Dopisuję się jako kolejna! Mój bieszczadzki początek to 1997 rok, pierwszy wyjazd z plecakami żółtodziobów ze sprzętem z odzysku - stare plecaki rodziców, "górskie" buty mamy, ciężkie śpiwory i równie ciężki kilkuosobowy namiot! Z tego powodu porzuciliśmy wcześniejsze plany chodzenia po górach z plecakami i osiedliśmy w Wołosatem na ówczesnym polu namiotowym (choć to za dużo powiedziane) koło baru "Pod Tarnicą". I w kolejne lata wracaliśmy - co rok, na połoniny. Wciągnęło nas totalnie! Po kilku latach pojechaliśmy zimą na Sylwestra, na jesień i na majówkę, bo tak Bieszczady nas przyciągały. A potem się skończyło - ostatni raz byłam tam w 2007 roku A teraz czytam sobie drugi tom "Bieszczadów w PRL-u" K. Potaczały, przeglądam Twe wspomnienia i ciągnie mnie tam niezmiernie znów, choć obawiam się, że tych moich/naszych Bieszczadów już nie ma...buba pisze:moja "bieszczadzka era" trwala w latach 1997-2003, rekord chyba padl w 98- prawie 4 miesiace tam.. a w pozostalych 2 lub 3.. wiele fajnych ludzi sie wtedy spotkalo, piekne byly czasy..Dżola Ry pisze:A od 1992 roku rozpoczęła się era Bieszczadów
1986-2013 - Podsumowanie... ćwierćwiecza z hakiem...
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Jolu, co tu dużo pisać - piękna opowieść, klimatyczne zdjęcia i wielki kawałek Ciebie w tych postach.
"Navigare necesse est, vivere non est necesse"
www.kuzniapodrozy.pl
www.kuzniapodrozy.pl
Tez ostatni raz na dluzej bylam ostatni raz w 2007 roku... Potem to juz tylko przejazdem..Wiolcia pisze:A potem się skończyło - ostatni raz byłam tam w 2007 roku
Wyglada na ciekawa lekture!Wiolcia pisze:A teraz czytam sobie drugi tom "Bieszczadów w PRL-u" K. Potaczały,
Wiolcia pisze:ciągnie mnie tam niezmiernie znów, choć obawiam się, że tych moich/naszych Bieszczadów już nie ma...
Nie wiem jakie byly twoje ale moich Bieszczadow juz zdecydowanie nie ma...
Odeszly wraz z kilometrami wyboistych drog, próchniejacymi deskami schronisk czy knajp i owymi turystami zaladowanymi sprzetem z odzysku...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ja nigdy nie miałam takich wakacji także dla mnie to pełna egzotyka, bardzo ciekawa
"(...) Rozmiłowana, roztęskniona,
Schodzi powoli od miesiąca
Zamykać Tatry w swe ramiona (...)"
https://get.google.com/albumarchive/101 ... 1781546915
Schodzi powoli od miesiąca
Zamykać Tatry w swe ramiona (...)"
https://get.google.com/albumarchive/101 ... 1781546915
Ostatnio nawet takowa knajpe namierzylam w Sudetach "Oberża PRL"Robert J pisze:Napisz tylko hasło "PRL", a buba zaraz podłapie tematbuba pisze: Wiolcia powiedział/-a:
A teraz czytam sobie drugi tom "Bieszczadów w PRL-u" K. Potaczały,
Wyglada na ciekawa lekture!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W góry, w góry miły bracie, tam przygoda czeka na cie! (parafrazując Wincentego Pola)
Nasze wycieczki początkowo były bardziej „nizinne”, można powiedzieć, że bardziej wczasowych snujów przypominaliśmy
Nad Zalewem
W Zawozie
W drodze do Chrewtu
W Polańczyku
W drodze do Baligrodu
W muzeum w Jabłonkach
Dopiero wraz ze wzrostem naszych dzieci wzrastała nasza górska świadomość i apetyt na wysokie szczytowania
Tak „na poważnie” zaczęliśmy chodzić po Bieszczadach w roku 1996. Kuba miał 6,5 roku, Agatka 9 lat. W kolejnych 2 latach intensywność „bieszczadowania” jeszcze wzrosła, a chyba w 1998 osiągnęła maksymalną intensywność. Całe wakacje w latach 1996-1998 przesiedzieliśmy w Bukowcu co kilka dni wypuszczając się gdzieś w teren.
Przez te wszystkie lata naszym podstawowym obuwiem górskim były wszelkiego typu „adidasy” (z bazaru najczęściej), a nierzadko trampki lub tenisówki. Dzieci rosły, nie było szans na kupowanie droższego obuwia co roku.
W żadnym wypadku nie uważam, że dla kogoś byliśmy zagrożeniem , albo że wykazaliśmy się rażącym brakiem rozsądku!
Jak czytam tych wszystkich oburzonych, że nad Morskim Okiem, na Łysicy, Na Wielkiej Raczy widzieli tych bezmyślnych turystów, tą głupią stonkę w adidasach, pantoflach, sandałach itp. to naprawdę podziwiam skuteczność specjalistów od marketingu! Bo to są szlaki dostępne w takim obuwiu (w normalnych warunkach).
Ważną częścią każdej wycieczki było przygotowanie do niej. Po śniadaniu padało hasło – pakujemy plecaki! Każdy oczywiście miał swój – nikt nie chciał być „dzieciakiem”
Dzieci wiedziały, że w plecaku ma być:
długi rękaw (zawsze tak się mówiło)
długie spodnie (albo krótki rękaw, krótkie spodnie, gdy długie były na sobie)
czapka/chustka/kapelusik lub tp.
trochę picia, kanapka.
Peleryny, jedzenie, mapy, i in. ciężkie rzeczy zabierali rodzice (często też te spodnie i „rękawy”)
I koniecznie nagrodę – smakołyk, który można było zjeść tylko po dotarciu do celu!
Pakujemy plecaki!
Z tym pakowaniem związana jest jedna śmieszna wycieczka ze znajomymi. Pierwszy raz postanowili wybrać się z nami. Na Tarnicę.
Po śniadaniu u nas pada hasło: pakujemy plecaki.
Znajomi słyszeli i też rzucili ten tekst swoim dzieciom.
W połowie szlaku stajemy na popas. Okazało się, że dzieci znajomych mają w swoich plecakach:
Ulubioną bajkę, blok do malowania, kredki, kasety z piosenkami itp.
Na całą rodzinę mieli 2 kanapki i butelkę wody (dorośli też nie byli zbyt doświadczeni
Oczywiście nikt nie umarł z głodu lub pragnienia, ale cośmy się uśmiali, to nasze!
Na Tarnicę dotarliśmy:
Nie sposób opisać wszystkich naszych wypraw i nie ma takiej potrzeby, wspomnę więc tylko o niektórych.
Płoszenie zwierzyny
Dziś będzie jeszcze zlekceważona przez nas wycieczka do Tworylnego.
Sprawdziliśmy na mapie, że to krótka, łatwa trasa, więc wybraliśmy się (z Jolą i Januszem) na nią dopiero wczesnym popołudniem. Podjechaliśmy do Rajskiego, zostawiliśmy samochód przy moście i poszliśmy drogą wśród pięknie kwitnących wtedy rudbekii.
Doszliśmy do Tworylnego...
...i postanowiliśmy wracać inną drogą, żeby zrobić pętelkę. Okazało się jednak, że żadna droga z naszej mapy nie pokrywa się z rzeczywistością i prawie cały czas szliśmy na wyczucie. Wyczucie nas jednak zawiodło i w końcu nie wiedzieliśmy, gdzie mamy iść? Błąkaliśmy się po lesie, aż nagle patrzymy – jakiś dżipopodobny samochód stoi wśród drzew. Stanęliśmy przy nim oczekując właściciela, nawoływaliśmy go, ale nie było odzewu . Robiło się późno, więc po kolejnej naradzie nad mapą, obserwacją słońca, drzew itp. znów podjęliśmy próbę powrotu. Szliśmy wiele godzin, podczas których zapadł zmrok (ok. 20.00 – był sierpień) i na szczęście wzeszedł księżyc, który pięknie oświetlał nam drogę, bo tylko Janusz miał latarkę.
Gdy już słyszeliśmy szczekanie psów i mieliśmy coraz większe przekonanie, że wychodzimy we właściwym miejscu pojawił się za nami samochód! Ten sam, który widzieliśmy w lesie. Stanęliśmy na drodze, nie dając mu przejechać, żeby się chociaż upewnić, czy dobrze idziemy. Okazało się, że to był myśliwy, który widział nas i słyszał doskonale, ale tak go wkurzyliśmy swoją obecnością, bo płoszyliśmy mu zwierzynę, że się nie odezwał. Nie zważając zbytnio na jego fochy wpakowaliśmy się mu do auta i podjechaliśmy ten ostatni kilometr, który nas dzielił od mostu.
Na polu namiotowym byliśmy ok. 22.30. Kuba miał 8, Agatka 11 lat.
c.d.n.
Nasze wycieczki początkowo były bardziej „nizinne”, można powiedzieć, że bardziej wczasowych snujów przypominaliśmy
Nad Zalewem
W Zawozie
W drodze do Chrewtu
W Polańczyku
W drodze do Baligrodu
W muzeum w Jabłonkach
Dopiero wraz ze wzrostem naszych dzieci wzrastała nasza górska świadomość i apetyt na wysokie szczytowania
Tak „na poważnie” zaczęliśmy chodzić po Bieszczadach w roku 1996. Kuba miał 6,5 roku, Agatka 9 lat. W kolejnych 2 latach intensywność „bieszczadowania” jeszcze wzrosła, a chyba w 1998 osiągnęła maksymalną intensywność. Całe wakacje w latach 1996-1998 przesiedzieliśmy w Bukowcu co kilka dni wypuszczając się gdzieś w teren.
Przez te wszystkie lata naszym podstawowym obuwiem górskim były wszelkiego typu „adidasy” (z bazaru najczęściej), a nierzadko trampki lub tenisówki. Dzieci rosły, nie było szans na kupowanie droższego obuwia co roku.
W żadnym wypadku nie uważam, że dla kogoś byliśmy zagrożeniem , albo że wykazaliśmy się rażącym brakiem rozsądku!
Jak czytam tych wszystkich oburzonych, że nad Morskim Okiem, na Łysicy, Na Wielkiej Raczy widzieli tych bezmyślnych turystów, tą głupią stonkę w adidasach, pantoflach, sandałach itp. to naprawdę podziwiam skuteczność specjalistów od marketingu! Bo to są szlaki dostępne w takim obuwiu (w normalnych warunkach).
Ważną częścią każdej wycieczki było przygotowanie do niej. Po śniadaniu padało hasło – pakujemy plecaki! Każdy oczywiście miał swój – nikt nie chciał być „dzieciakiem”
Dzieci wiedziały, że w plecaku ma być:
długi rękaw (zawsze tak się mówiło)
długie spodnie (albo krótki rękaw, krótkie spodnie, gdy długie były na sobie)
czapka/chustka/kapelusik lub tp.
trochę picia, kanapka.
Peleryny, jedzenie, mapy, i in. ciężkie rzeczy zabierali rodzice (często też te spodnie i „rękawy”)
I koniecznie nagrodę – smakołyk, który można było zjeść tylko po dotarciu do celu!
Pakujemy plecaki!
Z tym pakowaniem związana jest jedna śmieszna wycieczka ze znajomymi. Pierwszy raz postanowili wybrać się z nami. Na Tarnicę.
Po śniadaniu u nas pada hasło: pakujemy plecaki.
Znajomi słyszeli i też rzucili ten tekst swoim dzieciom.
W połowie szlaku stajemy na popas. Okazało się, że dzieci znajomych mają w swoich plecakach:
Ulubioną bajkę, blok do malowania, kredki, kasety z piosenkami itp.
Na całą rodzinę mieli 2 kanapki i butelkę wody (dorośli też nie byli zbyt doświadczeni
Oczywiście nikt nie umarł z głodu lub pragnienia, ale cośmy się uśmiali, to nasze!
Na Tarnicę dotarliśmy:
Nie sposób opisać wszystkich naszych wypraw i nie ma takiej potrzeby, wspomnę więc tylko o niektórych.
Płoszenie zwierzyny
Dziś będzie jeszcze zlekceważona przez nas wycieczka do Tworylnego.
Sprawdziliśmy na mapie, że to krótka, łatwa trasa, więc wybraliśmy się (z Jolą i Januszem) na nią dopiero wczesnym popołudniem. Podjechaliśmy do Rajskiego, zostawiliśmy samochód przy moście i poszliśmy drogą wśród pięknie kwitnących wtedy rudbekii.
Doszliśmy do Tworylnego...
...i postanowiliśmy wracać inną drogą, żeby zrobić pętelkę. Okazało się jednak, że żadna droga z naszej mapy nie pokrywa się z rzeczywistością i prawie cały czas szliśmy na wyczucie. Wyczucie nas jednak zawiodło i w końcu nie wiedzieliśmy, gdzie mamy iść? Błąkaliśmy się po lesie, aż nagle patrzymy – jakiś dżipopodobny samochód stoi wśród drzew. Stanęliśmy przy nim oczekując właściciela, nawoływaliśmy go, ale nie było odzewu . Robiło się późno, więc po kolejnej naradzie nad mapą, obserwacją słońca, drzew itp. znów podjęliśmy próbę powrotu. Szliśmy wiele godzin, podczas których zapadł zmrok (ok. 20.00 – był sierpień) i na szczęście wzeszedł księżyc, który pięknie oświetlał nam drogę, bo tylko Janusz miał latarkę.
Gdy już słyszeliśmy szczekanie psów i mieliśmy coraz większe przekonanie, że wychodzimy we właściwym miejscu pojawił się za nami samochód! Ten sam, który widzieliśmy w lesie. Stanęliśmy na drodze, nie dając mu przejechać, żeby się chociaż upewnić, czy dobrze idziemy. Okazało się, że to był myśliwy, który widział nas i słyszał doskonale, ale tak go wkurzyliśmy swoją obecnością, bo płoszyliśmy mu zwierzynę, że się nie odezwał. Nie zważając zbytnio na jego fochy wpakowaliśmy się mu do auta i podjechaliśmy ten ostatni kilometr, który nas dzielił od mostu.
Na polu namiotowym byliśmy ok. 22.30. Kuba miał 8, Agatka 11 lat.
c.d.n.
Ostatnio zmieniony 03 lutego 2014, 14:14 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 2 razy.
Szkoda, że trzeba czekać...Dżola Ry pisze:c.d.n.
Pochłaniam każdy odcinek. Szczególnie te bieszczadzkie. Moje Bieszczady zaczęły się w 1986 r. w harcerskim mundurku na miesięcznym obozie w Terebowcu (Ustrzyki Górne) i trwają...
Zainspirowałaś mnie do poskanowania starych fotek, te najstarsze to jeszcze czarno-białe... Wiele sami wywoływaliśmy, na niektórych już niewiele widać...
Piękne wspomnienia i przygody czekam niecierpliwie na c.d.
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
Noooo ...tidżej pisze:Szkoda, że trzeba czekać...
Nie tylko Ty :>tidżej pisze:Pochłaniam każdy odcinek
Popierambton1 pisze:Jola, pisz scenariusze do seriali
A nie "włanczać" ?bton1 pisze:będzie po co TV włączać
"...A przed nami nowe życia połoniny, blaski oraz cienie, szczyty i doliny.
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Niech nie gaśnie ogień na polanie, złe niech znika, dobre niech zostanie ..."
Rudbekie na zawsze zostana dla mnie symbolem Bieszczadow, pamietam ze byly wszedzie! a teraz jakos chyba wyginelyDżola Ry pisze:Podjechaliśmy do Rajskiego, zostawiliśmy samochód przy moście i poszliśmy drogą wśród pięknie kwitnących wtedy rudbekii.
Ciekawe czy mielismy ta sama mape. Ja mialam taka na ktorej stokowka z Zatwarnicy do Studennego biegla jakos zupelnie inaczej niz w rzeczywistosci i wogole za pierwszym podejsciem to nie trafilismy ani na Hulskie czy Krywe i Tworylne bo wedlug mapy mialy lezec przy stokowceDżola Ry pisze:Okazało się jednak, że żadna droga z naszej mapy nie pokrywa się z rzeczywistością i prawie cały czas szliśmy na wyczucie.
Ja tylko szpilkom na takich trasach sie nie moge nadziwowac Bo to chyba wygodne nie moze byc?Dżola Ry pisze:Jak czytam tych wszystkich oburzonych, że nad Morskim Okiem, na Łysicy, Na Wielkiej Raczy widzieli tych bezmyślnych turystów, tą głupią stonkę w adidasach, pantoflach, sandałach
Oni naprawde sa mistrzami od mieszania ludziom w glowach! Teraz sporo ludzi lubiacych gory wiecej energi zuzywa na podniecanie sie nowymi technologiami sprzetu niz planowanie tras i radosc z szerokiej przestrzeni.Dżola Ry pisze:to naprawdę podziwiam skuteczność specjalistów od marketingu!
Tym chetniej czytam o dawnych wyjazdach gdzie mowiac o zabieranych rzeczach na trase padaja normalne nazwy "dlugi rekaw, cos od deszczu, kapelusik".
Jolu- z twojej relacji po prostu przebija normalnosc i jakis taki spokoj i odpoczynek.. Brak napinania sie i bicia rekordow... cos obecnie coraz rzadziej spotykanego ,wiec tym bardziej majacego ogromna wartosc.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wiolcia pisze:Dopisuję się jako kolejna! Mój bieszczadzki początek to 1997 rok, pierwszy wyjazd z plecakami żółtodziobów ze sprzętem z odzysku - stare plecaki rodziców, "górskie" buty mamy, ciężkie śpiwory i równie ciężki kilkuosobowy namiot!
buba pisze:Fajnie wiedziec ze nie tylko nas owczesne Bieszczady wciagnely w swoj klimat!
Mysmy zmieniali czesto miejsce pobytu.. Acz najwiecej czasu w te lata pomieszkiwanlismy w opuszczonym hotelu na gorce w Tarnawie Niznej, nad zabudowaniami nieczynnego Igloopolu i wloczylismy sie po okolicy -
Wiolcia, buba, tidżej - Wy uprawialiście taką prawdziwą bieszczadzką tyrustykę! ! Gdzie mnie/nam się równać do Was? My to snuje osiadłe byliśmy Nawet trochę mi zazdrość, że nigdy tak się nie włóczyłam, jak Wy!tidżej pisze:Moje Bieszczady zaczęły się w 1986 r. w harcerskim mundurku na miesięcznym obozie w Terebowcu (Ustrzyki Górne) i trwają...
Wiolcia pisze:przeglądam Twe wspomnienia i ciągnie mnie tam niezmiernie znów, choć obawiam się, że tych moich/naszych Bieszczadów już nie ma...
Ja nie jestem taki "ortodox" jak buba, ale Bieszczady już są rzeczywiście inne. Stały się modne, ze względu na swoją dzikość i odludność, a tych dwóch rzeczy, mody i dzikości, pogodzić nie sposób. I ta dzikość została już właściwie tylko legendą...buba pisze:Nie wiem jakie byly twoje ale moich Bieszczadow juz zdecydowanie nie ma...
Odeszly wraz z kilometrami wyboistych drog, próchniejacymi deskami schronisk czy knajp i owymi turystami zaladowanymi sprzetem z odzysku...
Nie znaczy to jednak, że góry straciły na urodzie przecież! Jednak klimat spotkań z ludźmi jest już najczęściej inny.
Ale cóż... panta rhei...
A kiedy ostatnio byłaś w Bieszczadach w sierpniu? Bo mnie się wydaje, że rudbekie mają się całkiem dobrze! (Ale też mam braki w pobytach sierpniowych)buba pisze:Rudbekie na zawsze zostana dla mnie symbolem Bieszczadow, pamietam ze byly wszedzie! a teraz jakos chyba wyginely
Właśnie te okolice były szczególnie źle oznaczone!buba pisze:Ciekawe czy mielismy ta sama mape. Ja mialam taka na ktorej stokowka z Zatwarnicy do Studennego biegla jakos zupelnie inaczej niz w rzeczywistosci i wogole za pierwszym podejsciem to nie trafilismy ani na Hulskie czy Krywe i Tworylne bo wedlug mapy mialy lezec przy stokowce
Żeby było jasne - nie mam nic do nowych technologii! Sama z nich korzystam. Gdyby ludzie nie korzystali z postępu technicznego i technologicznego do tej pory siedzielibyśmy na drzewach!buba pisze:Teraz sporo ludzi lubiacych gory wiecej energi zuzywa na podniecanie sie nowymi technologiami sprzetu niz planowanie tras i radosc z szerokiej przestrzeni.
Ale czym innym jest wyprawa na zimowe Rysy, a czym innym wycieczka na Tarnicę czy Śnieżkę w lecie czy (suchej) jesieni!
Chodzi raczej o pewien środowiskowy "przymus", w którym ktoś, kto chodzi w dżinsach, swetrach albo adidasach jest traktowany "z góry".
To mnie drażni.
Ostatnio zmieniony 09 stycznia 2014, 15:42 przez Dżola Ry, łącznie zmieniany 1 raz.
Z niechęcią muszę się nie zgodzić! Bo cóż to jest prawdziwa bieszczadzka turystyka? Każdy uprawia turystykę po swojemu i dla każdego ta jego turystyka jest prawdziwa. Bieszczadzka czy inna. Ja jestem daleki od takich porównań.Dżola Ry pisze:Wy uprawialiście taką prawdziwą bieszczadzką tyrustykę! ! Gdzie mnie/nam się równać do Was?
A czy ktoś kto wejdzie na Everest może powiedzieć, że Bieszczady to nie są prawdziwe góry?
Najważniejsza jest pasja poznawania, kontaktu z przyrodą, ludźmi... Pokazywanie tego dzieciom. Działanie! To nas wszystkich tu łączy...
Każdy przeżywa turystykę po swojemu i to w tej wspólnej pasji nas pięknie różni
Się rozgadałem... Ale jak ktoś się zastanowi to sens wyłapie
| Gór, co stoją nigdy nie dogonię... |
Ależ ja też się "nie zgadzam", Tomek Dlatego to napisałam kursywą Tak trochę żartobliwie chciałam napisać, że jednak takie plecakowe, młodzieżowe wędrówki mają w sobie ogromny romantyzm i mi trochę żal, że ich właściwie nie mam w życiorysie (teraz nadrabiam! )tidżej pisze:Z niechęcią muszę się nie zgodzić!
Ale nie mam też kompleksów z powodu nieco innego charakteru naszych wędrówek
Otóż to!tidżej pisze:Najważniejsza jest pasja poznawania, kontaktu z przyrodą, ludźmi... Pokazywanie tego dzieciom. Działanie! To nas wszystkich tu łączy...
Dżola Ry pisze:Nie znaczy to jednak, że góry straciły na urodzie przecież!
Gory nie, wszystko inne tak
W poprzednim roku przejazdem, przy drogach nigdzie nie widzialam...Dżola Ry pisze:A kiedy ostatnio byłaś w Bieszczadach w sierpniu? Bo mnie się wydaje, że rudbekie mają się całkiem dobrze! (Ale też mam braki w pobytach sierpniowych)
Mam nadzieje sie ze sie myle a ty masz racje
Zalezy jak zdefiniowac prawdziwosc.. Osiadle nieosiadle ale klimat waszych biwakow i wedrowek to czuje sie na odlegloscDżola Ry pisze: Wiolcia, buba, tidżej - Wy uprawialiście taką prawdziwą bieszczadzką tyrustykę! ! Gdzie mnie/nam się równać do Was? My to snuje osiadłe byliśmy Nawet trochę mi zazdrość, że nigdy tak się nie włóczyłam, jak Wy!
W samych technologiach nie ma nic zlego, ale w presji aby ich uzywac juz tak. A poza tym cos co jest potrzebne w Himalajach niekoniecznie jest niezbedne na bieszczadzkim spacerze...Dżola Ry pisze:Żeby było jasne - nie mam nic do nowych technologii! Sama z nich korzystam. Gdyby ludzie nie korzystali z postępu technicznego i technologicznego do tej pory siedzielibyśmy na drzewach!
Ale czym innym jest wyprawa na zimowe Rysy, a czym innym wycieczka na Tarnicę czy Śnieżkę w lecie czy (suchej) jesieni!
Chodzi raczej o pewien środowiskowy "przymus", w którym ktoś, kto chodzi w dżinsach, swetrach albo adidasach jest traktowany "z góry".
To mnie drażni.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..