1986-2013 - Podsumowanie... ćwierćwiecza z hakiem...
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Gratuluję wyszukania tak dobrych kartonówbuba pisze:Nasza kartonowa konstrukcja miala sluzyc tyko do przeprowadzki a ma juz .... prawie 7 lat
97 - 99 to okres naszej największej bieszczadzkiej aktywności! Musiałyśmy się o siebie "obijać", nie ma siły!buba pisze:Moze sie kiedys gdzies spotkalismy? (moze wpadla ci w oczy biała tavria na ukrainskich blachach )moja "bieszczadzka era" trwala w latach 1997-2003, rekord chyba padl w 98- prawie 4 miesiace tam.. a w pozostalych 2 lub 3.. wiele fajnych ludzi sie wtedy spotkalo, piekne byly czasy..
A gdzie Wy "stacjonowaliście"? Bo my daleko od "wysokiego centrum", bo w Bukowcu koło Wołkowyi. Napiszę o tym, ale dopiero po powrocie z tegorocznego wyjazdu w Bieszczady, najwcześniej w poniedziałek.
No, snufkin to na pewno zamiłowanie do włóczęgi wyssał z mlekiem matkiadamek pisze:to już wiadomo czemu snufkin nie może usiedzieć na miejscu tylko ciągle gdzieś podróżuje
Fajnie wiedziec ze nie tylko nas owczesne Bieszczady wciagnely w swoj klimat!Dżola Ry pisze: 97 - 99 to okres naszej największej bieszczadzkiej aktywności! Musiałyśmy się o siebie "obijać", nie ma siły!
A gdzie Wy "stacjonowaliście"? Bo my daleko od "wysokiego centrum", bo w Bukowcu koło Wołkowyi.
Mysmy zmieniali czesto miejsce pobytu.. Acz najwiecej czasu w te lata pomieszkiwanlismy w opuszczonym hotelu na gorce w Tarnawie Niznej, nad zabudowaniami nieczynnego Igloopolu i wloczylismy sie po okolicy - znaczy dolina gornego Sanu, od Sianek po Dydiowa.
Pozniej odkrylismy Chryszczata tzn na szczycie chyba nigdy nie bylam ale wioski u podnoza- Mików, Duszatyn, Huczwice, Rabe, Sukowate, Kamionki, przelecz Zebrak i stokowki wijace sie zboczami. I Jawornik kolo Rzepedzi z baza namiotowa.
Zwykle tez bylismy w Ustrzykach Dolnych na imprezach typu Country Crock, Bojkowiana, Lato pod debami, czasem sprzedawlismy tam piwo na straganach coby troche na benzyne dorobic (bo tavria pozerala prawie 20 litrow na sto..)
Czesto mozna nas bylo spotkac u smolarzy na wypalach bo jak tylko widzielismy retorty to zawijalismy w odwiedziny.
Przez Wołkowyje tez kilka razy przejezdzalismy w drodze na Radziejowa, tam bylo takie pole namiotowe z fajnymi wiatami, a po drodze kilka brodow.
Jest spora szansa ze gdzies sie o siebie obilysmy, zwykle w oczy lazło nasze poobijane auto z bialymi blachami (Polska wtedy jezdzila na czarnych) i nasz wyjatkowo mlody wiek, sugerujacy ze nie powinnismy podrozowac samodzielnie
Takie rzeczy zwykle nie przychodza same! Chyba nawet dzieciak siedzacy w brzuchu tez jakos chłonie otaczajacy go swiat i magie wloczegi!Dżola Ry pisze:No, snufkin to na pewno zamiłowanie do włóczęgi wyssał z mlekiem matki
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A my byliśmy przywiązani do miejsca jak pies do budy!buba pisze:Mysmy zmieniali czesto miejsce pobytu..
Kilka wycieczek tam odbyliśmybuba pisze:Acz najwiecej czasu w te lata pomieszkiwanlismy w opuszczonym hotelu na gorce w Tarnawie Niznej, nad zabudowaniami nieczynnego Igloopolu i wloczylismy sie po okolicy - znaczy dolina gornego Sanu, od Sianek po Dydiowa.
Nigdy nie zawędrowaliśmy, niestety... Teraz żałujębuba pisze:Pozniej odkrylismy Chryszczata tzn na szczycie chyba nigdy nie bylam ale wioski u podnoza- Mików, Duszatyn, Huczwice, Rabe, Sukowate, Kamionki, przelecz Zebrak i stokowki wijace sie zboczami. I Jawornik kolo Rzepedzi z baza namiotowa.
My osiadaliśmy na całe pobyty 4 km od Wołkowyi. A droga przez Górzankę z brodami była naszą ulubionąbuba pisze:Przez Wołkowyje tez kilka razy przejezdzalismy w drodze na Radziejowa, tam bylo takie pole namiotowe z fajnymi wiatami, a po drodze kilka brodow.
Jest spora szansa, aczkolwiek byliśmy z dość skrajnie różnych grup - my stateczne rodziny w dziećmi, Wy - szalone nastolatki, jak sądzębuba pisze:Jest spora szansa ze gdzies sie o siebie obilysmy
Nie wiem, czy wzrok zahacza o tak odmienne wizerunki
Ja nikogo takiego sobie nie przypominam, niestety
Ps. "Walczę" z następnym odcinkiem, nie wiem, czy dziś zdążę?...
Najwięcej pracy to zdjęcia.
Na Bieszczady nie ma rady!
Pierwszy raz pojechaliśmy w Bieszczady w 1992, do Bukowca (koło Wołkowyi), który „odkryli” nasi znajomi rok wcześniej. Miejsce było po prostu idealne dla rodzin z dziećmi nie mających wielkich wymagań.
Obszerna łąka (nierzadko musieliśmy kosić trawę pod namiot albo usuwać „miny” po krowach, które pasły się tam kilka godzin wcześniej ) odgrodzona od niezbyt ruchliwej drogi, rzeka ogólnie płytka dla dzieci, ale mająca obok nas tzw. wannę – miejsce, gdzie bijące w dnie źródła wypłukały skałę, tworząc ok. 15 metrowy basen o głębokości po pachy dorosłego człowieka, piękna okolica i... bardzo tanio!!!
W zakolu rzeki jest nasz raj
Zwierzęta pasły się tu często.
Pływały dzieci...
i pływali dorośli
W 1992 roku płaciliśmy odpowiednik obecnych 2-3 zł za jedno „gospodarstwo” (rodzina, namiot, samochód itp.), potem cena wciąż wzrastała, ale najwyżej wzrosła do 15 zł dla stałych bywalców (dla innych 20 zł) około roku 2006-2007, kiedy nasze pobyty w tym miejscu były coraz rzadsze.
Wyobraźcie sobie nasze pakowanie się i podróż...
Musieliśmy spakować duży brezentowy namiot z oddzielną sypialnią, karimaty, śpiwory poduszki, koce, garnki, talerze, kuchenkę i butlę gazową, stolik i krzesełka turystyczne, ciuchy dla 4 osób na każdą pogodę, która może się zdarzyć, stertę pieluch tetrowych, bo były jeszcze potrzebne, samochodziki, lalki, wiaderka i łopatki, piłki i badmintona i jeszcze tysiąc drobiazgów typu kosmetyki, jedzenie, bajki itp.
A do dyspozycji był... maluch!!!
Mieliśmy jedynie taką dużą torbę, którą montowało się na dachu – wyglądaliśmy jak z reklamy IKEI . Dzieci siedziały na takiej stercie, że głowami o podsufitkę zahaczały!
A sąsiedzi obserwując nasze zmagania pytali – chce Wam się tak? Baaardzo nam się chciało
Na następny wyjazd (jeszcze tego samego roku) kupiliśmy przyczepkę „Błysk”, którą po kilku latach wymieniliśmy na lepszą, z amortyzatorami. I też spakować się nie było łatwo, bo kupiliśmy większy namiot, i zestawy składanych półek, i kolejną butlę gazową do lampy Potrzeba nam było trochę wygody, bo my też chcieliśmy odpocząć.
Przyczepka "Błysk" za namiotem i nasz maluch
I sąsiedzi rok w rok pytali z niedowierzaniem – naprawdę Wam się chce??
Początkowo (a i potem się zdarzało) w Bukowcu spędzaliśmy całe wakacje. Bywało, że Piotrek musiał wracać do pracy na jakiś czas, wtedy zostawałam sama z dziećmi. A dzieci miewałam pod opieką więcej niż nasza dwójka. Kilka lat z rzędu zabieraliśmy 2 córki kuzynów, którzy w wakacje mieli najwięcej pracy w swoim biznesie, więc dziewczynkom zapewnialiśmy „kolonie”. Bywało, że Kuba, zdominowany przez dziewczyny, zapraszał sobie jakiegoś kolegę.
Ale zazwyczaj na brak towarzystwa nie narzekaliśmy, bo to były wyjazdy w 5-7 rodzin, więc dzieci była gromadka i wciąż wymyślali sobie jakieś zabawy. A dorośli mogli wypocząć.
Dzieci organizowały sobie zabawy:
Na takim wyjeździe każdy, zależnie od wieku i możliwości miał przypisane swoje zadania. Piotrek, potem na spółkę z dziećmi objęli rewir na zmywaku. Piotrek też miał w przydziale czynności dostarczanie wody. O porządek dbali wszyscy, pod rygorem surowych kar za nieodkładanie rzeczy na swoje miejsce! Do mnie należało wyżywienie całego towarzystwa. Nawet moja mama, która pojechała z nami 2 razy w pierwszym roku załapała się na pranie pieluch
Jedna miednica do prania pieluch i mycia naczyń. Dziś wszyscy by się gorszyli
Obieranie ziemniaków
Miło było patrzeć jak jadły z apetytem
Higiena namiotowa
Nie zawsze było łatwo... Czasem dokuczało zimno...
czasem deszcz zalewał namiot:
Ale zawsze były ogniska (nigdy grill!)
nawet jak padał deszcz (ale menele, co nie?! )
Ale bezapelacyjnie najważniejsze w tych wakacjach były wycieczki!
W pierwszych latach łatwiejsze, a z czasem coraz dłuższe i wyżej.
Jednak muszę napisać coś, co może niektórych tutaj zgorszyć , ale taka jest prawda i nie będę jej ukrywać! Ha ha.
Otóż nigdy nie mieliśmy i nie mamy nadal nabożnego stosunku do gór! Góry są wspaniałe i dają ogrom różnych możliwości, ale wycieczka nie musi być w góry, żeby była udana. Równie ciekawie może być w wąwozie, dokoła jeziora, przez bagna, wzdłuż brzegu morza lub w każde inne miejsce!
Ważna jest otwartość na otoczenie, ciekawość świata i ludzi, przeżywanie przygód.
A o naszych bieszczadzkich wycieczkach napiszę wkrótce
Pierwszy raz pojechaliśmy w Bieszczady w 1992, do Bukowca (koło Wołkowyi), który „odkryli” nasi znajomi rok wcześniej. Miejsce było po prostu idealne dla rodzin z dziećmi nie mających wielkich wymagań.
Obszerna łąka (nierzadko musieliśmy kosić trawę pod namiot albo usuwać „miny” po krowach, które pasły się tam kilka godzin wcześniej ) odgrodzona od niezbyt ruchliwej drogi, rzeka ogólnie płytka dla dzieci, ale mająca obok nas tzw. wannę – miejsce, gdzie bijące w dnie źródła wypłukały skałę, tworząc ok. 15 metrowy basen o głębokości po pachy dorosłego człowieka, piękna okolica i... bardzo tanio!!!
W zakolu rzeki jest nasz raj
Zwierzęta pasły się tu często.
Pływały dzieci...
i pływali dorośli
W 1992 roku płaciliśmy odpowiednik obecnych 2-3 zł za jedno „gospodarstwo” (rodzina, namiot, samochód itp.), potem cena wciąż wzrastała, ale najwyżej wzrosła do 15 zł dla stałych bywalców (dla innych 20 zł) około roku 2006-2007, kiedy nasze pobyty w tym miejscu były coraz rzadsze.
Wyobraźcie sobie nasze pakowanie się i podróż...
Musieliśmy spakować duży brezentowy namiot z oddzielną sypialnią, karimaty, śpiwory poduszki, koce, garnki, talerze, kuchenkę i butlę gazową, stolik i krzesełka turystyczne, ciuchy dla 4 osób na każdą pogodę, która może się zdarzyć, stertę pieluch tetrowych, bo były jeszcze potrzebne, samochodziki, lalki, wiaderka i łopatki, piłki i badmintona i jeszcze tysiąc drobiazgów typu kosmetyki, jedzenie, bajki itp.
A do dyspozycji był... maluch!!!
Mieliśmy jedynie taką dużą torbę, którą montowało się na dachu – wyglądaliśmy jak z reklamy IKEI . Dzieci siedziały na takiej stercie, że głowami o podsufitkę zahaczały!
A sąsiedzi obserwując nasze zmagania pytali – chce Wam się tak? Baaardzo nam się chciało
Na następny wyjazd (jeszcze tego samego roku) kupiliśmy przyczepkę „Błysk”, którą po kilku latach wymieniliśmy na lepszą, z amortyzatorami. I też spakować się nie było łatwo, bo kupiliśmy większy namiot, i zestawy składanych półek, i kolejną butlę gazową do lampy Potrzeba nam było trochę wygody, bo my też chcieliśmy odpocząć.
Przyczepka "Błysk" za namiotem i nasz maluch
I sąsiedzi rok w rok pytali z niedowierzaniem – naprawdę Wam się chce??
Początkowo (a i potem się zdarzało) w Bukowcu spędzaliśmy całe wakacje. Bywało, że Piotrek musiał wracać do pracy na jakiś czas, wtedy zostawałam sama z dziećmi. A dzieci miewałam pod opieką więcej niż nasza dwójka. Kilka lat z rzędu zabieraliśmy 2 córki kuzynów, którzy w wakacje mieli najwięcej pracy w swoim biznesie, więc dziewczynkom zapewnialiśmy „kolonie”. Bywało, że Kuba, zdominowany przez dziewczyny, zapraszał sobie jakiegoś kolegę.
Ale zazwyczaj na brak towarzystwa nie narzekaliśmy, bo to były wyjazdy w 5-7 rodzin, więc dzieci była gromadka i wciąż wymyślali sobie jakieś zabawy. A dorośli mogli wypocząć.
Dzieci organizowały sobie zabawy:
Na takim wyjeździe każdy, zależnie od wieku i możliwości miał przypisane swoje zadania. Piotrek, potem na spółkę z dziećmi objęli rewir na zmywaku. Piotrek też miał w przydziale czynności dostarczanie wody. O porządek dbali wszyscy, pod rygorem surowych kar za nieodkładanie rzeczy na swoje miejsce! Do mnie należało wyżywienie całego towarzystwa. Nawet moja mama, która pojechała z nami 2 razy w pierwszym roku załapała się na pranie pieluch
Jedna miednica do prania pieluch i mycia naczyń. Dziś wszyscy by się gorszyli
Obieranie ziemniaków
Miło było patrzeć jak jadły z apetytem
Higiena namiotowa
Nie zawsze było łatwo... Czasem dokuczało zimno...
czasem deszcz zalewał namiot:
Ale zawsze były ogniska (nigdy grill!)
nawet jak padał deszcz (ale menele, co nie?! )
Ale bezapelacyjnie najważniejsze w tych wakacjach były wycieczki!
W pierwszych latach łatwiejsze, a z czasem coraz dłuższe i wyżej.
Jednak muszę napisać coś, co może niektórych tutaj zgorszyć , ale taka jest prawda i nie będę jej ukrywać! Ha ha.
Otóż nigdy nie mieliśmy i nie mamy nadal nabożnego stosunku do gór! Góry są wspaniałe i dają ogrom różnych możliwości, ale wycieczka nie musi być w góry, żeby była udana. Równie ciekawie może być w wąwozie, dokoła jeziora, przez bagna, wzdłuż brzegu morza lub w każde inne miejsce!
Ważna jest otwartość na otoczenie, ciekawość świata i ludzi, przeżywanie przygód.
A o naszych bieszczadzkich wycieczkach napiszę wkrótce
Mam znajomych, którzy w latach 90-tych spakowali na malucha cztery rowery i wszystkie bagaże i tak pojechali na maraton kolarski w austriackie Alpy. Bombowo to wyglądałoDżola Ry pisze:A do dyspozycji był... maluch!!!
Że też Wam się chciałoDżola Ry pisze:nawet jak padał deszcz (ale menele, co nie?! )
No to chyba na Śląsku! Tam wtedy wszystko było, ale na początku lat 90-tych u nas na dalekim wschodzie udało mi się kupić jednorazówki ( swoją drogą - beznadziejne!) ze dwa razy może!Gosia pisze: podziwiam, ja wolałam kupić jednorazowe
Oooo!? Nasz sąsiad!Robert J pisze:Że też Wam się chciało
Ostatnio zmieniony 04 stycznia 2014, 12:11 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 2 razy.
Jak miło zobaczyć grupkę dzieciaków bawiących się beztrosko na łonie natury..Zwłaszcza w czasach młodzieżowego maniactwa komputerowego
Typ zdjęć ,które chyba najbardziej cenie: naturalne,bezpretensjonalne,bez kolorystycznych udziwnień,a jednak przykuwające uwagę na dłużej. I dla tych wspomnień nawet karta mastercard nie wystarcza, bo obraz tamtych chwil więcej jak bezcenny. Może także dlatego,że coraz rzadziej można oglądać tak rodzinne i ciepłe zdjęcia ( nie mylić z rodzinnymi fotkami pod piramidami w Egipcie ) albo obierając ziemniaki z dzieciakiem nad rzeką można zostać posądzonym o zmuszanie nieletniego do katorżniczej pracy Nie wspominając o nieletnim w stroju kąpielowym..wszak to czysta pornografia
Typ zdjęć ,które chyba najbardziej cenie: naturalne,bezpretensjonalne,bez kolorystycznych udziwnień,a jednak przykuwające uwagę na dłużej. I dla tych wspomnień nawet karta mastercard nie wystarcza, bo obraz tamtych chwil więcej jak bezcenny. Może także dlatego,że coraz rzadziej można oglądać tak rodzinne i ciepłe zdjęcia ( nie mylić z rodzinnymi fotkami pod piramidami w Egipcie ) albo obierając ziemniaki z dzieciakiem nad rzeką można zostać posądzonym o zmuszanie nieletniego do katorżniczej pracy Nie wspominając o nieletnim w stroju kąpielowym..wszak to czysta pornografia
"Odwaga to nic innego jak strach,którego sie nie okazuje.."