Góry Kamienne na listopadowo
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Góry Kamienne na listopadowo
W Gorach Kamiennych bylismy juz kilka razy, ale to wszystko było bardzo dawno - okolo 10 lat temu.
2007 - Na trasie Boguszów Gorce - Sokołowsko: zdjecia https://goo.gl/photos/N7gNez7nGahDiAC8A
2007 - Na trasie Jedlina - Sokolowsko: zdjęcia https://goo.gl/photos/diSnRrecBiPWETp38
2008 - Ruprechticky Spicak: zdjęcia https://goo.gl/photos/pvhtYcwekXX2bKjz6
2010 - Zlot forum Sudeckiego na Stożku: zdjęcia https://goo.gl/photos/m7SCAN1ydV4amgQx5
Postanowilismy wiec znow odwiedzic ten rejon. Jako ze listopad dla na jest juz za chłodny na wiaty, tym razem przyszlo zanocowac w Andrzejówce. Pomni niedawnych doswiadczen w Beskidach, aby nas nie zadeptano, wybralismy termin pozaweekendowy. Gdy w niedzielne popoludniem docieramy do schroniska - jest tam totalny kociokwik! W sali na dole nie ma zbytnio gdzie usiasc, biega luźno przynajmniej 5 psów, wszędzie stada rozdartych dziaciakow, nawet jakis dwoch czarnoskórych sie zaplątało Zanosimy bagaze na góre i gdy kolejny raz, po chyba 20 minutach, zaglądamy na jadalnie - nie ma prawie nikogo. Widac weekend wlasnie uległ zakonczeniu...
Jest godzina 18. Informacje ujęte na scianie głoszą, ze bufet jest czynny do 22. Zamawiamy naleśnik i piwo. Gdy pół godziny pozniej idziemy po kolejne piwo, sprzedająca baba wita nas komentarzem "A wy sie ciągle musicie tak kręcic? Nie mozecie chwile posiedziec na dupie? Co znowu?". Szczerze mówiac troche nas wszystkich zatkało. Gdybym sie tak odezwała do klienta w aptece to na 100% na drugi dzien bym juz nie pracowała, wylatując dyscyplinarnie.. Mówimy babce, co myslimy o zaistnialej sytuacji i takim zachowaniu, ze nie zauwazylismy nigdzie informacji, ze jest limit ilosci razy, kiedy mozna wstac od stołu. Na tym etapie babsztyl sie śmieje i stwierdza, ze to "byl taki żart". Piwo zamawiamy butelkowe. Żeby miec pewnosc, ze nam do niego nie napluła, bo szlag wie jakie tu mają zwyczaje i co takiej idiotce jeszcze we łbie siedzi... Piwo zabieramy do pokoju. Niezbyt przyjemnie jest na tej jadalni. W tle jazgoczą reklamy z radia a wredny babsztyl ciągle nam macha szmatą przed twarzą - bo myje stoliki, mimo ze siedzą jeszcze przy nich ludzie. Jakis chlopak tez zostaje ofukniety, bo mu upadła frytka na stół. Na tym etapie obiecujemy sobie, ze raczej juz tu nie wrócimy...
Rano jadalnia jest nieczynna do 12. Jak zawsze w poniedziałki. Grzeje wiec zupe i herbate na butli przed schroniskiem. Jakis gość zagaduje mnie czy przypadkiem tez mielismy wczoraj problemy z nieuprzejmoscia obsługi. Nie wiem kim koleś jest ale oczywiscie mu opowiadam... Nie mam dobrej pamieci do twarzy. Ale najprawdopodobniej wlasnie tego goscia, kolejnym wieczorem zobaczylismy za schroniskowym barem...
Na wycieczke wyruszamy w czworke - do stałej ekipy dołączył równiez tata toperza. Zmierzamy dzis pagórkami w strone kamieniolomu. Z drogi było go widac calkiem nieźle. Mamy wiec przypuszczenia, ze z gory bedzie jeszcze fajniej!
Suniemy przez strome zbocza górek Graniczna i Krzywucha.
Gdzies w bukowym lesie.
Ptasie bunkry?
Według mojej mapy mial tu byc tylko las ale w rzeczywistosci widoczków mamy całkiem sporo.
Droga nie idzie nam zbyt szybko. Bo tu pieniek, tu kłoda drewna, tu trzeba zrobić ziuuuu z omszałego kamienia albo pogłaskać hube..
Gdzieś miedzy drzewami zamajaczyła nam żużlowa skarpa. Istnieją spore podejrzenia, ze za nią jest poszukiwany kamieniołom. Ide wiec obczaić temat. Im bliżej sie podejdzie tym skarpa okazuje sie byc bardziej pionowa. Ale moze to jedyne miejsce aby zajrzec w czeluście wielkiej dziury? Moze gdzie indziej bedzie pilnowal jaki straznik? W koncu to kamieniołom jak najbardziej czynny. Trzeba wbijac tu… Skarpa osuwa sie spod nóg. Na szczescie porastają ją jakies rachityczne drzewka wiec mozna sie wciągac do góry łapiąc kolejnych korzeni i poucinanych pieńków. Acz jest to jedna z tych dróg gdzie pniesz sie do góry i wiesz, ze odwrotu nie ma. W góre sie da a w dół ni chu chu… Pozostaje liczyc na to, ze jest tez jakas inna droga i nią sobie spokojnie wróce…
W końcu staje na krawedzi upragnionej wielkiej dziury A 200 metrow dalej jest wygodna, szeroka droga, wiec reszta ekipy o mniejszym samozaparciu (lub krótszych nóżkach) rowniez moze nacieszyc oczy widokami. Bo stad są chyba najfajniejsze panoramy z całej dzisiejszej wędrówki.
Mozna sie poprzyglądac pracy poszczególnych maszyn i taśmociągów. Żwir sie sypie, szuter chrzęści pod kołami. Zapach mielonego kamienia i błota wypełnia okolice. Kamienie zaczną latać dopiero za półtorej godziny wiec mozna sie czuć bezpiecznie
Tu pewnie mozna sie schowac jak czas fruwania skał złapie cie w złym miejscu
Nie wiem jaka to marka ale to jest duuuuze! Cos jak moj ulubiony biełaz! Albo komatsu? Podobne do tego z piosenki : https://www.youtube.com/watch?v=UaX-woCyqwA
Ech… moze kiedys sie uda takim przejechac?
W oddali widac jakies wioski na skraju urwiska czy krowie kołchozy.
A my tymczasem tuptamy dalej, przez lasy pełne powywracanych drzew. Chyba niedawno tu ostro wiało!
Gdzies na trasie...
Mimo listopadowej pory jeszcze sporo kolorków siedzi po lasach i cieszy oko!
Na Bukowcu jest fajne miejsce biwakowe, kiedys wrócimy tu z namiotem. Poki co zatrzymujemy sie na zupe z termosow i herbatki, ktore grzałam dzis na butli rano przez półtorej godziny. Co mnie pokusiło nie zabrac Marusi? Na benzynie by zapewne poszło szybciej!
Z Bukowca zjezdzamy na tyłkach po stomiźnie, co z racji na dywan z suchych liści jest nawet calkiem przyjemne.
Place zabaw dla kabaków tez są!
Na obrzezach Sokołowska utykamy w krowim korku.
Zaułki miasteczka w drewnie, kamieniu, bluszczu i mchu.
Ja chce taki rower!!!!!!!!!!!!!!
O zmierzchu trafiamy do okrągłej wiaty, ktora nas zasysa na dłużej. Ognicho, hamak, grzanki z serem i rażąco czerwony zachod slonca. A w tle uchają sowy, ktorych sie zleciało chyba ze 20! Wiatr zaczyna wyć w koronach drzew, chmury na niebie popierdzielają jak szalone. Na dole jest jeszcze zacisznie i spokojnie...
Odprowadzani przez pohukującą eskorte, w świetle dwóch latarek, docieramy do Andrzejówki.
I dzis jest to zupełnie inne miejsce.. Sympatyczny facet za barem, leci przyjemna cicha muzyka. Oprocz nas jest jeszcze para z Bydgoszczy, z którymi oczywiscie ucinamy sobie pogawedke. Cos w tym jest, ze jak jest mało osob to jakos to sprzyja integracji. Wsrod weekendowych najazdow na schroniska to czesto jest taka samotnosc wsrod tłumu…
Dzis tez mamy okazje sie rozejrzec po sali i docenic fajny wystrój. Najbardziej przypada mi do gustu rzezbiona lampa! A i inne detale niczego sobie!
cdn
2007 - Na trasie Boguszów Gorce - Sokołowsko: zdjecia https://goo.gl/photos/N7gNez7nGahDiAC8A
2007 - Na trasie Jedlina - Sokolowsko: zdjęcia https://goo.gl/photos/diSnRrecBiPWETp38
2008 - Ruprechticky Spicak: zdjęcia https://goo.gl/photos/pvhtYcwekXX2bKjz6
2010 - Zlot forum Sudeckiego na Stożku: zdjęcia https://goo.gl/photos/m7SCAN1ydV4amgQx5
Postanowilismy wiec znow odwiedzic ten rejon. Jako ze listopad dla na jest juz za chłodny na wiaty, tym razem przyszlo zanocowac w Andrzejówce. Pomni niedawnych doswiadczen w Beskidach, aby nas nie zadeptano, wybralismy termin pozaweekendowy. Gdy w niedzielne popoludniem docieramy do schroniska - jest tam totalny kociokwik! W sali na dole nie ma zbytnio gdzie usiasc, biega luźno przynajmniej 5 psów, wszędzie stada rozdartych dziaciakow, nawet jakis dwoch czarnoskórych sie zaplątało Zanosimy bagaze na góre i gdy kolejny raz, po chyba 20 minutach, zaglądamy na jadalnie - nie ma prawie nikogo. Widac weekend wlasnie uległ zakonczeniu...
Jest godzina 18. Informacje ujęte na scianie głoszą, ze bufet jest czynny do 22. Zamawiamy naleśnik i piwo. Gdy pół godziny pozniej idziemy po kolejne piwo, sprzedająca baba wita nas komentarzem "A wy sie ciągle musicie tak kręcic? Nie mozecie chwile posiedziec na dupie? Co znowu?". Szczerze mówiac troche nas wszystkich zatkało. Gdybym sie tak odezwała do klienta w aptece to na 100% na drugi dzien bym juz nie pracowała, wylatując dyscyplinarnie.. Mówimy babce, co myslimy o zaistnialej sytuacji i takim zachowaniu, ze nie zauwazylismy nigdzie informacji, ze jest limit ilosci razy, kiedy mozna wstac od stołu. Na tym etapie babsztyl sie śmieje i stwierdza, ze to "byl taki żart". Piwo zamawiamy butelkowe. Żeby miec pewnosc, ze nam do niego nie napluła, bo szlag wie jakie tu mają zwyczaje i co takiej idiotce jeszcze we łbie siedzi... Piwo zabieramy do pokoju. Niezbyt przyjemnie jest na tej jadalni. W tle jazgoczą reklamy z radia a wredny babsztyl ciągle nam macha szmatą przed twarzą - bo myje stoliki, mimo ze siedzą jeszcze przy nich ludzie. Jakis chlopak tez zostaje ofukniety, bo mu upadła frytka na stół. Na tym etapie obiecujemy sobie, ze raczej juz tu nie wrócimy...
Rano jadalnia jest nieczynna do 12. Jak zawsze w poniedziałki. Grzeje wiec zupe i herbate na butli przed schroniskiem. Jakis gość zagaduje mnie czy przypadkiem tez mielismy wczoraj problemy z nieuprzejmoscia obsługi. Nie wiem kim koleś jest ale oczywiscie mu opowiadam... Nie mam dobrej pamieci do twarzy. Ale najprawdopodobniej wlasnie tego goscia, kolejnym wieczorem zobaczylismy za schroniskowym barem...
Na wycieczke wyruszamy w czworke - do stałej ekipy dołączył równiez tata toperza. Zmierzamy dzis pagórkami w strone kamieniolomu. Z drogi było go widac calkiem nieźle. Mamy wiec przypuszczenia, ze z gory bedzie jeszcze fajniej!
Suniemy przez strome zbocza górek Graniczna i Krzywucha.
Gdzies w bukowym lesie.
Ptasie bunkry?
Według mojej mapy mial tu byc tylko las ale w rzeczywistosci widoczków mamy całkiem sporo.
Droga nie idzie nam zbyt szybko. Bo tu pieniek, tu kłoda drewna, tu trzeba zrobić ziuuuu z omszałego kamienia albo pogłaskać hube..
Gdzieś miedzy drzewami zamajaczyła nam żużlowa skarpa. Istnieją spore podejrzenia, ze za nią jest poszukiwany kamieniołom. Ide wiec obczaić temat. Im bliżej sie podejdzie tym skarpa okazuje sie byc bardziej pionowa. Ale moze to jedyne miejsce aby zajrzec w czeluście wielkiej dziury? Moze gdzie indziej bedzie pilnowal jaki straznik? W koncu to kamieniołom jak najbardziej czynny. Trzeba wbijac tu… Skarpa osuwa sie spod nóg. Na szczescie porastają ją jakies rachityczne drzewka wiec mozna sie wciągac do góry łapiąc kolejnych korzeni i poucinanych pieńków. Acz jest to jedna z tych dróg gdzie pniesz sie do góry i wiesz, ze odwrotu nie ma. W góre sie da a w dół ni chu chu… Pozostaje liczyc na to, ze jest tez jakas inna droga i nią sobie spokojnie wróce…
W końcu staje na krawedzi upragnionej wielkiej dziury A 200 metrow dalej jest wygodna, szeroka droga, wiec reszta ekipy o mniejszym samozaparciu (lub krótszych nóżkach) rowniez moze nacieszyc oczy widokami. Bo stad są chyba najfajniejsze panoramy z całej dzisiejszej wędrówki.
Mozna sie poprzyglądac pracy poszczególnych maszyn i taśmociągów. Żwir sie sypie, szuter chrzęści pod kołami. Zapach mielonego kamienia i błota wypełnia okolice. Kamienie zaczną latać dopiero za półtorej godziny wiec mozna sie czuć bezpiecznie
Tu pewnie mozna sie schowac jak czas fruwania skał złapie cie w złym miejscu
Nie wiem jaka to marka ale to jest duuuuze! Cos jak moj ulubiony biełaz! Albo komatsu? Podobne do tego z piosenki : https://www.youtube.com/watch?v=UaX-woCyqwA
Ech… moze kiedys sie uda takim przejechac?
W oddali widac jakies wioski na skraju urwiska czy krowie kołchozy.
A my tymczasem tuptamy dalej, przez lasy pełne powywracanych drzew. Chyba niedawno tu ostro wiało!
Gdzies na trasie...
Mimo listopadowej pory jeszcze sporo kolorków siedzi po lasach i cieszy oko!
Na Bukowcu jest fajne miejsce biwakowe, kiedys wrócimy tu z namiotem. Poki co zatrzymujemy sie na zupe z termosow i herbatki, ktore grzałam dzis na butli rano przez półtorej godziny. Co mnie pokusiło nie zabrac Marusi? Na benzynie by zapewne poszło szybciej!
Z Bukowca zjezdzamy na tyłkach po stomiźnie, co z racji na dywan z suchych liści jest nawet calkiem przyjemne.
Place zabaw dla kabaków tez są!
Na obrzezach Sokołowska utykamy w krowim korku.
Zaułki miasteczka w drewnie, kamieniu, bluszczu i mchu.
Ja chce taki rower!!!!!!!!!!!!!!
O zmierzchu trafiamy do okrągłej wiaty, ktora nas zasysa na dłużej. Ognicho, hamak, grzanki z serem i rażąco czerwony zachod slonca. A w tle uchają sowy, ktorych sie zleciało chyba ze 20! Wiatr zaczyna wyć w koronach drzew, chmury na niebie popierdzielają jak szalone. Na dole jest jeszcze zacisznie i spokojnie...
Odprowadzani przez pohukującą eskorte, w świetle dwóch latarek, docieramy do Andrzejówki.
I dzis jest to zupełnie inne miejsce.. Sympatyczny facet za barem, leci przyjemna cicha muzyka. Oprocz nas jest jeszcze para z Bydgoszczy, z którymi oczywiscie ucinamy sobie pogawedke. Cos w tym jest, ze jak jest mało osob to jakos to sprzyja integracji. Wsrod weekendowych najazdow na schroniska to czesto jest taka samotnosc wsrod tłumu…
Dzis tez mamy okazje sie rozejrzec po sali i docenic fajny wystrój. Najbardziej przypada mi do gustu rzezbiona lampa! A i inne detale niczego sobie!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Kamienne na listopadowo
W nocy zerwał sie straszny wiatr. Duło tak, ze mało okien nie powpychało do środka Rano w Andrzejowce pusto i spokojnie - tylko my. Fajne sa wtorki w gorach…
Dzis jedziemy do Łomnicy. Mapa przewiduje zaczęcie wycieczki w jednym z jej przysiółków oznaczonym jako Radosna. Mapa jednak ma juz lat kilkanascie i gruntowe drogi uległy wyasfaltowaniu, co skutkuje, ze skrecamy troche nie tam gdzie trzeba. Lądujemy chyba w miejscu oznaczanym jako Granna. Przed jednym z dwoch domow siedzi kilku facetow. Ide dopytac gdzie to nas zdryfowało. Panowie jednak kompletnie nie wiedzą o co mi chodzi, o zadnej Grannej (Grannie?) nie slyszeli. Jeden w ogole zaczyna do mnie gadac po niemiecku i sobie wkrecil, ze ja chce tu kupic dom a on mi go nie sprzeda. Na szczescie napatoczyla sie tez jakas babka z Głuszycy, ktora uświadamia mnie, ze faktycznie dawno temu na ten przysiólek mowiono Granna, ale teraz jest to ulica Sudecka. A Radosnej tez nie juz ma tylko Ustronie. Ciekawe skad i po co taka zmiana nazewnictwa? Chyba zeby wróg sie zmylił
Gdy wlasciwa droga zostaje odnaleziona mijamy kilka zabudowan i tuptamy sobie w strone Ruprechtickiego Spicaka. Po drodze fajny pasnik, rokujący noclegowo. Ten typ pasnika, z pięterkiem, w Sudetach spotykalismy juz kilkukrotnie, ale taki z tabliczka to po raz pierwszy.
Są wąwozy.
Promieniste mgiełki.
I ławeczki dla strudzonych wędrowców.
Granica odnaleziona!
Korzeniaste podejscie na Spicaka. Kabaczę dzielnie lezie na własnych nóżkach. Zresztą - nie bardzo ma wybór... Jest zbyt stromo, zeby ją nieść…
Jakis stary słupek..
Pojawiają sie pierwsze widoczki.
Im wyżej tym bardziej duje. Wieża w tych warunkach wydaje ciekawe odgłosy! Wiatr na tyle szaleje, ze cieżko jest przywiązać hamak. Wyrywa sznurki z rąk. Ale w koncu sie udaje.
Mozna sie wyłożyć, pobujać a wokół takowe obrazki..
Fajny piec jest na szczycie. Biorąć pod uwage, ze tu chyba zwykle wieje jak dzisiaj (lub mocniej) - to super alternatywa dla ogniska, ktore zapewne by zaraz latało!
Posiedzielismy z godzine, pojedlismy żurek z termosów i suniemy w dół. Mimo dość wczesnej pory kolorki robią sie dziwnie wieczorne.. Tak....ciepłe temperatury powodują, ze człowiek zapomina, ze mamy listopad…
No i bęc. Tak dla niektorych sie zakonczyl ten pełny wrazen dzien.
A i jeszcze na tym wyjezdzie mijalismy fajne pojazdy!
Dzis jedziemy do Łomnicy. Mapa przewiduje zaczęcie wycieczki w jednym z jej przysiółków oznaczonym jako Radosna. Mapa jednak ma juz lat kilkanascie i gruntowe drogi uległy wyasfaltowaniu, co skutkuje, ze skrecamy troche nie tam gdzie trzeba. Lądujemy chyba w miejscu oznaczanym jako Granna. Przed jednym z dwoch domow siedzi kilku facetow. Ide dopytac gdzie to nas zdryfowało. Panowie jednak kompletnie nie wiedzą o co mi chodzi, o zadnej Grannej (Grannie?) nie slyszeli. Jeden w ogole zaczyna do mnie gadac po niemiecku i sobie wkrecil, ze ja chce tu kupic dom a on mi go nie sprzeda. Na szczescie napatoczyla sie tez jakas babka z Głuszycy, ktora uświadamia mnie, ze faktycznie dawno temu na ten przysiólek mowiono Granna, ale teraz jest to ulica Sudecka. A Radosnej tez nie juz ma tylko Ustronie. Ciekawe skad i po co taka zmiana nazewnictwa? Chyba zeby wróg sie zmylił
Gdy wlasciwa droga zostaje odnaleziona mijamy kilka zabudowan i tuptamy sobie w strone Ruprechtickiego Spicaka. Po drodze fajny pasnik, rokujący noclegowo. Ten typ pasnika, z pięterkiem, w Sudetach spotykalismy juz kilkukrotnie, ale taki z tabliczka to po raz pierwszy.
Są wąwozy.
Promieniste mgiełki.
I ławeczki dla strudzonych wędrowców.
Granica odnaleziona!
Korzeniaste podejscie na Spicaka. Kabaczę dzielnie lezie na własnych nóżkach. Zresztą - nie bardzo ma wybór... Jest zbyt stromo, zeby ją nieść…
Jakis stary słupek..
Pojawiają sie pierwsze widoczki.
Im wyżej tym bardziej duje. Wieża w tych warunkach wydaje ciekawe odgłosy! Wiatr na tyle szaleje, ze cieżko jest przywiązać hamak. Wyrywa sznurki z rąk. Ale w koncu sie udaje.
Mozna sie wyłożyć, pobujać a wokół takowe obrazki..
Fajny piec jest na szczycie. Biorąć pod uwage, ze tu chyba zwykle wieje jak dzisiaj (lub mocniej) - to super alternatywa dla ogniska, ktore zapewne by zaraz latało!
Posiedzielismy z godzine, pojedlismy żurek z termosów i suniemy w dół. Mimo dość wczesnej pory kolorki robią sie dziwnie wieczorne.. Tak....ciepłe temperatury powodują, ze człowiek zapomina, ze mamy listopad…
No i bęc. Tak dla niektorych sie zakonczyl ten pełny wrazen dzien.
A i jeszcze na tym wyjezdzie mijalismy fajne pojazdy!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Kamienne na listopadowo
Głównym celem wyjazdu bylo tym razem raczej powłóczenie sie po okolicznych pagórach niz szukanie ruin i rozwalisk. Ale jakies takie widac nasze przeznaczenie, ze chcąc nie chcąc, i tak na opuszczone miejsca wpadniemy Jak los tak chce to wyboru nie ma!
Zameczek Friedenstein
Ruinka jest połozona bardzo blisko Sokołowska, ale oddziela ją las i góra jest na tyle stroma, ze jest tam spokojnie i zacisznie. Dawniej, jeszcze przed wojną, gdy w Sokołowsku panowały klimaty bardzo uzdrowiskowe, budyneczek ten został zbudowany dla lokalnych kuracjuszy. Miał słuzyc jako miejsce schronienia jak wczasowiczów złapie deszcz podczas spacerow po parku, ponoc rowniez jako miejsce widokowe. Widoków juz nie ma, chyba im sie zarosło. A miejsce schronienia nadal jest zacne. Stropy chyba nie ciekną, w srodku jest sucho a atmosfera przeszłosci i przemijania dodaje miejscu wyjątkowego uroku. W cieplejszą część roku rozwazamy tu nocleg! A poki co skupilismy sie na ognisku! Wokół szeleszczą liście, zarówno te opadające jak i te rozgniatane nogami lub kuprem, ktorych miejscami jest po kolana (a innym uczestnikom wycieczki po pas, jako ze kolana mają nieco nizej ) Stary kamien zameczku porasta wilgotny, aromatyczny mech, a kroki dudniące w podłoge ruinki mają głuchy wydźwięk, ktory jakby sugerowal, ze tam pod spodem sa jakies podziemia? Dym z ogniska wiruje wokol unoszony jakimś dziwnie zmiennym wiatrem, momentami tworzy spiralnie krążący słup i wręcz przypomina mini trąbe powietrzną
W takich to miłych, pózno jesiennych klimatach, sobie spędzamy popoludnie, przegryzajac boczkiem, grzankami z serem i kiszonym ogórem…
Wnetrza zameczku
Opuszczony dom.
Kiedys był drugim budynkiem schroniska Andrzejówka. Nocowały w nim wieksze grupy. Czytałam gdzies, ze jeszcze 15 lat temu byl w ten sposob użytkowany. A potem ponoc PTTK sie go zrzekł z nieznanych powodow, sprzedał lub pozbył sie w inny sposob. No i sobie stoi. Nadal na nocleg sie nadaje, ale juz w bardziej dzikich niz kiedys klimatach.
Dachy juz nieco zaczeły cieknąc, wnetrza zawilgac i zapodawac aromatem grzyba i starej piwnicy.
Gdzieniegdzie ostało sie jeszcze troche mebli i drewnianych podłóg.
Trafi sie czasem jakas dziwna maszyna! Z maglem mi sie kojarzy
Na tyłach budynku jest fajny, omszały balkonik!
A obok druga ruinka - w stanie juz nieco gorszym.
Ruiny kaplicy cmentarnej.
Tez nad Sokołowskiem. Kamienne ściany juz prawie bez dachu. Nie wiem czemu ale z zewnatrz troche mi przypominała kościółki zagubione gdzies w górach Armenii.
Obok malownicza stara aleja.
Zapomniane, poniemieckie cmentarze.
Jeden położony koło wyzej wspomnianej kaplicy. Nie zostało z niego duzo. Troche zapadnietych w ziemie, omszałych płyt, gdzie mniej lub bardziej mozna przeczytac stare napisy..
Drugi takowy połozony jest za Łomnicą. Drewniane, zbutwiałe krzyze, lub kamienne płyty, tez przerośniete również porostami.
Zameczek Friedenstein
Ruinka jest połozona bardzo blisko Sokołowska, ale oddziela ją las i góra jest na tyle stroma, ze jest tam spokojnie i zacisznie. Dawniej, jeszcze przed wojną, gdy w Sokołowsku panowały klimaty bardzo uzdrowiskowe, budyneczek ten został zbudowany dla lokalnych kuracjuszy. Miał słuzyc jako miejsce schronienia jak wczasowiczów złapie deszcz podczas spacerow po parku, ponoc rowniez jako miejsce widokowe. Widoków juz nie ma, chyba im sie zarosło. A miejsce schronienia nadal jest zacne. Stropy chyba nie ciekną, w srodku jest sucho a atmosfera przeszłosci i przemijania dodaje miejscu wyjątkowego uroku. W cieplejszą część roku rozwazamy tu nocleg! A poki co skupilismy sie na ognisku! Wokół szeleszczą liście, zarówno te opadające jak i te rozgniatane nogami lub kuprem, ktorych miejscami jest po kolana (a innym uczestnikom wycieczki po pas, jako ze kolana mają nieco nizej ) Stary kamien zameczku porasta wilgotny, aromatyczny mech, a kroki dudniące w podłoge ruinki mają głuchy wydźwięk, ktory jakby sugerowal, ze tam pod spodem sa jakies podziemia? Dym z ogniska wiruje wokol unoszony jakimś dziwnie zmiennym wiatrem, momentami tworzy spiralnie krążący słup i wręcz przypomina mini trąbe powietrzną
W takich to miłych, pózno jesiennych klimatach, sobie spędzamy popoludnie, przegryzajac boczkiem, grzankami z serem i kiszonym ogórem…
Wnetrza zameczku
Opuszczony dom.
Kiedys był drugim budynkiem schroniska Andrzejówka. Nocowały w nim wieksze grupy. Czytałam gdzies, ze jeszcze 15 lat temu byl w ten sposob użytkowany. A potem ponoc PTTK sie go zrzekł z nieznanych powodow, sprzedał lub pozbył sie w inny sposob. No i sobie stoi. Nadal na nocleg sie nadaje, ale juz w bardziej dzikich niz kiedys klimatach.
Dachy juz nieco zaczeły cieknąc, wnetrza zawilgac i zapodawac aromatem grzyba i starej piwnicy.
Gdzieniegdzie ostało sie jeszcze troche mebli i drewnianych podłóg.
Trafi sie czasem jakas dziwna maszyna! Z maglem mi sie kojarzy
Na tyłach budynku jest fajny, omszały balkonik!
A obok druga ruinka - w stanie juz nieco gorszym.
Ruiny kaplicy cmentarnej.
Tez nad Sokołowskiem. Kamienne ściany juz prawie bez dachu. Nie wiem czemu ale z zewnatrz troche mi przypominała kościółki zagubione gdzies w górach Armenii.
Obok malownicza stara aleja.
Zapomniane, poniemieckie cmentarze.
Jeden położony koło wyzej wspomnianej kaplicy. Nie zostało z niego duzo. Troche zapadnietych w ziemie, omszałych płyt, gdzie mniej lub bardziej mozna przeczytac stare napisy..
Drugi takowy połozony jest za Łomnicą. Drewniane, zbutwiałe krzyze, lub kamienne płyty, tez przerośniete również porostami.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną, cała reszta jest wynikiem tego ,że ją wybrałam..."
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Re: Góry Kamienne na listopadowo
Tak to jest magiel, były kiedyś ręczne, potem napędzane przez silnik elektryczny. Na wałki była nawijana pościel i wkładana pod ciężar w skrzyni. To już jest zabytek. Te magle zostały wyparte przez gazowe czy parowe obecnie stosowane. Mu po Górach Kamiennych łazikujemy przynajmniej dwa trzy razy w roku i zawsze coś nowego zobaczymy mino bytności w okolicy wcześniej. Zostało nam jeszcze parę wierzchołków do zdobycia . Wspaniała wycieczka, a Maja rośnie i niech tak pozostanie.