Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Moderatorzy: HalinkaŚ, Moderatorzy
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Grojec - wracasz tą samą drogą (źle) albo idziesz dalej do browaru (jeszcze gorzej).
Z doświadczenia polecam zwiedzić browar oraz transport publiczny.
Z doświadczenia polecam zwiedzić browar oraz transport publiczny.
Enjoy your life - never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
…"Grojec (3612) - wciąż niezdobyta dla mnie góra."...
przy takich przewyższeniach to się nie dziwię , że nie zdobyta
wycieczka do pozazdroszczenia , jak zwykle zdjęcia udane .
przy takich przewyższeniach to się nie dziwię , że nie zdobyta
wycieczka do pozazdroszczenia , jak zwykle zdjęcia udane .
"Skądkolwiek wieje wiatr,
zawsze ma zapach TATR"
Jan Sztaudynger
zawsze ma zapach TATR"
Jan Sztaudynger
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Prognozy zniechęciły do wyjazdu. Poszliśmy na mały spacer wychodząc przy pełnym zachmurzeniu, ale z nadzieją, że coś się przeczyści.
Łąki kwitną. Łubiny.
Rumianki.
Maki.
Aparat zabrałem, żeby zrobić to zdjęcie. W zeszłą niedzielą na szczycie leżała jeszcze jedna bela, robiąc idealną piramidę, ale spadła w ciągu ostatnich dni. Konstrukcja widać niestabilna. Szkoda, bo jak Tobi stał na samym czubku, to robiło to jeszcze większe wrażenie.
Niespodziewanie wypogodziło się.
Murek koło Geosfery.
To tutaj przez tydzień w marcu 2015 przychodziłem z młodym Tobim codziennie i zachęcałem go na wszelkie sposoby, żeby wskoczył na ten murek. Długo się przełamywał, aby z tego niższego przeskoczyć na wyższy. To był jego pierwszy Mount Everest.
Osiedle Sfera, koło Geosfery. Podoba nam się jego lokalizacja. Otoczone ze wszystkich stron zielenią.
W pobliżu jest nawet oczko wodne.
Wracamy do domu.
Nasze blokowisko od zaplecza również prezentuje się zielono.
Łąki kwitną. Łubiny.
Rumianki.
Maki.
Aparat zabrałem, żeby zrobić to zdjęcie. W zeszłą niedzielą na szczycie leżała jeszcze jedna bela, robiąc idealną piramidę, ale spadła w ciągu ostatnich dni. Konstrukcja widać niestabilna. Szkoda, bo jak Tobi stał na samym czubku, to robiło to jeszcze większe wrażenie.
Niespodziewanie wypogodziło się.
Murek koło Geosfery.
To tutaj przez tydzień w marcu 2015 przychodziłem z młodym Tobim codziennie i zachęcałem go na wszelkie sposoby, żeby wskoczył na ten murek. Długo się przełamywał, aby z tego niższego przeskoczyć na wyższy. To był jego pierwszy Mount Everest.
Osiedle Sfera, koło Geosfery. Podoba nam się jego lokalizacja. Otoczone ze wszystkich stron zielenią.
W pobliżu jest nawet oczko wodne.
Wracamy do domu.
Nasze blokowisko od zaplecza również prezentuje się zielono.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiaj cały dzień upał i piękna słoneczna pogoda. Prognozy wspominały coś o burzach, ale tam gdzie się wybraliśmy ich nie było.
Brama Bolechowicka.
Co tu się wyczynia!
Cuda!
Koleś był niezły, chodził, odwracał się, siadał, wstawał... nawet spadał.
A myśmy sobie wyszli do krzyża.
I patrzyliśmy na nich z góry
A potem przeszliśmy Doliną Bolechowicką, która kiedyś była dostępna cała dla turystów, a od kilkunastu lat już nie jest, ktoś ją zagrodził, szlaki zmieniły przebieg, droga zarosła.
Magiczny Zelków zaprasza!
Park "Krzaki".
Jest tu grill - magiczny. Otwieramy, a tam 3 kiełbaski - nas też jest troje Jednak ja i Ukochana nie byliśmy głodni, więc tylko Tobi zjadł swoją jedną kiełbaskę, a dwie zostały.
Po posiłku na tor przeszkód. To specjalny tor, zaprojektowany dla piesków i misiów, bo ich obrazki były z boku.
Nowe wyzwanie. Po czymś takim Tobi jeszcze nie chodził. Trudne.
Skałki przy jaskini Wierzchowskiej.
Prehistoryczne malunki w jaskini Dzikiej.
Dolina Kluczwody.
Skałki na których są ruiny zamku. Z daleka ich nie widać.
Z bliska... no cóż. To najokazalszy fragment.
Idziemy dalej doliną. Nagle okazuje się, że przejścia nie ma. Droga zagrodzona taśmami, pełno tablic, że teren prywatny i przejścia nie ma. Czyli kolejna dolina w połowie niedostępna dla turystów. W domu sprawdzam, że sprawa świeża, z zeszłego roku. Obchodzimy ścieżką, zaliczając widokowe skałki.
Zelków.
Jednego domu strzegą siedzące nad drzwiami anioły.
Widoki w stronę Garbu Tenczyńskiego. Wieczór się zbliża - cały dzień idealna pogoda.
Picie (3 litry) skończyło nam się już w Dolinie Kluczwody i to jeszcze zanim zaczęliśmy łazić po stromych ścieżkach. Nalałem do butelki wody z rzeki, wydawała się czysta. Tą również wypiliśmy już całą. Liczyłem na sklep w Zelkowie - był zamknięty. Miałem obsesję na temat czereśni - widziałem je na drzewach, raz nawet tuż przy drodze w ogrodzie bez płotu, ale powstrzymałem się przed wchodzeniem w szkodę, bo sąsiedzi grillowali. Na sam koniec dorwałem dziką czereśnię. Nasyciłem się
Brama Bolechowicka.
Co tu się wyczynia!
Cuda!
Koleś był niezły, chodził, odwracał się, siadał, wstawał... nawet spadał.
A myśmy sobie wyszli do krzyża.
I patrzyliśmy na nich z góry
A potem przeszliśmy Doliną Bolechowicką, która kiedyś była dostępna cała dla turystów, a od kilkunastu lat już nie jest, ktoś ją zagrodził, szlaki zmieniły przebieg, droga zarosła.
Magiczny Zelków zaprasza!
Park "Krzaki".
Jest tu grill - magiczny. Otwieramy, a tam 3 kiełbaski - nas też jest troje Jednak ja i Ukochana nie byliśmy głodni, więc tylko Tobi zjadł swoją jedną kiełbaskę, a dwie zostały.
Po posiłku na tor przeszkód. To specjalny tor, zaprojektowany dla piesków i misiów, bo ich obrazki były z boku.
Nowe wyzwanie. Po czymś takim Tobi jeszcze nie chodził. Trudne.
Skałki przy jaskini Wierzchowskiej.
Prehistoryczne malunki w jaskini Dzikiej.
Dolina Kluczwody.
Skałki na których są ruiny zamku. Z daleka ich nie widać.
Z bliska... no cóż. To najokazalszy fragment.
Idziemy dalej doliną. Nagle okazuje się, że przejścia nie ma. Droga zagrodzona taśmami, pełno tablic, że teren prywatny i przejścia nie ma. Czyli kolejna dolina w połowie niedostępna dla turystów. W domu sprawdzam, że sprawa świeża, z zeszłego roku. Obchodzimy ścieżką, zaliczając widokowe skałki.
Zelków.
Jednego domu strzegą siedzące nad drzwiami anioły.
Widoki w stronę Garbu Tenczyńskiego. Wieczór się zbliża - cały dzień idealna pogoda.
Picie (3 litry) skończyło nam się już w Dolinie Kluczwody i to jeszcze zanim zaczęliśmy łazić po stromych ścieżkach. Nalałem do butelki wody z rzeki, wydawała się czysta. Tą również wypiliśmy już całą. Liczyłem na sklep w Zelkowie - był zamknięty. Miałem obsesję na temat czereśni - widziałem je na drzewach, raz nawet tuż przy drodze w ogrodzie bez płotu, ale powstrzymałem się przed wchodzeniem w szkodę, bo sąsiedzi grillowali. Na sam koniec dorwałem dziką czereśnię. Nasyciłem się
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Dzisiaj wieczorem trochę się wypogodziło. Wcześniej jak biegałem zauważyłem, że maki mocno rozkwitły, to sobie wieczorkiem zrobiłem fotograficzny spacer.
Okazało się, że byłem obserwowany.
Okazało się, że byłem obserwowany.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Mała Fatra w przepiękną niedzielę. Wyjazd grupowy.
Dużo zdjęć, mało opisów
Fotka rozpoczynająca w pełnym składzie.
Piękne widoki mamy od samego początku.
Słowacja też się zmienia na lepsze.
Nabierany wysokości i myślę sobie, że trafił się wyjątkowo piękny dzień. Oby się utrzymało.
Pierwszy szczycik - Sokolie... i zaczyna się piwkowanie
Tobi nie pił, to mógł pozować.
Potem było monotonnie - do góry i w dół i tak na przemian.
Świetne były te trawiaste przełączki.
Sokół cieszy się, bo zrobił kupkę.
Zdobywamy kolejne pagórki.
Przejrzystość - letnia.
Las cudny!
Rozsutec przygląda nam się z boku.
Główna grań coraz bliżej.
Tam już jest więcej ludzi.
Wciąż te podejścia... a nóżki bolą.
O Jezusie, jak tu pięknie!
Zdobyliśmy Wielki Krywań - pogoda wciąż idealna i wygląda, że tak już zostanie.
Siedzimy i patrzymy.
Oficjalna fotka grupowa.
Można schodzić - na piwo
W chłopakach, których żony zostały w dole, pod wpływem paru piwek zaczęły buzować hormony. Za kim oni się tak oglądają?
Za dziewczynami!
Co oni tam sobie musieli wyobrażać... to tylko oni mogą napisać
Wracając do górskich widoków...
Zielono-błękitno fatrzańskiej bajki ciąg dalszy.
Rozsutec coraz bliżej.
Trzeba jeszcze zejść z Południowego Gronia.
To zejście dało nam popalić. No to piwko...
Pozostała jeszcze formalność, ostatni odcinek. Mieliśmy do wyboru, albo stokiem narciarskim, albo zamkniętym szlakiem. Ukochana powiedziała, że stokiem już nie pójdzie, reszta ekipy też się do tego nie paliła, a ja stwierdziłem, że przecież nie będę tym, który przemówi głosem rozsądku.
Poszliśmy więc zamkniętym szlakiem. Podziwialiśmy dorodne borowiki. A ja opowiadałem moje przygody z dawnych lat, kiedy też chodziłem zamkniętym szlakiem i kończyło się to tragicznie.
Pojawiło się trochę trudności.
W tym miejscu czułem lekki niepokój.
Ale potem okazało się, że jest tylko pięknie!
Takim romantycznym zamkniętym szlakiem jeszcze nie szedłem.
Na dole byliśmy wszyscy bardzo zadowoleni, a najbardziej Sokół.
Dopiero przeglądając zdjęcia zobaczyłem co on dokładnie tu robi
Oficjalna fotka kończąca.
Podsumowując.
Wycieczka spontaniczna, ale takie bywają najlepsze. Dla nas trochę męcząca, 6 godzin w aucie, 12 godzin łażenia, ale tempo było spokojne, był czas na podziwianie widoków, rozmowy, żarty i kontemplację otoczenia. Pogoda ideał - rzadko się zdarza, żeby w takich ciut wyższych górach było tyle słońca i jeszcze te białe obłoczki pozujące do zdjęć. Bardzo mi się też podobało zakończenie - taka kropka nad "i", lekki stresik, akcent. Wszystko było w idealnych proporcjach.
Dużo zdjęć, mało opisów
Fotka rozpoczynająca w pełnym składzie.
Piękne widoki mamy od samego początku.
Słowacja też się zmienia na lepsze.
Nabierany wysokości i myślę sobie, że trafił się wyjątkowo piękny dzień. Oby się utrzymało.
Pierwszy szczycik - Sokolie... i zaczyna się piwkowanie
Tobi nie pił, to mógł pozować.
Potem było monotonnie - do góry i w dół i tak na przemian.
Świetne były te trawiaste przełączki.
Sokół cieszy się, bo zrobił kupkę.
Zdobywamy kolejne pagórki.
Przejrzystość - letnia.
Las cudny!
Rozsutec przygląda nam się z boku.
Główna grań coraz bliżej.
Tam już jest więcej ludzi.
Wciąż te podejścia... a nóżki bolą.
O Jezusie, jak tu pięknie!
Zdobyliśmy Wielki Krywań - pogoda wciąż idealna i wygląda, że tak już zostanie.
Siedzimy i patrzymy.
Oficjalna fotka grupowa.
Można schodzić - na piwo
W chłopakach, których żony zostały w dole, pod wpływem paru piwek zaczęły buzować hormony. Za kim oni się tak oglądają?
Za dziewczynami!
Co oni tam sobie musieli wyobrażać... to tylko oni mogą napisać
Wracając do górskich widoków...
Zielono-błękitno fatrzańskiej bajki ciąg dalszy.
Rozsutec coraz bliżej.
Trzeba jeszcze zejść z Południowego Gronia.
To zejście dało nam popalić. No to piwko...
Pozostała jeszcze formalność, ostatni odcinek. Mieliśmy do wyboru, albo stokiem narciarskim, albo zamkniętym szlakiem. Ukochana powiedziała, że stokiem już nie pójdzie, reszta ekipy też się do tego nie paliła, a ja stwierdziłem, że przecież nie będę tym, który przemówi głosem rozsądku.
Poszliśmy więc zamkniętym szlakiem. Podziwialiśmy dorodne borowiki. A ja opowiadałem moje przygody z dawnych lat, kiedy też chodziłem zamkniętym szlakiem i kończyło się to tragicznie.
Pojawiło się trochę trudności.
W tym miejscu czułem lekki niepokój.
Ale potem okazało się, że jest tylko pięknie!
Takim romantycznym zamkniętym szlakiem jeszcze nie szedłem.
Na dole byliśmy wszyscy bardzo zadowoleni, a najbardziej Sokół.
Dopiero przeglądając zdjęcia zobaczyłem co on dokładnie tu robi
Oficjalna fotka kończąca.
Podsumowując.
Wycieczka spontaniczna, ale takie bywają najlepsze. Dla nas trochę męcząca, 6 godzin w aucie, 12 godzin łażenia, ale tempo było spokojne, był czas na podziwianie widoków, rozmowy, żarty i kontemplację otoczenia. Pogoda ideał - rzadko się zdarza, żeby w takich ciut wyższych górach było tyle słońca i jeszcze te białe obłoczki pozujące do zdjęć. Bardzo mi się też podobało zakończenie - taka kropka nad "i", lekki stresik, akcent. Wszystko było w idealnych proporcjach.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W sobotę, przed Fatrą, nabieraliśmy sił nad wodą. Byliśmy połazić nad Zbiornikami Pogoria w Dąbrowie Górniczej. Właściwie zdążyliśmy tylko obejść dookoła największy z nich - Pogoria IV.
Jego wschodni brzeg dostarczył wielu atrakcji. Jest bardzo dziki, piaszczysty, o nierównej linii brzegowej.
Wielokrotnie trzeba było się przeprawiać przez kanały tak głębokie, że Tobi musiał płynąć.
Spotykaliśmy tam wędkarzy, zagubionych rowerzystów u kresu wytrzymałości psychicznej, kulturalnych naturystów oraz sporo aut terenowych. Na szczęście w przeważającej większości spotykaliśmy dziką przyrodę.
Pierwszy raz w życiu widziałem rosiczkę. Zaskoczyła mnie swoimi rozmiarami - bardzo mała roślinka.
Dotarliśmy w bardziej zaludnioną okolicę. Tutaj był już prawdziwy armagedon terenówek (nie wiedziałem, że w Polsce tyle ich jest). Oprócz plażowiczów, który dojeżdżali tylko nad wodę, jeździły też jakieś zorganizowane kluby offroadowe i chyba nawet legalnie bo wyglądało, że wożą ludzi za kasę w ramach atrakcji, a policja, która też była na miejscu tolerowała to wszystko. Były też quady, motory, na wodzie skutery i motorówki - jednostajny ryk wszelkich silników. Było też dużo ludzi, którym to wszystko nie przeszkadzało.
Od zachodniej strony brzeg jest bardziej cywilizowany.
W tle Huta Katowice.
Była też taka atrakcja. Odrzutowa deska latająca.
Na koniec jeszcze kilka kadrów przyrodniczych.
Pogoria IV ma ok 6 km długości, czyli obejść ją, to wychodzi ok 15 km.
Kiedyś jeszcze musimy tu wrócić i zwiedzić pozostałe 3 zbiorniki.
Jego wschodni brzeg dostarczył wielu atrakcji. Jest bardzo dziki, piaszczysty, o nierównej linii brzegowej.
Wielokrotnie trzeba było się przeprawiać przez kanały tak głębokie, że Tobi musiał płynąć.
Spotykaliśmy tam wędkarzy, zagubionych rowerzystów u kresu wytrzymałości psychicznej, kulturalnych naturystów oraz sporo aut terenowych. Na szczęście w przeważającej większości spotykaliśmy dziką przyrodę.
Pierwszy raz w życiu widziałem rosiczkę. Zaskoczyła mnie swoimi rozmiarami - bardzo mała roślinka.
Dotarliśmy w bardziej zaludnioną okolicę. Tutaj był już prawdziwy armagedon terenówek (nie wiedziałem, że w Polsce tyle ich jest). Oprócz plażowiczów, który dojeżdżali tylko nad wodę, jeździły też jakieś zorganizowane kluby offroadowe i chyba nawet legalnie bo wyglądało, że wożą ludzi za kasę w ramach atrakcji, a policja, która też była na miejscu tolerowała to wszystko. Były też quady, motory, na wodzie skutery i motorówki - jednostajny ryk wszelkich silników. Było też dużo ludzi, którym to wszystko nie przeszkadzało.
Od zachodniej strony brzeg jest bardziej cywilizowany.
W tle Huta Katowice.
Była też taka atrakcja. Odrzutowa deska latająca.
Na koniec jeszcze kilka kadrów przyrodniczych.
Pogoria IV ma ok 6 km długości, czyli obejść ją, to wychodzi ok 15 km.
Kiedyś jeszcze musimy tu wrócić i zwiedzić pozostałe 3 zbiorniki.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
W ostatni weekend pogoda dopisała. W ten mają być rekordowe opady.
Pytanie: Jak żyć?
Odpowiedź: spontaniczny urlop w piątek
Mamy ochotę na jakiś mało ambitny cel i leniwe chodzenie.
Jedziemy do Trzebuni w Beskid Makowski. Plan jest powłóczyć się po mało znanych nam rejonach. Parkujemy przy zielonym szlaku i idziemy na północ. w pasmo Babicy.
Kolory są już całkowicie letnie.
Mimo poranka skwar konkretny. Pierwsze podejście męczy jakoś bardziej niż powinno.
Widok wstecz na pasmo Koskowej Góry. Tamtędy będziemy wracać. W planach zdobycie Kotonia - z lewej.
Wchodzimy w dużo chłodniejszy las, dochodzimy do czerwonego szlaku, zmieniamy kierunek na zachodni i idziemy... idziemy... idziemy... nic się nie dzieje, żadnych widoków, nie ma wiatrołomów, nie ma wycinki, nie ma polanek, nudy. Nie będzie to nasz ulubiony szlak.
Przy kapliczce Św. Huberta robimy dłuższy postój na leżenie na ławeczkach. Błogie lenistwo.
A potem schodzimy bez szlaku w dół, trzymając się linii wysokiego napięcia. Są otwarte przestrzenie, są widoki - Kotoń skrajnie z lewej.
Gorąc nie do opisania. Kolejny postój, tym razem nad urokliwym potokiem.
Najprzyjemniejszy moment dnia - chłodzenie jajek.
Idziemy dalej. Bezszlakowe podejście na przełęcz Dział.
Na przełęczy wypasiona kapliczka. Widać lud tutaj religijny.
Będąc w takim miejscu zawsze zastanawiam się co czuje osoba, która się nim opiekuje.
Kontynuujemy wędrówkę żółtym szlakiem na wschód. Znowu gęsty las i brak widoków.
W lesie krzyż partyzantów z AK. Spotykamy takich krzyży kilka.
Miejsca te są zadbane. Widać lud tutaj patriotyczny.
W okolicach Jaworzyńskiego Wierchu robi się ładniej. Las jest rzadszy, bardziej zielony.
Namawiam Ukochaną na wydłużenie wycieczki o wysoko położony przysiółek Zawadka.
Upał zelżał, dochodzi 18:00, okolica widokowa.
W Zawadce jest sklep. Kupujemy lody i piwo - wiecie jak smakuje piwo po upalnym dniu?
Dosiadamy się do miejscowego konsumenta piw, bo pod sklepem jest jeden stoliczek i zaczyna się miła, kulturalna rozmowa z Panem Staszkiem. Skąd jesteście, gdzie idziecie. Kilka porad jak dojść na Kotoń i próba wskazania najlepszej drogi powrotnej do Jaworzna. Potem temat czystego powietrza w górach i zanieczyszczonego na Śląsku. A jak to jest z tym Covidem u Was, tak naprawdę? Odpowiadam. Jesteśmy już prawie najlepszymi kumplami. I nagle taki tekst: "No i jeszcze ten... kurwa, Trzaskowski, komunista pierdolony... nie może wygrać. I nie wygra!". Pan Staszek wcześniej nie przeklinał, teraz na myśl o Trzaskowskim aż się zatrząsł ze złości. Powiedział, że lokal wyborczy ma daleko, w Krzczonowie, ale na pewno pójdzie głosować, bo to najważniejszy obowiązek każdego obywatela.
Rozstaliśmy się w zgodzie, bo nie zapytał o nasze preferencje, a ja nie czułem potrzeby się ujawniać, lub próbować go przekonać, że Trzaskowski to nie jest komunista.
A sklep w Zawadce, wygląda tak:
W drodze na Kotoń otworzyły się widoki na Beskid Wyspowy.
Tak wygląda czarny szlak z Zawadki na Kotoń. Prawie niewidoczna ścieżka, co w Polsce jest bardzo rzadko spotykane. Zresztą szlak omija sam szczyt, wkrótce porzuciliśmy go i odbyliśmy konkretne chaszczowanie, żeby osiągnąć cel.
Widok z Kotonia na pasmo Babicy, gdzie chodziliśmy rano.
A to my - dumni zdobywcy Kotonia (857).
Szczyt jest rozległy i zarośnięty. Na szczęście wspomogli widoki robiąc parę lat temu wycinkę.
Dzięki tej wycince jest wygodna droga, aby zejść do szlaku.
Ostatni etap. Zejście zielonym szlakiem do Trzebuni. Najpierw stromo przez ciemny las, potem widokowo polami.
Idealne wyczucie czasu. Kończymy przy zachodzącym słońcu.
Wycieczka ogólnie w nieciekawym terenie, ale na koniec byliśmy zadowoleni i usatysfakcjonowani.
Rozmowa z Panem Staszkiem dała mi sporo do myślenia.
Pytanie: Jak żyć?
Odpowiedź: spontaniczny urlop w piątek
Mamy ochotę na jakiś mało ambitny cel i leniwe chodzenie.
Jedziemy do Trzebuni w Beskid Makowski. Plan jest powłóczyć się po mało znanych nam rejonach. Parkujemy przy zielonym szlaku i idziemy na północ. w pasmo Babicy.
Kolory są już całkowicie letnie.
Mimo poranka skwar konkretny. Pierwsze podejście męczy jakoś bardziej niż powinno.
Widok wstecz na pasmo Koskowej Góry. Tamtędy będziemy wracać. W planach zdobycie Kotonia - z lewej.
Wchodzimy w dużo chłodniejszy las, dochodzimy do czerwonego szlaku, zmieniamy kierunek na zachodni i idziemy... idziemy... idziemy... nic się nie dzieje, żadnych widoków, nie ma wiatrołomów, nie ma wycinki, nie ma polanek, nudy. Nie będzie to nasz ulubiony szlak.
Przy kapliczce Św. Huberta robimy dłuższy postój na leżenie na ławeczkach. Błogie lenistwo.
A potem schodzimy bez szlaku w dół, trzymając się linii wysokiego napięcia. Są otwarte przestrzenie, są widoki - Kotoń skrajnie z lewej.
Gorąc nie do opisania. Kolejny postój, tym razem nad urokliwym potokiem.
Najprzyjemniejszy moment dnia - chłodzenie jajek.
Idziemy dalej. Bezszlakowe podejście na przełęcz Dział.
Na przełęczy wypasiona kapliczka. Widać lud tutaj religijny.
Będąc w takim miejscu zawsze zastanawiam się co czuje osoba, która się nim opiekuje.
Kontynuujemy wędrówkę żółtym szlakiem na wschód. Znowu gęsty las i brak widoków.
W lesie krzyż partyzantów z AK. Spotykamy takich krzyży kilka.
Miejsca te są zadbane. Widać lud tutaj patriotyczny.
W okolicach Jaworzyńskiego Wierchu robi się ładniej. Las jest rzadszy, bardziej zielony.
Namawiam Ukochaną na wydłużenie wycieczki o wysoko położony przysiółek Zawadka.
Upał zelżał, dochodzi 18:00, okolica widokowa.
W Zawadce jest sklep. Kupujemy lody i piwo - wiecie jak smakuje piwo po upalnym dniu?
Dosiadamy się do miejscowego konsumenta piw, bo pod sklepem jest jeden stoliczek i zaczyna się miła, kulturalna rozmowa z Panem Staszkiem. Skąd jesteście, gdzie idziecie. Kilka porad jak dojść na Kotoń i próba wskazania najlepszej drogi powrotnej do Jaworzna. Potem temat czystego powietrza w górach i zanieczyszczonego na Śląsku. A jak to jest z tym Covidem u Was, tak naprawdę? Odpowiadam. Jesteśmy już prawie najlepszymi kumplami. I nagle taki tekst: "No i jeszcze ten... kurwa, Trzaskowski, komunista pierdolony... nie może wygrać. I nie wygra!". Pan Staszek wcześniej nie przeklinał, teraz na myśl o Trzaskowskim aż się zatrząsł ze złości. Powiedział, że lokal wyborczy ma daleko, w Krzczonowie, ale na pewno pójdzie głosować, bo to najważniejszy obowiązek każdego obywatela.
Rozstaliśmy się w zgodzie, bo nie zapytał o nasze preferencje, a ja nie czułem potrzeby się ujawniać, lub próbować go przekonać, że Trzaskowski to nie jest komunista.
A sklep w Zawadce, wygląda tak:
W drodze na Kotoń otworzyły się widoki na Beskid Wyspowy.
Tak wygląda czarny szlak z Zawadki na Kotoń. Prawie niewidoczna ścieżka, co w Polsce jest bardzo rzadko spotykane. Zresztą szlak omija sam szczyt, wkrótce porzuciliśmy go i odbyliśmy konkretne chaszczowanie, żeby osiągnąć cel.
Widok z Kotonia na pasmo Babicy, gdzie chodziliśmy rano.
A to my - dumni zdobywcy Kotonia (857).
Szczyt jest rozległy i zarośnięty. Na szczęście wspomogli widoki robiąc parę lat temu wycinkę.
Dzięki tej wycince jest wygodna droga, aby zejść do szlaku.
Ostatni etap. Zejście zielonym szlakiem do Trzebuni. Najpierw stromo przez ciemny las, potem widokowo polami.
Idealne wyczucie czasu. Kończymy przy zachodzącym słońcu.
Wycieczka ogólnie w nieciekawym terenie, ale na koniec byliśmy zadowoleni i usatysfakcjonowani.
Rozmowa z Panem Staszkiem dała mi sporo do myślenia.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Po tatrzańskim szaleństwie pora wrócić do normalności.
Beskid Śląski, Ostre, idziemy najpierw bezszlakowo pod górami w kierunku Matyski. Piękny letni dzień.
Pierwszy raz na Matysce byliśmy w 2011. Od tamtego czasu niewiele się zmieniła, krzewy trochę podrosły.
Wciąż robi mocne wrażenie.
Napięcie narasta i punkt kulminacyjny osiąga przy XI stacji.
A na koniec, w okienku - Grojec.
Dalej idziemy niebieskim szlakiem na Halę Radziechowską. Szlak ten na długim odcinku stał się wąską ścieżką. Nikt tu nie zapuszcza się traktorem, ani motorem. Rzadkość w naszych górach.
Jest trochę widoków.
Dochodzimy na halę.
Leżymy, odpoczywamy, podziwiamy widoki.
Ruszamy dalej. Letnia kolorystyka pasuje do tego miejsca.
Szczytujemy na Magurce Radziechowskiej.
Ależ te młode drzewa szybko rosną.
Wracamy przez Murońkę.
Klasyczny kadr z Tobim.
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Ostre. Coraz więcej tu tych domków "myśliwskich".
I to by było na tyle. Mała zwyczajna wycieczka
Beskid Śląski, Ostre, idziemy najpierw bezszlakowo pod górami w kierunku Matyski. Piękny letni dzień.
Pierwszy raz na Matysce byliśmy w 2011. Od tamtego czasu niewiele się zmieniła, krzewy trochę podrosły.
Wciąż robi mocne wrażenie.
Napięcie narasta i punkt kulminacyjny osiąga przy XI stacji.
A na koniec, w okienku - Grojec.
Dalej idziemy niebieskim szlakiem na Halę Radziechowską. Szlak ten na długim odcinku stał się wąską ścieżką. Nikt tu nie zapuszcza się traktorem, ani motorem. Rzadkość w naszych górach.
Jest trochę widoków.
Dochodzimy na halę.
Leżymy, odpoczywamy, podziwiamy widoki.
Ruszamy dalej. Letnia kolorystyka pasuje do tego miejsca.
Szczytujemy na Magurce Radziechowskiej.
Ależ te młode drzewa szybko rosną.
Wracamy przez Murońkę.
Klasyczny kadr z Tobim.
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Ostre. Coraz więcej tu tych domków "myśliwskich".
I to by było na tyle. Mała zwyczajna wycieczka
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Żeby nie było, że samymi górami człowiek żyje. Ostatnio często wybieramy się nad wodę. W zeszłą niedzielę znowu byliśmy nad Pogorią, ale tym razem obeszliśmy dookoła zbiorniki o numerkach: III, II i I.
A dzisiaj znacznie bardziej spokojne Jezioro Przeczyckie.
Obchodzenie takich zbiorników to w zasadzie normalne kilkunastokilometrowe wycieczki, z przygodami (chaszczowanie, komary, trudne miejsca). Ale są też przerwy na kąpiele, opalanie, piwko, lody. Można też poobserwować ludzi.
A dzisiaj znacznie bardziej spokojne Jezioro Przeczyckie.
Obchodzenie takich zbiorników to w zasadzie normalne kilkunastokilometrowe wycieczki, z przygodami (chaszczowanie, komary, trudne miejsca). Ale są też przerwy na kąpiele, opalanie, piwko, lody. Można też poobserwować ludzi.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Wystraszyłem się dzisiaj prognoz i zamiast jechać masakrycznie wcześnie rano w Tatry, to pospaliśmy do 9:00 i pojechaliśmy w Dolinki do Kobylańskiej.
Ukochana sobie siedziała w słoneczku, a my oglądaliśmy skałki z bliska.
Tobi patrzy, jakby tu wyjść.
Jak już gdzieś wyszedł, to spoglądał z góry bez lęku.
Na koniec trzeba było zejść. Prosty schemat.
Najbardziej emocjonujące było wychodzenie na Żabiego Konia - reprezentacyjną turnię Doliny Kobylańskiej. Spróbowaliśmy atakować centralnie, dość autorską drogą, bo mocno zarośniętą.
Na koniec okazało się, że na iglicę z krzyżem nie ma prostego wyjścia od tyłu. Jest coś takiego.
Tobi zaatakował kominek z taką zaciętością, że byłem pod wrażeniem. Wydawało mi się nawet, że stosuje technikę zapierania się plecami. O powrocie tędy starałem się w tym momencie nie myśleć.
Zdobyliśmy! Widok z góry.
Szczerze mówiąc zejścia bardzo się obawiałem. Tobi ma coś takiego, że boi się schodzić tam, gdzie jest zbyt stromo. Tzn. do tej pory tak bywało. Jak widać, to już przeszłość.
Obniżył się do punktu, gdzie jest już naprawdę za stromo. Postanowiłem do niego dojść, ale jak tylko się odwróciłem to on sam skoczył. Potem powtórzyliśmy jeszcze ten komin 3x. Widziałem to od góry, widziałem od dołu. Skacze w przepaść, odbija się od ściany zmieniając kierunek lotu i ląduje na półeczce. Robi to powtarzalnie i bez problemów.
Wychodzi na to, że po ostatnich tatrzańskich wycieczkach umiejętności Tobiego poszły o kolejny poziom w górę. Czuje się teraz pewnie w miejscach, gdzie dawniej po prostu nie dawał rady. Rewelacja
Na koniec jeszcze przeszliśmy dolinką do końca.
Podziwiając piękne kolory późnego lata.
Pogoda wytrzymała do 16:00
Dobrze, że chociaż dolinkową wycieczkę udało się odbyć
Ukochana sobie siedziała w słoneczku, a my oglądaliśmy skałki z bliska.
Tobi patrzy, jakby tu wyjść.
Jak już gdzieś wyszedł, to spoglądał z góry bez lęku.
Na koniec trzeba było zejść. Prosty schemat.
Najbardziej emocjonujące było wychodzenie na Żabiego Konia - reprezentacyjną turnię Doliny Kobylańskiej. Spróbowaliśmy atakować centralnie, dość autorską drogą, bo mocno zarośniętą.
Na koniec okazało się, że na iglicę z krzyżem nie ma prostego wyjścia od tyłu. Jest coś takiego.
Tobi zaatakował kominek z taką zaciętością, że byłem pod wrażeniem. Wydawało mi się nawet, że stosuje technikę zapierania się plecami. O powrocie tędy starałem się w tym momencie nie myśleć.
Zdobyliśmy! Widok z góry.
Szczerze mówiąc zejścia bardzo się obawiałem. Tobi ma coś takiego, że boi się schodzić tam, gdzie jest zbyt stromo. Tzn. do tej pory tak bywało. Jak widać, to już przeszłość.
Obniżył się do punktu, gdzie jest już naprawdę za stromo. Postanowiłem do niego dojść, ale jak tylko się odwróciłem to on sam skoczył. Potem powtórzyliśmy jeszcze ten komin 3x. Widziałem to od góry, widziałem od dołu. Skacze w przepaść, odbija się od ściany zmieniając kierunek lotu i ląduje na półeczce. Robi to powtarzalnie i bez problemów.
Wychodzi na to, że po ostatnich tatrzańskich wycieczkach umiejętności Tobiego poszły o kolejny poziom w górę. Czuje się teraz pewnie w miejscach, gdzie dawniej po prostu nie dawał rady. Rewelacja
Na koniec jeszcze przeszliśmy dolinką do końca.
Podziwiając piękne kolory późnego lata.
Pogoda wytrzymała do 16:00
Dobrze, że chociaż dolinkową wycieczkę udało się odbyć
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Wybraliśmy się na grzyby w Beskid Mały.
Zanim jeszcze udało się dojść w "nasze miejsce". Z drogi wypatrzyłem w oddali podejrzane grzybowe miejsce. To nie mogły być prawdziwki, gdyż były za duże i zbyt wiele obok siebie. Postanowiłem jednak sprawdzić. Kurcze, prawdziwki. Ogromne, ale zdrowe. Wszystkie ze zdjęcia zostały zabrane, żadnego robaczka nie było. W promieniu kilku metrów dookoła nazbieraliśmy pół reklamówki, aż ciężko się szło.
Potem jeszcze trochę wpadło i ucho się urwało. A to wszystko zanim przyszliśmy na to właściwe miejsce grzybobrania.
Opróżniłem plecak, uszkodzoną reklamówkę włożyłem do środka, rzeczy przytroczyłem dookoła (na szczęście prawie nic nie miałem). I można było rozpocząć właściwe grzybobranie.
Trochę ponadgryzane przez ślimaki. Ale to mały problem.
Niektóre piękne jak z obrazka.
Niestety grzybobranie szybko się skończyło, bo osiągnęliśmy maksymalną pojemność.
Na koniec chwila oddechu nad jeziorem. Zmachałem się solidnie niosąc urobek.
A w domu kolejnych kilka godzin pracy, żeby osiągnąć taki efekt końcowy.
Kwadratowa patelnia ma 40 cm średnicy, ale i tak więcej wchodzi do okrągłej, która ma 10 cm wysokości. Te ciemne to ceglastopore, a to białe to kurczak z borowikami w sosie śmietanowym.
Pierwsze grzybobranie w tym roku i ostatnie. Nie wiem jeszcze jak to do zamrażarki zmieszczę
Zanim jeszcze udało się dojść w "nasze miejsce". Z drogi wypatrzyłem w oddali podejrzane grzybowe miejsce. To nie mogły być prawdziwki, gdyż były za duże i zbyt wiele obok siebie. Postanowiłem jednak sprawdzić. Kurcze, prawdziwki. Ogromne, ale zdrowe. Wszystkie ze zdjęcia zostały zabrane, żadnego robaczka nie było. W promieniu kilku metrów dookoła nazbieraliśmy pół reklamówki, aż ciężko się szło.
Potem jeszcze trochę wpadło i ucho się urwało. A to wszystko zanim przyszliśmy na to właściwe miejsce grzybobrania.
Opróżniłem plecak, uszkodzoną reklamówkę włożyłem do środka, rzeczy przytroczyłem dookoła (na szczęście prawie nic nie miałem). I można było rozpocząć właściwe grzybobranie.
Trochę ponadgryzane przez ślimaki. Ale to mały problem.
Niektóre piękne jak z obrazka.
Niestety grzybobranie szybko się skończyło, bo osiągnęliśmy maksymalną pojemność.
Na koniec chwila oddechu nad jeziorem. Zmachałem się solidnie niosąc urobek.
A w domu kolejnych kilka godzin pracy, żeby osiągnąć taki efekt końcowy.
Kwadratowa patelnia ma 40 cm średnicy, ale i tak więcej wchodzi do okrągłej, która ma 10 cm wysokości. Te ciemne to ceglastopore, a to białe to kurczak z borowikami w sosie śmietanowym.
Pierwsze grzybobranie w tym roku i ostatnie. Nie wiem jeszcze jak to do zamrażarki zmieszczę
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Kwadratowa patelnia ma 40 cm średnicy - gratuluję, bo wielu poległo na kwadraturze koła, a tu wystarczy tylko iść na grzybobranie.
I tak mam lepiej - wystarczy na agro iść za stodołę na Halę Ceprową i w mig kilkanaście kani. Pytanie: czy kania to grzyb?
Ciut dalej w lesie podgrzybki. Nie mam się czym chwalić, bo nawet podczas rowerówki trafiają się prawdziwe prawdziwki, ale nie zbieram.
I tak mam lepiej - wystarczy na agro iść za stodołę na Halę Ceprową i w mig kilkanaście kani. Pytanie: czy kania to grzyb?
Ciut dalej w lesie podgrzybki. Nie mam się czym chwalić, bo nawet podczas rowerówki trafiają się prawdziwe prawdziwki, ale nie zbieram.
Enjoy your life - never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- sprocket73
- Turysta
- Posty: 1071
- Rejestracja: 09 czerwca 2011, 15:06
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Leniwa niedziela po grzybobraniu. Leżenie pod Słonecznymi Skałami na Jurze.
To był jakiś dzień psa biegającego luzem. Psów było w sumie 5 sztuk, zupełnie sobie obcych. Wszystkie cały czas na luzaka. Z reguły kręciły się przy swoich właścicielach, ale odwiedzały się wzajemnie, bawiły. Jakoś nikomu nie przeszkadzało.
No ale cel wizyty tutaj był w sumie inny - wspinanie!
Horyzont idealnie prosty. Tobi idealnie w pionie.
Skoki nad przepaścią.
Samotne szczytowanie.
Tobi mimo sporych umiejętności, wciąż mocno cykorzy, może nawet bardziej niż kiedyś. To dobrze, że jest taki ostrożny.
To był jakiś dzień psa biegającego luzem. Psów było w sumie 5 sztuk, zupełnie sobie obcych. Wszystkie cały czas na luzaka. Z reguły kręciły się przy swoich właścicielach, ale odwiedzały się wzajemnie, bawiły. Jakoś nikomu nie przeszkadzało.
No ale cel wizyty tutaj był w sumie inny - wspinanie!
Horyzont idealnie prosty. Tobi idealnie w pionie.
Skoki nad przepaścią.
Samotne szczytowanie.
Tobi mimo sporych umiejętności, wciąż mocno cykorzy, może nawet bardziej niż kiedyś. To dobrze, że jest taki ostrożny.
Re: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Horyzont jest w poziomie, ale ideał nie jest w pionie - środek ciężkości bliżej skały. Trza spróbować samemu zejść na rękach, zaś w końcowej fazie półobrót jak u Chucka Norrisa. Zdjęcie "skoki nad przepaścią" robi wrażenie kilkumetrowej przepaści, ale 3 foty wcześniej mamy dokładniejszy widok: różnica wysokości poniżej 1m, zaś w szczelinie zakleszczyłby się Tobi, Nie odpowiadaj mi słowami: chyba Ty.
Enjoy your life - never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.