Dojechaliśmy do głównej drogi. Na szczęście to asfaltówka.
Po drodze zrobiliśmy zakupy w Kamanjab i zatankowaliśmy na full, w planach mieliśmy dziki rejon bez stacji paliw. Oczywiście znów byli kulkarze i chcieli nam wcisnąć następne kulki, po raz chyba dwudziesty byliśmy nagabywani.
Na razie jechaliśmy przez tereny dość gęsto - oczywiście jak na Namibię - zamieszkane.
Po drodze mijaliśmy ubogie wioski, mieszkańców tych terenów i stada zwierząt domowych.
Po prawie 300 km dojechaliśmy do Opuwo, sporego miasta, stolicy prowincji. Są tu nawet światła na skrzyżowaniu.
Przejeżdżając przez miasto obserwowaliśmy duże zróżnicowanie wśród mieszkańców tak charakterystyczne dla Afryki.
Od teraz będziemy jechali szutrówką.
Droga była chyba najtrudniejsza w czasie naszej wyprawy. Szlak był poprzecinany wyschniętymi korytami rzek i wybojami, co powodowało ciągłe zwalnianie. Po 200 km i kilku godzinach zobaczyliśmy w oddali zieleń. To tu zmierzamy.
Dojechaliśmy do rzeki Kunene. Rzeka jest granicą Namibii i wzgórza za nią leżą już w Angoli. Jest jedną z nielicznych w Namibii, które nie wysychają w porze suchej.
Znajdują się tu wodospady Epupa. Na długości prawie kilometra w szeregu wodospadów spieniona woda spada o 36 metrów. W języku tutejszych ludów Epupa oznacza pianę.
Oczywiście nie omieszkaliśmy pofocić się na tle spadającej wody.
Znajduje się tu wioska Epupa, a nad samą rzeką camping, na którym rozbiliśmy się.
Chcieliśmy zobaczyć jak żyją tutejsi mieszkańcy. Istnieje tu możliwość odwiedzenia wioski Himba, jednego z ludów zamieszkujących Namibię. Razem z przewodniczką znającą angielski, wywodzącą się z Himba, ale teraz mieszkającą w Epupa, pojechaliśmy kilka kilometrów dalej do wioski.
Wcześniej odwiedziliśmy tutejszy sklep gdzie zakupiliśmy trochę produktów, mąka, olej, sól. W sklepie wiedzą co potrzebne jest w wiosce i za możliwość jej odwiedzenia przywozi się im jedzenie.
Podjechaliśmy pod wioskę.
Himba mieszkają tu w glinianych lepiankach.
Żyje tu około 30 osób, kilka kobiet i wiele dzieci. Mężczyzn nie ma, są w Angoli, tam pracują.
Dzieciaki z ciekawością się nam przyglądały i pozowały do zdjęć.
Kobiety Himba smarują ciało wraz z włosami pastą z czerwonej ochry, popiołu i masła. Zgodnie z tradycją włosy wiążą w warkocze. Ubierają się w skórzane spódniczki, zamężne noszą skórzane nakrycie głowy zwane embre. Liczne bransolety na ręce i nogi, metalowe obroże, pas, korale dopełniają kobiecy strój.
W jednej z chat Himba opowiedziała nam jak się tu żyje, co oznaczają elementy ubioru, jakie są ich zwyczaje.
Na koniec mieszkańcy wioski zaprezentowali nam swoje wyroby, bransoletki, miski, figurki. Kupiliśmy kilka pamiątek, zysk z ich sprzedaży pomoże im w trudnym życiu.
Przekazaliśmy zakupione produkty, pozwolą mieszkańcom wioski przeżyć kilka dni.
Pożegnaliśmy Himba będąc pod wrażeniem w jak prostych warunkach żyją i wróciliśmy do Epupa.
Zbliżał się zachód słońca. Wybraliśmy się na pobliskie wzgórze skąd roztacza się widok na rzekę i całą dolinę.
Wspaniałe widoki, aż nie chciało się schodzić w dół.
Powróciliśmy jednak na camping. W samą porę by mogliśmy podziwiać piękne widoki zachodu słońca nad wzgórzami nad Kunene.
Następnego dnia zostaliśmy zbudzeni przez hałasy w obozowisku.
To hałasowały kotawce sawannowe, małpy z rodziny koczkodanów. Skakały po obozie, rozwaliły worek ze śmieciami. Musieliśmy uważać przy śniadaniu aby nie porwały nam jedzenia. A jedliśmy szybko, bo spieszyliśmy się na następną atrakcję.
W naszym campingu są organizowane raftingi na Kunene. My też chcieliśmy tego spróbować.
Zapakowaliśmy się do aut i pojechaliśmy kilka kilometrów w górę rzeki.
W oczekiwaniu na zebranie się całej grupy testowaliśmy czy nadajemy się na wioślarzy.
Wszyscy już przybyli. Obserwowani przez tutejsze dzieciaki zostaliśmy pouczeni co i jak. I byliśmy gotowi do spływu.
Zapakowani na kilka kajaków - dwu i wieloosobowych - ruszyliśmy.
Limonka i Adrian płynęli w dwójce, a Joanka i adamek na ośmioosobowym pontonie.
Nad naszą wyprawą czuwali przewodnicy.
Płynąc mogliśmy podziwiać bujną roślinność rosnącą dzięki rzece.
"Polowaliśmy" na zwierzęta, szczególnie jedno z nich - krokodyla.
Po dłuższym czasie nasz przewodnik wypatrzył coś pomiędzy głazami.
Delikatnie wiosłowaliśmy i podpłynęliśmy pod brzeg pełen głazów zalanych przez wodę.
Pomiędzy kamieniami, częściowo zanurzony w wodzie, wygrzewał się w słońcu krokodyl.
Z pewnej odległości aby nie przeszkadzać zwierzęciu obfotografowaliśmy go. Był to młody osobnik mający może ok.1,5 metra, może trochę więcej.
Popłynęliśmy dalej ...
... by po jakimś czasie wypatrzyć kolejnego wielkiego gada.
Na brzegu wygrzewał się krokodyl. Również niewielki, młody osobnik.
Chyba narobiliśmy za dużo hałasu, bo krokodyl machnął ogonem i zanurzył się do wody.
Kawałek dalej był następny siedział w wodzie przy skałach.
Płynęliśmy dalej pomiędzy Namibią a Angolą, po spokojnej rzece, na której co jakiś czas zdarzały się bystrza.
Zrobiliśmy sobie przerwę. Dobiliśmy do brzegu. Popijając zimne napoje zauważyliśmy jak kolejnego krokodyla który przepływał w pobliży brzegu na którym staliśmy.
Dopłynęliśmy do naszego campingu. Tu kończył się nasz spływ.
Dopłynęliśmy. Nie wpadliśmy do wody. Nie pożarły nas krokodyle. Super.
Spakowaliśmy się i pożegnaliśmy Epupę. Co ciekawe w niewielkich wioskach no około mieszkają Himba, a w samej Epupa w większość mieszkańców to Herero. Obie grupy etniczne są blisko ze sobą spokrewnione. Rozdzieliły się ok. 150 lat temu. Himba głównie pasterze wędrowali w poszukiwaniu pastwisk. Część z nich osiedliło się i zaczęło uprawiać ziemię. Mając styczność z Europejczykami chcieli się do nich upodobnić, co można jeszcze dziś zaobserwować w ich strojach - kobiety Herero ubierają się w falbaniaste suknie i ozdobne nakrycia głowy, jak z epoki wiktoriańskiej.
Ale dzieciaki wszędzie są takie same, bardzo ciekawe obcych.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotąd jechaliśmy na północ, teraz zmieniliśmy kierunek na południe. Wracaliśmy tą samą trudną wyboistą drogą którą dojechaliśmy do Epupa, z mnóstwem wyschniętych brodów.
Od wcześniejszych przygód z oponami, teraz co jakiś czas sprawdzaliśmy w nich ciśnienie i w zależności od potrzeb spuszczaliśmy lub dopompowywaliśmy. Mało na szuter, więcej na asfalt. Kontrolować trzeba bo ze względu na spore różnice temperatur w nocy i w upalne południe wahania ciśnienia są spore.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy jednym z wielu wielkich drzew, baobabów. Przy olbrzymim drzewie o wielkim pniu wyglądaliśmy jak liliputy.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do Opuwo, przez które przejeżdżaliśmy dzień wcześniej.
Tym razem zatrzymaliśmy się tu. Najpierw zrobiliśmy zakupy w miejscowym SPARze, a następnie podjechaliśmy na wzgórze na obrzeżach miasta. Tam w Opuwo Country Lodge mieliśmy załatwiony nocleg.
Jest to luksusowy ośrodek prowadzący również camping.
Zbliżał się wieczór. Z siedziby ośrodka roztaczał się ładny widok na zachodzące słońce.
Wcześniej dziewczyny nie odpuściły aby wykorzystać okazję i popływać w basenie.
Basen z widokiem na góry - marzenie.
Zamiast gotować samemu tym razem kolację zjedliśmy w tutejszej restauracji.
Rano bez śniadania, po obfitej kolacji nie byliśmy głodni, ruszyliśmy dalej.
Częściowo asfaltowymi, częściowo szutrowymi drogami.
Uzupełniliśmy paliwo na tej samej stacji co dwa dni wcześniej - ciekawe, ale zrażeni naszym wcześniejszym pobytem wszyscy sprzedawcy kulek omijali nas z daleka. Na przydrożnym postoju zjedliśmy śniadanie i ...
... skierowaliśmy się do następnego naszego celu, z nadzieją na spotkanie wielu zwierząt.