Seep Innerkofler to założyciel schroniska DREIZINNENHÜTTE, przewodnik górski, wspinacz, doskonały znawca rejonu. Podczas I Wojny Światowej dowodził patrolem (Flying Patrol) składającym się z dobrych wspinaczy. Zginął podczas walki na Monte Paterno w niewyjaśnionych do końca okolicznościach.Grochu pisze:czym dokładnie wsławił się ten Sepp Innerkofler?
13-27.07.2013 r. - Dolomity - Tunelami po śladach historii
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Bratysława, Wiedeń, Linz, Salzburg, Innsbruck, Brenner, Brunico.Zbychu pisze:Jaką drogą jechaliście z Polski skoro o Innsbruck zahaczyliście?
Jechaliśmy płatną wersją.Zbychu pisze:Omijaliście Europa Brucke na autostradzie na Brenner wariantem bezpłatnym?
Dzwonek pisze:Michał kojarzyć ten wyjazd będzie z tunelami
Te wszystkie "dziury" mi się najbardziej podobały
Aaaa, czyli dość wszechstronna postać i zasłużona jako cywil. Myślałem, że to jakiś wyłącznie wojenny gieroj. Dzięki za infoMike pisze:Seep Innerkofler to założyciel schroniska DREIZINNENHÜTTE, przewodnik górski, wspinacz, doskonały znawca rejonu. Podczas I Wojny Światowej dowodził patrolem (Flying Patrol) składającym się z dobrych wspinaczy.
Nieważne: gdzie. Ważne: z kim
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
"Lepiej się w życiu wygłupiać niż wymądrzać" ( ktoś tam )
"Ludzie są coraz lepsi - w udawaniu coraz lepszych" ( też ktoś tam )
to było widaćMike pisze:Te wszystkie "dziury" mi się najbardziej podobały
Nie możesz zatrzymać
żadnego dnia,
ale możesz go nie stracić.
https://picasaweb.google.com/102928732526243008580
żadnego dnia,
ale możesz go nie stracić.
https://picasaweb.google.com/102928732526243008580
Mam nadzieję, że na kolejnej części doczekamy się szybciej niż na tą pierwszą
Piękne te Tre Cime...
Piękne te Tre Cime...
"Szalony kto sądzi, że ludzkiego szczęścia trzeba szukać w zaspokajaniu pragnień,
przekonany, że dla idących liczy się przede wszystkim dojść do kresu.
A kresu przecież nigdy nie ma."
Antoine de Saint-Exupéry
przekonany, że dla idących liczy się przede wszystkim dojść do kresu.
A kresu przecież nigdy nie ma."
Antoine de Saint-Exupéry
2. Monte Cristallo, Via Ferrata Marino Bianchi
Drugiego dnia pobytu w Dolomitach przenosimy się w okolice Passo Tre Croci. Parkujemy przy Schronisku Rio Gere, gdzie jest duży bezpłatny parking przygotowany głównie dla narciarzy. Wyciągiem krzesełkowym wyjeżdżamy pod Schronisko Son Forcia, a następnie kolejką „kapsułową” dostajemy się na Forcella Stounies w masywie Monte Cristallo.
Jako, że z samego dołu można dostać się kolejką prawie pod samo schronisko G. Lorenzi, miejsce to jest dość tłumnie odwiedzane. Położenie schroniska robi duże wrażenie, ponieważ znajduje się ono na samym ostrzu grani. Widoki z tarasu schroniska są bardzo rozległe. Pięknie prezentują się Tre Cime, a także doskonale widoczne Grossglockner i Grossvenediger. W miejscu tym rozpoczynają się dwie ferraty: Via Ferrata Marino Bianchi i Via Ferrata Ivano Dibona.
Via Ferrata Marino Bianchi
Pod ferratę można dotrzeć kolejką, cena na oba odcinki w jedną stronę to ok. 16 euro.
Ferrata prowadzi na szczyt Cristallo di Mezzo (3154 m). Niestety nie udało nam się przejść całej ferraty, więc nie bardzo mogę się wypowiedzieć na temat jej trudności. Do miejsca gdzie doszliśmy było całkiem sympatycznie (poza przejściem przez jeden żleb, ale o tym za chwilę). Z uwagi na dostępność ferraty może być ona dość oblegana. Minusem jest też to, że powrót z niej odbywa się tą samą drogą i przy większej ilości osób kłopotliwe może być wyminięcie się.
Trudność ferraty wg Tkaczyka: 4/6
Po krótkim foceniu na tarasie schroniska ruszyliśmy na ferratę. Zdziwił nas fakt, że widać było na niej zaledwie kilka osób, a na szczycie nie dostrzegliśmy nikogo. Pogoda super, ferrata na początku łatwa, więc szło się bardzo fajnie, aż do momentu, gdy na jednej z przełęczy stalowa lina znajdowała się całkowicie pod śniegiem. Przejście tej przełączki odbywało się po wydeptanej wąziutkiej ścieżynce, po której obu stronach znajdowały się kilkusetmetrowe przepaście. Ania ruszyła na ścieżkę niejako z rozpędu i po chwili była już po drugiej stronie. Szedłem drugi i w połowie drogi obsunęła mi się noga wraz ze śniegiem. Jakimś cudem utrzymałem równowagę i przeszedłem na drugą stronę. Upadek w tym miejscu wiązałby się z dłuuugim lotem...
Gosia przemknęła przez żleb bez problemów i ruszyliśmy dalej. Widzieliśmy, że szczyt już niedaleko, ale kolejny bardzo stromy odcinek trasy znów przykryty był śniegiem, a właściwie lodem. Ania szła pierwsza dopóki udawało jej się wybijać butami stopnie, ale gdy zmrożony śnieg nie pozwolił na to, zawróciła. Bez raków pokonanie tego odcinka było bardzo ryzykowne, a ponieważ nie znaleźliśmy bezpiecznego obejścia, to ostatecznie, aby nie kusić losu, postanowiliśmy odpuścić sobie tę ferratę. Nie spodziewaliśmy się tak dużej ilości śniegu w Dolomitach i od tej ferraty nosiliśmy już ze sobą na wszelki wypadek 20 metrową linę. Wiedzieliśmy już, dlaczego ci, którzy poszli przed nami, tak szybko wrócili z ferraty. Niestety w drodze powrotnej musieliśmy jeszcze raz pokonać niesympatyczny żlebik. Cały czas miałem w głowie to obsunięcie. Dziewczyny przeszły na drugą stronę, a mnie zblokowało i nie mogłem nawet ruszyć nogą. Musiałem usiąść i po chwili spróbować jeszcze raz. Ufff udało się. Bez śniegu przejście tej ferraty zapewne nie stanowi problemu i sprawdzimy to następnym razem.
Po drugiej stronie schroniska rozpoczyna się ferrata Ivano Dibona z najdłuższym wiszącym mostem w Dolomitach. Jest to miejsce często odwiedzane przez filmowców; kręcono tu podobno sceny filmu „Na krawędzi”. Widzieliśmy, że po drugiej stronie na grani też jest spora ilość śniegu i niektórzy mają duże problemy z jej pokonaniem. Po tych obserwacjach i przeżyciach z uślizgiem, podjęliśmy decyzję o rezygnacji z przejścia ferraty Dibona. Poszliśmy zobaczyć jedynie słynny mostek, który, jak oceniliśmy, większe wrażenie robił z daleka.
Zrobiło się już dość późno, więc zjechaliśmy kolejką na dół do schroniska Son Forcia, a następnie spacerkiem wzdłuż kolejki zeszliśmy do parkingu. Z wydarzeń tego dnia wyciągnęliśmy wniosek, że również w lipcu mogą wystąpić niespodzianki śnieżne i warto mieć ze sobą trochę liny do ewentualnej asekuracji. Jak widać po fotkach Zbycha, w sierpniu było już zupełnie inaczej.
Fotki:
https://picasaweb.google.com/1119866072 ... i16072013R#
Cdn.
Drugiego dnia pobytu w Dolomitach przenosimy się w okolice Passo Tre Croci. Parkujemy przy Schronisku Rio Gere, gdzie jest duży bezpłatny parking przygotowany głównie dla narciarzy. Wyciągiem krzesełkowym wyjeżdżamy pod Schronisko Son Forcia, a następnie kolejką „kapsułową” dostajemy się na Forcella Stounies w masywie Monte Cristallo.
Jako, że z samego dołu można dostać się kolejką prawie pod samo schronisko G. Lorenzi, miejsce to jest dość tłumnie odwiedzane. Położenie schroniska robi duże wrażenie, ponieważ znajduje się ono na samym ostrzu grani. Widoki z tarasu schroniska są bardzo rozległe. Pięknie prezentują się Tre Cime, a także doskonale widoczne Grossglockner i Grossvenediger. W miejscu tym rozpoczynają się dwie ferraty: Via Ferrata Marino Bianchi i Via Ferrata Ivano Dibona.
Via Ferrata Marino Bianchi
Pod ferratę można dotrzeć kolejką, cena na oba odcinki w jedną stronę to ok. 16 euro.
Ferrata prowadzi na szczyt Cristallo di Mezzo (3154 m). Niestety nie udało nam się przejść całej ferraty, więc nie bardzo mogę się wypowiedzieć na temat jej trudności. Do miejsca gdzie doszliśmy było całkiem sympatycznie (poza przejściem przez jeden żleb, ale o tym za chwilę). Z uwagi na dostępność ferraty może być ona dość oblegana. Minusem jest też to, że powrót z niej odbywa się tą samą drogą i przy większej ilości osób kłopotliwe może być wyminięcie się.
Trudność ferraty wg Tkaczyka: 4/6
Po krótkim foceniu na tarasie schroniska ruszyliśmy na ferratę. Zdziwił nas fakt, że widać było na niej zaledwie kilka osób, a na szczycie nie dostrzegliśmy nikogo. Pogoda super, ferrata na początku łatwa, więc szło się bardzo fajnie, aż do momentu, gdy na jednej z przełęczy stalowa lina znajdowała się całkowicie pod śniegiem. Przejście tej przełączki odbywało się po wydeptanej wąziutkiej ścieżynce, po której obu stronach znajdowały się kilkusetmetrowe przepaście. Ania ruszyła na ścieżkę niejako z rozpędu i po chwili była już po drugiej stronie. Szedłem drugi i w połowie drogi obsunęła mi się noga wraz ze śniegiem. Jakimś cudem utrzymałem równowagę i przeszedłem na drugą stronę. Upadek w tym miejscu wiązałby się z dłuuugim lotem...
Gosia przemknęła przez żleb bez problemów i ruszyliśmy dalej. Widzieliśmy, że szczyt już niedaleko, ale kolejny bardzo stromy odcinek trasy znów przykryty był śniegiem, a właściwie lodem. Ania szła pierwsza dopóki udawało jej się wybijać butami stopnie, ale gdy zmrożony śnieg nie pozwolił na to, zawróciła. Bez raków pokonanie tego odcinka było bardzo ryzykowne, a ponieważ nie znaleźliśmy bezpiecznego obejścia, to ostatecznie, aby nie kusić losu, postanowiliśmy odpuścić sobie tę ferratę. Nie spodziewaliśmy się tak dużej ilości śniegu w Dolomitach i od tej ferraty nosiliśmy już ze sobą na wszelki wypadek 20 metrową linę. Wiedzieliśmy już, dlaczego ci, którzy poszli przed nami, tak szybko wrócili z ferraty. Niestety w drodze powrotnej musieliśmy jeszcze raz pokonać niesympatyczny żlebik. Cały czas miałem w głowie to obsunięcie. Dziewczyny przeszły na drugą stronę, a mnie zblokowało i nie mogłem nawet ruszyć nogą. Musiałem usiąść i po chwili spróbować jeszcze raz. Ufff udało się. Bez śniegu przejście tej ferraty zapewne nie stanowi problemu i sprawdzimy to następnym razem.
Po drugiej stronie schroniska rozpoczyna się ferrata Ivano Dibona z najdłuższym wiszącym mostem w Dolomitach. Jest to miejsce często odwiedzane przez filmowców; kręcono tu podobno sceny filmu „Na krawędzi”. Widzieliśmy, że po drugiej stronie na grani też jest spora ilość śniegu i niektórzy mają duże problemy z jej pokonaniem. Po tych obserwacjach i przeżyciach z uślizgiem, podjęliśmy decyzję o rezygnacji z przejścia ferraty Dibona. Poszliśmy zobaczyć jedynie słynny mostek, który, jak oceniliśmy, większe wrażenie robił z daleka.
Zrobiło się już dość późno, więc zjechaliśmy kolejką na dół do schroniska Son Forcia, a następnie spacerkiem wzdłuż kolejki zeszliśmy do parkingu. Z wydarzeń tego dnia wyciągnęliśmy wniosek, że również w lipcu mogą wystąpić niespodzianki śnieżne i warto mieć ze sobą trochę liny do ewentualnej asekuracji. Jak widać po fotkach Zbycha, w sierpniu było już zupełnie inaczej.
Fotki:
https://picasaweb.google.com/1119866072 ... i16072013R#
Cdn.
Mocne! Tego nie zazdroszczęMike pisze:Szedłem drugi i w połowie drogi obsunęła mi się noga wraz ze śniegiem.
Natomiast o Monte Cristallo zazdrosny jestem Do dziś pamiętam pierwsze spojrzenie przed trzema laty na tę górę od Lago di Landro. Stamtąd wygląda chyba najpiękniej gdy przegląda się w lustrze jeziora.
Może za rok, za dwa
Gratuluję Wam szczerze i cieszę się na każdy nowy wpis w tej relacji.
Jednakże co do Marino Bianchi mam mieszane uczucia. Być może się mylę i to generalnie niezbyt dobrze uprzedzać się do czegoś zanim się spróbowało, ale ta ferrata jest chyba ostatnią na jaką chciałbym się wybrać w rejonie Cortiny. Z drugiej strony, Wam już pewnie zostało tam niewiele możliwości, więc i z tym klasykiem trzeba się było zmierzyć.
Jednakże co do Marino Bianchi mam mieszane uczucia. Być może się mylę i to generalnie niezbyt dobrze uprzedzać się do czegoś zanim się spróbowało, ale ta ferrata jest chyba ostatnią na jaką chciałbym się wybrać w rejonie Cortiny. Z drugiej strony, Wam już pewnie zostało tam niewiele możliwości, więc i z tym klasykiem trzeba się było zmierzyć.
Życie nie zaczyna się powyżej 5000 mnpm. Powyżej 7000 mnpm tym bardziej...
Dzięki bardzojck pisze:Gratuluję Wam szczerze i cieszę się na każdy nowy wpis w tej relacji.
Oj, dużo jeszcze nam zostało i nie możemy się doczekać powrotu w Dolomity.jck pisze:Z drugiej strony, Wam już pewnie zostało tam niewiele możliwości, więc i z tym klasykiem trzeba się było zmierzyć
się zobaczy, ale będziemy chcieli wrócić w te miejscaZbychu pisze:Może za rok, za dwa
3. Punta Fiames, Via Ferrata Albino Michielli Strobel
Udajemy się w okolicę Cortiny d’Ampezzo na Camping Olympia, aby zatrzymać się tam na jedną noc i naładować baterie. Już z kempingu widać nasz cel, a ściana robi spore wrażenie.
Via Ferrata Albino Michielli Strobel
Ferrata znajduje się niedaleko Cortiny d’Ampezzo w pobliżu kempingu Olympia http://www.campingolympiacortina.it/eng/index.html Dość fajne ceny kempingu spowodowały, że zawitaliśmy tak jeszcze raz podczas naszego pobytu. Ferrata nie jest długa, ale nie można narzekać na brak ekspozycji. Podchodzi się do niej piargiem w czasie kilkudziesięciu minut. Ferrata wyprowadza na szczyt Punta Fiames 2240 m n.p.m. Na ferracie tej był też w tym roku Zbychu, który opisał ją w swojej relacji.
Trudność wg Tkaczyka: 4/6
Do tej ferraty przymierzaliśmy się dwa razy; najpierw podeszliśmy pod ścianę późnym popołudniem, ale zaczęło się chmurzyć i grzmieć, więc zrezygnowaliśmy ze względu na perspektywę deszczu i schodzenia w nocy. Kolejnego dnia przemierzamy tę samą drogę jeszcze raz. Uprzęże zakładamy już na początku ferraty, bo nie wiemy, że najpierw idzie się ścieżką, a dopiero po jakimś czasie można się wpiąć do stalowej liny. Trasa prowadzi na przemian trawersem po szerokich trawiastych półkach i pionowo w górę wspinaczką w dużej ekspozycji. Nabieranie wysokości możemy oceniać spoglądając w dół na pozostające coraz niżej boisko.
Ferrata kończy się kilkadziesiąt metrów pod wierzchołkiem Punta Fiames, na który wychodzimy piarżystą ścieżką. Na szczycie towarzyszy nam jedynie jedna para Włochów. Niestety nadciągają coraz gęstsze i ciemniejsze chmury, więc nie zabawiamy tam długo.
Trawersem schodzimy w kierunku przełęczy Forcella Pomagagnon i tam dopada nas ulewa , a czeka nas zejście dość długim piargiem. Szkoda, bo okolica piękna i można by udać się na kolejną ferratę lub pobuszować po okolicy. Żleb wypełniony jest drobnym żwirkiem, po którym nam z Anią bardzo wygodnie się schodziło, ponieważ grząskie podłoże ujeżdżało spod butów i miało się wrażenie jakby się szło po śniegu.
Niestety po pokonaniu tego odcinka buty są całe oblepione białym szlamem. W pobliskiej rzece doprowadzamy je do jako takiej użyteczności. Jesteśmy cali przemoczeni, a otrzymane sms-em prognozy na najbliższe 2 dni nie napawają optymizmem. Ania wpada na pomysł, gdzie możemy się wysuszyć... Bibione, fajnie brzmi. Obieramy więc kierunek na południe w poszukiwaniu słońca. Na miejsce docieramy o około 2 w nocy, krótka drzemka w samochodzie i idziemy podziwiać wschód słońca na plaży. Czeka nas teraz „plażing, smażing & nuding” przez weekend.
Fotki
https://picasaweb.google.com/1119866072 ... 718072013R#
cdn.
Udajemy się w okolicę Cortiny d’Ampezzo na Camping Olympia, aby zatrzymać się tam na jedną noc i naładować baterie. Już z kempingu widać nasz cel, a ściana robi spore wrażenie.
Via Ferrata Albino Michielli Strobel
Ferrata znajduje się niedaleko Cortiny d’Ampezzo w pobliżu kempingu Olympia http://www.campingolympiacortina.it/eng/index.html Dość fajne ceny kempingu spowodowały, że zawitaliśmy tak jeszcze raz podczas naszego pobytu. Ferrata nie jest długa, ale nie można narzekać na brak ekspozycji. Podchodzi się do niej piargiem w czasie kilkudziesięciu minut. Ferrata wyprowadza na szczyt Punta Fiames 2240 m n.p.m. Na ferracie tej był też w tym roku Zbychu, który opisał ją w swojej relacji.
Trudność wg Tkaczyka: 4/6
Do tej ferraty przymierzaliśmy się dwa razy; najpierw podeszliśmy pod ścianę późnym popołudniem, ale zaczęło się chmurzyć i grzmieć, więc zrezygnowaliśmy ze względu na perspektywę deszczu i schodzenia w nocy. Kolejnego dnia przemierzamy tę samą drogę jeszcze raz. Uprzęże zakładamy już na początku ferraty, bo nie wiemy, że najpierw idzie się ścieżką, a dopiero po jakimś czasie można się wpiąć do stalowej liny. Trasa prowadzi na przemian trawersem po szerokich trawiastych półkach i pionowo w górę wspinaczką w dużej ekspozycji. Nabieranie wysokości możemy oceniać spoglądając w dół na pozostające coraz niżej boisko.
Ferrata kończy się kilkadziesiąt metrów pod wierzchołkiem Punta Fiames, na który wychodzimy piarżystą ścieżką. Na szczycie towarzyszy nam jedynie jedna para Włochów. Niestety nadciągają coraz gęstsze i ciemniejsze chmury, więc nie zabawiamy tam długo.
Trawersem schodzimy w kierunku przełęczy Forcella Pomagagnon i tam dopada nas ulewa , a czeka nas zejście dość długim piargiem. Szkoda, bo okolica piękna i można by udać się na kolejną ferratę lub pobuszować po okolicy. Żleb wypełniony jest drobnym żwirkiem, po którym nam z Anią bardzo wygodnie się schodziło, ponieważ grząskie podłoże ujeżdżało spod butów i miało się wrażenie jakby się szło po śniegu.
Niestety po pokonaniu tego odcinka buty są całe oblepione białym szlamem. W pobliskiej rzece doprowadzamy je do jako takiej użyteczności. Jesteśmy cali przemoczeni, a otrzymane sms-em prognozy na najbliższe 2 dni nie napawają optymizmem. Ania wpada na pomysł, gdzie możemy się wysuszyć... Bibione, fajnie brzmi. Obieramy więc kierunek na południe w poszukiwaniu słońca. Na miejsce docieramy o około 2 w nocy, krótka drzemka w samochodzie i idziemy podziwiać wschód słońca na plaży. Czeka nas teraz „plażing, smażing & nuding” przez weekend.
Fotki
https://picasaweb.google.com/1119866072 ... 718072013R#
cdn.
niezłeMike pisze:Nabieranie wysokości możemy oceniać spoglądając w dół na pozostające coraz niżej boisko.
gratuluję wyjazdu
byłam raz w życiu we Włoszech, 18 lat temu, i właśnie tam mieszkałam, fajna niespodzianka że ta nazwa padła w tej relacjiMike pisze:Ania wpada na pomysł, gdzie możemy się wysuszyć... Bibione, fajnie brzmi.
"Historii nie da się przewidzieć, tyle wiem jako historyk..."
a mnie się wydawało, że te ferraty, na których byłam to takie lajtowe byłyMike pisze:Trudność ferraty wg Tkaczyka: 4/6
moje fotki: https://picasaweb.google.com/1029287325 ... ataStrobel#
Nie możesz zatrzymać
żadnego dnia,
ale możesz go nie stracić.
https://picasaweb.google.com/102928732526243008580
żadnego dnia,
ale możesz go nie stracić.
https://picasaweb.google.com/102928732526243008580