie on jednocześnie ze ścieżką dydaktyczną Cesta psa Voříška. Otwarta w 2021 roku nawiązuje do jednego z opowiadania Karela Čapka; opowiadania dość ciekawego, wyjaśniającego czemu psy ciągle kopią w ziemi .
Łagodnie wspinam się na niewielki kopiec Vrše i zaczynam schodzić. Pojawiają się pierwsze widoki na Błędne Skały (Stoliwo Skalniak) i Szczeliniec Wielki. Stając na belach drewna i odwracając się widzę też Karkonosze.
Ławeczka obok kapliczki zachęca do postoju, ale jest zimno i wietrznie, więc idę dalej.
Tablica urzędowa z okresu międzywojennego na ścianie mijanego domu - obecnie Zlíčko (Slitschko) to część gminy Vysoká Srbská (Hoch Sichel).
Kieruję się na cmentarz w Vysokiej Srbskiej (według legendy w wiosce osiedlono Serbołużyczan, stąd nazwa). Przed murkiem nierównomierny Pomnik Poległych zlepiony z kamieni.
Wśród grobów znajduję zbiorową mogiłę ofiar masakry z czerwca 1945 roku.
Po zakończeniu wojny niektórzy Czesi, dotychczas w większości siedzący cicho, poczuli, że mogą zostać bohaterami i zemścić się na Niemcach. Na pograniczu, ale także w głębi kraju, doszło do licznych samosądów, których ofiarami nie padali bynajmniej esesmani albo zbrodniarze wojenni, lecz cywile. Na górze nad Teplicami w pobliżu granicy czechosłowaccy żołnierze rozstrzelali 23 osoby, które próbowały przedostać się na Śląsk, ale zostały zawrócone przez polskich pograniczników. Kobiety, dzieci i kilkoro starców zostało potajemnie pochowanych właśnie tutaj.
Vysoká Srbská nie jest metropolią i prawie nie widać innych ludzi. Niewielki supermarket został zlikwidowany i straszy zabitymi drzwiami. Drewniana tabliczka daje nadzieję, lecz tylko teoretyczną...
Sprawdzałem przed wyjazdem wszystkie potencjalne lokale na mojej drodze i już wiedziałem, że tutejsza knajpa nie działa... we wtorki i w środy. Dziwne to bardzo! Rozumiem, jakby było zamknięte w piątki, bo właściciel byłby islamistą. Rozumiem zamknięcie w sobotę - bo żyd. Nieczynne w niedzielę - gdyż chrześcijanin. W poniedziałek - chce odpocząć po weekendzie. Ale we wtorek i w środę? Czyżby jakaś sekta?
Nieutulony w żalu przemykam przez wioskę na pola, gdzie wznosi się wieża widokowa (rozhledna Na Větrné horce). Podobnie jak Cesta psa Voříška jest to jedna z nowszych atrakcji okolicy, gdyż została otwarta w 2020 roku.
Zastanawiałem się, co może być widać z tego, niewysokiego przecież, zbocza. Panorama nie zwala z nóg, ale jest dość przyjemna: "właściwe" Góry Stołowe, Broumovské stěny, Góry Suche, Ostaš, Adršpašskoteplické skály i Karkonosze.
Patrzę na Śnieżkę oddaloną o 45 kilometrów i zastanawiam się, kiedy będzie mi dane znowu ją odwiedzić? Ostatni raz byłem pod nią tuż przed wybuchem pandemii.
Widok w kierunku południowym na Góry Orlickie jest pod słońce.
Owiało mnie na górze zimnym wiatrem, więc po zejściu wyciągam termos - prezent od rodziców. Rzadko go zabieram, bo latem preferuję chłodne napoje, a zimą zazwyczaj chodzę z kimś, kto ma swój . Tym razem sprawdził się znakomicie, zwłaszcza, że herbata była nadal ciepła po dwunastu godzinach od nalania!
Była nowa ścieżka dydaktyczna, wieża, a teraz skorzystam z trzeciej już nowości w tym rejonie - z zielonego szlaku turystycznego. Nie ma go na starych mapach, nie ma na mojej sprzed kilku lat, więc podejrzewam, że wytyczono go po wybudowaniu wieży widokowej. To bardzo sympatyczny odcinek, prowadzi przez cały czas po otwartym terenie.
Oddalony o kilka kilometrów Bezděkov nad Metují (Bösig an der Mettau) z kościołem świętego Prokopa.
Mimo pięknej pogody nie jest to najlepsza pora dla fotografów - kolory wyblakłe, zmęczona zimą natura, ostre słońce.
Samotna podmurówka - pozostałość po jakimś gospodarstwie.
Wychodzę na asfalt na granicy wsi Nízká Srbská (Nieder Sichel) i miasteczka Machov (Machau) - administracyjnie ta pierwsza wchodzi w skład tego drugiego. Sunę drogą przypatrując się licznym wiekowym domom i innym obiektom.
Nowe połączyło się ze starym... Sam nie wiem, co o tym myśleć, lecz na pewno dobrze, że tej chałupy nie rozebrano i nie zastąpiono współczesnym klockiem.
W centrum Machova trafiam na nieczynny sklep - zamknęli go chwilę wcześniej. Knajpa, w której kiedyś miło spędzałem czas, nawet nie wiem czy działa - w internetach są co prawda jakieś godziny, ale na drzwiach żadnej kartki i wygląda na taką bez życia... To dlatego szwendałem się po lokalach w Hronovie, gdyż wiedziałem, iż później najprawdopodobniej na nic otwartego już nie trafię.
Cały czas maszeruję główną drogą i wkrótce wchodzę do Machovskiej Lhoty (Lhota Mölten), ostatniej osady przed granicą. Na horyzoncie sterczy Lhotský Šefel, którego zaraz będę trawersował.
W Machovskiej Lhocie znajduje się wielce sympatyczna gospoda U Lidmanů, ale cóż z tego, skoro zaprasza w swe progi jedynie od piątku do niedzieli... Patrzę na nią od tyłu, bowiem tam zaczyna się niebieski szlak w kierunku granicy.
Powoli nabieram wysokości. Według szlakowskazu do punktu już po polskiej stronie mam jedynie półtora kilometra, ale to przekłamanie, gdyż odległość ta wynosi nieco ponad dwa kilometry, co i tak nie jest jakąś długą wędrówką. Pojawia się trochę śniegu.
Z tyłu zaczął się zachód; do słupków granicznych docieram już w cieniu.
Polana po kłodzkiej stronie jest całkowicie biała, ale niżej śnieg znowu znika. Przemykam przez Pasterkę (Passendorf), gdzie jedyne odznaki życia, to jeden szczekający pies. Szczelińce szykują się powoli do snu.
W oknie schroniska PTTK świeci się światło. Dawno tu nie byłem, a teraz postanowiłem wrócić po kilku latach, gdyż w okresie zimowym obiekt oferował fajną promocję - nocleg za 20 złotych! W dzisiejszych czasach to prawie jak za darmo! Promocja miała dwa warunki - trzeba zjawić się poza weekendami i od razu przelać całą kwotę. Mi to odpowiadało i to był właśnie drugi powód wyprawy w Góry Stołowe.
Okazuje się, że jestem jedynym gościem, więc cały wieloosobowy pokój mam dla siebie. Mą radość mąci przykre uczucie, które objawiło się po rozpakowaniu plecaka - moje Kuboty zniknęły! Prawdopodobnie zostawiłem je w pociągu podczas wyciągania jedzenia! I gdzie ja teraz znajdę takie fajne klapki?!
W bufecie zamawiam żurek, zapijam go piwem z Broumova i kładę się do łóżka z książką. Trochę czytam o historiach z Hongkongu i zasypiam wcześnie, ciesząc się na jutrzejszy dzień.
- Niee - kręcę głową. - Uwieczniam tę barierkozę. Barierek tu więcej niż pasażerów!
- Ale może dzięki temu będzie bezpieczniej?
- Przecież kiedyś ich nie było, a ludzie nie wpadali masowo pod pociągi...
- Ach, kiedyś - uśmiecha się pani. - Teraz to wszystko musi być super bezpieczne!
I każdy wraca do swoich zajęć - ja robię zdjęcia, a one po raz kolejny okrążają stację.
Mając trochę wolnego czasu przyglądam się planowi Kudowej umieszczonemu w pustym budynku dworca. Ktoś uzupełnił opisy ważnych obiektów, aby ułatwić turystom życie.
Patrząc na mapę zawsze zadaję sobie pytanie, dlaczego nie ma połączenia kolejowego pomiędzy Kudową a Náchodem?! W linii prostej stacje w dwóch państwach dzielą cztery kilometry, a kiedyś była to jeszcze mniejsza odległość, gdyż pociągi dojeżdżały aż do przystanku Schlaney, czyli Słonego. Odcinek ten otwarto w 1906 roku, ale władze Niemiec i Austrii, a potem Czechosłowacji, przez całe dekady nie mogły się porozumieć w temacie budowy łącznika pomiędzy swoimi krajami. Nie wiadomo, co było powodem, że akurat tutaj nie doszło do międzynarodowego połączenia, lecz prawdopodobnie największy problem stanowiły potencjalne koszty. Ostatecznie udało się to zrobić dopiero w ostatnich miesiącach II wojny światowej, kiedy to rękami jeńców i pracowników przymusowych położono kilka brakujących kilometrów torów, postawiono także prowizoryczny, drewniany most nad Metują. Z nowego połączenia skorzystano zaledwie kilkanaście razy - składy towarowe, pociąg pancerny, a także samotne lokomotywy - i w 1947 roku czechosłowackie wojsko rozebrało torowisko po swojej stronie. W tym samym czasie władze Polski zlikwidowały tory do Słonego i Kudowa-Zdrój stała się stacją końcową. Miłość pomiędzy komunistami z Czech i Polski była tak wielka, iż nie dopuszczała tu ruchu międzynarodowego.
Ślad po torach w kierunku Słonego jest nadal widoczny, ale żeby reaktywować ten odcinek, to chyba Niemcy musieliby wrócić na ziemię kłodzką.
Ponieważ Berlin niespecjalnie się pali do odzyskania Ziem Wyzyskanych, więc pozostaje liczenie na Czechów - kilka razy dziennie do Kudowy przyjeżdża czeski żółty busik, do którego wsiadam i ja. Frekwencja nie powala - na pierwszym przystanku jestem jedynym pasażerem, potem w uzdrowisku wchodzi zamaskowany Czech, a kolejni dopiero za granicą, sami emeryci. Tym sposobem w okolicach południa docieram do Hronova.
Przybyłem w te okolice z dwóch powodów; jednym z nich była chęć odpoczęcia od natłoku informacji dotyczących tragicznych wydarzeń na wschodzie. Jednak nawet tutaj całkowicie uciec od tego nie można - co prawda wstążki na bezlistnym drzewie mógłbym wziąć za barwy górnośląskie, ale flaga obok teatru nie pozostawia złudzeń jaki kraj reprezentuje.
Zanim ruszę w dalszą drogę, to muszę najpierw porządnie się najeść i nawodnić. Nie będzie z tym żadnych problemów - tuż obok rynku działa Restaurace Bašta. Pomimo nazwy mamy do czynienia nie z restauracją, ale z jadłodajnią czynną tylko do popołudnia, w której serwuje się kilka zestawów obiadowych. Cena drugiego dania to 90 koron, co jak na dzisiejsze czasy brzmi tanio. W oczekiwaniu na posiłek czytam niezwykle interesujący artykuł o filmowych "pojedynku" pomiędzy Arnoldem i Sylwestrem .
Mamy wtorek, więc Bašta tętni życiem: co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi, zamawia, zjada lub zabiera ze sobą w metalowym garnuszku. Zjawił się nawet strażnik miejski. U nas wychodzenie na obiad w środku dnia, w godzinach pracy, to raczej pieśń przeszłości, na obiad wraca się do domu, a Czesi nadal lubią stołować się "na mieście".
Ponieważ w Bašcie serwowano jedynie niezbyt smacznego Kozla (choć i tak lepszego niż polska wersja), więc udaję się do położonej niedaleko speluny ukrytej za ciężkimi drzwiami. Klimat typowy - kilku starszych chłopów dyskutuje o pierdołach, jeden facet rozwiązuje w kącie krzyżówki i tylko wszystko psuje barman, który nawet nie udaje, że nie lubi obcych. Na pocieszenie wypijam IPĘ i wreszcie mogę zarzucić na dobre plecak.
W Hronovie urodziły się co najmniej dwie znane postacie: Josef Čapek oraz Alois Jirásek. Josef wymyślił słowo "robot" dla swojego bardziej znanego brata Karla, natomiast Alois był popularnym pisarzem powieści historycznych. Jego zachowana rodzinna chałupa wygląda dziwacznie pośród nowszych budynków.
Pomnik Jiráska w parku jego nazwiska.
Położony na wzgórzu kościół Wszystkich Świętych z ciekawą, renesansową wieżą.
Podchodzę pod cmentarz - przed bramą stoi Pomnik Poległych. Napisy są po czesku, gdyż okolice Náchodu są jedynymi w Sudetach, gdzie zawsze dominowali Czesi. Nawet Hitler nie przyłączył ich do Rzeszy, ale zostawił w Protektoracie.
Hronov leży na zachodniej granicy Gór Stołowych lub, według czeskiego podziału, Broumovskiej vrchoviny (przy czym ta jednostka obejmuje większy obszar niż tylko Stołowe). Za cmentarzem włażę na czerwony szlak, którym będę kierował się w kierunku wschodnim. Na tym odcinku biegnie on jednocześnie ze ścieżką dydaktyczną Cesta psa Voříška. Otwarta w 2021 roku nawiązuje do jednego z opowiadania Karela Čapka; opowiadania dość ciekawego, wyjaśniającego czemu psy ciągle kopią w ziemi .
Łagodnie wspinam się na niewielki kopiec Vrše i zaczynam schodzić. Pojawiają się pierwsze widoki na Błędne Skały (Stoliwo Skalniak) i Szczeliniec Wielki. Stając na belach drewna i odwracając się widzę też Karkonosze.
Ławeczka obok kapliczki zachęca do postoju, ale jest zimno i wietrznie, więc idę dalej.
Tablica urzędowa z okresu międzywojennego na ścianie mijanego domu - obecnie Zlíčko (Slitschko) to część gminy Vysoká Srbská (Hoch Sichel).
Kieruję się na cmentarz w Vysokiej Srbskiej (według legendy w wiosce osiedlono Serbołużyczan, stąd nazwa). Przed murkiem nierównomierny Pomnik Poległych zlepiony z kamieni.
Wśród grobów znajduję zbiorową mogiłę ofiar masakry z czerwca 1945 roku.
Po zakończeniu wojny niektórzy Czesi, dotychczas w większości siedzący cicho, poczuli, że mogą zostać bohaterami i zemścić się na Niemcach. Na pograniczu, ale także w głębi kraju, doszło do licznych samosądów, których ofiarami nie padali bynajmniej esesmani albo zbrodniarze wojenni, lecz cywile. Na górze nad Teplicami w pobliżu granicy czechosłowaccy żołnierze rozstrzelali 23 osoby, które próbowały przedostać się na Śląsk, ale zostały zawrócone przez polskich pograniczników. Kobiety, dzieci i kilkoro starców zostało potajemnie pochowanych właśnie tutaj.
Vysoká Srbská nie jest metropolią i prawie nie widać innych ludzi. Niewielki supermarket został zlikwidowany i straszy zabitymi drzwiami. Drewniana tabliczka daje nadzieję, lecz tylko teoretyczną...
Sprawdzałem przed wyjazdem wszystkie potencjalne lokale na mojej drodze i już wiedziałem, że tutejsza knajpa nie działa... we wtorki i w środy. Dziwne to bardzo! Rozumiem, jakby było zamknięte w piątki, bo właściciel byłby islamistą. Rozumiem zamknięcie w sobotę - bo żyd. Nieczynne w niedzielę - gdyż chrześcijanin. W poniedziałek - chce odpocząć po weekendzie. Ale we wtorek i w środę? Czyżby jakaś sekta?
Nieutulony w żalu przemykam przez wioskę na pola, gdzie wznosi się wieża widokowa (rozhledna Na Větrné horce). Podobnie jak Cesta psa Voříška jest to jedna z nowszych atrakcji okolicy, gdyż została otwarta w 2020 roku.
Zastanawiałem się, co może być widać z tego, niewysokiego przecież, zbocza. Panorama nie zwala z nóg, ale jest dość przyjemna: "właściwe" Góry Stołowe, Broumovské stěny, Góry Suche, Ostaš, Adršpašskoteplické skály i Karkonosze.
Patrzę na Śnieżkę oddaloną o 45 kilometrów i zastanawiam się, kiedy będzie mi dane znowu ją odwiedzić? Ostatni raz byłem pod nią tuż przed wybuchem pandemii.
Widok w kierunku południowym na Góry Orlickie jest pod słońce.
Owiało mnie na górze zimnym wiatrem, więc po zejściu wyciągam termos - prezent od rodziców. Rzadko go zabieram, bo latem preferuję chłodne napoje, a zimą zazwyczaj chodzę z kimś, kto ma swój . Tym razem sprawdził się znakomicie, zwłaszcza, że herbata była nadal ciepła po dwunastu godzinach od nalania!
Była nowa ścieżka dydaktyczna, wieża, a teraz skorzystam z trzeciej już nowości w tym rejonie - z zielonego szlaku turystycznego. Nie ma go na starych mapach, nie ma na mojej sprzed kilku lat, więc podejrzewam, że wytyczono go po wybudowaniu wieży widokowej. To bardzo sympatyczny odcinek, prowadzi przez cały czas po otwartym terenie.
Oddalony o kilka kilometrów Bezděkov nad Metují (Bösig an der Mettau) z kościołem świętego Prokopa.
Mimo pięknej pogody nie jest to najlepsza pora dla fotografów - kolory wyblakłe, zmęczona zimą natura, ostre słońce.
Samotna podmurówka - pozostałość po jakimś gospodarstwie.
Wychodzę na asfalt na granicy wsi Nízká Srbská (Nieder Sichel) i miasteczka Machov (Machau) - administracyjnie ta pierwsza wchodzi w skład tego drugiego. Sunę drogą przypatrując się licznym wiekowym domom i innym obiektom.
Nowe połączyło się ze starym... Sam nie wiem, co o tym myśleć, lecz na pewno dobrze, że tej chałupy nie rozebrano i nie zastąpiono współczesnym klockiem.
W centrum Machova trafiam na nieczynny sklep - zamknęli go chwilę wcześniej. Knajpa, w której kiedyś miło spędzałem czas, nawet nie wiem czy działa - w internetach są co prawda jakieś godziny, ale na drzwiach żadnej kartki i wygląda na taką bez życia... To dlatego szwendałem się po lokalach w Hronovie, gdyż wiedziałem, iż później najprawdopodobniej na nic otwartego już nie trafię.
Cały czas maszeruję główną drogą i wkrótce wchodzę do Machovskiej Lhoty (Lhota Mölten), ostatniej osady przed granicą. Na horyzoncie sterczy Lhotský Šefel, którego zaraz będę trawersował.
W Machovskiej Lhocie znajduje się wielce sympatyczna gospoda U Lidmanů, ale cóż z tego, skoro zaprasza w swe progi jedynie od piątku do niedzieli... Patrzę na nią od tyłu, bowiem tam zaczyna się niebieski szlak w kierunku granicy.
Powoli nabieram wysokości. Według szlakowskazu do punktu już po polskiej stronie mam jedynie półtora kilometra, ale to przekłamanie, gdyż odległość ta wynosi nieco ponad dwa kilometry, co i tak nie jest jakąś długą wędrówką. Pojawia się trochę śniegu.
Z tyłu zaczął się zachód; do słupków granicznych docieram już w cieniu.
Polana po kłodzkiej stronie jest całkowicie biała, ale niżej śnieg znowu znika. Przemykam przez Pasterkę (Passendorf), gdzie jedyne odznaki życia, to jeden szczekający pies. Szczelińce szykują się powoli do snu.
W oknie schroniska PTTK świeci się światło. Dawno tu nie byłem, a teraz postanowiłem wrócić po kilku latach, gdyż w okresie zimowym obiekt oferował fajną promocję - nocleg za 20 złotych! W dzisiejszych czasach to prawie jak za darmo! Promocja miała dwa warunki - trzeba zjawić się poza weekendami i od razu przelać całą kwotę. Mi to odpowiadało i to był właśnie drugi powód wyprawy w Góry Stołowe.
Okazuje się, że jestem jedynym gościem, więc cały wieloosobowy pokój mam dla siebie. Mą radość mąci przykre uczucie, które objawiło się po rozpakowaniu plecaka - moje Kuboty zniknęły! Prawdopodobnie zostawiłem je w pociągu podczas wyciągania jedzenia! I gdzie ja teraz znajdę takie fajne klapki?!
W bufecie zamawiam żurek, zapijam go piwem z Broumova i kładę się do łóżka z książką. Trochę czytam o historiach z Hongkongu i zasypiam wcześnie, ciesząc się na jutrzejszy dzień.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Ileż to razy bywałem w tej gospodzie i mam tylko najlepsze wspomnienia , kiedyś zaszedłem tam ze swoim przyjacielem psem na piwo ,spytałem grzecznie czy mogę , wpuscili nas a Batkus załapał sie nawet na kość z kuchni , u nas nie do pomyślenia ,stare dobre czasy
"Niekiedy wilkiem się nazywał , lecz wilkiem nie był, gdy wszyscy raźnie śpiewali - wolał zawyć ... "
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Ja też bardzo lubię tę gospodę, ale szkoda, że nie działa poza weekendami. Podejrzewam, że miejscowi i tak by tam zaglądali na piwo...
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Wstaję o siódmej, co jest dla mnie w górach porą bardzo wczesną. O tej godzinie nie ma szans na śniadanie w schronisku, więc wcinam coś z zapasów, ogarniam się i wyskakuję na zewnątrz. Słońce próbuje się przebijać nad pasem chmur tworzącym ścianę za Szczelińcami.
Panuje cisza i lekki mrozik. Przemykam przez pozbawioną ludzi Pasterkę (Passendorf) i niebieskim szlakiem maszeruję w kierunku granicy.
Przed lasem odwracam się w stronę Szczelińców i stwierdzam, że w sumie mogłem iść przez łąkę, zamiast dookoła.
Po kilku minutach jestem na granicy - na tym odcinku biegnie ona środkiem drogi, a słupki graniczne ustawiono w okresie międzywojennym po obu jej drogach. W wielu przypadkach zostały one wykute w skałach albo w skały je wmontowano.
Obok obelisku z usuniętym napisem wkraczam na stałe na teren Republiki Czeskiej. Mijam wiatę przy Machovským křížu, może zatrzymam się w niej podczas powrotu.
Plan maksimum zakłada przejście dziś przez całe Broumovské stěny (niem. Falkengebirge), z południa na północ. Może jednak być trudny do wykonania, nie wiadomo czy starczy mi czasu i w jakim stanie będą szlaki tam, gdzie nie dochodzi słońce.
Na zdjęciu stary drogowskaz, który był zrozumiały zarówno dla Czechów, jak i Niemców: H to Hejšovina / Heuscheuer, a gwiazda to wiadomo (Hvězda / Stern). Wykuto go prawdopodobnie jeszcze w 19. stuleciu - ten nosi numer jeden, a powstało ich ponad czterdzieści.
Żeby mieć szansę na zrobienie całej trasy muszę pewne miejsca odpuścić, zatem nie wchodzę na Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg), ale nie zamierzam pominąć Koruny (Ringelkoppe). Na wielu odcinkach, zwłaszcza tych wśród skał, nadal panuje zima - na razie mnie to cieszy.
Koruna to jedno z tych miejsc, które skrada serce. Po pierwsze - są widoki. Częściowo pod słońce, ale trafiam na obraz pięknych mgiełek za Božanovem i Radkowem (ładnie prezentuje się Radkowski Zalew).
Božanovský Špičák, czyli ofiara zbyt ambitnych planów. A pisząc poważnie - Koruna jest według mnie ciekawsza, bo...
...trzeba wspomnieć, co po drugie - obok punktu panoramicznego, mają tu... huśtawkę! Podczas pierwszej wizyty byłem kompletnie zaskoczony na jej widok, teraz szedłem z nadzieją, że nadal istnieje (choć podobno wymieniono ją na nowszy model). Rzecz jasna musiałem z niej skorzystać .
Tego konika ostatnio nie widziałem! Ciekawe, czy też wykuli go Niemcy, czy może to efekt współczesnej działalności?
A tu pamiątki po turystach z XIX wieku. Broumovské stěny były wówczas granicą językową - tereny na zachód od nich (Hronov, Police) zamieszkiwali Czesi, na wschód (Broumov) Niemcy. Ówcześni turyści ryjący w skałach byli przeważnie niemieckojęzyczni.
Wracając do właściwego szlaku zahaczam jeszcze o inny punkt widokowy - jak niemal wszystkie umożliwia on spojrzenie na północny-wschód.
Nieco dalej, już na żółtym szlaku, zahaczam o jedną z najbardziej znanych formacji skalnych. Nazwa - Kamenná brána - wydaje się tu oczywista.
Stąd najlepiej widać pobliskie Martínkovice, a na horyzoncie mamy Góry Sowie.
Tutaj również uwieczniali się dawni wędrowcy, w tym przypadku niejaki Johann Horanski. A z lewej strony oznaczenie granic dóbr opactwa w Broumovie.
Tempo marszu drastycznie mi spada - powodem jest wspomniana... zima. Śnieg to pikuś, idzie się po nim nieźle i cieszy oko, ale pojawiło się bardzo dużo lodu. Są odcinki przypominające lodowisko, a jeśli dodamy do tego oblodzone kamienie i wykute w nich schody, to mamy lodowisko wielopoziomowe! Czasem można je minąć bokiem, czasem nie - zakładam raczki, walczę z kijkami, ostrożnie stawiam każdy krok. Nie dość, że każdy kilometr dłuży się niemiłosiernie, to zaczynam czuć wszystkie mięśnie, a pod prawym kolanem pojawia się nieprzyjemne uczucie, przepoczwarzające się w ból.
Z ulgą przyjmuję odcinek pozbawiony lodu i śniegu, może dalej będzie lepiej? W jedynym mijanym źródełku uzupełniam zapas wody, gdyż ten ze schroniska szybko się kończy.
W jednym z wąwozów, na przecięciu ścieżek, spotykam pierwszych tego dnia ludzi. Czyli jednak nie wszyscy poza mną wyginęli? Idzie jakaś rodzina, ślizga się na lodzie, a kobieta na mój widok krzyczy zdziwiona:
- O, turysta?!
Gramolę się w górę i dochodzę do szlaku czerwonego - gdybym nie wchodził na Korunę, to mógłbym nim iść aż od samej granicy. Tutaj jest płasko, wiosennie i dość ciepło. Na skraju ścieżki stoją wielkie kamienne formacje, na jednej z nich widać zatarte przez przyrodę oznaczenie z XIX wieku.
Kamenné hřiby.
Znowu pojawia się lód, a po chwili znika. Tym razem udaje się go minąć, lecz chwilę potem muszę ponownie założyć raczki, po czym po przejściu kilkuset metrów je ściągnąć, aby ich nie zniszczyć na kamieniach. I tak kilka razy, non stop.
Skał ci tutaj dostatek.
Supí hnízdo to taras na szczycie skały, prowadzą do niego wykute schody. Mijam się tu z parą zadowolonych emerytów - to pierwsze osoby ubrane jak ludzie wychodzący w góry.
Z góry jest najlepszy widok dzisiejszego dnia - oprócz Broumova można popatrzeć także na Góry Suche, polskie Góry Stołowe, a także na Karkonosze.
Kolejny skalny labirynt, momentami bywa wąsko. Oraz oczywiście na przemian zakładanie i ściąganie raczków.
W lesie wpadam na wystraszonego faceta z dużym kijem w ręku, następnie słyszę odgłosy pracy drwali i wreszcie między drzewami dostrzegam charakterystyczną wieżyczkę z odbijającą słońce gwiazdą. Hvězda (Stern), a więc plan minimum został zrealizowany.
W ciepłe weekendy Hvězda zadeptywana jest przez ludzi, dodatkowo najbliższy przystanek autobusu jest oddalony o zaledwie kilkaset metrów. Obecnie z turystów towarzyszy mi tylko dwójka osób z małym dzieckiem, którzy zrobili sobie spacer od parkingu. Oprócz tego przy kaplicy Matki Bożej Śnieżnej krząta się starsza para i robi porządki. Miałem nadzieję zajrzeć do środka, ale obrzucili mnie niechętnym spojrzeniem,więc zadowoliłem się obserwacją z pewnej odległości.
Podchodzę również pod chatę Hvězda, wybudowaną w szwajcarskim stylu w 1856 roku. Wbrew temu co czasem jeszcze można przeczytać w internecie nie jest to żadne schronisko, ale restauracja lub obiekt imprezowy o nieustalonych godzinach otwarcia. Teraz oczywiście jest zamknięta i działają w niej robotnicy - to typowy czeski obrazek, że albo trafimy gdzieś na tłumy albo jest nieczynne.
Dwujęzyczny drogowskaz. Inicjały wykute w górnej części oznaczają Oesterreichischer Riesengebirgsverein, Sektion Braunau. Musiano go wystawić w czasach Austro-Węgier, bo potem organizacja ta zmieniła przymiotnik w nazwie z "Austriackie" na "Niemieckie". Jak widać - wbrew nazwie działała nie tylko w Karkonoszach.
Byłem ciekaw jak Niemcy rozwiązali sprawę granicy w Broumovskich stěnach po układzie monachijskim - czy wytyczyli ją dokładnie pośrodku gór, tak jak wyglądała granica językowa? Okazuje się, że hitlerowcy byli cwani i praktycznie całe pasmo znalazło się na terenie Rzeszy, a słupki umieszczono na jego zachodnich brzegach, praktycznie tuż przy czeskojęzycznych wioskach.
Spoglądam na zegarek - jest po godzinie trzynastej. Niby wcześnie, ale przejście do końca Broumovskich stěn oznaczałoby, że miałbym bardzo mało czasu w Broumovie, po którym także chciałbym się trochę pokręcić. W dodatku prawe kolano zaczęło boleć naprawdę i czuję się mocno zmęczony, więc postanawiam skrócić trasę. Póki co siadam na ławeczce, robię krótką przerwę i wyjmuję termos.
Skrócenie trasy oznacza skorzystanie z zejścia na północ po wytyczonym czerwonym szlaku. Jest ono częściowo poprowadzone schodami, więc mam nadzieję, że pójdzie mi w miarę sprawnie.
Nadzieja, jak wiadomo, jest domeną głupich i w moim przypadku umiera już za pierwszym zakrętem: schody są niemal w całości pokryte lodem! A więc znów ubieram raczki, znów ostrożnie stawiam każdy krok, znów zaczynam czuć wszystkie mięśnie i kolano. Powoli, powolutku schodzę w dół...
Na szczęście w dolnej części lód się kończy. Mijam się z parą dwudziestolatków cisnących do góry w jakiś letnich szmateksach na nogach. W duchu życzę im powodzenia. Chwilę potem trafiam na kobietę i mężczyznę z wielkimi psami i mówię "dzień dobry".
- Już się dziś widzieliśmy - informuje babka. Faktycznie, to ich spotkałem jako pierwszych. Ale wtedy mieli ze sobą dwoje dzieci, a teraz dwoje zwierzaków . Nastąpiła jakaś cudowna zamiana po drodze?
Chwila postoju na zdjęcie kaplicy Matki Bożej Śnieżnej, wybudowanej o trzy dekady wcześniej niż kaplica na Hvězdzie, ale też przez opata klasztoru w Broumovie.
Wychodzę w Křinicach (Weckersdorf), w przysiółku Amerika. Na skraju lasu stoi duża odremontowana gospoda, oczywiście nieczynna, więc od razu lecę w kierunku pętli autobusowej. Kawałek dalej przyglądam się kolejnej dużej chałupie, posiadającej klasztorne oznaczenia. Stoi ona niemal dokładnie pod górną kaplicą, co widać z pewnego oddalenia.
Nietypowa, huśtająca się mapa wioski.
Po kwadransie oczekiwania zjawia się busik, którym transportuję się do Broumova (Braunau). Miasto, choć położone na uboczu, przyciąga turystów swymi licznymi zabytkami. Słynie m.in. z barokowego klasztoru (dziś już bez mnichów) oraz z piwa Opat, które - nawiasem pisząc - średnio mi podchodzi.
Z racji ograniczonej ilości czasu odpuszczam temat zakonników i wysiadam wcześniej pod kościołem Maryi Panny, często uznawanym za najstarszą drewnianą świątynię w Republice Czeskiej. Jego budowa miała nastąpić w 1450 roku, poprzedni spłonął w czasie husyckiego oblężenia.
Pod sobotami urządzono lapidarium. Do wnętrza nie wejdziemy, ponieważ sezon zaczyna się tu dopiero w maju lub czerwcu.
Starsza połowa cmentarza to jedno wielkie muzeum - setki niemieckich nagrobków, niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. Na środku wznosi się obelisk z dwugłowym, cesarskim orłem - pamiątka po wojnie austriacko-pruskiej z 1866 roku.
Odwiedzam również rynek pełen kolorowych kamieniczek, upiększony poskręcaną Kolumną Maryjną oraz fontanną. Boczne uliczki również są przyjemne.
Po drodze wpadła mi w oko ciekawa knajpa, gdzie planuję zjeść obiad - jest to połączenie baru i restauracji (Alka - Bar Restaurant). Otwieram drzwi, a tam... pełno! Znajduję ledwie jeden wolny stolik, co prawda z rezerwacją, lecz dopiero na później. Wszystkie inne zajęte, panowie (i kilka pań) dyskutują o polityce, sporcie, czytają gazety, w telewizorze leci jakiś drugorzędny mecz, ktoś świętuje urodziny... A jest środa, godzina piętnasta trzydzieści! U nas o tej porze wszelkie lokale świecą pustkami albo jeszcze nie działają!
Z zestawu obiadowego zamawiam drugie danie z ryżem i do tego IPĘ z małego browaru z Pilzna - pod tym względem różnię się od miejscowych, gdyż ci wlewają w siebie Radegasta .
Półtorej godziny później opuszczam Alka - Bar najedzony, napojony i całkowicie usatysfakcjonowany. Idąc na autobus przekraczam rzekę Stěnava (polską Ścinawkę, a niemiecką Steinę), dopływ Nysy Łużyckiej.
Broumovski dworzec autobusowy znajduje się tuż obok kolejowego i tuż obok... starego dworca autobusowego. Podczas renowacji zostawiono dawne zatoczki i barierki, przegrodzono je chodnikiem, a jedną nową zatoczkę zorganizowano kilka metrów dalej. Modernizacja pełną gębą. Chyba jakiś projektant chciał się wykazać.
W oczekiwaniu na busa kręcę się po najbliższej okolicy. Broumov to ostatnia działająca stacja kolejowa. Kiedyś linia ciągnęła się aż do Ścinawki Średniej, ale od kilkunastu lat nie można dojechać nawet do sąsiednich Otovic. Prowincjonalność dworca zdaje się podkreślać stojący samotnie wagon silnikowy typu 843, czekający na to, aż zjawi się drugi skład, zapnie go i pociągnie w kierunku Meziměstí. Na horyzoncie pięknie prezentują się Szczelińce w kolorach kończącego się dnia.
Zjawia się busik i po kwadransie wyłażę w Božanovie (Barzdorf). Chciałbym kiedyś pokręcić się po tych wioskach na spokojnie. Tymczasem słońce już się przyczaiło, więc idę w kierunku gór z widokami na Božanovský Špičák i Korunę.
Lustruję stare chałupy, robię sobie selfie w lustrzanym odbiciu i wskazuję najbliższy cel - tę oto przełęcz, czyli Machovský kříž.
Na łące spotykam faceta, który z przełęczy schodzi. Zaraz potem zaczyna się las i z każdą minutą robi się ciemniej. Z ciekawostek historyczno-architektonicznych widzę element infrastruktury wodociągowej z niemieckim napisem, oprócz tego gubię jednego raczka (bo znów zrobiło się ślisko), ale cofam się i go znajduję.
Machovský kříž zdobywam szybciej, niż sądziłem, więc siadam we wiacie i otwieram piwo. Dookoła panują kompletne ciemności, a ja mam wizję procesji duchów albo na biało ubranych osób, co może mieć związek z istniejącą tu kiedyś drogą pielgrzymkową do Wambierzyc. Nie wiem, czy wyobraźnia zadziałała, czy jakieś coś podrażniłem, ale jeden ze słupków nagle zaczął jaśnieć; nie sprawdzałem, czy to czasem nie odbicie czołówki, tylko pospiesznie skończyłem puszkę i ruszyłem w kierunku pobliskiego przejścia granicznego.
Po kłodzkiej stronie panuje spokój, więc zwalniam i zaczynam gadać sam do siebie, komentując dzień. I nagle, w momencie przerwy w monologu, z nieodległych skał coś spadło, a potem zatrzeszczały krzaki. Ponownie podkręciłem tempo i powrót do Pasterki zajął mi znacznie mniej czasu, niż poranna trasa w odwrotną stronę .
Pod schroniskiem jestem o dziewiętnastej, czyli o tej porze, kiedy według deklaracji zwija się bufet. Okna są ciemne, a na drzwiach widzę napis "Dziś bufet i kuchnia nieczynna". Ki diabeł? Pukam na zaplecze, aby odebrać klucze z pokoju.
- Niestety, kuchnia nieczynna - potwierdza młody chłopak. - Jutro też będzie zamknięta. Pochorowaliśmy się.
- Wszyscy? - dziwię się, bo wczoraj wieczorem nikt z obsługi nie wyglądał na niezdrowego.
- Noo. tak...
Podejrzane to wszystko. Później dowiaduję się od innego osobnika, że pojawił się... covid. Przynajmniej wskazały go testy z apteki, a że te mogą wskazać dosłownie wszystko u każdego, więc kolejnego dnia cała ekipa udaje się na oficjalne testowanie.
- Pech - kręci głową mój rozmówca. - Zamówiliśmy kupę jedzenia na weekend, a teraz musimy odwołać rezerwacje, bo nie wiadomo, co będzie.
Miałem fuksa, że pozytywne testy nie pojawiły się kilka dni wcześniej - wtedy i wyjazd nie doszedłby do skutku!
Po powrocie do domu sprawdzałem, czy PTTK Pasterka wrzuciła jakieś informacje na swój temat, ale nic, cisza. Sądziłem więc, że to nie koronawirus, schronisko działało. A jednak nie - w sobotę zajrzał tam blogowy znajomy i spotkał się z odmową noclegu, bo "mamy zamknięte". Żadnego wyjaśnienia. To chyba ostatnio taka moda, że jak przed wyjazdem nie sprawdzisz, czy obiekt spod szyldu PTTK jest w ogóle otwarty (nawet w weekend), to możesz obudzić się z ręką w nocniku, bo gospodarze nie palą się z wiadomościami, iż gości się nie przyjmuje.
Natomiast co do tematu górskiego, to jestem niemal całkowicie zadowolony i... ledwo chodzę . Ostatni, północy odcinek Broumovskich stěn liczy niecałe cztery kilometry i jest najmniej atrakcyjny ze wszystkich, lecz i tak muszę go w końcu przejść. Będzie pretekst, aby wrócić.
Panuje cisza i lekki mrozik. Przemykam przez pozbawioną ludzi Pasterkę (Passendorf) i niebieskim szlakiem maszeruję w kierunku granicy.
Przed lasem odwracam się w stronę Szczelińców i stwierdzam, że w sumie mogłem iść przez łąkę, zamiast dookoła.
Po kilku minutach jestem na granicy - na tym odcinku biegnie ona środkiem drogi, a słupki graniczne ustawiono w okresie międzywojennym po obu jej drogach. W wielu przypadkach zostały one wykute w skałach albo w skały je wmontowano.
Obok obelisku z usuniętym napisem wkraczam na stałe na teren Republiki Czeskiej. Mijam wiatę przy Machovským křížu, może zatrzymam się w niej podczas powrotu.
Plan maksimum zakłada przejście dziś przez całe Broumovské stěny (niem. Falkengebirge), z południa na północ. Może jednak być trudny do wykonania, nie wiadomo czy starczy mi czasu i w jakim stanie będą szlaki tam, gdzie nie dochodzi słońce.
Na zdjęciu stary drogowskaz, który był zrozumiały zarówno dla Czechów, jak i Niemców: H to Hejšovina / Heuscheuer, a gwiazda to wiadomo (Hvězda / Stern). Wykuto go prawdopodobnie jeszcze w 19. stuleciu - ten nosi numer jeden, a powstało ich ponad czterdzieści.
Żeby mieć szansę na zrobienie całej trasy muszę pewne miejsca odpuścić, zatem nie wchodzę na Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg), ale nie zamierzam pominąć Koruny (Ringelkoppe). Na wielu odcinkach, zwłaszcza tych wśród skał, nadal panuje zima - na razie mnie to cieszy.
Koruna to jedno z tych miejsc, które skrada serce. Po pierwsze - są widoki. Częściowo pod słońce, ale trafiam na obraz pięknych mgiełek za Božanovem i Radkowem (ładnie prezentuje się Radkowski Zalew).
Božanovský Špičák, czyli ofiara zbyt ambitnych planów. A pisząc poważnie - Koruna jest według mnie ciekawsza, bo...
...trzeba wspomnieć, co po drugie - obok punktu panoramicznego, mają tu... huśtawkę! Podczas pierwszej wizyty byłem kompletnie zaskoczony na jej widok, teraz szedłem z nadzieją, że nadal istnieje (choć podobno wymieniono ją na nowszy model). Rzecz jasna musiałem z niej skorzystać .
Tego konika ostatnio nie widziałem! Ciekawe, czy też wykuli go Niemcy, czy może to efekt współczesnej działalności?
A tu pamiątki po turystach z XIX wieku. Broumovské stěny były wówczas granicą językową - tereny na zachód od nich (Hronov, Police) zamieszkiwali Czesi, na wschód (Broumov) Niemcy. Ówcześni turyści ryjący w skałach byli przeważnie niemieckojęzyczni.
Wracając do właściwego szlaku zahaczam jeszcze o inny punkt widokowy - jak niemal wszystkie umożliwia on spojrzenie na północny-wschód.
Nieco dalej, już na żółtym szlaku, zahaczam o jedną z najbardziej znanych formacji skalnych. Nazwa - Kamenná brána - wydaje się tu oczywista.
Stąd najlepiej widać pobliskie Martínkovice, a na horyzoncie mamy Góry Sowie.
Tutaj również uwieczniali się dawni wędrowcy, w tym przypadku niejaki Johann Horanski. A z lewej strony oznaczenie granic dóbr opactwa w Broumovie.
Tempo marszu drastycznie mi spada - powodem jest wspomniana... zima. Śnieg to pikuś, idzie się po nim nieźle i cieszy oko, ale pojawiło się bardzo dużo lodu. Są odcinki przypominające lodowisko, a jeśli dodamy do tego oblodzone kamienie i wykute w nich schody, to mamy lodowisko wielopoziomowe! Czasem można je minąć bokiem, czasem nie - zakładam raczki, walczę z kijkami, ostrożnie stawiam każdy krok. Nie dość, że każdy kilometr dłuży się niemiłosiernie, to zaczynam czuć wszystkie mięśnie, a pod prawym kolanem pojawia się nieprzyjemne uczucie, przepoczwarzające się w ból.
Z ulgą przyjmuję odcinek pozbawiony lodu i śniegu, może dalej będzie lepiej? W jedynym mijanym źródełku uzupełniam zapas wody, gdyż ten ze schroniska szybko się kończy.
W jednym z wąwozów, na przecięciu ścieżek, spotykam pierwszych tego dnia ludzi. Czyli jednak nie wszyscy poza mną wyginęli? Idzie jakaś rodzina, ślizga się na lodzie, a kobieta na mój widok krzyczy zdziwiona:
- O, turysta?!
Gramolę się w górę i dochodzę do szlaku czerwonego - gdybym nie wchodził na Korunę, to mógłbym nim iść aż od samej granicy. Tutaj jest płasko, wiosennie i dość ciepło. Na skraju ścieżki stoją wielkie kamienne formacje, na jednej z nich widać zatarte przez przyrodę oznaczenie z XIX wieku.
Kamenné hřiby.
Znowu pojawia się lód, a po chwili znika. Tym razem udaje się go minąć, lecz chwilę potem muszę ponownie założyć raczki, po czym po przejściu kilkuset metrów je ściągnąć, aby ich nie zniszczyć na kamieniach. I tak kilka razy, non stop.
Skał ci tutaj dostatek.
Supí hnízdo to taras na szczycie skały, prowadzą do niego wykute schody. Mijam się tu z parą zadowolonych emerytów - to pierwsze osoby ubrane jak ludzie wychodzący w góry.
Z góry jest najlepszy widok dzisiejszego dnia - oprócz Broumova można popatrzeć także na Góry Suche, polskie Góry Stołowe, a także na Karkonosze.
Kolejny skalny labirynt, momentami bywa wąsko. Oraz oczywiście na przemian zakładanie i ściąganie raczków.
W lesie wpadam na wystraszonego faceta z dużym kijem w ręku, następnie słyszę odgłosy pracy drwali i wreszcie między drzewami dostrzegam charakterystyczną wieżyczkę z odbijającą słońce gwiazdą. Hvězda (Stern), a więc plan minimum został zrealizowany.
W ciepłe weekendy Hvězda zadeptywana jest przez ludzi, dodatkowo najbliższy przystanek autobusu jest oddalony o zaledwie kilkaset metrów. Obecnie z turystów towarzyszy mi tylko dwójka osób z małym dzieckiem, którzy zrobili sobie spacer od parkingu. Oprócz tego przy kaplicy Matki Bożej Śnieżnej krząta się starsza para i robi porządki. Miałem nadzieję zajrzeć do środka, ale obrzucili mnie niechętnym spojrzeniem,więc zadowoliłem się obserwacją z pewnej odległości.
Podchodzę również pod chatę Hvězda, wybudowaną w szwajcarskim stylu w 1856 roku. Wbrew temu co czasem jeszcze można przeczytać w internecie nie jest to żadne schronisko, ale restauracja lub obiekt imprezowy o nieustalonych godzinach otwarcia. Teraz oczywiście jest zamknięta i działają w niej robotnicy - to typowy czeski obrazek, że albo trafimy gdzieś na tłumy albo jest nieczynne.
Dwujęzyczny drogowskaz. Inicjały wykute w górnej części oznaczają Oesterreichischer Riesengebirgsverein, Sektion Braunau. Musiano go wystawić w czasach Austro-Węgier, bo potem organizacja ta zmieniła przymiotnik w nazwie z "Austriackie" na "Niemieckie". Jak widać - wbrew nazwie działała nie tylko w Karkonoszach.
Byłem ciekaw jak Niemcy rozwiązali sprawę granicy w Broumovskich stěnach po układzie monachijskim - czy wytyczyli ją dokładnie pośrodku gór, tak jak wyglądała granica językowa? Okazuje się, że hitlerowcy byli cwani i praktycznie całe pasmo znalazło się na terenie Rzeszy, a słupki umieszczono na jego zachodnich brzegach, praktycznie tuż przy czeskojęzycznych wioskach.
Spoglądam na zegarek - jest po godzinie trzynastej. Niby wcześnie, ale przejście do końca Broumovskich stěn oznaczałoby, że miałbym bardzo mało czasu w Broumovie, po którym także chciałbym się trochę pokręcić. W dodatku prawe kolano zaczęło boleć naprawdę i czuję się mocno zmęczony, więc postanawiam skrócić trasę. Póki co siadam na ławeczce, robię krótką przerwę i wyjmuję termos.
Skrócenie trasy oznacza skorzystanie z zejścia na północ po wytyczonym czerwonym szlaku. Jest ono częściowo poprowadzone schodami, więc mam nadzieję, że pójdzie mi w miarę sprawnie.
Nadzieja, jak wiadomo, jest domeną głupich i w moim przypadku umiera już za pierwszym zakrętem: schody są niemal w całości pokryte lodem! A więc znów ubieram raczki, znów ostrożnie stawiam każdy krok, znów zaczynam czuć wszystkie mięśnie i kolano. Powoli, powolutku schodzę w dół...
Na szczęście w dolnej części lód się kończy. Mijam się z parą dwudziestolatków cisnących do góry w jakiś letnich szmateksach na nogach. W duchu życzę im powodzenia. Chwilę potem trafiam na kobietę i mężczyznę z wielkimi psami i mówię "dzień dobry".
- Już się dziś widzieliśmy - informuje babka. Faktycznie, to ich spotkałem jako pierwszych. Ale wtedy mieli ze sobą dwoje dzieci, a teraz dwoje zwierzaków . Nastąpiła jakaś cudowna zamiana po drodze?
Chwila postoju na zdjęcie kaplicy Matki Bożej Śnieżnej, wybudowanej o trzy dekady wcześniej niż kaplica na Hvězdzie, ale też przez opata klasztoru w Broumovie.
Wychodzę w Křinicach (Weckersdorf), w przysiółku Amerika. Na skraju lasu stoi duża odremontowana gospoda, oczywiście nieczynna, więc od razu lecę w kierunku pętli autobusowej. Kawałek dalej przyglądam się kolejnej dużej chałupie, posiadającej klasztorne oznaczenia. Stoi ona niemal dokładnie pod górną kaplicą, co widać z pewnego oddalenia.
Nietypowa, huśtająca się mapa wioski.
Po kwadransie oczekiwania zjawia się busik, którym transportuję się do Broumova (Braunau). Miasto, choć położone na uboczu, przyciąga turystów swymi licznymi zabytkami. Słynie m.in. z barokowego klasztoru (dziś już bez mnichów) oraz z piwa Opat, które - nawiasem pisząc - średnio mi podchodzi.
Z racji ograniczonej ilości czasu odpuszczam temat zakonników i wysiadam wcześniej pod kościołem Maryi Panny, często uznawanym za najstarszą drewnianą świątynię w Republice Czeskiej. Jego budowa miała nastąpić w 1450 roku, poprzedni spłonął w czasie husyckiego oblężenia.
Pod sobotami urządzono lapidarium. Do wnętrza nie wejdziemy, ponieważ sezon zaczyna się tu dopiero w maju lub czerwcu.
Starsza połowa cmentarza to jedno wielkie muzeum - setki niemieckich nagrobków, niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. Na środku wznosi się obelisk z dwugłowym, cesarskim orłem - pamiątka po wojnie austriacko-pruskiej z 1866 roku.
Odwiedzam również rynek pełen kolorowych kamieniczek, upiększony poskręcaną Kolumną Maryjną oraz fontanną. Boczne uliczki również są przyjemne.
Po drodze wpadła mi w oko ciekawa knajpa, gdzie planuję zjeść obiad - jest to połączenie baru i restauracji (Alka - Bar Restaurant). Otwieram drzwi, a tam... pełno! Znajduję ledwie jeden wolny stolik, co prawda z rezerwacją, lecz dopiero na później. Wszystkie inne zajęte, panowie (i kilka pań) dyskutują o polityce, sporcie, czytają gazety, w telewizorze leci jakiś drugorzędny mecz, ktoś świętuje urodziny... A jest środa, godzina piętnasta trzydzieści! U nas o tej porze wszelkie lokale świecą pustkami albo jeszcze nie działają!
Z zestawu obiadowego zamawiam drugie danie z ryżem i do tego IPĘ z małego browaru z Pilzna - pod tym względem różnię się od miejscowych, gdyż ci wlewają w siebie Radegasta .
Półtorej godziny później opuszczam Alka - Bar najedzony, napojony i całkowicie usatysfakcjonowany. Idąc na autobus przekraczam rzekę Stěnava (polską Ścinawkę, a niemiecką Steinę), dopływ Nysy Łużyckiej.
Broumovski dworzec autobusowy znajduje się tuż obok kolejowego i tuż obok... starego dworca autobusowego. Podczas renowacji zostawiono dawne zatoczki i barierki, przegrodzono je chodnikiem, a jedną nową zatoczkę zorganizowano kilka metrów dalej. Modernizacja pełną gębą. Chyba jakiś projektant chciał się wykazać.
W oczekiwaniu na busa kręcę się po najbliższej okolicy. Broumov to ostatnia działająca stacja kolejowa. Kiedyś linia ciągnęła się aż do Ścinawki Średniej, ale od kilkunastu lat nie można dojechać nawet do sąsiednich Otovic. Prowincjonalność dworca zdaje się podkreślać stojący samotnie wagon silnikowy typu 843, czekający na to, aż zjawi się drugi skład, zapnie go i pociągnie w kierunku Meziměstí. Na horyzoncie pięknie prezentują się Szczelińce w kolorach kończącego się dnia.
Zjawia się busik i po kwadransie wyłażę w Božanovie (Barzdorf). Chciałbym kiedyś pokręcić się po tych wioskach na spokojnie. Tymczasem słońce już się przyczaiło, więc idę w kierunku gór z widokami na Božanovský Špičák i Korunę.
Lustruję stare chałupy, robię sobie selfie w lustrzanym odbiciu i wskazuję najbliższy cel - tę oto przełęcz, czyli Machovský kříž.
Na łące spotykam faceta, który z przełęczy schodzi. Zaraz potem zaczyna się las i z każdą minutą robi się ciemniej. Z ciekawostek historyczno-architektonicznych widzę element infrastruktury wodociągowej z niemieckim napisem, oprócz tego gubię jednego raczka (bo znów zrobiło się ślisko), ale cofam się i go znajduję.
Machovský kříž zdobywam szybciej, niż sądziłem, więc siadam we wiacie i otwieram piwo. Dookoła panują kompletne ciemności, a ja mam wizję procesji duchów albo na biało ubranych osób, co może mieć związek z istniejącą tu kiedyś drogą pielgrzymkową do Wambierzyc. Nie wiem, czy wyobraźnia zadziałała, czy jakieś coś podrażniłem, ale jeden ze słupków nagle zaczął jaśnieć; nie sprawdzałem, czy to czasem nie odbicie czołówki, tylko pospiesznie skończyłem puszkę i ruszyłem w kierunku pobliskiego przejścia granicznego.
Po kłodzkiej stronie panuje spokój, więc zwalniam i zaczynam gadać sam do siebie, komentując dzień. I nagle, w momencie przerwy w monologu, z nieodległych skał coś spadło, a potem zatrzeszczały krzaki. Ponownie podkręciłem tempo i powrót do Pasterki zajął mi znacznie mniej czasu, niż poranna trasa w odwrotną stronę .
Pod schroniskiem jestem o dziewiętnastej, czyli o tej porze, kiedy według deklaracji zwija się bufet. Okna są ciemne, a na drzwiach widzę napis "Dziś bufet i kuchnia nieczynna". Ki diabeł? Pukam na zaplecze, aby odebrać klucze z pokoju.
- Niestety, kuchnia nieczynna - potwierdza młody chłopak. - Jutro też będzie zamknięta. Pochorowaliśmy się.
- Wszyscy? - dziwię się, bo wczoraj wieczorem nikt z obsługi nie wyglądał na niezdrowego.
- Noo. tak...
Podejrzane to wszystko. Później dowiaduję się od innego osobnika, że pojawił się... covid. Przynajmniej wskazały go testy z apteki, a że te mogą wskazać dosłownie wszystko u każdego, więc kolejnego dnia cała ekipa udaje się na oficjalne testowanie.
- Pech - kręci głową mój rozmówca. - Zamówiliśmy kupę jedzenia na weekend, a teraz musimy odwołać rezerwacje, bo nie wiadomo, co będzie.
Miałem fuksa, że pozytywne testy nie pojawiły się kilka dni wcześniej - wtedy i wyjazd nie doszedłby do skutku!
Po powrocie do domu sprawdzałem, czy PTTK Pasterka wrzuciła jakieś informacje na swój temat, ale nic, cisza. Sądziłem więc, że to nie koronawirus, schronisko działało. A jednak nie - w sobotę zajrzał tam blogowy znajomy i spotkał się z odmową noclegu, bo "mamy zamknięte". Żadnego wyjaśnienia. To chyba ostatnio taka moda, że jak przed wyjazdem nie sprawdzisz, czy obiekt spod szyldu PTTK jest w ogóle otwarty (nawet w weekend), to możesz obudzić się z ręką w nocniku, bo gospodarze nie palą się z wiadomościami, iż gości się nie przyjmuje.
Natomiast co do tematu górskiego, to jestem niemal całkowicie zadowolony i... ledwo chodzę . Ostatni, północy odcinek Broumovskich stěn liczy niecałe cztery kilometry i jest najmniej atrakcyjny ze wszystkich, lecz i tak muszę go w końcu przejść. Będzie pretekst, aby wrócić.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Chyba bardzo podobna sytuacja była związana z tą linią kolejową na której leży Wolimierz. Tam tez kiedys bylo połaczenie na czeską stronę i bardzo niektorym zalezalo aby je nie tyle zamknąć co rozebrac...Miłość pomiędzy komunistami z Czech i Polski była tak wielka, iż nie dopuszczała tu ruchu międzynarodowego.
Ty nie gadaj! mysmy ostatnio spotkali wróżkę i ona mowiła ze wrócą! Ze albo za rok albo za dwa Pikanterii sytuacji dodaje fakt, ze druga z jej przepowiedni sie sprawdziła! Mowiła zebym pilnowala swoich rzeczy bo cos zgubie. I zgubiłam parówki, ktore mielismy zjesc w pociaguto chyba Niemcy musieliby wrócić na ziemię kłodzką.
Moze powinienes sie wspiąć na słup i ją odwrócic?ale flaga obok teatru nie pozostawia złudzeń jaki kraj reprezentuje.
A czemu kopią?Otwarta w 2021 roku nawiązuje do jednego z opowiadania Karela Čapka; opowiadania dość ciekawego, wyjaśniającego czemu psy ciągle kopią w ziemi .
Idealne miejsce na majówke z harmoszką!Ławeczka obok kapliczki zachęca do postoju, ale jest zimno i wietrznie, więc idę dalej.
Tak to zwykle bywa z tym bohaterstwem. To tak jak jeden znajomy, ktory sie ostatnio chwalił na fejsbuku, ze bedac na lotnisku spotkał rosyjską turystkę, ktora pytała cos o odloty, a on celowo ją źle poinformowal i nie zdążyla na swoj samolot. I pękał z dumy!Po zakończeniu wojny niektórzy Czesi, dotychczas w większości siedzący cicho, poczuli, że mogą zostać bohaterami i zemścić się na Niemcach. Na pograniczu, ale także w głębi kraju, doszło do licznych samosądów, których ofiarami nie padali bynajmniej esesmani albo zbrodniarze wojenni, lecz cywile.
Chyba nigdy nie widzialam na zywo takiej sytuacji pt: "Pudel pije herbatę"Owiało mnie na górze zimnym wiatrem, więc po zejściu wyciągam termos - prezent od rodziców. Rzadko go zabieram, bo latem preferuję chłodne napoje, a zimą zazwyczaj chodzę z kimś, kto ma swój . Tym razem sprawdził się znakomicie, zwłaszcza, że herbata była nadal ciepła po dwunastu godzinach od nalania!
Rewelacja! Przez te plowe pola!To bardzo sympatyczny odcinek, prowadzi przez cały czas po otwartym terenie.
Plus taki ze panele zawsze mozna zdjąć...Nowe połączyło się ze starym... Sam nie wiem, co o tym myśleć, lecz na pewno dobrze, że tej chałupy nie rozebrano i nie zastąpiono współczesnym klockiem.
Mą radość mąci przykre uczucie, które objawiło się po rozpakowaniu plecaka - moje Kuboty zniknęły! Prawdopodobnie zostawiłem je w pociągu podczas wyciągania jedzenia! I gdzie ja teraz znajdę takie fajne klapki?!
Uuuuuuuuu
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
lista zlikwidowanych połączeń na granicy czesko-polskiej jest dłuższa niż tych zachowanychbuba pisze: ↑08 kwietnia 2022, 13:47Chyba bardzo podobna sytuacja była związana z tą linią kolejową na której leży Wolimierz. Tam tez kiedys bylo połaczenie na czeską stronę i bardzo niektorym zalezalo aby je nie tyle zamknąć co rozebrac...Miłość pomiędzy komunistami z Czech i Polski była tak wielka, iż nie dopuszczała tu ruchu międzynarodowego.
taka przepowiednia może się łatwo spełnić, wystarczy, że jakby kilku Niemców wróciło na ziemię kłodzką np. na emeryturę i już się zgadza
Ty nie gadaj! mysmy ostatnio spotkali wróżkę i ona mowiła ze wrócą! Ze albo za rok albo za dwa Pikanterii sytuacji dodaje fakt, ze druga z jej przepowiedni sie sprawdziła! Mowiła zebym pilnowala swoich rzeczy bo cos zgubie. I zgubiłam parówki, ktore mielismy zjesc w pociagu
pewna wróżka wmówiła psom, że w ziemi pochowane są skarby, więc ich szukająA czemu kopią?
i milczącego, dziwnie uśmiechającego się KrwawegoIdealne miejsce na majówke z harmoszką!
no to ja ostatnio też źle poinformowałem jednego ruskiego tirowca na stacji...Tak to zwykle bywa z tym bohaterstwem. To tak jak jeden znajomy, ktory sie ostatnio chwalił na fejsbuku, ze bedac na lotnisku spotkał rosyjską turystkę, ktora pytała cos o odloty, a on celowo ją źle poinformowal i nie zdążyla na swoj samolot. I pękał z dumy!
bo jak jest ciepło, to żadna przyjemność. Poza tym ja lubię herbatę z cytryną i sokiem, a nie takie pospolite jak zazwyczaj robicieChyba nigdy nie widzialam na zywo takiej sytuacji pt: "Pudel pije herbatę"
Kuboty odeszły w wieczną tułączkę
Uuuuuuuuu
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Moze to ta sama od wracających Niemców??pewna wróżka wmówiła psom, że w ziemi pochowane są skarby, więc ich szukają
Celowo i dla bohaterstwa? A co mu powiedziales? Ze to piwo jest bezalkoholowe a za rogiem juz stali policaje?no to ja ostatnio też źle poinformowałem jednego ruskiego tirowca na stacji...
No co ty! Picie herbaty to wielka przyjemnosc! Niezaleznie od temperatury czy pory dnia i nocy!bo jak jest ciepło, to żadna przyjemność.
Moze ktos je znalazł i bedą miały drugie, rownie ciekawe zycie?Kuboty odeszły w wieczną tułączkę
Co on sobie wtedy myslał to tylko on jeden wie!i milczącego, dziwnie uśmiechającego się Krwawego
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Ruskiego tirowca źle poinformowałem o dalszej drodze Zrobiłem prosty rachunek prawdopodobieństwa - skoro według ostatnich (niezależnych) badań ponad 80 procent Rosjan popiera Putina, a w dodatku ruscy tirowcy dość masowo opowiadali, że na Ukrainie nie ma żadnej wojny (ci stojący w kolejkach pod białoruską granicą), to jest duża szansa, że jakiemuś małemu putlerowki choć na kilka minut zepsułem humor
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
A z twojej wczesniejszej wypowiedzi wynikało, ze tamtych Czechów nie popierałeś... Hmmm... Tamci zwykli, niemieccy cywile - kto wie, pewnie popierali Hitlera! (nie wiem co mówily statystyki z początkow wojny). A jak nie popierali - to przynajmniej nie zrobili nic aby go obalić, wiec byli (według tej logiki) wspolwinni. No wiec jednak wychodzi, ze dobrze, że ich wyrżneli? Odpowiedzialnosc zbiorowa - przynalezysz do złego narodu = kara.Pudelek pisze: ↑09 kwietnia 2022, 17:47Ruskiego tirowca źle poinformowałem o dalszej drodze Zrobiłem prosty rachunek prawdopodobieństwa - skoro według ostatnich (niezależnych) badań ponad 80 procent Rosjan popiera Putina, a w dodatku ruscy tirowcy dość masowo opowiadali, że na Ukrainie nie ma żadnej wojny (ci stojący w kolejkach pod białoruską granicą), to jest duża szansa, że jakiemuś małemu putlerowki choć na kilka minut zepsułem humor
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Jest różnica, pomiędzy podaniem złej informacji, a rozstrzelaniem.
Akurat ruskich tirowców nie lubiłem już wcześniej, bo to przeważnie zwykła hołota jest, teraz doszedł kolejny "kamyczek".
Akurat ruskich tirowców nie lubiłem już wcześniej, bo to przeważnie zwykła hołota jest, teraz doszedł kolejny "kamyczek".
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Oczywiscie ze jest roznica. Acz myślę, ze moze też byc znaczna roznica w krzywdach jakie OSOBIŚCIE doznali tamci Czesi od hitlerowcow i ty od putinowskiego reżimu. A takie rzeczy lubią się eskalowac.Jest różnica, pomiędzy podaniem złej informacji, a rozstrzelaniem.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Tam w rejonie w ogole duzo jest ciekawie porytych kamulców. Idac od Pasterki, mijając szopę i potem w lewo - to napotkalismy takowe:Na zdjęciu stary drogowskaz, który był zrozumiały zarówno dla Czechów, jak i Niemców: H to Hejšovina / Heuscheuer, a gwiazda to wiadomo (Hvězda / Stern). Wykuto go prawdopodobnie jeszcze w 19. stuleciu - ten nosi numer jeden, a powstało ich ponad czterdzieści.
No wlasnie na tą hustawke musze sie kiedys wybrac! Juz mozna normalnie na Czechy jechac?Božanovský Špičák, czyli ofiara zbyt ambitnych planów. A pisząc poważnie - Koruna jest według mnie ciekawsza, bo...
Tez na tej Korunie?Tego konika ostatnio nie widziałem! Ciekawe, czy też wykuli go Niemcy, czy może to efekt współczesnej działalności?
To tak jak w skalnych miastach! Tam tez jest duzo fajnych napisow! Ciekawe czy to byla jakas niemiecka moda? Bo np. w Tatrach czy na Jurze nie spotkalam sie niestety z jakimis starymi rytami.A tu pamiątki po turystach z XIX wieku. Broumovské stěny były wówczas granicą językową - tereny na zachód od nich (Hronov, Police) zamieszkiwali Czesi, na wschód (Broumov) Niemcy. Ówcześni turyści ryjący w skałach byli przeważnie niemieckojęzyczni.
A tamta rodzina byla w klapkach?Mijam się tu z parą zadowolonych emerytów - to pierwsze osoby ubrane jak ludzie wychodzący w góry.
To się zdarza! Mi sie zdarzylo w Bytomiu latem! Gdzies mniej wiecej w polowie tej relacji o tym pisalam!Chwilę potem trafiam na kobietę i mężczyznę z wielkimi psami i mówię "dzień dobry".
- Już się dziś widzieliśmy - informuje babka. Faktycznie, to ich spotkałem jako pierwszych. Ale wtedy mieli ze sobą dwoje dzieci, a teraz dwoje zwierzaków . Nastąpiła jakaś cudowna zamiana po drodze?
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... bytom.html
To ciekawe! Czechy kiedys slynely z otwartych barow... To raczej u nas zawsze byl problem na wsi cos zjesc czy wypic...Na skraju lasu stoi duża odremontowana gospoda, oczywiście nieczynna,
Miales sezon na hustawki tego dnia!Nietypowa, huśtająca się mapa wioski.
Dookoła panują kompletne ciemności, a ja mam wizję procesji duchów albo na biało ubranych osób, co może mieć związek z istniejącą tu kiedyś drogą pielgrzymkową do Wambierzyc. Nie wiem, czy wyobraźnia zadziałała, czy jakieś coś podrażniłem, ale jeden ze słupków nagle zaczął jaśnieć; nie sprawdzałem, czy to czasem nie odbicie czołówki, tylko pospiesznie skończyłem puszkę i ruszyłem w kierunku pobliskiego przejścia granicznego.
Ja bym chyba nie mogla sama chodzic nocą po lesie! Jeszcze wsrod skał, ktore mają rozne ciekawe formy!Po kłodzkiej stronie panuje spokój, więc zwalniam i zaczynam gadać sam do siebie, komentując dzień. I nagle, w momencie przerwy w monologu, z nieodległych skał coś spadło, a potem zatrzeszczały krzaki. Ponownie podkręciłem tempo i powrót do Pasterki zajął mi znacznie mniej czasu, niż poranna trasa w odwrotną stronę .
Ciekawe czy rzeczywiscie byli tak chorzy, ze nie mogli ugotowac obiadu czy wydac kluczy, czy drapalo ich w gardle, a covid to ponoc swietny pomysl na miganie sie od roboty. Bo z anginą to zapierdalaj a z kowidem tylko na izolacjePod schroniskiem jestem o dziewiętnastej, czyli o tej porze, kiedy według deklaracji zwija się bufet. Okna są ciemne, a na drzwiach widzę napis "Dziś bufet i kuchnia nieczynna". Ki diabeł? Pukam na zaplecze, aby odebrać klucze z pokoju.
- Niestety, kuchnia nieczynna - potwierdza młody chłopak. - Jutro też będzie zamknięta. Pochorowaliśmy się.
- Wszyscy? - dziwię się, bo wczoraj wieczorem nikt z obsługi nie wyglądał na niezdrowego.
- Noo. tak...
Podejrzane to wszystko. Później dowiaduję się od innego osobnika, że pojawił się... covid. Przynajmniej wskazały go testy z apteki, a że te mogą wskazać dosłownie wszystko u każdego, więc kolejnego dnia cała ekipa udaje się na oficjalne testowanie.
- Pech - kręci głową mój rozmówca. - Zamówiliśmy kupę jedzenia na weekend, a teraz musimy odwołać rezerwacje, bo nie wiadomo, co będzie.
Miałem fuksa, że pozytywne testy nie pojawiły się kilka dni wcześniej - wtedy i wyjazd nie doszedłby do skutku!
Po powrocie do domu sprawdzałem, czy PTTK Pasterka wrzuciła jakieś informacje na swój temat, ale nic, cisza. Sądziłem więc, że to nie koronawirus, schronisko działało. A jednak nie - w sobotę zajrzał tam blogowy znajomy i spotkał się z odmową noclegu, bo "mamy zamknięte". Żadnego wyjaśnienia. To chyba ostatnio taka moda, że jak przed wyjazdem nie sprawdzisz, czy obiekt spod szyldu PTTK jest w ogóle otwarty (nawet w weekend), to możesz obudzić się z ręką w nocniku, bo gospodarze nie palą się z wiadomościami, iż gości się nie przyjmuje.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
czytałem o nich i o tej swastyce, jedna z nielicznych co się ostała
na Czechy prawie normalnie to szło jechać właściwie od lata ubiegłego roku, bo do 24 godzin niczego nie wymagali. A od marca to generalnie zlikwidowali niemal wszystkie ograniczenia.No wlasnie na tą hustawke musze sie kiedys wybrac! Juz mozna normalnie na Czechy jechac?
Konik też jest na Korunie
przecież w Tatrach nawet jest wyryta swastyka i to polska Natomiast fakt, że w tych rejonach jest wyjątkowo dużo takich wpisów, może to właśnie cecha skalnych miast?To tak jak w skalnych miastach! Tam tez jest duzo fajnych napisow! Ciekawe czy to byla jakas niemiecka moda? Bo np. w Tatrach czy na Jurze nie spotkalam sie niestety z jakimis starymi rytami.
wyglądali jakby szli np. do sklepu, a nie żeby się wspinać po lodzie i śnieguA tamta rodzina byla w klapkach?
jest poza sezonem i poza weekendem, więc nie zdziwiło mnie, że było zamknięte, bo to był duży obiekt, nastawiony raczej na masowego turystę, a wpadłoby w ciągu dnia może z kilka osób...To ciekawe! Czechy kiedys slynely z otwartych barow... To raczej u nas zawsze byl problem na wsi cos zjesc czy wypic...
Miales sezon na hustawki tego dnia!Nietypowa, huśtająca się mapa wioski.
kiedyś się mocno sam nastraszyłem w Łupkowie wracając z knajpy do chatki, bo zaczałem sobie wyobrażać napady na turystów i wciąganie ich w krzaki
Ja bym chyba nie mogla sama chodzic nocą po lesie! Jeszcze wsrod skał, ktore mają rozne ciekawe formy!
Chłopak, który opowiedział mi o covidzie, twierdził, że nic mu nie jest, ale ponoć kogoś mocno rozłożyło, no i pracodawca wysłał wszystkich na testy. Najwyraźniej uznał, że woli dmuchać na zimne, bo jakby ktoś doniosł sanepidowi, że ludzie mieli objawy i obsługiwali turystów, to mogłyby być problemy, a w idzisiejszych czasach o takie sytuacje nietrudno.Ciekawe czy rzeczywiscie byli tak chorzy, ze nie mogli ugotowac obiadu czy wydac kluczy, czy drapalo ich w gardle, a covid to ponoc swietny pomysl na miganie sie od roboty. Bo z anginą to zapierdalaj a z kowidem tylko na izolacje
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Troche ich jest!czytałem o nich i o tej swastyce, jedna z nielicznych co się ostała
http://straznicyczasu.pl/viewtopic.php?f=57&t=17273
Serio? A to moze mi sie pomyliło ze Słowacją?na Czechy prawie normalnie to szło jechać właściwie od lata ubiegłego roku, bo do 24 godzin niczego nie wymagali. A od marca to generalnie zlikwidowali niemal wszystkie ograniczenia.
Konik też jest na Korunie
W gorach? Na skale? Ty... to ja moze jednak w Tatry sie wybiore!przecież w Tatrach nawet jest wyryta swastyka i to polska
Moze po drodze zmienili plany?wyglądali jakby szli np. do sklepu, a nie żeby się wspinać po lodzie i śniegu
Ano tak! Poza weekendem... To juz wiem czemu takie miłe pustki na szlaku! To jest duzy plus twojej roboty ze masz wolne w ciagu tygodnia!jest poza sezonem i poza weekendem, więc nie zdziwiło mnie, że było zamknięte, bo to był duży obiekt, nastawiony raczej na masowego turystę, a wpadłoby w ciągu dnia może z kilka osób...
To i tak spoko. Wracajacych z knajpy to nieraz i dinozaury gonią!kiedyś się mocno sam nastraszyłem w Łupkowie wracając z knajpy do chatki, bo zaczałem sobie wyobrażać napady na turystów i wciąganie ich w krzaki
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Stołowe - wiosenna zima.
Ponoć tę swastykę z łusek na MRU już usunęli... Ja kojarzę jedną stylizowaną swastykę z czeskiego schroniska w Karkonoszach - bardzo twarzowa. I wyraźny ślad po gapie na jednej ze ślus Kanału Gliwickiego, a także na wapienniku obok Anabergu. I oczywiście cmentarze - skuwali to niby po wojnie dość starannie, ale Czesi nie byli tak konsekwentni, a runy SS to i w Polsce można znaleźć
Jeśli chodzi o obostrzenia, to faktycznie Słowacy byli zdecydowanie bardziej upierdliwi w stosunku do turystów, dopiero kilkanaście dni temu zdjęli te ograniczenia.
Jeśli chodzi o obostrzenia, to faktycznie Słowacy byli zdecydowanie bardziej upierdliwi w stosunku do turystów, dopiero kilkanaście dni temu zdjęli te ograniczenia.
https://picasaweb.google.com/110344506389073663651
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"
http://hanyswpodrozach.blogspot.com/
"Szanowny Prezydencie. Błogosławione łono, które Ciebie nosiło i piersi, które ssałeś"